Jeśli gdzieś na ulicy widać różową falę, prawdopodobnie jest tam kino i zaraz zacznie się seans filmu Grety Gerwig. Co mówi o nas barbiemania i skąd się bierze jej przeciwieństwo: mizobarbia?
Trzeba przyznać, że „Barbie“ ma wyniki: absolutny rekord kasowy filmu nakręconego przez kobietę-reżyserkę, najlepszy (jak na razie) wynik box office w 2023 roku, milion biletów sprzedanych w pierwszym tygodniu kinowym tylko w Polsce i duże prawdopodobieństwo, że różowe seanse w pierwszym tygodniu sierpnia przebiją pułap 1 mld dolarów globalnego przychodu. Jeśli gdzieś na ulicy widać różową falę, prawdopodobnie jest tam kino i zaraz zacznie się seans filmu Grety Gerwig. Mattel przygotował specjalną serię lalek inspirowaną filmem oraz zapowiedział, że rozszerza działalność: Mattel Films planuje już 17 kolejnych franczyz, w tym film o „Polly Pocket“, mieszkance wyszukanych kieszonkowych domków, reżyserowany przez Lenę Dunham (w roli głównej Lily Collins, czyli „Emily w Paryżu”).
„Barbie“ nie jest filmem dla typowych adresatek lalek tej marki, które najczęściej trafiają w rączki osób trzy- do dwunastoletnich. Ma oznaczenie PG-13, czyli dla widzów od 13. roku życia pod opieką rodziców. Ale i w starszych grupach wiekowych nie bierze jeńców, chichoty i zachwyty łączą na sali kinowej osiemnastolatki z siedemdziesięciolatkami, bez względu na płeć biologiczną i kulturową.
Jednak fali Barbiemanii towarzyszy fala „mizobarbii“ (postanowiłam stworzyć ten neologizm na wzór mizoginii – nienawiści do kobiet). „Barbie“ okazuje się „niezbyt wciągającą toną plastiku, wizualnego i mentalnego“ (Eliza Michalik), „cyniczną“ franczyzą w pachcie z kapitalizmem (Agnieszka Graff dla OKO.Press), „atrakcyjną wizualnie rozrywką“, w której „poziom refleksji będzie wystarczający, by nie zagłębiać się w szczegóły“ (Dominika Olszyną dla Onetu), a nawet… kroniką zapowiedzianej katastrofy ekologicznej (Agnieszka Jakimiak dla Dwutygodnika). Dla prof. Zbigniewa Mikołejki, z kolei, „całość opowieści zostaje sprowadzona do podlanej dydaktycznym sosem historyjki o zwarciu dwóch tożsamości płciowych, na dodatek rozpatrywanym w uproszczonych kategoriach dominacji i podporządkowania” (wywiad z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin dla Kultury Liberalnej).
Z perspektywy lat spędzonych poza Polską, myślę: „Odważnie!“. Po czym polska, bardzo polska część mojej duszy dodaje, że przecież nie jest to pierwszy raz, kiedy potrzeba chodzenia pod prąd gra o lepsze z mijaniem się z Zeitgeistem… Przepraszam za mój monolog wewnętrzny, już się poprawiam. W krajach dojrzałego kapitalizmu, w których spędziłam kawał życia, gdy jakiś tekst kultury osiąga niekwestionowany, a zarazem niespodziewany komercyjny sukces, zwykle jest to przesłanką, by zastanowić się, co my, komentatorzy przegapiliśmy, rzadko zaś okazją do manifestowania zdań odrębnych. W Polsce jest pod tym względem nieco inaczej.
Po prawdzie, mizobarbia ma się w krajowej kulturze świetnie od wczesnych lat 90. (pisze o tym Aleksy Wójtowicz na stronie Szumu). Zbigniew Warpechowski przerobił ją na – jedynie godną – postać mężczyzny-opozycjonisty (praca „Solidaruch“ z 1990 roku). Alicja Żebrowska w „Narodzinach Barbie“ używa lalki do zobrazowania grzechu pierworodnego. Ale mało kto przebija Zbigniewa Liberę, którego „Ciotki Kena“ z 1994 roku wyglądają trochę jak miejsca zbrodni w pudełkach: Barbie są oszpecone dziwnymi fryzurami, ubrane jedynie w dziwne bieliźniane kombinezony z zapięciami do pończoch, obnażone w swojej cielesności (lalki zostały pogrubione i mają wałki tłuszczu na biodrach), a mocowanie do pudełka wygląda jak zaciśnięta na gardle garota. Owszem, to subiektywne odczytanie tej pracy, niekwestionowana jest natomiast radość, z jaką artysta „ujawnia“ niedoskonałość „rzekomo doskonałego“ obiektu.
Gra z doskonałością i niedoskonałością to także aspekt pracy „Lebensborn“ Moniki „Mamzety“ Zielińskiej, w której proces skazanego na porażkę odtwarzania ideału został osadzony w ramie odniesienia do nazistowskich programów rozrodczych dla Aryjczyków. Barbie z godnością zniosła rolę „wszystkiego najgorszego“, w której obsadziła ją polska sztuka przełomu XX i XXI wieku. Prawdopodobnie podniesie się również spod ciosów filmowej krytyki.
[caption id=„attachment_611259” align=„aligncenter” width=„1024”]
Zbigniew Libera „Ciotka Kena”, 1994, 24 lalki w kartonowych opakowaniach, [24x] 32 x 8 x 5 cm, Fot. Galeria Raster[/caption]
Lalki towarzyszą ludzkości od co najmniej czterech tysięcy lat. Pierwszym lalkom przypisuje się znaczenie magiczne i ceremonialne, jednak znajdowane są także w bardzo starych grobach dzieci, co sugeruje, że funkcje magiczne dość płynnie przeplatały się z funkcjami zabawy i pociechy. Lalczane gry w udawanie występują praktycznie w każdej kulturze; lalki stanowią ekran projekcyjny dla rosnących ludzi.
Barbie z całą pewnością nie była pierwszą „dorosłą“ lalką, jaką bawili się milusińscy.
Koncept do złudzenia ją przypominający wykorzystywały „greckie Barbie“, wytwarzane w starożytnej Grecji ceramiczne podobizny tancerek z ruchomymi rękami i nogami. Wedle niektórych badaczy były to zabawki, inni utrzymują, że były zbyt delikatne jak na lalki i prawdopodobnie raczej wieszano je jak dzwonki poruszane wiatrem, by odstraszały dźwiękami złe duchy. Niestety fenomen „greckich Barbie“ pozostaje wciąż słabo zbadany.
Wiemy, że od XV wieku w Europie rosła popularność „modnych lalek“, które obok zabawy miały też funkcje marketingowo-informacyjne, gdyż niosły na sobie miniaturowe przykłady najnowszych trendów mody. Szczyt popularności – nie licząc Barbie, którą zalicza się do tej grupy – osiągnęły w drugiej połowie XIX wieku; zwykle miękkiemu ciałku towarzyszyła twarda głowa, np. z porcelany. Ich popularność zmalała wraz z eksplozją technik papierowych. Okazało się, że w zasadzie najciekawsze jest ubieranie i przebieranie lalek, nawet tych wyciętych z papieru. Twórczyni Barbie, Ruth Handler, zaobserwowała obsesję swojej córki na punkcie przebieranych lalek 2D. Kiedy w Europie zauważyła „lalkę dla kawalerów“, przebieraną w różne sukienki seksowną figurkę kobiety Bild Lilli – dwie obserwacje w przebłysku geniuszu utworzyły syntezę, czyli przebieraną, trójwymiarową lalkę dla małych dziewczynek, które mogły dzięki temu bawić się „w dorosłość“.
Połączenie dorosłości i zabawy, sensowności z niewinnością, przyjemności i kobiecości okazało się elektryzujące. Do tego stopnia, że dla wielu badaczek i badaczy kultury Barbie stanęła w jednym rzędzie z boginiami i archetypami kobiecości. W terminologii Terry’ego Pratchetta można by powiedzieć, że odniosła ogromny sukces jako „pomniejsze bóstwo”, czyli codzienny przedmiot, który budzi uczucia zbliżone do kultu. Barbie jest być może jedyną kobietą, której udało się wygrać w grze w patriarchat – będziesz szczęśliwa, jeśli spełnisz wyśrubowane i wzajemnie sprzeczne kryteria, które w dodatku co i rusz podlegają zmianie. Kryteria znakomicie podsumowane w filmie „Barbie” w monologu Glorii granej przez Amerikę Ferrerę:
„Bycie kobietą jest po prostu niemożliwe. Jesteś taka piękna, taka mądra, i że aż boli, że myślisz, że nie jesteś wystarczająco dobra.
Prawda, że musimy być nadzwyczajne i że wszystkie ciągle robimy to źle.
Mamy być chude, ale nie za chude, i nie wolno mówić, że chce się być chudą, trzeba mówić, że chce się być zdrową, ale przy tym być chudą. Masz mieć pieniądze, ale nigdy o nie nie prosić, bo to nie uchodzi. Musisz być szefem, ale nie możesz się złościć, musisz być liderką, ale dać każdemu się wypowiedzieć. Musisz kochać swoje dzieci, ale na litość boską, nie gadać o nich przez cały czas. Masz robić karierę, ale nie możesz przestać się troszczyć o wszystkich wokół. Musisz brać na siebie męskie wyskoki, co samo w sobie jest szaleństwem, ale spróbuj tylko to powiedzieć, a okaże się, że jesteś męczyduszą.
I masz być śliczna dla mężczyzn, ale nie za bardzo, żebyś ich nie prowokowała, ani nie zagrażała innym kobietom – w końcu masz być częścią siostrzeństwa. Musisz być wzorowa i musisz zawsze być wdzięczna. Nigdy nie zapominaj, że ten system to kasyno, które zawsze wygrywa. Pogódź się z tym, ale też nie przestawaj być wdzięczna. Nie wolno ci się zestarzeć, nie wolno ci się złościć, nie wolno imponować, nie wolno zajmować się sobą, nie wolno ci upaść, odnieść porażki, pokazać strachu – ani wyjść za linię. Tak się nie da! Jedno przeczy drugiemu i nikt ci nie da medalu ani nie powie dziękuję! A potem i tak się okaże, że wszystko robisz źle, a w dodatku to wszystko twoja wina”.
Barbie jednak jakoś daje radę, na szachownicy sprzeczności dochodzi do krawędzi i zostaje „królową”. I tu pojawia się sprzeczność, która jest osią tego archetypu i która jednocześnie budzi uwielbienie i nienawiść: Barbie zarazem oswaja i naturalizuje patriarchat, ale także go demontuje: zwycięstwo w grze rozwala system.
Kiedy rok temu trafiłam na pierwszy trailer „Barbie” (z cytującą Kubricka sceną z roztrzaskiwaniem lalek-bobasów) i dowiedziałam się, że film kręci Greta Gerwig, podskoczyłam z radości. Obserwuję ją od wielu lat, od czasów „Frances Ha” i chyba jeszcze lepszej „Mistress America”. Gerwig eksploruje świat kobiet, w szczególności ich świat wewnętrzny. Pokazuje siłę marzeń, nieporządek uczuć i konsekwencje traum (choć rzadko same traumy). W 2019 roku weszły na ekran „Małe kobietki” w jej reżyserii i adaptacji. To trochę tak, jakby w Polsce nakręciła „Lalkę” (tylko kobiecych postaci jest tam więcej i lepiej napisanych): ta popularna powieść uznawana jest za jeden z filarów amerykańskiej narodowej tożsamości. Po takiej randce z narodowymi archetypami Barbie była dość oczywistym wyborem.
Tym bardziej, że dzięki serii wyjątkowych okoliczności Gerwig wynegocjowała zarówno z Mattel, jak i z Warner Brothers zaskakującą swobodę twórczą. Podobno jedynym warunkiem Mattel, który zresztą reżyserka skora była spełnić, było przedstawienie lalki Barbie w pozytywnym świetle. Natomiast współpraca z wytwórnią określona została mianem „nierealnej”. Jak określa to portal Indie Wire we wstępie do wywiadu z twórcami:
„Kiedy Greta Gerwig wysłała zaprzyjaźnionemu montażyście Nickowi Houy scenariusz „Barbie”, natychmiast odpowiedział pytaniem „Czy oni ci pozwolą to zrobić?”. I rzeczywiście, jeśli film „Barbie” to pudełko czekoladek, to kompletował je szalony cukiernik: wstawki musicalowe, lęki egzystencjalne, slapstick, polityka genderowa, szczera tęsknota za więzią i żarty z „Ligi Sprawiedliwości”. Wszystko przemawiałoby za tym, żeby Warner Brothers ubił ten film w zarodku. To, że istnieje w takiej formie, wydaje się równie surrealistyczne i magiczne, co Barbie Land.”
Jednym z czołowych argumentów przeciwko „Barbie” jest… kapitalistyczny wymiar tej „franczyzy”. Z jakiegoś powodu gigantyczne zyski nie kalają „Oppenheimera”, a niestrudzony product placement nie jest problemem dla „Mission Impossible”, ale wystarczy wrócić do monologu Glorii/Ferrery, by przypomnieć sobie, że powinnyśmy być wdzięczne i za podwójne standardy. (Przepraszam! Dziękuję!) „Barbie” zarobiła na siebie z ogromną nawiązką, ale jako superprodukcja była dość nietypowa: gros kosztów w ponad stumilionowym budżecie pochłonęły wynagrodzenia aktorów (na ekranie pojawia się sto kilkadziesiąt osób!) i ekipy, zaś wydatki na scenografię i efekty specjalne, inaczej niż w większości blockbusterów, zeszły na dalszy plan.
Co więcej, film wydaje się mieć nieoczekiwane efekty uboczne: według „Financial Times” okazał się „feministycznym koniem trojańskim” w Chinach. O ile w codziennym życiu feministyczne poglądy są wyciszane i mogą sprowadzić kłopoty, cenzura jakimś cudem przepuściła „Barbie”, dając młodym, emancypującym się Chinkom coś, z czym mogą się utożsamiać.
Sam film jest zresztą przewrotną krytyką kapitalizmu w źródłowym – oświeceniowym – sensie tego pojęcia: nie traktuje go ironicznie, nie tworzy na niego satyry, ale dyskretnie podpowiada drogę wyjścia. Jeśli przyłożyć matrycę heglowskiej dialektyki (teza-antyteza-synteza, znamy to z liceum), „Barbie” proponuje nie tylko zniesienie „tezy” i „antytezy” Barbie Landu i Kendomu, ale też rozgrywa marksowską opozycję między zmęczoną, wyalienowaną pracownicą (Gloria) a wielką korporacją (Mattel), w obu przypadkach proponując syntezę-antidotum w postaci porzucenia definiujących nas kategorii, osobistego rozwoju i przyjaźni. Ta recepta, z pozoru banalna, nie jest wymysłem Gerwig i współscenarzysty „Barbie” Noama Baumbacha, ale od czasu huraganu Katrina jest rozwijana przez tuzy aktywizmu i oddolnej myśli politycznej, np. Rebekkę Solnit, Alexandrię Ocasio-Cortez czy intersekcjonalną feministkę adrienne maree brown.
W pozornym przyznaniu bezsilności wobec kapitalizmu i „ograniczeniu” ambicji do zagwarantowania podmiotom praw i sensu życia, propozycja ta powtarza gest Kanta z założycielskiego eseju „Co to jest Oświecenie?” z 1784 roku. Kant postulował osiągniecie „pełnoletniości” poprzez przyznanie sobie swobody myśli i słowa, przy jednoczesnym posłuszeństwie władzy monarszej. Barbie osiąga pełnoletniość, wydobywając się z przygotowanych dla niej gotowych kategorii (nuda lub posłuszeństwo, wybór jest iluzoryczny), nawiązuje realne więzi i przyznaje sobie swobodę nie tylko myśli i mowy, ale i twórczości (w końcówce filmu deklaruje, że „chce być częścią grupy ludzi, którzy coś tworzą”).
Banał? Być może, ale wiemy z doświadczenia, że takie banały potrafią zmieniać świat.
Za to nieoczekiwanym zwycięzcą tej franczyzy okazuje się firma Birkenstock, która być może nawet nie wiedziała, że bierze w niej udział. Emancypację Barbie symbolizują bowiem charakterystyczne ortopedyczne klapki tej firmy. Żeby jednak była to porządnie zrobiona synteza – w kolorze barbie-różowym.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Komentarze