Setki tysięcy młodych ukraińskich uchodźców w Polsce i Rumunii potrzebuje większego wsparcia w zakresie zdrowia psychicznego. Wiele dzieci zmaga się z niepewnością, niepokojami oraz lękami, wielu doświadcza także poważnych traum związanych z wojną
Sześcioletni Nikita narysował w notesie biało-czerwoną polską flagę, a następnie wyrwał i zmiął tę kartkę. Gest ten zszokował jego matkę, więc drążyła powoli, aż prawda o tym, co wydarzyło się wcześniej tego dnia w przedszkolu, wyszła na jaw.
Aleksandra i jej syn Nikita, pochodzą z Odessy, a do Polski przyjechali w marcu 2022. Wiosną tego roku, kiedy ta sytuacja miała miejsce, mieszkali w Warszawie, chłopiec chodził do zerówki w przedszkolu publicznym. W Polsce dzieci ukraińskich uchodźców można po prostu zapisać do publicznych szkół i przedszkoli, a Aleksandra należała do tych rodziców, którzy skorzystali z tej możliwości.
Przystosowanie się nie było łatwo, ale Nikita robił postępy. Podobnie jak on, wiele ukraińskich dzieci po prostu musiało odnaleźć się na zajęciach, podczas których nauczyciele i pozostali uczniowie mówili wyłącznie po polsku. Oba języki są słowiańskie, więc polski rząd stawiał na to, że dzieci z biegiem czasu przyswoją polski. Na początku Nikita miał trudności, narzekał, że nic nie rozumie, rano nie chciał wychodzić z domu, czy reagował agresywnie wobec innych dzieci.
Jesienią 2022 roku sytuacja wyglądała już lepiej, przede wszystkim dlatego, że Nikita zaczął mówić po polsku. Nadal bawił się głównie z ukraińskimi dziećmi z innych klas, z którymi spotykał się podczas przerw na placu zabaw, ale powoli zaczynał też wchodzić w interakcje z Polakami.
W dniu, w którym zgniótł flagę, Nikita powiedział mamie, że jadł obiad w przedszkolnej stołówce, siedząc przy stole z czwórką Polaków. Nagle jeden z chłopców popatrzył na pozostałych i powiedział: „Zróbmy głosowanie, kto z nas uważa, że Nikita powinien zostać w Polsce, a kto, że powinien wrócić na Ukrainę”. Ku rozpaczy Nikity chłopcy jednomyślnie zagłosowali za drugą opcją.
„Nauczyciele nigdy mi nie powiedzieli o tej sytuacji”, wspomina Aleksandra. „Ogólnie trudno się z nimi skomunikować. Nie mówią po angielsku i nie rozumieją mnie, gdy próbuję mówić po ukraińsku, czy po polsku używając translatora Google na telefonie”.
„Nikicie nikt nie pomógł, musiał sobie radzić sam”, podsumowuje Aleksandra, choć zasadniczo uważa ich historię za przykład udanej integracji. Pierwszą klasę w warszawskiej publicznej szkole Nikita rozpoczął, mówiąc już po polsku, do tej samej klasy chodzi jego najlepszy przyjaciel, Ukrainiec, ale dobrze dogaduje się także z polskimi dziećmi i rozumie to, co się dzieje na lekcjach.
Od wybuchu wojny wiele uchodźczych dzieci, podobnych do Nikity, znalazło się w Polsce i Rumunii, setki tysięcy nadal mieszka w tych krajach, z tego większość w Polsce. Wojna oraz wygnanie poważnie obciążyły psychicznie te dzieci i ich rodziny, a jednak, po niemal dwóch latach tego kryzysu, wciąż nie otrzymują oni takiego wsparcia, jakie powinny.
Kiedy rozpoczęła się wojna, kraje Europy Środkowo-Wschodniej otworzyły swoje granice przed ukraińskimi uchodźcami, ale zabrakło im doświadczenia w integracji uchodźców, aby znaleźć optymalne rozwiązania, a do tego, jak twierdziliby niektórzy, rządy wykazywały niewielką wolę polityczną, żeby wykorzystać tę sytuację jako szansę na rozwinięcie mechanizmów integracyjnych.
Jednak ukraińskie dzieci mogą się mierzyć nawet z trudniejszymi sytuacjami. Według specjalistów to głównie nastolatki borykają się z takimi problemami psychicznymi jak depresja, ataki paniki, a nawet zespół stresu pourazowego (PTSD).
Mariya (imię wymyślone) to siedemnastoletnia dziewczyna, która za namową rodziny zgłosiła się do psychologa. „Kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy, Mariya nie powiedziała ani słowa, siedziała w milczeniu. Była kompletnie wycofana”, opowiada Yanna Nikolaichuk, ukraińska psycholożka pracująca obecnie dla organizacji humanitarnej w Bukareszcie.
„Poprosiłam, żeby zaczęła rysować, aby wyrazić to, co czuje, cokolwiek przyjdzie jej do głowy. Nadal milczała, ale rysowała. Tylko ja mówiłam. Pracowałyśmy tak przez pięć miesięcy, kiedy nagle zaczęła mówić. I opowiadać mi o tym, co przedstawia każdy z jej rysunków”.
Obecnie Mariya zachowuje się normalnie, wychodzi sama z domu, rozmawia z ludźmi i nawiązuje pierwsze przyjaźnie.
Yanna Nikolaichuck mówi, że najbardziej dotkniętą grupą, z najpoważniejszymi problemami psychologicznymi, są nastolatki. Młodszym dzieciom najłatwiej jest przystosować się do życia uchodźcy, ponieważ często potrzebują tylko matki lub innych członków rodziny. Podobnie dorośli godzą się ze swoim nowym statusem i próbują znaleźć rozwiązania problemów, z którymi się borykają.
„Ale to nastolatki są najbardziej bezbronną grupą. Potrzebują swojego własnego życia, z przyjaciółmi w swoim wieku, którzy rozumieją ich problemy i którym mogą zaufać. Ale wojna zniszczyła ten świat, a oni nie odnajdują się w nowej, uchodźczej rzeczywistości”, mówi Nikolaichuk.
Psycholożka twierdzi, że w takich przypadkach młodzi ludzie mogą wykazywać objawy choroby psychicznej. „Niektórzy przestają jeść, przestają się odzywać. Inni przestają się myć. Zdarza się oczywiście i tak, że mają myśli samobójcze. W ten sposób reagują na problemy, z którymi się mierzą”.
Od razu po przyjeździe do nowego kraju rodziny uchodźcze koncentrują się na znalezieniu schronienia i odpowiednich warunków do życia. Bardzo często kontakt matek z dziećmi ogranicza się do podstawowych kwestii związanych z przetrwaniem i funkcjonowaniem, co nie pozostawia miejsca na głębszą, emocjonalną komunikację.
Natomiast dzieci są kompletnie przerażone nową sytuacją i ostatecznie reagują złością na swoje matki, które obwiniają za wywiezienie do obcego kraju.
Niektóre dzieci przejawiają zachowania kontrolujące, bez przerwy mają się na baczności. A inne przeciwnie, stają się zupełnie apatyczne i niezainteresowane otaczającą je rzeczywistością. Chłopcy znaleźli się w szczególnej sytuacji, ponieważ, przynajmniej w pierwszych miesiącach wojny, większość z nich chciała po prostu wrócić do Ukrainy i walczyć na wojnie. Psychologowie opisują jak, przychodzili na sesje terapeutyczne w ubraniach maskujących i wojskowych butach, a jedyne, o czym mówili, to potrzeba powrotu.
Dopiero po paru miesiącach, uchodźcy i ich dzieci zaczęli się zastanawiać nad traumą wynikającą z wojny oraz przesiedlenia.
Bez względu na problemy, decydująca jest interwencja rodziny, ponieważ to rodzice są w stanie stworzyć poczucie bezpieczeństwa u dzieci nawet w okresie niepewności. „W większości przypadków, kiedy rodzina stara się uzyskać pomoc, wszystko będzie w porządku”, uważa Anna Szadkowska, psycholożka z Lublina koordynująca miejskie centrum reagowania kryzysowego działające w pierwszych miesiącach wojny.
„Ludzie, którzy naprawdę się zmagają, to ci, w których rodzinach poważne problemy istniały już przed wojną, a potem nałożyła się na to trauma związana z konfliktem. Najgorzej jest, gdy zdajemy sobie sprawę, że coś złego dzieje się w rodzinie, ale wiemy, że system interwencji nie działa zbyt dobrze – nawet dla polskich dzieci, a co dopiero dla uchodźczych”.
Psychologowie korzystają z szerokiej gamy narzędzi, aby pomóc dzieciom, które przeżyły traumę. Liliya Vahnianina z Caritas Polska, na przykład, często używa kart wyprodukowanych w Ukrainie specjalnie w tym celu, na każdej z nich widnieje obraz związany z wojną.
„Najpierw prosimy dzieci, aby wybrały trzy karty, które uważają za przerażające, których nigdy nie chciałyby nikomu pokazać. Często wybierają te przedstawiające porwanego ojca, czy zbombardowane miasta. A następnie prosimy je, żeby wskazały kartę, która im się podoba, często wtedy wyciągają obrazek przedstawiający ponownie połączone rodziny. Ten drugi wybór pozwala nam ukierunkować ich myślenie na przyszłość”, wyjaśnia Vahnianina.
Yanna Nikolaichuck natomiast wykorzystuje głównie arteterapie, ale także „psycho-wycieczki”, jak nazywa podróże po Rumunii organizowane dla grup nastolatków, których celem jest ułatwienie im komunikacji oraz integracji.
Specjaliści rekomendują także włączanie młodych ludzi w wolontariat. „To, co pomaga radzić sobie z często występującym u nich poczuciem winy – zwłaszcza u nastoletnich chłopców – związanym z tym, że nie są w Ukrainie i nie pomagają w działaniach wojennych, jest zaproponowaniem im pomysłu wolontariatu, na przykład zbiórek na pomoc dla ich kraju, co daje im poczucie sprawczości”, mówi Beata Staniszewska, psycholożka pracująca dla Polskiego Forum Migracyjnego. „To pomaga im odzyskać poczucie kontroli nad swoim życiem i zrozumieć, że trauma, jaką przeżyli, nie determinuje ich przyszłości”.
Potrzeby ukraińskich dzieci w zakresie opieki psychologicznej są dalekie od zaspokojenia, jako że liczba pracujących z nimi psychologów i psychiatrów jest bardzo mała, zarówno w Polsce, jak i Rumunii, a pieniądze oraz ekspertyzy otrzymywane od instytucji publicznych są ograniczone, jak wynika z przeprowadzonej przez BIRN analizy sytuacji w obu krajach.
Bogumiła Chodzyńska, współpracująca z Fundacją Ocalenie, która pomaga migrantom, narzeka na brak systemowych rozwiązań ze strony państwa polskiego na wielu poziomach. „Wydaje się, że panuje tu podejście »jakoś to będzie«, podczas gdy, tak naprawdę potrzebujemy, aby ktoś na górze usiadł i wymyślił jakieś scentralizowane rozwiązania. Obecnie wszystko zależy od tego, czy masz na tyle dużo szczęścia, by móc współpracować z instytucją, której dyrekcja jest otwarta na pomaganie”, mówi Chodzyńska, odnosząc się zarówno do instytucji edukacyjnych, jak i tych oferujących pomoc psychologiczną.
Z kolei Olena Koval, ukraińska psycholożka, która znalazła schronienie w Kluż-Napoce (w centralnej Rumunii), narzeka na brak „personelu mogącego świadczyć usługi dla osób potrzebujących w zakresie zdrowia psychicznego w języku ukraińskim”, ale także „brak scentralizowanego sposobu komunikacji, który mógłby pomóc dzielić się informacjami i doświadczeniami”.
Co więcej, jej ukraiński dyplom psychologa nie jest uznawany w Rumunii, co sprawia, że ona i jej koleżanki pracują w czymś w rodzaju „szarej strefy”. „Pracujemy albo woluntarystycznie, albo pod parasolem jakiejś międzynarodowej organizacji. Nie wiem, na ile władze Rumunii są tego świadome, ale przynajmniej nikt nas nie niepokoił w tej sprawie”, mówi Koval.
W Polsce sytuacja wygląda podobnie. Dyplomy psychologów wydane w Ukrainie nie są uznawane w większości krajów Unii Europejskiej, a to uniemożliwia ukraińskim specjalistom otrzymywać pieniądze i wsparcie od odpowiednio polskich i rumuńskich instytucji publicznych.
Dwunastoletnia Aleksandra z Nikopola (wschodnia Ukraina) mieszka z mamą i babcią w akademiku w Lublinie od wiosny zeszłego roku, kiedy to uciekły ze swojego miasta i przyjechały do Polski.
Ich nowy pokój jest urządzony szczątkowo, nie mają nawet internetu. Ale biorąc pod uwagę, że poza zasiłkiem rodzinnym i rentą inwalidzką wynoszącymi około siedmiuset złotych, jakie otrzymują od państwa polskiego, nie mają żadnego źródła dochodu, nie stać ich na nic innego.
Aleksandra nie chodzi do polskiej szkoły, zamiast tego bierze udział w zdalnych lekcjach prowadzonych przez szkołę w jej rodzinnym mieście – a to dlatego, że matka i babcia uważają, że lada dzień będą mogły wrócić do kraju.
Odkąd wybuchła wojna, państwo ukraińskie mocno wspiera kontynuację nauczania zdalnego w tamtejszych szkołach, co według obserwatorów częściowo stanowi próbę podtrzymania kontaktu dzieci z ojczyzną w kontekście wielkiego exodusu ludności związanego z wojną.
Rodzina mieszka we względnej izolacji, ograniczając większość relacji społecznych do spotkań z innymi uchodźcami mieszkającymi w akademiku oraz lokalnego oddziału katolickiej organizacji charytatywnej, w której udzielają się woluntarystycznie. To wszystko sprawia, że dużo trudniej jest im zorientować się w różnych dostępnych opcjach.
Według danych polskiego Ministerstwa Edukacji obecnie około stu osiemdziesięciu tysięcy ukraińskich dzieci uchodźczych uczęszcza do polskich szkół. Uważa się, że mniej więcej drugie tyle żyje w Polsce poza systemem szkolnym, tak jak na przykład wyżej wymieniona Aleksandra, korzystając tylko z ukraińskich lekcji online albo w ogóle nie uczęszczając do szkoły.
Zapytana o psychologiczne konsekwencje dla dzieci takich jak Aleksandra, które zostały w domu i biorą udział w nauczaniu zdalnym już od półtora roku, Anna Szadkowska, psycholożka z Lublina, wykrzykuje: „W tym problem! Tak naprawdę nie wiem, jak te dzieci sobie radzą. Znajdują się poza systemem szkolnym, więc ich nie widujemy, rodzice nie zdają sobie w pełni sprawy z konsekwencji swojej decyzji o zatrzymaniu ich w domu, a państwo polskie nie robi nic, żeby to skontrolować”.
Z kolei Bogumiła Chodzyńska twierdzi, że brakuje dostosowanych językowo oraz kulturowo testów, takich jak te wykorzystywane w diagnozowaniu niepełnosprawności mogącej wpływać na naukę. I znowu, część dyrektorów szkół wprowadza pewne zaimprowizowane rozwiązania, ale wielu nie.
„Tak samo jest w szkołach”, dodaje Chodzyńska. „Kiedy wojna wybuchła polskie szkoły były zupełnie nieprzygotowane, a w ciągu jednej doby przyjęły mnóstwo dzieci z ciężkimi doświadczeniami, nieznajomością języka i po prostu musiały sobie z tym poradzić. Naprawdę to zależało od dużego szczęścia, w jakiej szkole dziecko się znalazło – czy nauczyciele i dyrekcja mieli dobrą wolę, żeby znaleźć sposoby, aby mu pomóc”.
W praktyce stało się tak, że ukraińskie dzieci zaczęły chodzić do miejscowych szkół, a tamtejsi nauczyciele po prostu musieli poradzić sobie z tą sytuacją. W niektórych przypadkach szkoły czy samorządy zatrudniały asystentów międzykulturowych, których zadaniem było pomaganie imigranckim dzieciom i ich rodzinom poruszać się w nowym systemie, oraz przeszkolenie Polaków z wrażliwości kulturowej. Ale wiele szkół nie miało na to wystarczających funduszy.
Część szkół organizowała dla ukraińskich dzieci tak zwane zajęcia przygotowawcze, podczas których pospiesznie uczyły się języka polskiego, zanim wzięły udział w lekcjach z polskimi rówieśnikami. Według większości specjalistów takie zajęcia nie odniosły sukcesu, ponieważ prowadziły do segregacji ukraińskich i polskich dzieci, pozostawiając te ukraińskie w klasach z dziećmi w różnym wieku, co nie było motywujące.
W wielu przypadkach ukraińskie dzieci, jak w przypadku opisanego wcześniej Nikity, po prostu musiały uczyć się polskiego na bieżąco, na początku nic nie rozumiejąc nic, a potem, z czasem, coraz więcej. Znaczące obciążenie spoczywało na nauczycielach, którzy bez żadnego porządnego szkolenia na temat różnorodności, musieli wypracować sposoby nauczania dzieci z dwóch krajów, zachowując jednocześnie spójność grupy. Nauczyciele zgłaszali emocjonalne i fizyczne wyczerpanie, ukraińskie dzieci czuły się pomijane, a polskie zazdrosne, że ukraińskie są traktowane łagodniej.
Ostatecznie, w wielu sytuacjach, adaptacja przychodziła z czasem. Ale zdarzało się także, że ukraińskie rodziny wypisywały swoje dzieci z obawy, że warunki, w jakich mogłyby uczęszczać do polskich szkół, są zbyt stresujące.
Poproszona przez BIRN o odpowiedź na temat specjalnych potrzeb ukraińskich uczniów w polskich szkołach, rzeczniczka polskiego Ministerstwa Edukacji powiedziała: „Z perspektywy Ministerstwa, sytuacja związana z edukacją dzieci uchodźczych z Ukrainy jest stabilna. Wprowadzone w tym zakresie rozwiązania prawne pozwoliły na skuteczne włączenie do polskiego systemu edukacyjnego”.
Powiedziała również, że obecnie w polskich szkołach pracuje dwustu trzydziestu pięciu asystentów międzykulturowych, w porównaniu do szczytowej liczby pięciuset dziewięciu pod koniec 2022 roku.
Według oficjalnych danych, do polskich szkół uczęszcza obecnie około 200 000 ukraińskich dzieci. W Rumunii tylko 5 024 dzieci oficjalnie uczęszcza do miejscowych szkół, z czego około 4 000 ma status słuchacza.
Polska jest krajem, który przyjął największą liczbę ukraińskich uchodźców od początku wojny – około 8,5 miliona uchodźców przynajmniej przewinęło się przez ten kraj, a 1,5 miliona nadal tu mieszka. Do Rumunii przybyło około 6 milionów uchodźców, ale obecnie oficjalnie przebywa tu tylko 85 000 osób.
Na pierwszy rzut oka, można pomyśleć, że nic nie zdoła jej pokonać, biorąc pod uwagę to, przez co ostatnio przeszła. Tatiyana Altuhova, młoda kobieta o długich blond włosach i jasnych oczach z pozornym dystansem opowiada o tym, jak wojna w Ukrainie zmusiła ją do opuszczenia Kijowa razem z rodzicami i dwiema córkami. Po paru miesiącach życia w trudnych warunkach w różnych miejscach rodzina postanowiła przenieść się do Rumunii.
Ale oczy Tatiyany wciąż się wypełniają łzami, gdy mówi o swoich dzieciach. Obie dziewczynki na początku, przeżywały ciężkie chwile, spały niespokojnie, a napięcia wyrażały w rysunkach o tematyce wojennej. Najbardziej cierpiały z powodu rozłąki z ojcem, który pozostał w Ukrainie. Stopniowo jednak siedmioletnia Zlata coraz bardziej włączała się w nowe życie w Rumunii. Uczy się obecnie w drugiej klasie publicznej szkoły podstawowej, dobrze posługuje się rumuńskim, ma coraz więcej przyjaciół. Ale Zoryana, niespełna trzyletnia, odmawia zaakceptowania swojej nowej rzeczywistości.
„Trudno było znaleźć prywatne przedszkole, w którym Zoryana byłaby akceptowana, jako że chce mówić tylko po ukraińsku i woli przebywać głównie sama. Każdego dnia, przez parę godzin czekam w pobliżu przedszkola, żebym mogła błyskawicznie zainterweniować, jeśli byłaby taka potrzeba”, mówi Altuhova.
„Nie szukałyśmy profesjonalnej pomocy psychologicznej, myślę, że z cierpliwością i troską damy radę same, oczywiście z pomocą rodziny i przyjaciół”.
Jednak w przeciwieństwie do Tatiyany Altuhovej – która przynajmniej ma pracę na pół etatu w Bukareszcie, a jej dzieci nie mają większych problemów – wiele ukraińskich uchodźczyń w Rumunii mierzy się ze znacznie trudniejszą sytuacją.
Głównym problemem jest wadliwy sposób, w jaki działa rumuński rządowy program wsparcia dla Ukraińców. Obecnie każdy uchodźca otrzymuje pomoc finansową (pieniądze na zakwaterowanie i wyżywienie) tylko przez cztery miesiące, podczas których musi znaleźć pracę i spróbować zintegrować się ze społeczeństwem.
W rzeczywistości jednak, jak twierdzą osoby, z którymi rozmawialiśmy, żaden uchodźca z Ukrainy nie jest w stanie nauczyć się języka rumuńskiego ani znaleźć odpowiedniej pracy w ciągu zaledwie czterech miesięcy. Co więcej, program wsparcia praktycznie wyklucza kobiety w ciąży, samotne matki lub matki wielodzietne, które w zasadzie nie mogą sobie pozwolić na pracę.
Za porażkę rumuńskiego państwa w procesie integracji ukraińskich uchodźców można również uznać małą liczbę dzieci chodzących do szkoły. Mniej niż jedna dziesiąta ukraińskich dzieci przebywających w Rumunii uczęszcza obecnie do instytucji edukacyjnych, mimo że – jak twierdzą eksperci – dla ich zdrowia psychicznego lepszym rozwiązaniem jest codzienne wychodzenie z domu, wchodzenie w interakcje z rówieśnikami w szkole, podejmowanie wysiłków na rzecz budowania nowego życia.
„Większość rumuńskich szkół wyraźnie nie jest gotowa na przyjęcie ukraińskich dzieci, jako że nie mają ani asystentów społecznych, ani psychologów, którzy mogą pomóc im się zintegrować”, mówi Mihaela Nabar, dyrektorka wykonawcza organizacji charytatywnej World Vision Romania (WVR). „Ponadto, jako że dzieci nie znają języka, takie doświadczenie byłoby dla nich traumatyczne i tylko marnowałyby czas”.
W takich warunkach WVR oraz kilka innych organizacji podjęło się zadania uzupełnienia braku wsparcia, jakie państwo rumuńskie powinno zaoferować uchodźcom.
Zapewniają konsultacje psychologiczne, wsparcie w zakresie rozwoju osobistego oraz edukację nieformalną dla ukraińskich uczniów, ale także doradztwo rodzicielskie i zawodowe dla dorosłych Ukraińców.
„Staramy się pomóc jak to tylko możliwe, aby zadbać o potrzeby emocjonalne i społeczne tych dzieci (…). Ale istnieje pilna potrzeba, żeby robić więcej”, dodaje Mihaela Nabar.
Tłumaczyła z angielskiego Anna Halbersztat
Niniejsza publikacja powstała przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej. Wyrażone w niniejszym tekście poglądy oraz opinie są jednakż wyłącznie poglądami, oraz opiniami autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej czy Europejskiej Agencji Wykonawczej ds. Edukacji i Kultury (EACEA). Ani Unia Europejska, ani organ przyznający dofinansowanie, nie ponoszą za nie odpowiedzialności.
Tekst został opublikowany wcześniej na portalu Balkan Insight
Dziennikarka portalu Balkan Insight
Dziennikarka portalu Balkan Insight
Dziennikarz portalu Balkan Insight
Dziennikarz portalu Balkan Insight
Komentarze