0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Wojtek Radwanski / AFPFot. Wojtek Radwansk...

Putin mówił w Moskwie 105 minut, Biden w Warszawie równe 20 minut.

W oczekiwanym z wielkimi nadziejami przemówieniu w Arkadach Kubickiego pod Zamkiem Królewskim w Warszawie 21 lutego 2023 prezydent USA tylko raz odniósł się - za to wprost - do słów rosyjskiego prezydenta-agresora. Podkreślił, że USA nie chcą Rosji ograbić (Putin powtarzał propagandową mantrę, że celem specjalnej operacji jest obrona historycznych ziem Rosji, należących obecnie do Ukrainy, bo ziemie te „[Zachód] chciał oderwać od Rosji”).

Przeczytaj także:

Tezie, że to Zachód jest agresorem, Biden przeciwstawił przekaz, że USA stoi na czele wojny w obronie wolności i ma za sobą cały demokratyczny świat.

Celem było opisanie stawki tej wojny

W Arkadach Kubickiego Joe Biden pojawił się kilka minut spóźniony. Zanim schował się za pancerną szybą i prompterami, zrobił kilkanaście żwawych kroków, nawet wymachując ramionami gestem biegacza, co miało robić wrażenie mobilizacji. I rzeczywiście, od tego mężczyzny, który w listopadzie skończy 81 lat, biła energia. Nie zawsze tak jest, gorzej wypadło np. poniedziałkowe [20 lutego] wystąpienie w Kijowie.

Przemówienie w Warszawie musiało rozczarować tych, którzy oczekiwali konkretów. Biden nie wspomniał o żadnym nowym pakiecie pomocy militarnej (mówił o tym w Kijowie). Nie zapowiedział też wzmocnienia pomocy wojskowej, czy jakiejkolwiek innej dla Polski. Nie poruszył bardziej złożonych kwestii światowej polityki. O Chinach, które spędzają amerykańskiej administracji sen z powiek, nie usłyszeliśmy ani słowa.

Celem było co innego - zdefiniowanie zasadniczej osi podziału i opisanie stawki tej wojny.

Niedługie przemówienie siłą rzeczy krążyło wokół haseł i wartości, o których słyszeliśmy nie raz i nie dwa, zwłaszcza w amerykańskiej politycznej narracji (także w popkulturowych wersjach opowieści o wojnach o tron). Jednak w kontekście tego, co przeżywamy jako sąsiedzi Ukrainy, pompatyczne słowa nabierają właściwego sensu.

Słowem kluczem była wolność. Momentami Biden używał niemal języka poezji, jego mowa była hymnem na temat wolności, której broni dumny naród Ukrainy.

Biden chciał pokazać, że Putin jest całkowicie izolowany i że cały świat jest przeciwko niemu "od Pacyfiku do Atlantyku". W którą stronę by jednak nie obracać globusa nie miał niestety racji. Chciał dodać ducha, nieco minął się z faktami.

Użył jako argumentu wyniku głosowania nad potępiającą agresję Rosji rezolucją Narodów Zjednoczonych z października 2022 roku. Tylko cztery kraje głosowały przeciw - podkreślał [przypomnijmy: Korea Północna, Nikaragua, Syria i Białoruś], a 143 głosowały za. Rzecz jednak w tym, że wśród 35 wstrzymujących się były Chiny i Indie, dwa najludniejsze kraje świata, a to niestety zmienia geopolityczną prawdę o tej wojnie.

Przemówienie było zbudowane na opozycjach wolności i zniewolenia, solidarności i zdrady, dumy i podporządkowania, demokracji i autokracji, światła i ciemności, tyranii i wolnych narodów.

Uniwersalność mowy Bidena sprawiła, że fragment skierowany do Polek i Polaków był minimalny, choć serdeczny. Dziękował Polsce za pomoc uchodźcom i uchodźczyniom (nieco zawyżając ich liczbę - 1,7 mln), i ładnie mówiąc, że otworzyliśmy nasze serca i nasze domy. Odwołał się do ulubionego wątku amerykańskich prezydentów (także - brrr! - Donalda Trumpa) o podobnym w Polsce i w Ameryce umiłowaniu - oczywiście - wolności.

Jeśli ktoś liczył na słowa o amerykańskich inwestycjach, musi na razie zaspokoić się inwestowaniem we wspólnotę wartości.

W odróżnieniu od swego marcowego [2022] przemówienia, Biden w najmniejszym nawet stopniu nie wskazał na niedoskonałości obecnej Polski. Ani pół aluzji o demokracji, praworządności, prawach człowieka. W zgiełku broni takie tematy zostały wyciszone.

Przekaz do Polek i Polaków wzmocnił, nawiązując do naszej walki o wolność w czasie II wojny światowej, wspomniał o powstaniu warszawskim 1944, padły też słowa o solidarności - że polski naród wie, co znaczy to słowo.

Widać było, jak ważna dla Bidena - z pewnością także w następnych przemówieniach - była jego brawurowa (!) poniedziałkowa wizyta w Kijowie.

Aż czterokrotnie do niej nawiązywał,

zdając światu relację z rozmów z prezydentem Zełeńskim, czy z wizyty w mauzoleum ofiar wojny z Rosją toczonej od 2014 roku. To dodaje mocy głównemu przekazowi Bidena, że wspieranie Ukrainy to walka o "wolność dla naszych dzieci i wnuków". I że prezydent USA jest jej liderem.

Można powiedzieć, że było to przemówienie w duchu wojenne, w tym sensie, że Biden zapowiadał walkę aż do osiągnięcia celu, jakim jest zwycięstwo Ukrainy i porażka Rosji. Może tutaj najbardziej zabrakło zarysowania przyszłości, choćby Ukrainy w NATO, ale może nie chciał rzucać karmy rozsierdzonemu jego wizytą w Kijowie rosyjskiemu niedźwiedziowi.

Poza tym Biden konsekwentnie nie schodził z najwyższego diapazonu. Przekonywał, że od losów Ukrainy zależą losy całego świata i że "nadzieja na zwycięstwo trwa wiecznie".

Biden mówił jak lider krucjaty wolności

Wypowiedział kolejny raz wojnę Putinowi i z satysfakcją podkreślał, jak bardzo dyktator Rosji pomylił się w swoich rachubach. Mocno zabrzmiała prośba do nas wszystkich, by popatrzeć na to, co już udało się osiągnąć.

Faktycznie tragiczna w skutkach wojna w Ukrainie toczy się według scenariusza, jak z jakiegoś eposu, w którym skazani na klęskę stawiają bohaterski opór i zaczynają wygrywać. Można się było raczej obawiać, że zobaczymy co najwyżej kolejne Termopile albo obronę Westerplatte, a widzimy wspaniale sprawny naród, który stawia opór zdemoralizowanej wielkiej armii.

Biden mówił do całego świata, świadom, że media wybiorą dwa, trzy bonmoty i efektowny telewizyjny obraz. Mówił jak lider krucjaty wolności, który chce obudzić ducha armii i wzmocnić swoją rolę jej przywódcy. Wielkie słowa-zaklęcia miały nam wystarczyć.

Patos wolności zabrzmiał mocno i - trzeba mieć nadzieję - rzeczywiście umocni morale międzynarodowej publiczności. Bo od tego, co zrobią z tym przekazem media i politycy, jak go odbiorą ludzie - i to nie tylko w Europie i w USA - zależy los tej wojny.

Wypada się zgodzić z Bidenem, że także los świata, a już na pewno Polski.

20 minut z Bidenem pozbawionych było szczegółów, w których jak zawsze tkwi niejeden diabeł. Zostawił je na inne okazje, może już nawet na spotkanie z bukaresztańską dziewiątką w środę 22 lutego, kiedy może być mowa o wspólnych działaniach militarnych i polityce regionu wobec Chin.

O diabłach mówić nie wypadało także dlatego, że zgodnie z amerykańską tradycją i osobistą wiarą, Biden zaprosił do gry o wolność Pana Boga, o którego błogosławieństwo dla Polski i USA wystąpił na koniec.

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze