Amerykanie zainwestowali w Polsce 2,2 mld zł w wiatrownie. Chcą odszkodowania za rozwiązanie przez Tauron 15-letnich kontraktów na zakup energii. Ceny zakupu ustalono niższe od ówczesnych rynkowych, ale długość umowy gwarantowała opłacalność inwestycji. Jednak ceny spadły i Tauron usiłując się z umowy wyplątać, natrafił na opór Amerykanów i ma proces
Invenergy, amerykańska firma z branży energii odnawialnej, żąda od Taurona ponad 1,2 mld złotych odszkodowania. Sprawa będzie toczyć się przed polskim sądem. Pozew pojawił się tuż przed wizytą Donalda Trumpa w Warszawie.
Otoczenie amerykańskiego prezydenta znalazło się w nietypowej dla siebie roli. Trump jeszcze niedawno twierdził, że koncepcja zmian klimatu wywołanych działalnością człowieka jest niczym innym, jak tylko chińskim spiskiem wymierzonym w amerykańską gospodarkę. Za jego prezydentury, pod koniec maja 2017 roku, Stany Zjednoczone wycofały się z porozumienia klimatycznego w Paryżu zakładającego globalną redukcję emisji gazów cieplarnianych. Jednak, choć amerykańscy konserwatyści są zwolennikami ugotowania planety w imię zysków lobby paliwowego, tym razem - nieco przypadkiem - przyszłoby im bronić interesów rodzimej firmy zajmującej się inwestycjami w zieloną energetykę.
A tego rodzaju inwestycje mają się w Polsce kiepsko. Sprawa pozwu dobrze ilustruje problemy tej branży.
Kontrolowany przez skarb państwa Tauron jest drugą pod względem wielkości grupą energetyczną w Polsce. Amerykańska Invenergy działa w Polsce od 2005 roku. Dotychczas zainwestowała w naszym kraju 2,2 miliarda złotych w 11 projektów związanych z energią wiatrową.
W 2010 roku należąca do Taurona spółka Polska Energia – Pierwsza Kompania Handlowa (PE PKH) podpisała z Invenergy 15-letnie kontrakty na zakup energii i zielonych certyfikatów. Ceny energii i certyfikatów miały być według umowy niższe od ówczesnych rynkowych, ale długość umowy gwarantowała inwestorowi opłacalność inwestycji. Takie umowy są czymś naturalnym w tej branży - energetyka odnawialna, pomimo spadających kosztów, wciąż wymaga zapewnienia państwowego wsparcia i stabilnych warunków dla inwestycji.
„Po zawarciu umów na okres 15 lat Tauron rozpoczął serię działań mających na celu uwolnienie jego samego oraz jego spółki zależnej PE-PKH od przyjętych zobowiązań" - napisała Invenergy w komunikacie prasowym."Działania polegały na wyzbyciu się wszelkich znaczących aktywów należących do PE-PKH, a także zwolnieniu, doprowadzeniu do zakończenia współpracy lub przeniesieniu osób z kluczowego personelu PE-PKH”.
Innymi słowy amerykańska firma zarzuca Tauronowi, że będąc jedynym udziałowcem podjął - ostatecznie w 2014 roku - uchwałę otwierającą drogę do likwidacji spółki-córki. Sąd uznał to za niemożliwe, na co Tauron odpowiedział próbą ogłoszenia upadłości spółki. Na to także nie zgodził sąd. Ostatecznie PE-PKH wypowiedziała w 2015 roku umowy z właścicielami farm wiatrowych, tłumacząc to ich odmową renegocjacji umów w obliczu "zmieniających się realiów rynkowych".
Rzeczywiście, ekonomiczny i prawny kontekst produkcji energii z wiatru w ciągu kilku ostatnich lat zmienił się dramatycznie. I tutaj leży przyczyna sporu: Tauron nie chce płacić wysokiej umownej ceny za coś, co na rynku jest bez porównania tańsze.
Producenci energii odnawialnej, którzy produkowali prąd przed 1 lipca 2016 roku (kiedy weszły w życie nowe przepisy ustawy o OZE z czerwca 2016) objęci są systemem wspomnianych już zielonych certyfikatów. Jest to forma dotacji dla energetyki odnawialnej. Certyfikat potwierdza, że energia pochodzi z "zielonego" źródła. System został stworzony po to, aby zagwarantować odpowiednio duży udział energii odnawialnej w całkowitym bilansie produkowanej w Polsce energii - zakłady energetyczne mają obowiązek uzyskać odpowiednią ilość takich certyfikatów.
Kłopot w tym, że cena certyfikatów - które są przedmiotem handlu na giełdzie - od lat spada, przez co produkcja energii odnawialnej staje się nieopłacalna. W 2016 roku 70 proc. farm wiatrowych przyniosło straty.
Niska cena certyfikatów wynika między innymi stąd, że wydawane są one nie tylko producentom czystej energii wiatrowej lub fotowoltaicznej, ale też wielkim elektrowniom, które wraz z węglem spalają biomasę - w tym importowane łupki kokosowe, co jest zresztą absurdem z punktu widzenia polityki klimatycznej. Te problemy ujawniły się już za rządów koalicji PO-PSL.
Od 2016 roku, za sprawą zabiegów Lasów Państwowych wspartych przez PiS, do biomasy zalicza się też "drewno energetyczne". Nie wiadomo, co dokładnie według ustawodawcy oznacza ten termin. "Poprawka może być furtką do spalania lasów" - mówiła "Wyborczej" Anna Ogniewska z Greenpeace'u. - "Dopuszcza wrzucanie do pieców drewna pochodzącego z wiatrołomów czy, jak to nazwali posłowie, drewna zaatakowanego przez korniki".
Rząd Prawa i Sprawiedliwość jest programowo wrogi energii odnawialnej. Ustawa "odległościowa" ogranicza możliwość budowania farm wiatrowych, a zmiana sposobu liczenia podatku od nieruchomości przygniotła właścicieli już istniejących wiatraków.
Budowa nowych farm wiatrowych w Polsce praktycznie stanęła - w pierwszym kwartale 2017 roku ich łączna moc wzrosła zaledwie o 0,1 proc.
Inną przyczyną niskich cen certyfikatów jest niski odsetek obowiązkowych zakupów zielonej energii przez firmy energetyczne. Organizacje związane z energetyką odnawialną apelują o zwiększenie go z 16 proc. do 20 proc. Dzięki temu Polska mogłaby zrealizować cel 19 proc. OZE (odnawialne źródła energii) w ogólnym bilansie energii produkowanej w 2020 roku, do jakiego zobowiązaliśmy się jako kraj. A wiele wskazuje na to, że go nie osiągniemy.
Rząd jest jednak obojętny na ten problem, a jego ministrowie wolą opowiadać bajki o braku odpowiedzialności człowieka za zmiany klimatyczne.
"Kolejne ministerstwa traktują inwestorów jak hazardzistów. To zwiększa koszty obsługi kapitału. I jest krótkowzrocznym podejściem - mówi OKO.press Aleksander Śniegocki, ekspert od polityki energetycznej i klimatycznej z WISE Europa. - "A nie mamy tu wyjścia. Jeśli zależy nam stabilnym wzroście produkcji energii ze źródeł odnawialnych, musimy zapewnić inwestorom przewidywalne warunki działania. Tak robią Niemcy i Duńczycy i to się opłaca – koszty zielonych inwestycji są niższe niż u nas”.
Walka Invenergy o odszkodowanie za utratę zysków może liczyć na wsparcie amerykańskiej dyplomacji. Amerykanie mają zresztą instrumenty, żeby skutecznie zadbać o interesy swoich koncernów. Na mocy umów bilateralnych korporacje mogą pozywać przed sądy arbitrażowe kraje, które naraziły je na straty np. zmianą prawa. Korporacje potrafią bezwzględnie wykorzystywać takie umowy dla swoich zysków. Co prawda sprawa przeciwko Tauronowi ma się toczyć przed polskim sądem, ale być może nie przypadkiem Invenergy podkreśla, że sprawa jest testem na praworządność i przewidywalność Polski. A choć prezes firmy krytykuje wycofanie się USA z paryskich porozumień klimatycznych, to w tym wypadku on i administracja Trumpa są po tej samej stronie - po stronie amerykańskich pieniędzy.
Mniejsi producenci energii odnawialnej nie mogą liczyć na takie wsparcie.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze