Trójka badaczy: Jan Gromadzki, Katarzyna Sałach i Michał Brzeziński zbadała wpływ programu 500 plus na wybory polityczne Polaków.
Najważniejszy wniosek z badania to szacunek, że wynik wyborczy PiS w 2019 roku był o 2,7 punktu procentowego wyższy, niż gdyby programu nie było (PiS uzyskał w tamtych wyborach 43,59 proc. głosów – przyp. red.). W wyborach w 2015 roku obietnica nie wpłynęła znacząco na wynik – dopiero jej spełnienie dało PiS-owi dodatkowe głosy cztery lata później.
Oznacza to, że gdyby nie wypłacane od kwietnia 2016 roku 500 złotych dla rodzin z dziećmi, PiS nie zyskałby większości w 2019 roku.
2,7 punktu procentowego może wydawać się niewielką różnicą, ale naukowcy piszą, że według ich analizy brak tych punktów procentowych oznaczałoby 225 mandatów w Sejmie zamiast 235 i brak większości dla klubu PiS. Czyli konieczność nie tylko układania się z wewnętrznymi koalicjantami w ramach klubu PiS, ale także z tymi spoza list partii.
PiS, gdyby w ogóle rządziło, miałoby jeszcze trudniej niż dziś, gdy ledwo radzi sobie z uzyskaniem większości dla kluczowych głosowań (a często sobie nie radzi).
Eksperymentalna metoda
Jak można coś takiego policzyć?
„Korzystaliśmy z metody differences in differences, czyli różnic w różnicach. To quasi eksperymentalna metoda, powszechnie używana w ekonometrii” – tłumaczy nam prof. Michał Brzeziński z wydziału ekonomicznego Uniwersytetu Warszawskiego, jeden ze współautorów badania.
„W tym wypadku polega ona na porównywaniu wyników wyborczych przed i po zajściu jakiegoś wydarzenia, wprowadzenia jakiejś ustawy, elementu nowej polityki. W naszym wypadku to wprowadzenie 500 plus. Porównywaliśmy trendy czasowe w poparciu dla PiS w grupie, która otrzymała 500 plus, i w grupie kontrolnej (która nie otrzymała 500 plus).
Różnica w trendach (zmiana w czasie dla grupy, która otrzymała 500 plus odjąć zmiana w czasie dla grupy, która nie otrzymała 500 plus) jest miarą naszego efektu. Dodatkowo kontrolowaliśmy szereg czynników gospodarczych, demograficznych i kulturowych, które (poza 500 plus) mogły mieć wpływ na nasz efekt”.
Szczegóły metodologii można poznać, wczytując się w tekst publikacji dostępnej na stronie Instytutu Badań Strukturalnych. Streszczenie dostępne jest po polsku, pełna publikacja – w języku angielskim.
Czy wyborcy „sprzedali się za 500 zł”?
Na pierwszy rzut oka badanie wpisuje się w popularną wśród części komentatorów opowieść o ludziach, którzy „sprzedali się za 500 złotych”. Badacze policzyli nawet, ile kosztował pojedynczy głos. Biorąc pod uwagę, że dzięki 500 plus miało się ich pojawić dodatkowo 487 tys., daje to 174,5 tys. złotych za jeden głos (program od kwietnia 2016 do października 2019 kosztował łącznie 85 mld zł).
Proste konkluzje są tu jednak drogą donikąd.
„Policzyliśmy to, tutaj nie jesteśmy pierwsi, robią to inni badacze i chcieliśmy sprawdzić, czy wyniki są podobne” – mówi prof. Brzeziński. „Natomiast mamy też element badania przez głównego autora badania – Jana Gromadzkiego – gdzie próbuje on pokazać, że opisany efekt nie wynika tylko z klientelizmu. Nie chodzi tylko o to, że osoby potrzebowały pieniędzy i są w stanie głosować na tego, kto da najwięcej.
Widać też poczucie wdzięczności i identyfikację z partią rządzącą, wzrost zaufania do niej. Badamy to jeszcze dalej, by uzyskać dokładne odpowiedzi. Ale chodziło tu raczej o wzajemność i wdzięczność”.
Brzeziński wskazuje, że gdyby chodziło o czysty klientelizm, to ten efekt nie powinien zachodzić w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
„Wyniki wyborów europejskich nie miały żadnego znaczenia dla tego, czy program 500 plus zostanie utrzymany, czy nie. Więc sądzimy, że chodziło też o utożsamienie się z partią rządzącą. Szczególnie że do głosowania poszły też dodatkowe osoby, które wcześniej nie głosowały. W znacznym stopniu efekt ten wynika z przekonania wcześniej niegłosujących. Pochodzących z biedniejszych miejscowości, ze słabszym wykształceniem. Mogły poczuć wdzięczność za poprawienie sytuacji materialnej”.
Wdzięczność została
Przykładem są tutaj choćby wyniki Beaty Szydło i Elżbiety Rafalskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. Te dwie polityczki były twarzą wprowadzania programu 500 plus. Szydło jako szefowa rządu, Rafalska jako szefowa resortu rodziny. Obie uzyskały świetne indywidualne wyniki.
- Beata Szydło zdobyła 524 tys. głosów – najwięcej w całym kraju i ponad 30 proc. wszystkich głosów w okręgu małopolskim.
- Elżbieta Rafalska z trzeciego miejsca w okręgu obejmującym województwa lubuskie i zachodniopomorskie zdobyła drugi wynik i ponad 70 tys. głosów. Pięć lat wcześniej było to tylko niecałe 14 tys.
Wzrostu nie tłumaczy frekwencja, która była niecałe dwa razy większa.
Od wyniku tych wyborów w żaden sposób nie zależało czy program będzie dalej istniał. Wyborcy podziękowali polityczkom za program i za poprawienie sytuacji materialnej. Czy w takim razie wyborcy oddali swobody obywatelskie za pieniądze?
Prof. Brzeziński: „Bardzo trudno mierzy się taką wymienność, pieniądze za demokrację itd. Skądinąd, np. z badań CBOS wiemy, że wiara Polaków w demokrację i przekonanie, że demokracja jest dobra, rosło w ostatnich latach. Mogło być tak, że ten transfer zwiększył przekonanie do swoiście rozumianej demokracji, zupełnie inaczej niż w liberalnym wymiarze. Nasze dane nie są w stanie tego jednoznacznie rozstrzygnąć”.
Sami badacze nie mają wątpliwości, że wybór PiS był szkodliwy dla liberalnie rozumianej demokracji. W streszczeniu badania przeczytamy: „[…] pokazaliśmy, że wprowadzenie hojnych transferów pieniężnych pozwoliło populistycznemu rządowi utrzymać władze i dalej rozmontowywać niezależność sądów, wolność prasy i prawa mniejszości”.
Co w kolejnych wyborach?
Czy 500+ może dalej silnie wpływać na wybory polityczne Polaków? Z pewnością możemy powiedzieć, że 2023 rok (jeśli nie będzie wcześniejszych wyborów) będzie zupełnie inny od 2015 i od 2019. PiS podgryzała będzie wysoka inflacja, chwiejna sytuacja koalicyjna i dziesiątki afer. Znów jednak rozstrzygać mogą szczegóły. Nowego 500 plus nie było, ale PiS realizował inne duże projekty redystrybucyjne: trzynastą i czternastą emeryturę, Polski Ład.
Reforma podatkowa ma na starcie duże problemy, ale założenia wciąż są takie same: mniej zarabiający mają dostać wyższą wypłatę netto. Czy to wystarczy? Czy jest szansa, że podobny efekt wystąpi przy kolejnych wyborach?
Prof. Brzeziński: „Analizujemy też rozszerzenie programu na pierwsze dziecko w 2019. Z tego, co jesteśmy w stanie ustalić, wynika, że efekt ten był słaby, albo nie było go wcale. Być może dlatego, że transfer przy rozszerzeniu trafił do bogatszych gospodarstw domowych i nie był to silny sygnał. Więc pod względem wyborczym nie był to dobrze stargetowany wydatek”.
Literatura naukowa pokazuje też, że z czasem wyborcy się przyzwyczajają do transferów.
„Więc albo potrzeba bodźców silniejszych albo skierowanych do nowych grup społecznych. Więc można sobie wyobrazić, że np. waloryzacja 500+ lub odpowiednio przygotowany Polski Ład lub nowe transfery do niegłosujących wciąż mogą dawać korzyści” – wyjaśnia prof. Brzeziński.
A trzynasta emerytura? „Trzynastka jest inna, ta grupa licznie głosuje i jest do PiS przywiązana. A dodatkowo trzynasta emerytura jest rekompensatą za to, że w pierwszych latach PiS dochody emerytów nie były chronione i ubóstwo w tej grupie wówczas wzrosło. Więc myślę, że tutaj takich korzyści jak w 2019 roku nie będzie”.
W 2015 roku wyborcy byli przyzwyczajeni , że na wiecach wyborczych się mówi co się zrobi, by później tego nie robić. Po 2014 roku przekonali się, że jest partia, która co obiecuje robi. Ma to soje dobre, ale i złe strony, ale taka jest prawda.
Jedną z ważniejszych obietnic była obietnica reformy sądownictwa, aby sądy były sprawniejsze. Ale może się mylę. Może obiecywali totalną roz-3.14-r-dziuchę z dwoma systemami prawnymi?
Kłopot w tym, że z pińcet plus jest już szerysta plus, a jedyna obietnica wyborcza, którą zrealizowali dokładnie tak, jak zapowiadali, to ta o Polsce w ruinie 🙁
A miało być setki tysięcy tanich mieszkań, odbudowa przemysłu (w tym stoczniowego – udała się tylko "stępka"), milion aut elektrycznych czy choćby naprawdę niezbędna walka z wykluczeniem komunikacyjnym dotykającym znaczną część Polaków. Jedyne co ma szanse na powodzenie, to przekop Mierzei Wiślanej – projekt kosztowny, niepotrzebny i grożący katastrofą ekologiczną. Aha! Jeszcze lotnisko w szczerym polu, które jak na razie jest tylko "lotniskiem" (choć może lepiej byłoby napisać letniskiem) dla kolejnych PiSowskich baronów zarabiających na niebudowaniu grube pieniądze.
To że się 500+ dewaluuje i będzie dewaluowało było w planach przy uruchamianiu tego programu – program jest, a kosztuje coraz mniej.
Przekop Mierzei to inna kwestia – skończą zobaczymy jak będzie. Mówienie teraz, że to super pomysł, lub ze do niczego jest naiwne i przedwczesne. Gdynia przed wojna też miała wielu przeciwników. Jak będzie niedługo się przekonamy.
Dokładnie tak. Czy nie popieram PiSu? Tak. Czy robią dokładnie to, co obiecali swoim wyborcom, i te wszystkie okropne rzeczy zostały zapisane w ich programie? Również!
Mam nadzieje, że to zostanie po PIS ie. To jedno jest warto kontynuować .
Po co badania, wystarczy spojrzeć na suwerena, na jego pochodzenie, status społeczny, wykształcenie, poglądy. W samym PiS-ie ideologia i poglądy prawicowe są na samym końcu, prawość i honor rzecz nieznana, nie mówiąc o wierze. liczy się tylko korzyść materialna.
Ciekawe badania. Bez wątpienia transfery kasy publicznej bezpośrednio do portfela dla znacznej części elektoratu jest bardziej atrakcyjny i przekonywujący, niż używanie kasy publicznej do budowy i wzmacniania systemów usług publicznych. Nasz kraj jest zbyt biedny, aby jedno i drugie było realizowane. I jest coraz bardziej widoczne, że transfer pisowski znacznie negatywnie wpłynął na poziom usług publicznych. Czy będzie reakcja elektoratu na ten stan rzeczy? moim zdaniem tak. Tylko nie tego żelaznego i utwardzonego już elektoratu pisowskiego. Ten elektorat w jakiejś mierze może zareagować tylko na inflację i połączoną z nią drożyznę. Natomiast nie bez znacznie jest tu zamknięcie tego pisowskiego elektoratu w bańce informacyjnej stworzonej przez ZP, po przejęciu kontroli partyjnej nad mediami. Pytaniem jest, czy da radę tę bańkę przed kolejnymi wyborami choć trochę rozhermetyzować?
Nie sądzę, żeby PT elektorat w PL przejmował się stanem usług publicznych, po dekadach nieprzerwanej – od 1989r – indoktrynacji neoliberalnej, większość zdaje się podzielać pogląd, że państwo to wróg, a podatki to złodziejstwo. W konsekwencji następuje komercjalizacja np. opieki zdrowotnej czy edukacji, kto ma pieniądze leczy się prywatnie lub \\\\\\\"polprywatnie\\\\\\\";, wykupując prywatne wizyty , dzięki którym uzyskuje preferencyjny dostęp do \\\\\\\"publicznej \\\\\\\" służby zdrowia a dzieci zamożniejszych rodziców są masowo przenoszone że do szkół niepublicznych – funkcjonujących w dużej mierze z dotacji państwa, co uważam za patologie.
Słowem Polacy wiedzą/uważają, że od państwa nie należy niczego oczekiwać, a jego instytucje i zasoby, to jedynie postaw czerwonego sukna i jedyne co można zrobić, to wyszarpac jak największy kawał dla siebie.
To rzekłszy, sądzę, że jest duża szansa na to, że PiS najbliższe wybory przegra, głównie dlatego, że wyborcy też ludzie i lubią być zabawiani, a PiS się \\\\\\\"opatrzył\\\\\\\" i znudzil, pora na kolejne igrzyska.
NB. dość czesto wyrażana nadzieja, że PiS się rozpadnie w skutek walk frakcyjnych, np między Ziobrystami, a Moarawiecczykami, uważam za fałszywa. Pewien poziom wewnetrznego konfliktu jest niezbędny dla rozwoju i samego przetrwania organizacji.
To raczej o tuskowa KO, gdzie wszyscy zapatrzeni w wodza, w zwartym szyku i z przytupem, karnie i milcząco podążają w jednym (nieznanym*) kierunku należy się martwić.
*Relatywnie nieznanym, zgaduje, że programem KO nadal jest, \\\\\\\"Powrót/zdobycie władzy i żeby było jak dawniej\\\\\\\". Pkt. 1. jest taki sam jak, w każdej innej partii, może z wyjątkiem Razem, pkt. 2 (chwalebny, gdy chodzi o odwrócenie upolitycznienia struktur panstwa) to za mało – moim zdaniem – aby porwać wyborców.
\\\"Nie ma czegoś takiego, jak pieniądze publiczne, są tylko pieniądze podatników…\\\" – sparafrazowany fragment cytatu z Margaret Thatcher (1983). Oczywiście to nie do końca prawda, państwo posiada także własne dochody, np. z opłat celnych. Mimo wszystko na znaczną część budżetu składają się wszyscy podatnicy.
Coś w tym może być. Jestem beneficjentką 500+ i chociaż nie głosowałam na PiS pamiętam że kiedy program wchodził w życie cieszyłam się z tych spełnionych obietnic i miałam nadzieję że może nie będzie tak źle pod ich rządami. Wcale się nie dziwię ludziom którzy liczyli na dobrą zmianę, Platforma sama jest sobie winna że od lat nie wymyślili nic lepszego od straszenia PiSem.
Nadal będę uważać, że proste transfery socjalne są głupie bo rozleniwiają ludzi i niszczą państwo. W Polsce nadal nie działa porządny transport publiczny, ochrona zdrowia się sypie, dziura budżetowa zasypywana jest chaotycznym prawem podatkowym, a rozleniwionym ludziom nie chce się robić.
W sensie, że patole dostały pinceta i jeno pijom i kopulujo!?
Doprawdy dogłębna analiza socjoekonomiczna, tymczasem liczba pracujacych – jako % ludzi w wieku produkcyjnym jest najwyższa, a bezrobocie (przed covidem) najniższe.
Gdyby nie promujące zatrudnienie na czarno* przepisy ubezpieczeniowo-podatkowe zapewne byłoby jeszcze więcej.
* chodzi o to, że pracodawcy bardziej opłaca się zapłacić pracownikowi pod stołem z własnego zysku po opodatkowaniu, niż zatrudnić go na umowę o pracę i płacić wszelkie świadczenia, aberracja.
Natomiast zgadzam się, że bezpośrednie transfery pieniężne są zle, ale nie dlatego, że siedzo na zasiłkach i nic nie robio, tylko, że są wzgl. tanim sposobem wykręcenia się państwa od odpowiedzialności, w przypadku 500, za politykę rodzinną i edukację. Ja np. uważam, że stworzenie obowiązku przedszkolnego od lat 3 wraz z odpowiednia infrastruktura byłoby lepsze, ale też o wiele droższe i skomplikowane, także politycznie. A tak wszystkie dzieci dostały po 500 i niech się rodzice martwią.
Do końcówki tej wypowiedzi… Własnie to robił rząd PO-PSL. Jak widać, nie wyszło… Może dlatego, że " nie ważne co je co je, ważne to je co je moje?"
Z całą pewnością coś w tym jest. Ale ja widzę inny aspekt sprawy, demograficzny. Po prostu jest nas za mało.
Niestety, artykuł potwierdza tylko to, co wszyscy wiemy i nie dotyczy wyłącznie naszego kraju. Na całym świecie mamy wysyp demokracji, rządzonych przez garstkę cwaniaczków manipulujących motłochem, któremu rzuca się kiełbasę. Kto rzuci więcej kiełbasy, ten będzie przy korycie. Problem niestety jest ogólnoświatowy i doprowadzi w niedalekiej perspektywie do zagłady cywilizacji europejskiej. Takie "demokracje motłochowe" kierując się doraźną korzyścią, słupkami sondaży, unikają decyzji niepopularnych ale koniecznych na rzecz doraźnych korzyści. M.in. dlatego na świecie jest więcej długów niż faktycznych pieniędzy… a u nas mamy dyktaturę antyszczepionkowców, w efekcie jesteśmy "najlepsi na świecie" pod względem liczby zgonów… Rozbudowywanie nastrojów roszczeniowych, nacjonalizmów, jechanie na najniższych ludzkich instynktach… to już było i doprowadziło do np. II Wojny światowej. Jedynym rozwiązaniem jest zmiana całkowitej formuły demokracji i odsunięcie od rządów motłochu. Najbardziej uczciwym systemem politycznym byłoby przejście na zarządzanie państwem jak w spółce akcyjnej, w której siła głosu zależy od wielkości udziałów.
W nowoczesnym państwie siła głosu poszczególnego obywatela zależałaby od wysokości płaconych przez niego podatków, zgodnie z zasadą, że ten kto więcej płaci na państwo – ten ma więcej do powiedzenia. Technicznie można zrobić w taki sposób, żeby ustalić jednorodny LINIOWY podatek dochodowy (wszelkie próby progresji podatkowej i tak są zwykłym złodziejstwem) a następnie w zależności od wysokości wypracowanych dochodów głos oddany w wyborach przemnażać przez odpowiedni współczynnik – np. dla podatku odpowiadającego średniej krajowej ten współczynnik wynosiłby 1. Jak ktoś by zarabiał (i płacił podatek) np. 2 x więcej – miałby siłę głosu 2 i tak dalej. Aby zapobiec rządom garstki oligarchów – można wprowadzić górny próg wzrostu tego współczynnika – np. maksymalnie 20 razys. W ten sposób każdy kto miałby dochody większe niż dwudziestokrotność średnej krajowej nie miałby już większej siły głosu. Co dałby taki system? Pozwoliłby na decydowanie państwem klasie średniej – przedsiębiorcom, specjalistom, wysokiej klasy naukowcom, którzy zarabiają więcej niż motłoch. Można by nawet zlikwidować kryterium wieku – tak aby głosować mógł każdy kto płaci podatek – np. pozwolić na głosowanie 16 latkowi roznoszącemu ulotki (oczywiście jego współczynnik siły głosu byłby adekwatny do tego co zarobi). Dokonywane dzięki takiej zasadzie wybory władzy byłyby bardziej odpowiedzialne a i sami politycy musieli by rządzić mądrzej, bo o wiele trudniej zrobić "w jajo" przedsiębiorcę zatrudniającego kilkadziesiąt osób, czy specjalistę w wolnym zawodzie niż pracowników niewykwalifikowanych zajmujących najniższe stanowiska, którzy także to prawo współdecydowania o losach państwa by mieli, adekwatnie do włożonego wkładu swojej pracy.
Pozwolenie na rządzenie młodym zarabiającym ugruntowałoby ideę demokracji i współodpowiedzialności za państwo. Taki sam próg podatkowy i zależny od niego głos w wyborach zwiększyłby poczucie solidarności społecznej wszystkich obywateli. Z drugiej strony ci, którzy ukrywają swoje dochody, mieli by mniej do powiedzenia. To wszystko wymusiłoby odejście od populizmu na rzecz gospodarnego zarządzania państwem, poprawiłoby rozwój gospodarczy i spowodowałoby że decyzje rządzących byłyby znacznie mądrzejsze i bardziej perspektywiczne. Dlatego pora na (r)ewolucję systemu politycznego.
Pięknew prostocie ale nierealne
będzie realne jak się kasa skończy
Ciekawy koncept, jednak niepewny – w gruncie rzeczy rządy liberalne PO realizowały taki program – dla swojej grupy wyborczej. Pozostawiło to bardzo dużą grupę wykluczonych – i mamy to co mamy.
Wydaje się, że prostszym politycznie rozwiązaniem jest rozwodnienie dużych partii w Sejmie – na przykład przy ordynacji z głosem przechodnim w okręgach wielomandatowych.
Doprowadza to do wielopartyjnych koalicji, które z natury dogadują się tylko w sprawach rozsądnych, a nie dogadują w ideologicznych. Większe rozproszenie władzy wpływa na wymuszoną kulturę negocjacji.
Obserwujemy to nawet teraz, gdy rozklejająca się partia władzy musi negocjować z różnymi stronami, a nawet opozycją – co nie zdarzało się wcześniej w ogóle, gdy mieli pełnię władzy.
Trzeba też pamiętać, że tak dawno od wojny, rozkład bogactwa w społeczeństwie przestał być merytokratyczny. Zamożność dziś w większości jest dziedziczona lub wynika z wykorzystywania niedoskonałości systemu.
Josef Papug 22
Ciekawy koncept,
Być może, ja pierwszy raz spotkałem się z nim czytając Paragraf-22, jeden z bohaterów uważał, że ludzie przyzwoici – czyli tacy jak on powinni mieć więcej głosów niż ludzie nieprzyzwoici, czyli wywrotowcy, k-y, które mu odmówiły i ludzie bez pieniędzy, (cytuje z pamięci) ale tam to satyra była. Może przedpisca nie zrozumiał ironii.
tak zwane "liberalne rządy PO" były bardziej socjalistyczne niż rządy partii socjalistycznych w krajach zachodnich. PO zrobiła dużo złego własnie przeciw swojemu elektoratowi – zamiast kontynuować reformę zdrowotną Buzka uniezależniając kasy chorych od siebie – kontynuowała zapoczątkowaną przez Łapińskiego centralizację NFZ. Zamiast reformować finanse publiczne, ograniczać wydatki budżetowe – rozbudowała je a żeby pokryć te wydatki rozmontowali OFE. Dlatego PO partią liberalną wcale nie było. Zamiast realizować swoje postulaty z 2006 roku, po prostu stali się partią wchodzącą w 4 litery motłochowi, jak później PiS. Warto zauważyć, że te wszystkie brudne zagrywki PiSu, które są tak punktowane – zapoczątkowało (oczywiście w znacznie mniejszej skali) PO. Wszystko to aby utrzymać się przy korycie. Odnośnie merytokratycznego rozkładu majątku w społeczeństwie – uwaga przedmówcy częściowo trafna, niemniej jednak osoba zarabiająca więcej ma statystycznie większe zdolności do podejmowania racjonalnych decyzji niż osoba zarabiająca mniej. Taka jest rzeczywistość. I żeby nie było – nie zarabiam 20 średnich krajowych 🙂
Bzdury waść gadasz: Wybory mają pięć przymiotów, w tym zasada tajności głosowania. Jak to przełożysz waść na swój pomysł?
Jako komentarze posłużę się cytatem z książki Witolda Beresia pt. Statek głupców str. 85
„Wreszcie, wy przeciętni wyborcy głosujący za szarością, wygodą – popatrzcie uważnie w lustro nim raz jeszcze powierzycie bezmyślnie władzę złym ludziom. Powiedzmy sobie wyraźnie, jeśli za sto lat naukowcy będą badać upadek Rzeczypospolitej, to do historii polskiej hańby nie przejdzie głównie zdystansowany Zachód, nie przejdzie głównie zła władza, nie przejdzie i bezradna opozycja. Za to przejdziecie wy(my). Wyborcy. Czy chcecie, aby prawnuki pluły na wasze groby, jeśli Polska się wywróci? Ale mamy jeszcze ludzi, którzy mogą pomóc nam zmyć to błocko z naszych mord wykrzywionych na Statku głupców. Z lekkim wstydem i niesmakiem, lecz w końcu musimy je umyć, by z powrotem móc spojrzeć w lustro. Więc wysiądźcie z tej balii, z tego statku głupców czym prędzej. A co nam połamanym jajogłowym demokratom, liberałom, co nam pozostaje. Trzeba powtarzać za księciem Adamem Czartoryskim (za którym powtarzał prof. Andrzej Walicki) Róbmy to, co trzeba, a będzie to, co być może” Moim zdaniem trafnie istotę tego co pisze pan Bereś podsumował Krzysztof Brunetko – Problemem nie jest obecna władza – są nim sami Polacy. Taka jest diagnoza choroby, której ofiarą staje się Polska…. Dopóki tego nie zrozumiemy nie ma co liczyć na poprawę i lepszy los…