0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Bartosz Banka / Agencja Wyborcza.plFot. Bartosz Banka /...

Aleksandra Dulkiewicz jest zdecydowaną faworytką wyborów prezydenckich w Gdańsku. Za rywali ma sześciu mężczyzn, którzy w polityce są od niedawna, a w Gdańsku są mało znani.

Przez pięć lat rządów udowodniła też krytykom, że potrafi zarządzać półmilionowym miastem i radzić sobie w trudnych sytuacjach – w pandemii, kryzysie uchodźczym czy kryzysie finansowym, w który wpędziły samorządy reformy podatkowe PiS.

Ma też w tych wyborach lepszą sytuacją polityczną niż jej poprzednik i mentor Paweł Adamowicz, bo Koalicja Obywatelska nie wystawia przeciw niej swojego kandydata (pięć lat temu Adamowicz za rywala miał Jarosława Wałęsę z PO), tylko idzie do wyborów razem z nią i jej komitetem Wszystko dla Gdańska.

Tragiczna śmierć prezydenta Adamowicza i pięć lat wspólnych rządów, zjednoczyły na nowo, podzielonych wcześniej polityków Platformy.

Ostatni sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej” z połowy marca pokazał, że Dulkiewicz może wygrać już w pierwszej turze z wynikiem 50,7 proc. Wielu prezydentów ucieszyłoby się z takiej prognozy, ale w Gdańsku nawet jej oponenci uznali, że realny wynik może być jeszcze wyższy. Jak udało jej się zdobyć taką popularność?

Przeczytaj także:

”Kochane gdańszczanki, kochani gdańszczanie”

Aleksandra Dulkiewicz objęła rządy w mieście w bardzo trudnym momencie po zamordowaniu Pawła Adamowicza na scenie WOŚP w 2019 r. Był on dla niej trochę jak ojciec – politycznym mentorem i szefem. Dulkiewicz była przed laty jego asystentką, a od 2017 r. pierwszą zastępczynią. Tragedia była dla niej osobistym wstrząsem.

W przyspieszonych wyborach po śmierci Adamowicza zdobyła od razu 82,2 proc. głosów, ale m.in. dlatego, że inne partie nie wystawiły w tych okolicznościach swoich kandydatów (wystartowali jedynie skrajnie prawicowi – Grzegorz Braun i Marek Skiba).

Wiele osób miało wątpliwości, czy młoda kobieta wychowująca córkę, bez dużego doświadczenia politycznego, poradzi sobie na tym stanowisku. Złośliwcy twierdzili, że gdyby nie tragedia nigdy nie zostałaby pierwszą prezydentką w historii miasta. Przez ostatnie pięć lat pokazała jednak, że potrafi zjednywać sobie ludzi i radzić w najtrudniejszych sytuacjach.

Siłą rzeczy od początku porównywano ją z Pawłem Adamowiczem i ciężko jej było dorównać legendzie, pozycji i doświadczeniu szefa. Paweł Adamowicz w ostatnich latach życia był wyrazistym politycznym liderem. Gdy rządy w kraju objęło PiS, od razu zaangażował się w działalność Komitetu Obrony Demokracji.

Wspierał KOD finansowo z własnej kieszeni, chodził na czele pochodów w obronie demokracji i marszach równości, a na sesjach rady miasta wygłaszał polityczne tyrady skierowane do polityków PiS. Stał się typem “politycznego fightera” i nawet własnemu środowisku politycznemu udowodnił, że może pewnie wygrać wybory w Gdańsku bez poparcia PO.

Przed wyborami samorządowymi w 2018 roku Adamowicz był niezwykle atakowany w propagandowych mediach PiS. Firma Newton Media na zlecenie Urzędu Miasta Gdańska sporządziła na ten temat raport, z którego wynikało, że tylko w tamtym roku wyborczym podporządkowana PiS telewizja wyemitowała 1773 materiałów o Adamowiczu. To prawie pięć wzmianek dziennie, a liczba ta nie uwzględnia powtórzeń, bo niektóre materiały były wykorzystywane wiele razy w różnych programach. Wszystkie przedstawiały prezydenta Gdańska w negatywnym świetle.

Dulkiewicz pokazała z kolei inny styl, wynikający po części z odmiennego charakteru, ale może również z traumatycznego doświadczenia śmierci szefa. To styl niekonfrontacyjny, ale koncyliacyjny. Dulkiewicz chce być prezydentką wszystkich gdańszczan, ciepłą i lubianą. Chodzi na marsze równości i do kościoła. Sama nie boksuje się z PiS, robią to inni politycy z jej otoczenia.

Politycy PiS oczywiście zarzucali jej w ostatnich latach, że „wikła miasto w polityczne spory krajowe” (jakby sami tego nie robili), ale z drugiej strony szydzą z niej, że jest bezbarwna. Kpią, że każde wystąpienie zaczyna od „kochane gdańszczanki, kochani gdańszczanie”, powstały nawet na ten temat memy, ale dzięki takiej polityce miłości Dulkiewicz zjednała sobie serca wielu mieszkanek i mieszkańców.

W mediach społecznościowych ma wierną grupę fanów, którzy każdy jej post na Facebooku nagradzają setkami serduszek i miłymi słowami, zwiększając jej zasięgi.

Jest popularna, ma silne polityczne poparcie, a co może najważniejsze przez pięć lat prezydentury nie zaliczyła poważnych wpadek. Nie było znaczących afer czy skandali, które mogłyby podkopać jej wizerunek.

PiS zdaje sobie sprawę z jej silnej pozycji i chyba dlatego nie wystawiło w tych wyborach po raz drugi swojego najmocniejszego zawodnika, czyli posła Kacpra Płażyńskiego, ale postawiło na nową twarz – Tomasza Rakowskiego.

Homosceptyk z PiS

Rakowski to w Gdańsku mało znana postać, nigdy nie był radnym miasta, nie dostał się do Sejmu w ostatnich wyborach. Siedem lat temu, gdy PiS przejęło Muzeum II Wojny Światowej, został na krótko jego rzecznikiem u dyrektora Karola Nawrockiego. Potem współpracował z TVP – był wydawcą programów w TVP Info m.in. „Minęła 20”, „Woronicza 17”. Pisał teksty do prawicowego portalu wpolityce.pl, gdzie przedstawiał się jako: „Katolik, konserwatysta, homosceptyk. Dumny z tego, że jest Polakiem”.

„Odnoszę się sceptycznie do sposobu życia, który promują środowiska osób homoseksualnych, ale nie uważam się za homofoba. Mówię o sobie homosceptyk z pełną świadomością” – wyjaśniał Rakowski.

Rakowski próbował w tej kampanii grać kartą praw osób LGBT+. Gdańsk za rządów Dulkiewicz reklamuje się bowiem jako miasto równości, a prezydentka co roku chodzi w Trójmiejskim Marszu Równości. Jego kampania jest jednak na razie mało wyrazista, wręcz niewidoczna.

W sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” Rakowski otrzymał 15,2 proc. To znacznie poniżej sondażowego poparcie dla PiS i niewiele więcej niż poparcie dla równie mało znanego Andrzeja Pecki (13,1 proc.), który jest kandydatem na prezydenta dość dziwnego lewicowo-prawicowego komitetu Wspólna Gdańska Droga 2050.

"Do remontu chodników nie trzeba zgadzać się w sprawie aborcji”

Komitet Wspólna Gdańska Droga 2050 tworzą przedstawiciele Nowej Lewicy, Polski 2050 Szymona Hołowni oraz stowarzyszenia Gdańsk Tworzą Mieszkańcy. Na jego czele stoi Łukasz Hamadyk, polityk, który kiedyś był radnym PiS, potem w Solidarnej Polsce, a ostatnio startował do Sejmu z list Konfederacji.

Hamadyk jest znany z ostrego języka, w mediach społecznościowych zamieszczał wpisy antyszczepionkowe, antyimigranckie, a ostatnio antyukraińskie.

Wspólny start tych trzech środowisk to kuriozum, ale wynika z bardzo trudnej gdańskiej specyfiki prawa wyborczego. Metoda D’Hondta promująca duże ugrupowania, plus sześć małych okręgów wyborczych w mieście sprawia, że realny próg wyborczy wynosi tu aż 12-13 proc. (tyle procent głosów musi realnie dostać komitet wyborczy, żeby liczyć się w podziale mandatów do rady miasta).

W ostatnich latach do rady miasta dostawali się najczęściej kandydaci PiS i PO. Mniejsze ugrupowania miały niewielkie szanse – więc aby je zwiększyć, lewica połączyła teraz siły z prawicą.

Przedstawiciele Wspólnej Gdańskiej Drogi 2050 przekonują, że na lokalnym szczeblu sprawy światopoglądowe nie są tak istotne i “do napraw chodników nie trzeba mieć wspólnego zdania w kwestii aborcji”. Wielu wyborcom taka wizja wspólnego działania dla miasta ponad podziałami się podoba, ale ma też ona swoich przeciwników po obu stronach, dla których jest to zdrada ideałów. W komentarzach na popularnym serwisie trójmiasto.pl Łukasz Hamadyk oskarżany jest przez niektórych prawicowców o zdradę, bo „dla stołka i kasy skumał się z komuchami”. Z kolei część lewicowców nie zamierza głosować na listę, “z której kandyduje nacjonalista”.

Do koalicji tej m.in. z tych powodów nie przystąpiła partia Razem oraz Zieloni. Działacze i sympatycy Razem powołali osobny komitet – Społeczny Gdańsk, a ich kandydatem na prezydenta Gdańska jest Adam Szczepański. To społecznik, działacz ruchu lokatorskiego i wiceprzewodniczący rady dzielnicy Przymorze Małe.

Problem ma także Trzecia Droga. Bo choć komitet Wspólna Gdańska Droga 2050 wystawia na prezydenta Andrzeja Peckę, lekarza kardiologa, który debiutuje w polityce, to działacze PSL oraz posłowie Trzeciej Drogi Marek Biernacki i Magdalena Sroka popierają w tych wyborach Aleksandrę Dulkiewicz.

Agnieszka Buczyńska, wiceliderka Polski 2050, która w rządzie Donalda Tuska zajmuje stanowisko ministry do spraw społeczeństwa obywatelskiego, jednego dnia na konferencji prasowej przedstawiała kandydaturę Andrzeja Pecki, a innego nagrała film promujący Marcina Makowskiego z konkurencyjnego komitetu KO i Wszystko dla Gdańska.

Wiele osób jest więc ciekawych, jak powiedzie się ten eksperyment Wspólnej Gdańskiej Drogi, skoro jest na niej tyle sprzeczności.

Konfederacja, „Kocham Gdańsk” i były radny PO

W wyborach w Gdańsku startują także inni mało znani kandydaci z nikłymi szansami na sukces.

Własny komitet wystawia Konfederacja (pod nazwą – Konfederaci Bezpartyjni Polska Jest Jedna Dla Pomorza), którego kandydatem na prezydenta jest Michał Urbaniak do niedawna poseł Konfederacji, który nie dostał się do Sejmu 15 października.

Na ulicach widać też plakaty komitetu Kocham Gdańsk, który zasłynął ostatnio piosenką o tym samym tytule – utwór ten w całości (tekst i melodię) stworzyła sztuczna inteligencja. Choć komitet “Kocham Gdańsk” reklamuje się hasłem „kandydaci niezależni”, to Krzysztof Katka z trójmiejskiej “Gazety Wyborczej” ujawnił, że kryją się w nim ludzie w ostatnich latach związani z PiS i partią Republikanie Adama Bielana. Kandydatem komitetu na prezydenta jest Artur Szostak, aktywista Polskiej Partii Piratów.

Kocham Gdańsk zaprzecza tym informacjom: „Nie jesteśmy w żaden sposób związani ani z Adamem Bielanem, ani z partią PiS, ani z partią Republikanie. Jest to informacja niezgodna z prawdą. Żaden członek komitetu nie jest i nie był członkiem wymienionych partii. Nie posiadamy żadnych powiązań z tymi partiami. Pana Bielana znamy tylko z telewizji i jesteśmy dalecy od jego poglądów” – informuje OKO.press Tomasz Jezierski, pełnomocnik wyborczy komitetu.

Własny komitet zarejestrował również Mariusz Andrzejczak, były radny Gdańska z Platformy Obywatelskiej. Działacze PO byli zaskoczeni jego samodzielnym startem, ale jak się okazało, Andrzejczak już dawno nie jest w partii.

Podsumowując. Sondaż IBRiS dla “Rzeczpospolitej” pokazał, że nawet jeśli Dulkiewicz nie wygra w pierwszej turze, to w drugiej nie da żadnych szans rywalom. Wybory w Gdańsku są więc dość przewidywalne, a przez to mało ekscytujące.

;

Udostępnij:

Maciej Sandecki

Dziennikarz przez ostatnie 25 lat związany z "Gazetą Wyborczą". Pisze m.in. o polityce, samorządzie, ekologii, prawach człowieka. 

Komentarze