Współczesny kapitalizm pożera ze smakiem wszystko, łącznie z krytyką kapitalizmu. Barbie działa na tej samej zasadzie – feministyczna krytyka długonogiej lalki pracuje w filmie na korzyść jej wizerunku – pisze Agnieszka Graff*
„Ty faszystko! Jesteś uosobieniem seksualizacji kobiet i rozpasanego konsumeryzmu! Przez ciebie feminizm cofnął się o dobre pięćdziesiąt lat!” – te gniewne zdania wykrzykuje buntownicza nastolatka w kierunku zdezorientowanej Barbie, która przybyła z matriarchalnej krainy lalek i oczekuje od dziewcząt i kobiet wyłącznie wdzięczności i uwielbienia.
Jest przecież feministką, jest pewna, że przyczyniła się do wyzwolenia kobiet. Jest jej przykro. W pięknych oczach Margot Robbie pojawiają się łzy. Publiczność bawi się wyśmienicie.
Fakt, że te oskarżenia wybrzmiewają w wysokobudżetowym filmie zrobionym na zamówienie i pod ścisłą kuratelą firmy Mattel, wiele mówi o współczesnym kapitalizmie i jego zagmatwanej relacji z ruchem feministycznym.
Kto tu kogo kupił?
Kto kogo wykorzystał do swoich celów? Czy mamy do czynienia z wprowadzeniem feministycznych treści do głównego nurtu kultury? Czy raczej z wykorzystaniem feminizmu jako atrakcyjnej błyskotki w akcji marketingowej firmy Mattel? Moim zdaniem dzieje się raczej to drugie.
W ostatnich latach korporacja popadła w wizerunkowe kłopoty i postanowiła się odkuć za pomocą różu, brokatu i feminizmu. Albo czegoś, co feminizm sprytnie udaje. Czy uważam, że to słaby film? Przeciwnie! Sądzę, że jest rozkosznie zabawny, błyskotliwie inteligentny i bezwstydnie cyniczny.
„Barbie” to dzieło Grety Gerwig, reżyserki mającej w dorobku dwa feministyczne (a w każdym razie feminizujące) filmy: „Małe kobietki” i „Lady Bird".
„Barbie” ma wiele obrończyń wśród feministek. Chwalą, że ośmiesza toksyczną męskość, zachęca do oporu wobec męskiej władzy i zgrabnie obnaża patriarchalne pranie mózgów, jakiemu podlegają dziewczynki.
Nie da się temu zaprzeczyć: fabuła opowiada o kobiecym buncie, feministycznym przebudzeniu, siostrzeństwie. Wypada też docenić element queerowo-wywrotowy: Dziwna Barbie w wiecznym szpagacie, z włosami na sztorc i paskudnym makijażem to rewolucjonistka i (chyba) lesbijka – w tej roli świetna Kate McKinnon.
Najlepszy ze wszystkiego jest jednak Ken. Brawurowo zagrany przez Ryana Goslinga, przejdzie do historii kina jako facet, który w każdej scenie ma inną fryzurę, istnieje tylko wówczas, gdy kobieta na niego patrzy, a poza tym jego zawód to „plaża”.
Prawicowy internet huczy od spekulacji: czy Ken jest gejem? Ja zaś wspominam kultowy numer Pożaru w Burdelu, piosenkę Ani z Polski (Ani Smołowik) pt. „Ryan Gosling”. Ach, gdyby Ken zobaczył Anię!
Jeśli zatrzymać się na poziomie fabuły, to rzeczywiście mamy do czynienia z manifestem feministycznym dla dziewczynek. Doceniam to i niniejszym polecam film spragnionym inspiracji dziewczynkom.
Jednak jest to także film dla dorosłych, który próbuje zrehabilitować Barbie jako ikonę kultury popularnej. Film przytacza krytykę, ale próbuje ją zneutralizować. Chce nas przekonać, że seksizm to przeszłość, a dziś Barbie jest w pełni kompatybilna z feminizmem.
I tu zaczynają się schody, bo historii nie da się tak łatwo zneutralizować.
Lalka debiutowała w 1959 roku, a jej niemożliwie smukłe plastikowe ciało i niezliczone kreacje i gadżety zalały rynek zabawek dla dziewcząt w czasach, gdy feminizm zaczął mieć realny wpływ na zbiorową wyobraźnię i obyczaje.
Barbie przyczyniła się do seksualizacji dziewczynek, fali anoreksji, wypromowała model kobiecości oparty na odchudzaniu i kupowaniu.
Warto odnotować, że w filmie żadnej Barbie nie dzieje się prawdziwa krzywda – scenariusz dopuszcza możliwość kryzysu egzystencjalnego (Barbie myśli o śmierci), ale podtrzymuje fikcję o dobrych relacjach lalek i ich małych właścicielek. Barbie pozostaje odzwierciedleniem dziewczęcych ambicji i marzeń, a firma Mattel, jakkolwiek pazerna na kasę, jest przedstawiona jako tych marzeń obrończyni.
Tymczasem historia tej zabawki ma swój niepokojący rewers. W połowie lat 90. naukowcy z Finlandii ostrzegali, że
realna kobieta o budowie Barbie byłaby zbyt chuda, by miesiączkować.
Na początku XXI wieku psychologów zafascynowało zjawisko zbrodni nagminnie popełnianych na lalkach Barbie przez ich małe właścicielki. Spekulowano, że zadawane lalkom tortury (ze szczególnym uwzględnieniem nakłuwania, urywania głów i skalpowania), mogą mieć związek z gniewem i frustracją, jaką w dorastających dziewczynkach wywołują obowiązujące wzorce kobiecości.
Barbie może być astronautką czy nawet prezydentką, ale po rozebraniu pozostaje uosobieniem genderowej normy – jest nieubłaganie kobieca, niezmiennie chuda. Tak, wiem, pojawiły się już wersje nieco grubsze, ale jaka dziewczynka chce mieć grubą Barbie?
Lalka Barbie zaczęła swój żywot jako modelka. Nazywała się wtedy Barbara Millicent Roberts i wkrótce obrosła całym mikroświatem. Miała chłopaka imieniem Ken (miał nazwisko, dziś już zapomniane: Carson), siostry (Skipper, Stacie i Kelly) oraz przyjaciółki (Francie, Midge, Christie). Czytelniczki książeczek o Barbie dowiadywały się, że chodzi do szkoły w miasteczku Willows.
Firma Mattel porzuciła jednak tę opowieść jako zbyt konkretną, niesprzyjającą identyfikacji. Barbie straciła tożsamość. Pojawiły się najróżniejsze stroje i fryzury, a w latach 1980 – rasy, etniczności, zawody i pasje. Najsłynniejsze przykłady to
Gdy w 1990 roku wybuchła wojna w Zatoce Perskiej na rynek wypuszczono
Chodziło o plastyczność i pojemność – dziewczynki miały się z Barbie utożsamiać, projektować na nią swoje marzenia, a rodzice – kupować kolejne modele i towarzyszące im stroje i przedmioty. W roku 1985 towarzyszyło temu hasło, które można uznać za feministyczne: “We Girls Can Do Anything”.
Film Gerwig przygląda się tej paradzie atrakcji z charakterystyczną dla współczesnej komercji mieszanką nadmiaru, samouwielbienia i ironii. Szalona scenografia, w której wszystkiego jest za dużo i wszystko jest pastelowe, to z jednej strony tło akcji, a z drugiej ironiczny komentarz, inteligentne mrugnięcie do widza.
Zobaczcie, jesteśmy w środku potwornie długiej reklamy potwornie chudej lalki! Czy to nie cudowne?
Kilkakrotnie powraca żart o nietrafionych modelach Barbie, które szybko wycofano z obiegu. „Lalka w ciąży okazała się jednak zbyt dziwaczna”, „Barbie z telewizorem w plecach nikt nie chciał kupić” – komentuje kwaśno narratorka (charakterystyczny głos Helen Mirren).
Wśród wycofanych modeli jest nawet jeden z podtekstem: Barbie Sugar Daddie (starszy pan z pieskiem imieniem Sugar).
Wpisana w film teza, że Barbie może być wszystkim, a zatem także feministką, to symptom szerszego zjawiska – wszystkożerności kultury konsumpcyjnej.
Zaczęła ona pochłaniać wyzwolenie kobiet, gdy tylko okazało się ono atrakcyjne, czyniąc z buntowniczek „target”, z ich postulatów hasła reklamowe, a ze sprzeciwu wobec patriarchatu – atrakcyjny styl życia, wymagający rzecz jasna niezliczonych zakupów.
Radykalizm i wspólnotowość zastąpiła mdła gadanina o kobiecej sile, krytykę kapitalizmu – agresywny indywidualizm. Pop-feminizm to feminizm wyprany z polityczności, rozpisana na tysiące komedii, seriali, poradników i reklam opowieść o kobiecej sile, kobiecym sukcesie, kobiecej ambicji, kobiecej rywalizacji. Wszystko to plus idealna figura i udany związek z facetem.
Z pomysłu, by uczynić świat sprawiedliwszym, zostaje teza, że każda z nas może być kim zechce i robić, co tylko zechce, musi tylko pozbyć się wewnętrznych zahamowań i nabyć produkty pasujące do wizerunku wyzwolonej kobiety.
Kolejne modele Barbie profesjonalistki wpisywały się w ten nurt, a film stanowi dopełnienie strategii, ma wyposażyć w mit. Nie mamy do czynienia z autorskim dziełem feministki Grety Gerwig, która posłużyła się figurą Barbie, by skrytykować patriarchat, ale ze świetnie zarządzaną franczyzą, w której Gerwig zgodziła się odegrać rolę reżyserki.
Franczyza nie ma innych zadań niż generowanie zysków.
Połączone prawem autorskim i logo obrazy (wizerunki, filmy, gry, apki) i przedmioty (zabawki, ubrania, kosmetyki) napędzają wzajemnie swoją sprzedaż.
Można na to patrzeć jako na sukces feminizmu w kapitalistycznym świecie. Albo odwrotnie – jak na wykorzystanie feministycznego przekazu przez komercyjną machinę. Praktyka ta ma długą historię i doczekała się nawet własnej nazwy: „femvertising” [zbitka fem – kobieta i advertising – reklama – red.].
Feminizm dźwignią handlu – producenci papierosów wpadli na to w latach 20. W legendarnej kampanii przedstawiano je kobiecemu odbiorcy jako „pochodnie wolności”, budując skojarzenie między wyzwoleniem kobiet i paleniem.
W ostatnich dekadach korporacje takie jak Nike czy L’Oreal chętnie wykorzystują język emancypacji kobiet do promowania swoich produktów (zobacz np. reklamę Nike'a opartą o obrazy sportsmenek, inną reklamę Nike'a – ze sportmenkami buntowniczkami, czy reklamę L'Oreala jako lekcji budzenia poczucia własnej wartości kobiet).
Czy przyczyniają się w ten sposób do szerzenia równości płci? Raczej
budują skojarzenie między feminizmem a bezmyślną konsumpcją, które na dłuższą metę nie służy ruchom kobiecym, a które chętnie powtarzają prawicowi populiści.
Pamiętacie film pt. „Lego Przygoda” z 2014 roku? Fabuła proponuje bunt przeciw zestawom Lego – oczywiście pod szyldem Lego. Współczesny kapitalizm pożera ze smakiem wszystko, łącznie z krytyką kapitalizmu. Barbie działa na tej samej zasadzie – feministyczna krytyka długonogiej lalki pracuje w filmie na korzyść jej wizerunku.
Nieważne, czy uznamy, że Barbie jest feministką, czy też za feministkę uznamy dziewczynkę, która mówi do niej „Ty faszystko!”.
Ważne, by spór toczył się pod różowym szyldem z logo Barbie.
Ta cyniczna kalkulacja jest zresztą żartobliwie przedstawiona filmie – pracownicy firmy Mattel deklarują, że gotowi są wyprodukować dowolny model lalki, pod warunkiem, że przyniesie zysk. Film Barbie bije rekordy frekwencyjne, a zachęcona sukcesem firma Mattel planuje kolejne filmy o zabawkach – media donoszą, że ma ich być 45.
Czy też będą feministyczne? Jeśli tylko spece od marketingu uznają, że jest to opłacalne.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).
Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).
Komentarze