Węgiel jest w głębokim odwrocie. Nie spodziewali się tego nawet krytycy zawyżonych rządowych prognoz jego wydobycia. Wszystko wskazuje na to, że w branży będzie tylko gorzej. W tle mamy tąpnięcie wyników najlepiej funkcjonującej polskiej kopalni
Do niedawna Bogdanka wydawała się wyjątkiem na mapie polskich kopalni. Jedyny taki obiekt w Lubelskim Zagłębiu Węglowym jeszcze w 2021 roku chwalił się 7,5 mln ton wydobytego surowca. Branżowe media rozpisywały się o tym, jak „najlepsza polska kopalnia zarabia miliony”. Jedynie w pierwszym kwartale 2023 spółka prowadząca wydobycie zarobiła 126 mln złotych. Duży plus pokazywały też dane na koniec zeszłego roku.
W Barbórkę kierownictwo Lubelskiego Węgla Bogdanka mówiło o 256,7 mln złotych zysku na czysto. Nastrój psuły nieco dane rynkowe, mówiące o coraz większej produkcji elektryczności z OZE i niższym zużyciu prądu, a co za tym idzie – mniejszym popycie na węgiel dla energetyki, na którym Bogdanka zarabia najwięcej. Wypowiedzi zarządu były jednak bardzo dalekie od panicznego tonu i mówiły o stabilnym planie wydobycia 7 mln ton węgla na koniec 2024 roku.
Nadeszło jednak tąpnięcie. Z czego wynikło? Spółka może zlecić aktualizację wartości stanu swojego posiadania. Dzieje się to na przykład wtedy, gdy inwestorzy zauważają różnicę pomiędzy wyceną przedsiębiorstwa na giełdzie a tym, ile warte mogą być aktywa firmy. Tak było w przypadku Bogdanki. W końcu okazało się, że węglowy interes jest wart o wiele mniej, niż w przeszłości. W wyniku testu Bogdanka musiała odjąć od swojego zysku aż 945 mln zł – czyli tyle, ile straciła na obniżeniu wartości swoich aktywów.
Nie da się uciec od rynkowego otoczenia, które coraz bardziej prze ku odejściu od węgla. To gorzka pigułka, którą muszą przełknąć kopalnie – wyjaśniały władze Bogdanki. Dokłada się do tego też zmniejszenie zapotrzebowania przez elektrownie spółki Enea, większościowego udziałowca Lubelskiego Węgla.
Czy strata Bogdanki jest alarmem dla całej branży? O to pytamy Jana Rączkę, ekonomistę, kierownika Just Transition Impact Advisory Hub w Fundacji Instrat i byłego prezesa zarządu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska.
Marcel Wandas, OKO.press: Jak odczytywać te wyniki Bogdanki – przez niektórych przedstawiane jako zaskakujące?
Dr Jan Rączka: Z punktu widzenia banków i analiz ekonomicznych najważniejsze są przepływy pieniężne, które są mocną stroną Bogdanki. Wskaźnik EBIDTA, który pokazuje, ile gotówki generuje biznes, to 540 milionów po trzech kwartałach. Na koniec roku można spodziewać się 650-750 mln.
Czyli utrata wartości aktywów nie powinna aż tak martwić?
To jest zjawisko, które można nazwać działaniem na księgach. Chodzi o to, by właściciel miał precyzyjny ogląd biznesu. Jeżeli kiedyś zainwestowano w budowę szybu, powiedzmy, 2-3 miliardy złotych, a potem okazało się, że szyb będzie eksploatowany krócej, niż zakładał pierwotny plan, to wartość tych aktywów trwałych maleje. Prawidłowe odzwierciedlenie ich wartości w księgach firmy jest dobrą praktyką.
Ale może jednak test na utratę wartości aktywów jest oznaką jakiegoś kryzysu, wskazuje, że węgiel jest w odwrocie.
Rzeczywiście jest to związane z sytuacją na rynku węgla i z transformacją energetyczną. Udział energii elektrycznej wytwarzanej w elektrowniach na węgiel kamienny systematycznie zmniejsza się – na przykład we wrześniu osiągnął historycznie niski poziom 30 procent. Powodem spadku udziału węgla kamiennego w energetyce są coraz większe moce odnawialnych źródeł energii oraz nowe jednostki gazowe. Chodzi choćby o Elektrownię PGE Gryfino Dolna Odra, gdzie w ostatnich miesiącach uruchomiono 2 nowe bloki na gaz ziemny o łącznej mocy 1366 MW. Te moce gazowe są konkurencyjne cenowo i dobrze współpracujące z fotowoltaiką oraz farmami wiatrowymi – będą szybko wypychać węgiel z rynku.
Chciałbym zapytać o to tempo odejścia od węgla. Jeszcze kilka lat temu rządowy plan na energetykę do 2040 roku (PEP 2040) mówił o wydobyciu około 50 mln ton węgla kamiennego na 2024 rok. Według wyliczeń zamiast tego mamy 33,6 mln.
Dokument Polityka Energetyczna Polski do 2040 roku opublikowany został 5 lat temu, kiedy rząd negocjował z górniczymi związkami zawodowymi umowę społeczną. Ówczesny rząd był anemicznym negocjatorem, w zasadzie zgodził się na wszystko, czego żądała strona społeczna. A oczekiwaniem związków zawodowych było to, by kopalnie mogły wydobyć cały węgiel, który jest dostępny w otwartych już pokładach. To było spojrzenie podażowe, abstrahujące od tego, ile można sprzedać tego węgla na rynku, jaki będzie popyt na ten węgiel. To podejście z gruntu błędne zaprzecza elementarnym prawom ekonomii. Przecież zapotrzebowanie na węgiel spada, a ten importowany ma wyższą jakość i niższą cenę.
Poprzedni plan, ten z PEP 2040, był chybiony już na starcie?
Byłem bardzo krytyczny wobec tego dokumentu, jeżeli chodzi o zawyżoną prognozę wydobycia węgla. Jednak nie przypuszczałem, że ten spadek zapotrzebowania na węgiel nastąpi tak szybko, będzie tak głęboki.
Rząd w Polityce Energetycznej Polski chciał przedstawić górnikom optymistyczną dla nich prognozę, która będzie odzwierciedlać to, w jakim tempie miały być zamykane kopalnie. W tym dokumencie został zastosowany zabieg polegający na zmniejszeniu prognozy udziału energii z węgla w miksie energetycznym, z jednoczesnym zachowaniem wolumenu energii z węgla. Prognozowano wysokie zapotrzebowanie na energię, które miało wynikać choćby z bardzo szybkiego wzrostu liczby samochodów elektrycznych. A popyt na energię w ostatnich latach, nawet w ostatniej dekadzie, w gruncie rzeczy wzrasta powoli.
Do tego obserwujemy gigantyczny wzrost mocy zainstalowanej w OZE – mamy 20 gigawatów w fotowoltaice, czyli trzykrotnie więcej niż to było przewidywane w PEP 2040 na rok 2030 (5-7 gigawatów). Modelowanie Instratu pokazuje, że do roku 2030 będziemy mieli blisko 40 gigawatów w fotowoltaice, 6 gigawatów w farmach wiatrowych na morzu i 12 gigawatów na gaz ziemny. Nominalnie bloki na węgiel będą cały czas stanowić dużą część mocy w systemie energetycznym, ale ich udział w produkcji energii elektrycznej spadnie poniżej 10%.
Dzieje się to mimo niechęci poprzedniego rządu do przyśpieszenia transformacji energetycznej.
Jest bardzo ciekawe, że poprzedni rząd w warstwie werbalnej, narracyjnej, był bardzo przeciwny celom unijnym dotyczącym redukcji emisji CO2 i transformacji energetycznej. Jednocześnie otworzył niektóre furtki do tego, by ta transformacja nabrała ogromnej dynamiki. Co prawda zablokowali rozwój farm wiatrowych na lądzie, natomiast dali niesamowity impuls do rozwoju fotowoltaiki i farm wiatrowych na morzu. Jednocześnie przyznali bardzo atrakcyjne kontrakty mocowe na budowę bloków gazowych.
Mówiąc więc krótko: perspektywy dla wydobycia węgla kamiennego są bardzo złe.
Czy Krajowy Plan Energii i Klimatu ma szansę być lepszy, bardziej miarodajny? On obiecuje bardzo wiele – choćby 63 proc. udziału OZE w zużyciu energii brutto do 2030 roku.
Aktalizacja KPEiK jest pod pewnymi względami nowoczesnym, progresywnym, inspirującym dokumentem, szczególnie w scenariuszu przewidującym podjęcie dodatkowych działań. Tego właśnie spodziewałbym się od rządu: że będzie liderem myślenia strategicznego, że będzie wyprzedzał pewne trendy, stawiał społeczeństwu, gospodarce, ambitne cele.
Trzeba pamiętać, że przedstawione tam liczby na lata 2030-40 są wynikami modelowania. Modele optymalizacyjne nie są w stanie do końca odzwierciedlać realnych procesów.
Rozwój niektórych technologii mogą spowolnić lub uniemożliwić regulacje bądź ryzyko biznesowe. Model przewiduje mocny wzrost mocy gazowych i wprowadzenie do systemu dużych mocy farm wiatrowych na lądzie. To ostatnie wymaga jednak nowelizacji ustawy odległościowej, a proces przygotowania takich inwestycji to 7-8 lat.
Nowy KPEiK jest lepszy niż poprzedni, bardziej zbliżony do wyników modelowania Instratu i tego przedstawionego przez Polskie Sieci Energetyczne. Natomiast to, czy on jest realistyczny, zależy już od rządu, parlamentu, prezydenta. No i oczywiście od inwestorów.
Czyli wszystko może pogrzebać wola polityczna?
Politycy wyrażają swoją wolę w tym dokumencie. Natomiast działanie biznesu wymaga odpowiedniej warstwy regulacyjnej, źródeł finansowania, sprawnego tempa uzyskiwania pozwoleń, dostępu do zaopatrzenia. Na przykład obecnie występuje na rynku globalnym problem z komponentami turbin wiatrowych.
Co do sfery politycznej, to można zwrócić uwagę na rozdźwięk między ministerstwem klimatu i środowiska a ministerstwem przemysłu. Ministerstwo przemysłu twierdzi, że można wypełnić umowę społeczną w stu procentach. Wiąże się to z ogromnymi kosztami dla budżetu. W przyszłym roku będzie to 9 miliardów złotych samych bezpośrednich dopłat do działalności kopalni. Przewidujemy, że w kolejnych latach ta kwota wzrośnie.
Będzie spadało zapotrzebowanie na węgiel, górnicy wydobędą go mniej, niż przewiduje umowa społeczna. Jednocześnie nie pozwala ona na szybsze zamykanie kopalń ani zwalnianie pracowników.
Górnicy, którzy mogliby stracić pracę w zamykanych kopalniach, mają prawo domagać się utrzymania zatrudnienia poprzez przeniesienie do innej kopalni. A my płacimy za ich pensje – obecnie to 7 miliardów złotych przekazanych z budżetu niezgodnie z unijnymi wpisami o pomocy publicznej. Ta kwota pokrywa około połowy kosztów operacyjnych kopalń.
A co z biznesami opartymi na węglu, które nie są objęte umową społeczną? Choćby z energetykami pracującymi w elektrowniach na węgiel?
Energetycy zarabiają nieźle jak na Polskę, są też objęci osłonami socjalnymi. Wielu z nich jest parę lat przed emeryturą. Średni wiek osób zatrudnionych w energetyce to około 48 lat – więcej niż w gospodarce ogółem. W przypadku zamknięcia elektrowni ustawa o osłonach socjalnych dla pracowników sektora elektroenergetycznego przewiduje 4-letnie „urlopy pomostowe” do momentu uzyskania uprawnień emerytalnych lub jednorazowe odprawy w wysokości dwunastu wynagrodzeń, czyli kwoty pomiędzy 100 a 150 tys. złotych.
“Urlop pomostowy” to świadczenie wypłacane przez ZUS do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego w wysokości 80 proc. wynagrodzenia, liczonego jak dla urlopu wypoczynkowego. Jednocześnie osoba objęta takim świadczeniem może pracować poza energetyką. Na przykład, w dowolnym innym zakładzie produkcyjnym, w budowlance. Na rynku pracy zapotrzebowanie na osoby z wykształceniem technicznym jest duże.
Nie musimy się martwić o sytuację materialną energetyków i górników. Z pewnością nie jest gorsza od sytuacji pracowników PKP Cargo – z którego nagle musiało odejść 3,6 tys. osób z odprawą do wysokości 8 pensji – lub Pocztą Polską, zwalniającą 9,3 tys. pracowników do końca roku i oferującą do 12 pensji. W sektorze prywatnym najczęściej otrzymuje się wypowiedzenie lub odprawę trzymiesięczną.
Zadajemy sobie pytanie o to, jaki miałby być powód, dla którego energetycy i górnicy, którzy przez wiele dekad byli uprzywilejowani, mieliby teraz uzyskiwać nadzwyczaj atrakcyjne zabezpieczenia społeczne, w szczególności gwarancje pracy, skoro inne grupy społeczne tego nie mają, a muszą się na nie składać. Nie widzę dla tego uzasadnienia na gruncie sprawiedliwości społecznej.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze