Wiele osób cierpiących na zaburzenia odżywiania decyduje się na korzystanie z prywatnej pomocy, np. prywatnych wizyt u psychoterapeuty, a te są kosztowne: od 150 do 250 zł za sesję, a takie sesje mogą trwać nawet setki godzin - mówi dr Mateusz Grajek, specjalista zdrowia publicznego
Niespełna miesiąc temu opisaliśmy historię 18-letniej Agaty cierpiącej na anoreksję. Agata przeszła chorobę bardzo ciężko. W pewnym momencie ważyła zaledwie 28 kg. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że otarła się o śmierć. Nasza bohaterka na szczęście wyszła na prostą. Dziś walczy o inne osoby cierpiące z powodu zaburzeń odżywiania. Sama zetknęła się nie tylko z bezdusznością lekarzy i psychologów, którzy jej początkowo pomagali, ale przede wszystkim obiła się o system. Po to, by się skutecznie leczyć - a leczenie w przypadku anoreksji trwa - musiała płacić.
Spytaliśmy jak wygląda opieka nad chorymi na zaburzenia odżywiania w Polsce panią Joannę Białas, psychodietetyczkę - osobę, która najbardziej pomogła i pomaga nadal Agacie w powrocie do zdrowia.
Po opublikowaniu tych tekstów zorientowaliśmy się, że zaburzenia odżywiania są częstsze niż się nam wydaje. Ba, znaleźliśmy we własnym redakcyjnym gronie osobę, która chorowała na anoreksję i za naszą namową zgodziła się opisać własne, trudne doświadczenia.
Interesuje nas nadal wątek poruszony przez Agatę, tj. na ile nasze państwo zajmuje się osobami chorującymi na anoreksję, bulimię, kompulsywne jedzenie. Nietrudno zgadnąć, że ponieważ schorzeniami tymi - przynajmniej na pewnym etapie - zajmują się psychiatrzy dziecięcy i młodzieżowi, łatwo nie jest.
13 października 2022 wystosowałem oficjalną prośbę do biura prasowego Ministerstwa Zdrowia o wskazanie osoby, która mogłaby porozmawiać ze mną na ten temat. Chciałem poruszyć kwestie organizacji opieki, najpilniejszych potrzeb w tym zakresie, ewentualnie planów ministerstwa. Niestety, jak dotąd nie otrzymałem odpowiedzi.
Na moją prośbę odpowiedział natomiast pan dr Mateusz Grajek, adiunkt w Zakładzie Zdrowia Publicznego wydziału Nauk o Zdrowiu w Bytomiu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Pan doktor zajmuje się zaburzeniami odżywiania naukowo. Niedawno był jednym z autorów pracy na ten temat opublikowanej w czasopiśmie "Nutrients".
Sławomir Zagórski, OKO.press: Zaburzenia odżywiania (mam na myśli bulimię, anoreksję, kompulsywne jedzenie, a nie otyłość) - jaka jest skala tego problemu w Polsce?
Dr Mateusz Grajek*: Oszacowanie skali problemu zaburzeń odżywiania w Polsce (ale nie tylko u nas) jest trudne do jednoznacznego ustalenia, gdyż do grupy tych zaburzeń zaliczamy nie tylko dobrze nam znane – anoreksję, bulimię, czy kompulsywne objadanie się – specyficzne zaburzenia odżywiania, ale coraz częściej mówi się również o tych niespecyficznych. Takich jak np. ortoreksja (polega ona na obsesyjnym kontrolowaniu jakości spożywanych produktów i wybieraniu tych zdrowych), czy jedzenie emocjonalne (skłonność jedzenia w sytuacji przeżywania emocji, szczególnie z kręgu negatywnych, doświadczania stresu lub napięcia).
Dodatkowo w szacowaniu nie pomaga brak badań, a może nawet nie ich brak, a niedostateczna ilość i brak jednoznacznych narzędzi. Badania epidemiologiczne nad rozpowszechnieniem zaburzeń odżywiania powinny być prowadzone wieloetapowo, w różnych grupach wiekowych, w różnych kontekstach społeczno-kulturowych, w różnych środowiskach i w różnym czasie. Niestety, obecnie polegać możemy na doniesieniach, które są jedynie wycinkiem rzeczywistego rozmiaru problemu, a problem istnieje, bo widać go gołym okiem.
Tak jak wspomniałem, tematyka zaburzeń odżywiania w ujęciu liczbowym w Polsce jest problematyczna do ustalenia, ale cały czas posiłkujemy się doniesieniami ze świata, głównie z USA.
Tam dane epidemiologiczne jasno mówią, że jadłowstręt psychiczny (anorexia nervosa) występuje u 1-2 proc. populacji, żarłoczność psychiczna (bulimia nervosa) częściej, bo u niemal 3 proc. Zaburzenia te dotyczą głównie osób młodych (13-19 r.ż.) i 10-krotnie częściej dziewcząt niż chłopców.
[Nieco inne dane - niższe - podawaliśmy ostatnio za "Our World in Data". Portal ten nie ma jednak charakteru specjalistycznego, ponadto jego autorzy zastrzegają, że są to dane niepełne - red.]
Czy pana zdaniem jesteśmy świadkami wzrostu tych zaburzeń w ostatnich latach? A jeśli tak, dlaczego tak się dzieje?
Oczywiście, a przyczyniła się do tego pandemia COVID-19. Sam w swoich badaniach widzę zmiany dotyczące pewnych aspektów jakości życia i zdrowia psychicznego. Respondenci różnych grup wiekowych zgłaszają takie objawy jak obniżone samopoczucie, lęk, podwyższony poziom stresu, objawy depresyjne, niepewność, żal. Pandemia COVID-19 odbiła wielkie piętno na zdrowiu psychicznym społeczeństwa.
W aspekcie zaburzeń odżywiania widoczne jest to przede wszystkim w populacji młodzieży i młodych dorosłych. Korzystając z narzędzi psychologicznych, coraz częściej u tych osób obserwujemy objawy świadczące o podwyższonym ryzyku zaburzeń odżywiania.
Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że mówiąc "pandemia COVID-19" nie mam na myśli przechorowania choroby wywoływanej przez wirus SARS-CoV-2, a sam kontekst sytuacyjny i restrykcje związane z pandemią. Proszę sobie przypomnieć, jak wiele dzieci zostało pozostawionych samych sobie, bez opieki, kontaktów z rówieśnikami. Ponadto media siejące dezinformację nie pomogły w tym wszystkim.
Osoby o słabszej kondycji psychicznej pogłębiły swoje objawy, a osoby, które wcześniej nie wykazały żadnych objawów zaburzeń odżywiania, zaczęły je wykazywać. Część z nas podczas lockdownów rzuciła się w wir ćwiczeń i zdrowego lifestyle-u, a inni zaczęli zajadać smutki.
Czy na anoreksję rzeczywiście w Polsce się umiera? Moja młoda rozmówczyni twierdzi, że anoreksja to najczęstsza przyczyna zgonu spośród chorób psychicznych. Jeśli tak, czy wiadomo, ile tych zgonów notuje się rocznie? To widać w statystykach?
Zgadza się. Mówi się nawet, że zaburzenia odżywiania (jakiekolwiek) obok depresji i zaburzeń lękowych to najczęstsze powody wizyty u psychologa, psychoterapeuty czy lekarza psychiatry.
Według danych statystycznych około 10 do 20 procent chorych na anoreksję umiera. Ale nie anoreksja podawana jest jako główna przyczyna zgonu, gdyż choroba ta przebiega w umyśle chorego, ale niszczy ciało.
Zatem najczęściej umiera się z powodów somatycznych, np. niewydolności wielonarządowej w wyniku długotrwałego głodzenia. Osoby chorujące na anoreksję często również popełniają samobójstwa. Pamiętajmy, że okres od postawienia diagnozy do skutecznego wyleczenia to nawet 5 lat wizyt w szpitalach, konsultacji z psychoterapeutą, edukacji żywieniowej, pracy nad sobą.
Mówił pan o badaniach naukowych na temat zaburzeń odżywiania. Ma pan wrażenie, że władze korzystają z tych wyników? Np. idą za tym jakieś programy terapeutyczne? Próbuje się edukować na ten temat dzieci/młodzież? Ministerstwo Zdrowia wykazuje zainteresowanie tą tematyką?
Ciężko powiedzieć. Sam nigdy nie zostałem poproszony o przedstawienie wyników moich badań, chociaż zajmuję się tematyką zaburzeń odżywiania (głównie niespecyficznych) od jakiegoś czasu.
Liczę, że badania naukowców nie idą na marne i mają jakiś praktyczny aspekt w postaci wzmożonego monitoringu zjawiska i edukacji zdrowotnej społeczeństwa. Naprawdę w to wierzę.
Czy w Polsce istnieje towarzystwo naukowe, które zajmuje się zaburzeniami odżywiania?
W Polsce próżno szukać takiego towarzystwa. Istnieją towarzystwa naukowe zajmujące się zdrowiem psychicznym, zrzeszające specjalistów (psychologów i psychiatrów) zajmujących się tematyką różnych zaburzeń psychicznych.
Ostatnio mam wrażenie powstaje więcej prywatnych inicjatyw w postaci centrów kompleksowego leczenia zaburzeń odżywiania, czyli miejsc, gdzie doświadczyć można pomocy wielospecjalistycznej ze strony lekarza, psychologia i dietetyka.
A jaka jest u nas świadomość społeczna nt. tych chorób?
Nadal niska. Wynika to chyba ze wstydu, ale również braku zwracania uwagi na sferę psychiczną. Jest coraz lepiej, ale nadal nie najlepiej. Ludzie nadal boją się zgłaszać do specjalistów z zakresu ochrony zdrowia psychicznego, nie chcą komunikować swoich emocji, odczuwają strach przed mówieniem o swoich słabościach.
Kiedyś usłyszałem, że zaburzenia odżywiania to tylko moda lub fanaberia, co jest strasznym uproszczeniem i spłyceniem poważnego problemu. Owszem, zaburzenie odżywiania może być i często jest wołaniem o pomoc i sposobem zwrócenia na siebie uwagi, jest rodzajem autodestrukcji, ale nie można traktować anoreksji, bulimii i innych tego typu zaburzeń jako trendu.
Jak pan ocenia sytuację chorych na te schorzenia? Gdzie oni szukają pomocy? Gdzie ją dostają? Czy trzeba mieć pieniądze, żeby leczyć się u nas na anoreksję?
Pomoc świadczona osobom cierpiącym na zaburzenia odżywiania może być prowadzona dwutorowo: albo z sektora publicznego, albo prywatnego, czyli właściwie jak w przypadku innych schorzeń. Kłopot polega na tym, że terminy do psychiatry i psychoterapeuty pracującego na kontrakcie z NFZ są odległe, a problem jest w tym konkretnym momencie.
W efekcie większość osób decyduje się na całkowite lub częściowe korzystanie z prywatnej pomocy, np. prywatnych sesji u psychoterapeuty, a te są kosztowne. Koszt pojedynczej sesji waha się od 150 do 250 zł, a takie sesje mogą trwać dziesiątki, a nawet setki godzin.
Inaczej wygląda sytuacja, kiedy konieczna jest już hospitalizacja pacjenta. Opieka szpitalna i wsparcie psychologiczne świadczone w szpitalu jest darmowe. Tylko i tutaj jest problem, bo na miejsce w szpitalu w przypadkach niezagrażających bezpośrednio życiu trzeba czekać, a chory diagnozowany jest najpierw ambulatoryjnie.
Jakie są największe problemy i największe potrzeby w tym zakresie? Brak wiedzy? Specjalistów? Funduszy? Brak ścieżki terapeutycznej?
Właściwie wszystko, co pan wymienił, znajduje swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Społeczeństwo nadal ma niską świadomość problemu, przez co zgłaszalność jest również niska.
Z drugiej strony kondycja polskiej psychiatrii nie jest najlepsza, brakuje specjalistów w dziedzinie psychiatrii, szczególnie związanej z problemami dzieci i młodzieży. Ścieżka terapeutyczna jest niejednorodna ze względu na to, że ludzie często nie wiedzą, gdzie zgłosić się o pomoc i krążą trochę po omacku lub, jak wcześniej wspomniałem, korzystają z pomocy prywatnej, bo w sektorze publicznym czas oczekiwania wydłuża się.
W Polsce obowiązuje jakiś standard leczenia tych zaburzeń?
Niestety nie funkcjonuje u nas jednorodny standard postępowania z osobami cierpiącymi na zaburzenia odżywiania. Leczenie odbywa się zwykle w momencie, kiedy objawy zostają zaobserwowane przez otoczenie pacjentki/pacjenta (rodzinę, rówieśników, nauczycieli czy lekarza rodzinnego), ale nie istnieje niestety procedura krok po kroku co robić. Lekarz rodzinny zleca zwykle wtedy konsultację psychiatryczną i inne badania (a pamiętajmy, że do lekarza psychiatry skierowanie nie jest wymagane). W dalszej kolejności podejmuje się próby psychoterapii indywidualnej lub grupowej.
Podejrzewam, że niektóre kraje radzą sobie lepiej z tym problemem. Mamy się na kim wzorować?
Leczenie zaburzeń odżywiania jest bardziej zaawansowane np. w Niemczech. Istnieją tam centra poświęcone terapii grupowej, gdzie osoby z podobnymi zaburzeniami są wzajemnie terapeutyzowane, np. przy pomocy obcowania ze sztuką. Mają możliwość ekspresji emocji, przebywania z osobami, których dotyczy ten sam problem - trochę jak nasze wspólnoty anonimowych alkoholików.
Warto również wspomnieć o USA, gdzie funkcjonują towarzystwa naukowe prowadzące badania i poradnictwo w zakresie zaburzeń odżywiania, a także wyspecjalizowane centra kompleksowej terapii i wsparcia osób dotkniętych problemem (pacjentów i ich rodzin). W naszym kraju niestety terapia ze środków publicznych jest trudno osiągalna (średni czas oczekiwania na konsultację psychiatryczną wg danych NFZ - powyżej 80 dni), a ta prywatna - jak wspomniałem - kosztowna.
*Dr n. o zdrowiu Mateusz Grajek – psycholog, psychodietetyk, psychotraumatolog, specjalista zdrowia publicznego, adiunkt w Zakładzie Zdrowia Publicznego wydziału Nauk o Zdrowiu w Bytomiu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze