0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

W poniedziałkowej „Debacie Gozdyry” 25 sierpnia w Polsat News doradca prezydenta RP Błażej Poboży wypowiedział zdanie, które jest istotą weta prezydenta: „Mogę odwołać się [oryginalny zapis wypowiedzi — red.] albo na opinię lekarzy, albo konkretnych ludzi, pacjentów, którzy taką emocję wyrażają. Osoby, obywatele ukraińscy szybciej ich zdaniem trafiali do lekarzy specjalistów”.

Patrząc z perspektywy budżetu państwa i gospodarki nie ma co dyskutować o wecie prezydenta. Weto i w konsekwencji utrata przez część migrantów prawa dostępu do rynku pracy po 30 września 2025 roku, czy ograniczenie 800 plus na dzieci ukraińskie tylko do pracujących rodziców, jest błędem.

Dr hab. Paweł Kubicki jest kierownikiem Katedry Polityki Społecznej w Szkole Głównej Handlowej. Specjalizuje się w badaniach polityki publicznej.

Polska zyskuje na ukraińskiej migracji

Rozważania o tym, czy migracja ukraińska daje nam więcej korzyści, czy kosztów, można zamknąć, odsyłając choćby do raportu BGK. Analizując rynek pracy, można też sięgnąć do raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego czy Narodowego Banku Polskiego.

W skrócie i w zależności od oszacowań mamy najlepsze w Europie wskaźniki pracy migrantów z Ukrainy sięgające około 80 procent osób w wieku produkcyjnym, od 0,5 do 2,4 proc. corocznego wzrostu PKB, około 15,1 mld zł wpływów do budżetu za rok 2024, przy 2,8 mld zł wydatków na 800 plus dla niecałych 300 tys. dzieci i około miliarda kosztów dla NFZ.

Jak by rozdmuchiwać dodatkowych kosztów, nie przebijemy tego, że Polska gospodarka bez 5 procent pracowników z Ukrainy miałaby się po prostu gorzej.

Bilans zysków i strat – patrząc tylko na gospodarkę – jest ewidentnie korzystny. Dyskusja może dotyczyć do tego, czy mamy zwrot trzy do jednego, czy pięć do jednego.

Nie będziemy też mieli lepszej i łatwiejszej do integracji grupy migrantów, a bez migrantów – nie tylko ukraińskich, ale jakichkolwiek – nasz rynek i gospodarka w najbliższych latach będą się kurczyć.

Szczyt liczby pracujących Polaków i Polek mamy już bowiem za sobą i przez najbliższe kilkadziesiąt lat liczebność ta będzie się zmniejszać. Proces ten demograficznie jest nie do odwrócenia. Polki, które mogłyby to zmienić, powinny były się narodzić w ostatnich latach.

Oznacza to, przekładając na życie codzienne i wliczając w to już duży deficyt budżetowy, nie tylko to, że nie będziemy mieli nowych programów socjalnych czy istotnych podwyżek dla budżetówki. Będziemy mieli wzrost podatków i brak znaczącego wzrostu gospodarczego.

Przeczytaj także:

Co nam to da?

Warto też napisać wprost, że Ukraińcy mają też co do zasady taką samą sytuację jak Polacy, zarówno w dostępie do rynku pracy, jak i ochrony zdrowia czy edukacji.

Nie mają lepiej, szybciej czy inaczej, są traktowani na równych prawach.

Dokładnie takie podejście jest powszechnie rekomendowane w strategiach integracyjnych, by uniknąć błędów Francji, Wielkiej Brytanii innych krajów zachodnich, w których drugie i trzecie pokolenie gorzej wykształconych i pozbawionych realnych perspektyw awansu społecznego migrantów stanowi wyzwanie dla tamtejszej polityki społecznej.

Gdzieś na marginesie warto wspomnieć o solidarności, miłości bliźniego i dobroci. Pojęciach w teorii bliskich prawicy, zwłaszcza tej zasłaniającej się Bogiem. Można też dorzucić dobro dzieci i rodziny. Wyobraźmy sobie sytuację, w której uciekinierka wojenna opiekuje się kilkorgiem dzieci, nieważne czy jako matka, czy babcia i realnie nie ma szans pracować.

Co nam da zabranie jej świadczeń na dzieci czy prawa do ochrony zdrowia i fakt, że w polskim przedszkolu czy szkole będą żyć, a raczej wegetować ukraińskie dzieci? Co nam da wpędzanie w głębsze ubóstwo dziecka, którego rodzic z różnych powodów nie pracuje?

Czy zabranie mieszkającej w Polsce Ukraince dostępu do bezpłatnej ochrony zdrowia i potencjalne przekształcenie się niewielkiej infekcji w długotrwałą chorobę wykluczającą z rynku pracy polepszy sytuację Polaków? A co jeśli zostanie nosicielką choroby zakaźnej, której nie będzie miała jak leczyć?

Jakie korzyści społeczne i gospodarcze albo zdrowotne odniesiemy?

Żeby Ukraińcy mieli gorzej

Jak już sobie wyjaśniliśmy, za wetem prezydenta nie stały powody gospodarcze i społeczne czy specjalna „krzywda” i gorsza pozycja Polaków oraz specjalne preferencje dla Ukraińców.

Pozostaje pytanie, czy musimy zaspokajać emocje części ludzi, by Ukraińcy mieli ewidentnie gorzej i byli ludźmi drugiej kategorii? Tym samym, czy musimy popełniać błędy krajów zachodnich z lat 80. XX wieku oraz polityków, którzy doprowadzili do Brexitu w imię – między innymi – ochrony rynku pracy przed pracownikami z Polski, czy poprawy sytuacji tamtejszego systemu ochrony zdrowia, do którego miały być przekierowane „zyski” z wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.

Dla jasności: po Brexicie ani sytuacja tamtejszych pracowników, ani dostęp do ochrony zdrowia, ani sytuacja gospodarcza nie uległy poprawie, a dokładniej mówiąc, jest gorzej niż przed Brexitem.

Mam smutną odpowiedź: prawdopodobnie musimy te błędy popełnić. I nie krytykuję tu „zwykłych ludzi”, bo oni w swoim lokalnym środowisku i na swoim jednostkowym przykładzie mogą mieć faktycznie gorzej. Bo Ukrainka pracuje w sklepie A, Ukrainiec wykańcza mieszkanie w firmie B i tym samym w miejscowości X na stanowisku Y brakuje miejsca pracy dla rodowitego Polaka czy jego dziecka.

Krytykuję polityków, bo oni powinni patrzeć na sytuację całej Polski i jej mieszkańców. Czyli firmę Z, gdzie ci Ukraińcy kupią produkty i podbiją konsumpcję, podatki od sklepu A i firmy B, gdzie ci Ukraińcy pracują, nowe miejsca pracy stworzone dzięki ich aktywności zawodowej w miejscowości W — i razem jako ogół migrantów tworzą zdecydowanie więcej korzyści dla ogółu Polaków.

Krótko mówiąc, odrywając się od emocji, które też są skutecznie w mediach społecznościowych podsycane i nagłaśniane, mogliby popatrzeć na dane i badania naukowe. Dlaczego politycy tego nie robią? A dokładniej, dlaczego je ignorują? Odpowiedź jest prosta: ponieważ

krótkoterminowo i dla ich prywatnego politycznego interesu opłaca im się obecnie antyukraińskość.

Po co trudne reformy skoro można „nagłaśniać problem”?

Nie ma bowiem prostszej i skuteczniejszej metody wygrywania wyborów niż populistyczne rozdmuchiwanie jednostkowych przykładów skandali, takich jak banderowska flaga na stadionie, czy opowieści o wejściu ukraińskiego pacjenta bez kolejki. I robienie z nich problemów w skali makro oraz granie na ludzkich emocjach.

Łatwiej mobilizować elektorat, zwalczając „przywileje” obcych i wzbudzając panikę moralną.

Nie trzeba bawić się w skomplikowane, trudne i długofalowe reformy usług publicznych czy szukać dodatkowych źródeł dochodów budżetu państwa, albo zastanawiać się jakie wydatki obciąć.

Co więcej, o ile realizując reformy, zawsze można ponieść porażkę, to walcząc na emocje, jest się zawsze wygranym.

Sukcesem jest „nagłośnienie problemu” oraz obecność w mediach tradycyjnych i społecznościowych, a tym samym rozpoznawalność wśród wyborców.

I na zakończenie warto powiedzieć, że taka gra polityczna nie jest tylko przywilejem i domeną obecnego prezydenta czy Konfederacji, bo jeszcze kilka miesięcy temu, choć bardziej nieudolnie, grał w nią premier, wicepremier i kandydat na prezydenta.

Tylko Polski szkoda.

;
Paweł Kubicki

Prof. SGH, kierownik Katedry Polityki Społecznej w Szkole Głównej Handlowej, współpracownik wielu organizacji pozarządowych działających na rzecz osób z niepełnosprawnościami. Specjalizuje się w badaniach polityki publicznej, w szczególności wobec niepełnosprawności i starości.

Komentarze