0:000:00

0:00

Wojewoda Zdzisław Sipiera (PiS) walczył o zachowanie zmienionych nazw ulic do końca - sprawa zakończyła się w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Sąd uchylił 44 zaskarżone przez Radę Warszawy zarządzenia wojewody zmieniające nazwy ulic. NSA podtrzymał wyrok poprzedniej instancji, która uznała, że zarządzenia wojewody zostały podjęte z naruszeniem przepisów, a opinie IPN - które były podstawą decyzji - zostały sporządzone w niewłaściwy sposób.

Po sromotnej porażce w sądzie IPN apeluje do władz Warszawy, aby nie przywracały poprzednich, zmienionych bez ich zgody nazw, „przez wzgląd na ojczystą historię, przelaną na ulicach miasta krew w walce o wolną i niepodległą Polskę, w imię szacunku dla Godła i barw narodowych”.

IPN ma tupet

Akcję „dekomunizowania” nazw ulic i placów PiS narzucił samorządom ustawą, która weszła w życie we wrześniu 2016 roku. Podobnie jak w wielu innych miastach, także w Warszawie PiS wykorzystał dekomunizację do uczczenia bohaterów i wydarzeń miłych jego pamięci - np. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. (Np. w grudniu 2017 roku pisaliśmy w OKO.press, jak wojewoda z PiS przemianował Plac Zwycięstwa w Łodzi na Plac Lecha Kaczyńskiego. W lipcu 2018 roku informowaliśmy, że sąd uchylił decyzję wojewody. „Zwycięstwo” w nazwie odnosiło się do zwycięstwa nad Niemcami w II wojnie światowej). W Warszawie Al. Armii Ludowej, jedna z głównych arterii w centrum miasta, została przemianowana w ten sposób na Al. Lecha Kaczyńskiego. Co prawda tabliczki z nazwą ulicy na jakiś czas jeszcze zostały, ale nazwa zniknęła natychmiast z Google Maps (podobnie jak teraz zniknęła Al. Lecha Kaczyńskiego).

Dopiero kiedy IPN i PiS przegrał już ostatecznie walkę w sądzie, postanowił wystosować apel do władz Warszawy, aby „odstąpiły od procedury przywracania już zmienionych nazw”. Nie jest jasne, czy jest to w ogóle możliwe - zarządzenie wojewody zmieniające nazwę ulic zostało uchylone, więc narzucone przez nie nazwy przestały automatycznie obowiązywać.

W praktyce jest to więc apel do Rady Warszawy - nad której głową cała operacja „dekomunizacji” się odbyła - żeby powtórnie, sama już, przemianowała Al. Armii Ludowej na al. Lecha Kaczyńskiego (i podobnie 43 pozostałe ulice).

Najpierw PiS wspólnie z IPN próbował zmienić nazwy ulic nad głową władz miasta, później walczył z samorządem do upadłego w sądzie, a kiedy skończyło się to klęską, IPN zaapelował - w pełnym patosu piśmie - o zachowanie narzuconych władzom miejskim nazw.

OKO.press widziało już niejedno, ale nawet my musimy przyznać, że jest to tupet godny odnotowania.

Obrażanie z patosem

Pełen tekst apelu IPN można przeczytać na jego stronie internetowej - tutaj. Zacytujmy kilka zdań, które dadzą wyobrażenie o poetyce tego pisma. IPN apeluje do władz stolicy:

„by w poczuciu obywatelskiej odpowiedzialności, niezależnie od bieżących sporów politycznych, nowe władze samorządowe Miasta Stołecznego Warszawy odstąpiły od procedury przywracania już zmienionych nazw symbolizujących lub propagujących komunizm. Nazwy te były wyrazem hołdu dla ludzi i organizacji, które działały na rzecz zniewolenia Polski, przeciw jej niepodległości i przeciw wolności jej obywateli. Ich przywrócenie będzie działaniem nieprzystającym do szacunku dla ojczystej historii – szczególnie bolesnym w roku obchodów stulecia odrodzenia Państwa Polskiego”.

Następnie autorzy wyliczają przykłady gmin, które zachowały się ich zdaniem wzorowo - zmieniając samodzielnie nazwy zgodnie z sugestiami IPN:

„Takich przypadków odpowiedzialnego stosunku do pamięci narodowej są setki w całej Polsce. (…) Tym bardziej apelujemy do władz Miasta Stołecznego Warszawy aby – przez wzgląd na ojczystą historię, przelaną na ulicach miasta krew w walce o wolną i niepodległą Polskę, w imię szacunku dla Godła i barw narodowych – nie przywracały symboli zniewolenia”.

Ton pisma świadczy o tym, że jego autorzy zdali sobie sprawę, że z kretesem i w bardzo kompromitujący sposób przegrali. Jest bowiem głęboko obraźliwy dla władz stolicy.

Co mówi IPN

IPN nawet nie próbuje być uprzejmy. W praktyce mówi, że:

  • władz Warszawy nie obchodzi, iż w mieście nazwy niektórych ulic stanowią wyraz hołdu dla „ludzi i organizacji działających na rzecz zniewolenia Polski”;
  • zaskarżenie decyzji wojewody było „działaniem nieprzystającym do szacunku” dla ojczystej historii (zwróćmy uwagę, jak autorzy - piszący list pełen frazesów o ojczyźnie - niezdarnie obchodzą się z językiem ojczystym);
  • władze Warszawy zachowują się „nieodpowiedzialnie” w stosunku do pamięci narodowej;
  • wykonanie decyzji sądu ugodzi w „szacunek dla Godła i barw narodowych”.

W praktyce więc IPN pisze do władz Warszawy tyle: „albo zachowacie ulicę Lecha Kaczyńskiego, albo jesteście antynarodowi, nie szanujecie godła, barw, historii i przelanej krwi patriotów”.

IPN nie próbuje nawet udawać, że jest instytucją ponadpolityczną: to jest język PiS i to jest element jego kampanii wymierzonej we władze Warszawy - w której ta partia z kretesem przegrała wybory.

Autorzy tego apelu taktownie pomijają przy tym sprawę zasadniczą: nie ma jednoznacznej definicji tego, co jest „symbolem komunistycznym” albo „propagowaniem totalitaryzmu”. Wiele rozstrzygnięć podjętych przez IPN w tych kwestiach świadczyło nie tylko o chęci walki z komunizmem, ale z polską tradycją lewicową w ogóle. „Dekomunizowano” przy tym osoby, które z budowaniem PRL nie miały nic wspólnego, np. dlatego, że zmarły przed jego powstaniem, w tym niektóre - na wiele lat przed nim.

Kogo IPN chciał wymazać

Kto więc według IPN miał zniknąć ze zbiorowej pamięci?

  • W kwietniu 2017 pisaliśmy o pomyśle dekomunizacji ulic Edwarda Fondamińskiego i Józefa Lewartowskiego. Obaj mieli lewicowe poglądy (Lewartowski był przez pewien czas działaczem partii komunistycznej) i obaj zginęli w getcie warszawskim - Lewartowski zastrzelony w 1942 roku, Fondamiński w czasie powstania w 1943 roku.
  • W grudniu 2018 „Wyborcza” opisała usunięcie sprzed budynku szkoły we Wrocławiu pomnika Bolesława Drobnera, pierwszego powojennego prezydenta Wrocławia. Tymczasem Drobner był działaczem socjalistycznym od końca XIX w., a w czasie wojny był więziony przez NKWD.
  • Wśród „zdekomunizowanych” patronów ulic w Warszawie znalazł się np. Stanisław Tołwiński, przedwojenny działacz socjalistyczny, jeden z twórców Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, za ratowanie Żydów w czasie wojny nagrodzony tytułem „sprawiedliwy wśród narodów świata”. Po wojnie był prezydentem Warszawy (1945-1950).
  • Toczy się jeszcze proces w sprawie „zdekomunizowania” ul. Dąbrowszczaków na Pradze - upamiętniającej żołnierzy Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii w czasie wojny domowej (1936-1939). Znów: wśród nich było wielu komunistów, ale także ludzi o poglądach lewicowych i niekomunistycznych. Co więcej, wszyscy walczyli w obronie legalnego republikańskiego rządu Hiszpanii przeciwko buntowi wojskowemu gen. Franco. Dużą kampanię w obronie ul. Dąbrowszczaków zorganizowały warszawskie środowiska lewicowe (o inicjatywie „Łapy Precz od Dąbrowszczaków" można przeczytać w „Alfabecie buntu").

Podobnych przykładów można bez trudu wymienić znacznie więcej. NSA nie wykluczył - dodajmy - że niektóre nazwy ulic w istocie „propagują komunizm” (np. al. Armii Ludowej). Nawet sprawa Armii Ludowej nie powinna być jednak oczywista: jej żołnierze np. walczyli w Powstaniu Warszawskim. Ale niezależnie od tego, co myślimy o dawnych patronach, to władze samorządowe powinny decydować o tym, które nazwy należy zmienić - i jacy nowi patroni zasługują na upamiętnienie.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze