0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fort. Jack Guez / AFPFort. Jack Guez / AF...

Dwa schorzenia coraz groźniejsze

Kiedy przed rokiem, po wyborach wygranych przez koalicję radykalnej nacjonalistyczno-religijnej prawicy, pisałem o zagrożeniu, jakim dla Izraela jest fundamentalizm i ekstremizm prawicy, nie przeczuwałem, że rok później państwo znajdzie się w stanie wojny z ekstremistycznym Hamasem.

Pytani przeze mnie eksperci zwracali już wtedy uwagę na groźbę, jaką niesie ze sobą nacjonalizm i coraz bardziej agresywna ultraortodoksja. Szczególnie przenikliwy okazał się głos filozofa Asy Kaszera, który mówił o dwóch schorzeniach i deformacjach, jakie zaszły w ostatnich latach w Izraelu. Pierwsza dotyczyła religii, jak pisał Kaszer: „Mutacja ultraortodoksyjna – ujawnia przejście od życia mniejszości w diasporze, która żyje własnym życiem (…), do nowego sposobu życia mniejszości, która żyje kosztem innych – ekonomicznego pasożyta, niedbającego o bezpieczeństwo, zwolnionego z odpowiedzialności cywilnej, bez rzeczywistego poszanowania demokratycznego porządku i jego zasad”.

A druga deformacja odnosi się do polityki, a dokładniej podejścia do etnicznej tożsamości Żydów: „Mutacja nacjonalistyczna – pokazuje przejście od religijnego sposobu życia, w którym przestrzeganie zasad sprawiedliwości i przyzwoitości, uczciwości i współczucia, wypływających z bojaźni Bożej i łączących się z odpowiedzialnym ludzkim postępowaniem („moralność proroków”), do dzikiego, złośliwego sposobu życia, który uświęca ziemię i kontroluje przemocą jej mieszkańców, metodami pozbawionymi sprawiedliwości, współczucia i moralności. Przede wszystkim, wyznawcy mutacji nacjonalistycznej są bożkami kultu ziemi, ludu i jego skorumpowanego przywództwa”.

Nacjonaliści eskalują napięcie

Przywołuję tę wypowiedź, bo nie tylko nie straciła na aktualności, ale w kontekście ataku Hamasu na Izrael objawiła nową, nieznaną wcześniej siłę. Po roku cotygodniowych protestów, gromadzących setki tysięcy manifestantów, Izrael jest bardziej podzielony niż kiedykolwiek, a rządząca krajem skrajnie nacjonalistyczna prawica z premierem Benjaminem Netanjahu na czele próbuje, kontrolując media, przekonać opinię publiczną, że jej „reforma Sądu Najwyższego” ma na celu ochronę demokracji.

Protesty w związku ze stanem wojny zostały co prawda zawieszone, jednak konflikt nie został rozwiązany.

Powstaje pytanie, na ile ostatnie wydarzenia są konsekwencją retoryki nienawiści i przemocy rządu Benjamina Netanjahu, także wobec mniejszości palestyńskiej. Nie jest to pytanie retoryczne. Przypomnijmy, że minister Bezpieczeństwa Wewnętrznego w obecnej koalicji Itamar Ben Gvir, swoją kadencję rozpoczął (i to wbrew premierowi Netanjahu) od wdarcia się na czele ponad tysięcznej grupy ultraortodoksyjnych Żydów na teren meczetu Al-Aksa w Jerozolimie, świętego miejsca dla muzułmanów na całym świecie. Od początku zarówno w tym, co robił, jak i tym, co mówił, eskalował napięcia między Palestyńczykami i państwem Izrael.

Ostentacyjnie lekceważył wszelkie ostrzeżenia, że to może się skończyć zbrojnym konfliktem z Hamasem.

Ben Gvir jest najbardziej radykalny, ale nie jest odosobniony. Inni podzielają jego poglądy i dają im wyraz, zresztą już od wielu dziesiątków lat, powołując się na swego ideologa rabina Me’ira Kahane.

Przeczytaj także:

Bibi – zbawca Izraela

Jak to możliwe, że państwo, powstałe jako projekt syjonistyczny, lewicowy, znalazło się w rękach wojowniczo nastawionej prawicy?

Nikt tego nie wie. Nawet Konstanty Gebert, autor bestselerowej książki „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela”, która opowiada historię państwa żydowskiego do marca 2023 roku, takiej odpowiedzi nie udziela. Co więcej, Gebert wyraźnie nie docenia destrukcyjnego działania ultraortodoksyjnych Żydów, łudząc się, że to właśnie oni gwarantują utrzymanie tożsamości państwu żydowskiemu. Podobne złudzenie żywił zresztą również pierwszy premier Izraela Ben Gurion.

Moim zdaniem odpowiedzi należy szukać w mowie nienawiści, z której rządzący dzisiaj Izraelem uczynili swoim głównym orężem politycznym i religijnym. To ona właśnie zapewniła Benjaminowi Netanjahu jego pierwsze zwycięstwo w 1996 roku, tuż po zabójstwie Icchaka Rabina w 1995 roku.

Jak wiadomo, Rabin był jednym z głównych architektów porozumień w Oslo (1993), za które zresztą, wspólnie z Jasirem Arafatem i Szimonem Peresem otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla w 1994 roku.

Benjamin Netanjahu był jednym z głównych oponentów tych porozumień i jak mógł, czynnie bojkotował ich ustalenia, przekonując, że przyczynią się do wzrostu terroryzmu palestyńskiego. Zdaniem wielu to właśnie jego działania były jednym z powodów, dla których Rabin został zamordowany przez religijnego fanatyka. Zapewne nie bez powodu wdowa po zabitym premierze Le’a Rabin nie podała ręki Netanjahu na pogrzebie.

Dla swoich zwolenników (zwanych bibistami) Netanjahu jest zbawcą Izraela, człowiekiem, który nie tylko wie, czego chce, ale swoje pomysły potrafi przełożyć na skuteczne działania polityczne. Bibiści kochają go miłością odwzajemnioną. Bibi spełnia najbardziej absurdalne oczekiwania, które zagrażają nie tylko finansom państwa, ale niszczą reputację kraju. Powoli Izrael staje się państwem nacjonalistycznym, którego stosunek do innych mniejszości etnicznych (zwłaszcza Arabów) kojarzy się z apartheidem. Te zmiany są szeroko komentowane od lat.

Według przeciwników Bibi jest największym zagrożeniem nie tylko dla demokracji, ale również dla codziennego życia przynajmniej 60 procent obywateli. Dlatego od stycznia 2023 roku masowo biorą udział w protestach przeciwko jego destrukcyjnym działaniom, przede wszystkim kontrowersyjnej reformie sądownictwa. Wiedzą, co robią. Najnowsze dane wskazują, że szekel stracił w ciągu minionego roku 34 procent swojej wartości. To ruina kraju i zasobów finansowych jego obywateli.

Rosnąca siła ortodoksów

Gdyby dzisiaj żył Jacob Talmon, pochodzący z Polski politolog izraelski i autor znakomitej monografii „Źródła demokracji totalitarnej”, na pewno napisałby kolejne książki na temat izraelskiej plutokracji (rządy Bibiego opierają się w dużym stopniu na korupcyjnych łapówkach), kleptokracji (w jego rządzie nie brak zwykłych złodziei, którzy mają za sobą odsiedziane wyroki) i ochlokracji (wiwatujący na jego cześć bezmyślny tłum jest od lat ogłupiany przez media, oddane Bibiemu bez reszty). Niestety, nie znalazłby żadnych argumentów, by pisać o sytuacji Izraela jako platońskiej timokracji, czyli opartej na wartościach wspólnocie obywatelskiej.

Założony w 2012 roku przez Davida Horowitza „The Times of Israel” pozwala śledzić kolejne źródła irytacji Izraelczyków. Najczęściej pojawiającym się tematem jest zagrożenie, jakim dla demokracji izraelskiej jest rosnąca siła ultraortodoksów. Są oni nie tylko coraz hojniej finansowani przez państwo, ale zaczynają dyktować swoje prawa również w przestrzeni publicznej.

W styczniu Haviv Rettig Gur pisał o rosnącym zagrożeniu ze strony ultraortodoksów. Wtórował mu Judah Ari Gross, który wyliczał, jak demografia sprzyja ultraortodoksom: „Według corocznego raportu statystycznego, populacja ultraortodoksów w Izraelu wzrosła do 1,28 mln, czyli 13,5 proc. z 9,45 mln całkowitej populacji kraju. Dane z Centralnego Biura Statystycznego wykazały, że przy obecnym tempie wzrostu populacji ultraortodoksyjnej wynoszącym 4 proc. – najwyższym ze wszystkich grup w Izraelu – do końca dekady będzie ona stanowić 16 proc. całkowitej populacji”.

W maju Sharon Wrobel pisał o milionach dotacji dla szkół ultraortodoksyjnych.

Dziennikarze izraelscy wypowiadają się na ten temat również w pismach amerykańskich, jak chociażby dziennikarz „Haaretz” David E. Rosenberg, który w „Forein Policy” pisał, że „Świeccy Izraelczycy obawiają się, że rosnąca populacja Haredi (religijnych ortodoksów – red.) da partiom religijnym większą władzę”.

We wrześniu pojawiły się informacje o tym, jak ultraortodoksi próbowali modlić się w Jom Kippur w przestrzeni publicznej w Tel Awiwie, rozdzielając kobiety i mężczyzn, co jest niezgodne z prawem. Bez przeszkód mogą to robić w synagogach. Jedynym celem tego rodzaju zachowań jest oczywiście prowokacja i demonstracja siły.

Izraelczycy maszerują, bo chcą demokracji i wolności

Dopiero w tym kontekście można zrozumieć, dlaczego Izraelczycy przez wiele miesięcy maszerowali ulicami swoich miast, deklarując w ten sposób wolę utrzymania świeckiego charakteru swego państwa. Miałem okazję to zobaczyć na własne oczy pod koniec czerwca, kiedy uczestniczyłem w jednej z takich demonstracji. Było to w Hod HaSharon, w którym mieszkałem. Miasto liczy 65 tysięcy mieszkańców i jest bardzo młode, właściwie XXI wieczne. Większość mieszkańców pracuje w pobliskim Tel Awiwie.

W manifestacji, w której wraz z izraelską rodziną uczestniczyłem, wzięło udział około 1500 osób. Protest rozpoczął się o godz. 20:00. Słowem kluczem wszystkich wystąpień była demokracja odmieniana przez wszystkie przypadki. Jako pierwszy przemawiał były szef Mosadu, który wskazał, że to, co się w tej chwili dzieje, nie odpowiada woli obywateli Izraela, którzy niezależnie od wyznawanej religii czy przynależności etnicznej powinni mieć równe prawa. Po nim przemówił przedstawiciel mniejszości religijnej druzów, mówiąc o potrzebie zachowania demokracji.

Organizatorzy zadbali o to, by wśród mówców były też kobiety. Jedna mówiła w imieniu bardzo silnej w Hod HaSharon branży hi-tech i wskazała, że polityka obecnej koalicji doprowadziła do zapaści w tej branży, ok. 90 proc. startupów przeniosło się do USA.

Nawiązała do niszczenia demokracji w Polsce metodą salami, do czego Izraelczycy, jej zdaniem, nigdy nie dopuszczą.

Wtórowała jej profesorka politologii, znowu odwołując się do przykładu Polski jako negatywnego punktu odniesienia. Tam, zdaniem przemawiających, demokrację udało się zniszczyć.

Krótkie, ale niezwykle treściwe wypowiedzi przerywane były entuzjastycznymi głosami zebranych, nad którymi powiewało morze izraelskich i tęczowych flag. Na zakończenie znany piosenkarz zaśpiewał kilka piosenek, podchwytywanych przez manifestantów. Chętni dostawali koszulki ze stosownymi napisami. Właściwie każdy miał swoją flagę, ja od rodziny też stosowną otrzymałem.

Przy placu, na którym zebrał się tłum manifestantów, zauważyłem tylko trzech policjantów z zaciekawieniem przyglądających się zgromadzeniu.

Netanjahu – polityk mowy nienawiści

Nie zważając na protesty Benjamin Netanjahu jeszcze niedawno opowiadał, jak bardzo się stara uratować demokrację. 22 września powiedział na forum ONZ: „Wzywam światowych przywódców do zjednoczenia się w celu kształtowania wielkich zmian, które przed nami stoją, ale do robienia tego w sposób odpowiedzialny i etyczny”.

W swoim przemówieniu Benjamin Netanjahu poświęcił wiele uwagi sztucznej inteligencji, ostrzegając przed jej niebezpiecznymi skutkami: „Musimy zadbać o to, by obietnica utopii AI nie przerodziła się w dystopię AI”. Zagrożeniom bezpieczeństwa Izraela nie poświęcił uwagi.

Przypomina to oczywiście strategię polityków PiS, którzy zapewniają na forum międzynarodowym i w opanowanych przez siebie mediach, jak bardzo dbają o Polskę, a w wewnętrznych rozgrywkach potrafią dbać skrupulatnie o własny interes. Oraz posługują się wobec przeciwników politycznych mową nienawiści.

Michał Bilewicz stwierdza w niezwykle przenikliwym studium na temat mowy nienawiści obecnej w przestrzeni publicznej w Polsce, zwłaszcza od 2015 roku, że „zalewa nas [ona] codziennie. Nie tylko w Polsce”. Wymienia przy tym Donalda Trumpa i pisze, jak jego język wpłynął na zamachowców mordujących niewinnych ludzi. Pisze Bilewicz: „[Trump] mówił o»inwazji nielegałów«, o tym, że »wstyd, że do Europy wpuszczono imigrantów naruszających społeczną tkankę tego kontynentu«. Wkrótce dokładnie te same hasła usłyszeliśmy z ust zamachowca, który zamordował 23 osoby w sklepie Walmart w El Paso w Teksasie. Mówił dokładnie tym samym językiem: o »inwazji imigrantów«, o tym, że Europa już dawno się skończyła”.

Tych przykładów jest więcej. W swoim artykule Bilewicz skupia się na funkcjonowaniu języka nienawiści w polskiej przestrzeni publicznej i na tym, jak bardzo pomagał on wygrywać wybory od 2015 roku partiom, które odwoływały się do antyimigracyjnej retoryki. Jednak najbardziej wstrząsające jest takie oto stwierdzenie:

„Mowa nienawiści to w końcu przyczyna zobojętnienia, stępienia moralnych odruchów”.

Tak dzieje się nie tylko w Polsce, ale wszędzie tam, gdzie mowa nienawiści stanowi podstawowe narzędzie do utwardzania tożsamości, nie tylko politycznej, ale narodowej czy religijnej.

Wracając do Izraela, to właśnie umożliwienie przez Benjamina Netanjahu wejścia do polityki radykalnym politykom nacjonalistycznym i fundamentalistom religijnym jest uważane za jego największy błąd i główną przyczynę obecnej eskalacji napięć między Hamasem a państwem Izrael. Podejmowane wcześniej próby dialogu i porozumienia wraz z wejściem do polityki Benjamina Netanjahu były konsekwentnie torpedowane.

Etyka i empatia to jedyna odpowiedź na propagandowe kłamstwa

Nie jest łatwo przeciwstawić się wszechobecnemu kłamstwu i manipulacji. Historia pokazuje jednak, że mowa nienawiści niszczy nie tylko jej adresatów, ale i autorów nienawistnych tekstów i ideologów przemocy. Dzisiaj jest to zadanie trudniejsze niż kiedykolwiek, gdyż współcześni propagandyści wyspecjalizowali się w odwracaniu znaczeń i potrafią skutecznie wskazać rosnącym rzeszom swoich zwolenników. To nie powinno nam przysłaniać faktu, że wcześniej czy później ich propagandowe strategie doprowadzą do klęski, jak to się stało w przypadku hitleryzmu i stalinizmu.

Dlatego na zakończenie chciałbym zaproponować lekturę książki niemieckiej etyczki katolickiej, od lat pracującej w USA, Hille Haker poświęconej krytycznej i politycznej etyce, „Towards a Critical and Political Ethics”. Jest ona czymś więcej niż tylko kolejną propozycją podręcznikowego ujęcia etyki chrześcijańskiej. To próba zrozumienia, dlaczego etyka katolicka znalazła się w głębokim kryzysie. Autorka zadaje pytania o możliwość jego przezwyciężenia.

Lektura tej książki jest tym pilniejsza, że to właśnie wyznawcy różnych religii (judaizmu, chrześcijaństwa i islamu w szczególności) ulegli w ostatnich dziesięcioleciach pokusie politycznej skuteczności. Stąd ich podatność na populistyczną propagandę.

Najważniejszym osiągnięciem autorki jest propozycja etyki politycznej sięgającej do źródłowych inspiracji chrześcijaństwa, które również w kontekście postmodernizmu i postsekularyzmu może inspirować wzorce zachowań zakorzenionych w Ewangelii i w życiu codziennym.

Haker wprowadza pojęcie etycznej przemocy, której istnienie jest rzadko uświadamiane. Dochodzi do niej wtedy, gdy własne stanowisko (w tym przypadku chodzi o społeczną naukę Kościoła) służy jako pretekst do oceniania i potępiania ludzkiej seksualności, a zwłaszcza jej kulturowych uwarunkowań, które określa się terminem gender. Dotyczy to również różnych wzorców życia, które nie zgadzają się z przyjętymi przez Kościół normami.

Do etycznej przemocy dochodzi również wtedy, gdy hegemoniczna kultura nie pozwala dojść do głosu krytycznym ocenom wskazującym nie tylko na jej ograniczenia, ale na katastrofalne skutki bezrefleksyjnego wdrażania absolutnych norm. Jest to szczególnie jaskrawo widoczne w podejściu oficjalnej doktryny kościelnej do chorych na AIDS czy kobiet z zagrożoną ciążą. W takich przypadkach doktryna twardo opowiada się przeciwko stosowaniu antykoncepcji czy aborcji, mimo zagrożenia zdrowia czy życia.

Ale przecież przemoc etyczna nie jest cechą tylko doktryny katolickiej, jest w nią uwikłany również judaizm, od chwili, gdy uwierzył, że ma odpowiedź na wszystkie pytania. Do takiego judaizmu odwołuje się właśnie Benjamin Netanjahu i jego religijni koalicjanci.

Tylko rezygnacja z własnej hegemonicznej i przemocowej pozycji wobec słabszych oraz wsparcie dla potrzebujących stanowi szansę wyjścia z zaklętego kręgu przemocy.

W chwili obecnej nie widać jednak żadnej woli ze strony rządzącej w Izraelu koalicji rezygnacji z logiki siły i języka nienawiści wobec każdego, kto nie podziela jej poglądów. Nie jest to dobry prognostyk dla państwa Izrael.

Dodajmy na koniec, że atak Hamasu na Izrael 6 października 2023 roku ma symboliczny wymiar. 6 października 1973 roku zaczęła się tragiczna wojna Jom Kipur, kiedy państwo Izrael zostało zaatakowane przez połączone siły Syrii i Egiptu. Stało się to po sześciu latach od słynnej i spektakularnie wygranej przez Izrael wojnie sześciodniowej w czerwcu 1967 roku. Euforia zwycięstwa i brutalna polityka na terenach okupowanych sprowokowała wtedy niektórych myślicieli izraelskich do mówienia o nazistowskich metodach jak na przykład filozofa Jeszajahu Leibowica.

Wtedy był on traktowany jak zdrajca narodu. Dzisiaj jego głos jest odczytywany jako proroczy.

Trudno oczywiście sprowadzać rozpoczętą w sobotę rano przez Hamas wojnę do jednej przyczyny. Niemniej jednak warto pamiętać, że mowa nienawiści wcześniej czy później przynosi tragiczne owoce. Kto sieje wiatr, ten musi się liczyć z tym, że przyjdzie burza. I ona właśnie nadeszła.

Być może jest tak, jak mówi jeden z moich przyjaciół z Izraela, że musi się wydarzyć coś tak okropnego, aby zmiana nadeszła. Chyba właśnie ten straszny moment nadszedł. Może w obliczu setek zabitych, rannych i porwanych osób rządząca koalicja zmieni swoją politykę, choć obecne deklaracje „twardej i zdecydowanej” odpowiedzi militarnej na to nie wskazują.

Na zdjęciu: Demonstracja przeciwko zatwierdzeniu przez izraelski parlament kluczowej reformy sądownictwa przeforsowanej przez prawicowy rząd wbrew wielomiesięcznym masowym protestom, Tel Awiw, 2 sierpnia 2023.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze