Społeczeństwo z dużymi nierównościami edukacyjnymi traci talenty z mniej zamożnych rodzin, co ma dla niego fatalne skutki. Likwidacja gimnazjów pogorszy sytuację na wsi. Może, ale nie musi, polepszyć ją w dużych miastach. Prawdopodobny wzrost nierówności i spadek szans dzieci z rodzin nieuprzywilejowanych analizują dr Paweł Bukowski i Aneta Sobotka
Niedawno pisaliśmy w OKO.press o rynku prywatnych korepetycji pompowanym przez niewydolny i nastawiony na rywalizację system edukacji. Za dobrej zmiany dwukrotnie - z 14 do 32 proc. - wzrósł odsetek rodziców, którzy sięgają do kieszeni, by opłacić „korki". Korzystają z nich głównie ci, którzy i tak mają wysoki kapitał kulturowy i pieniądze. Uboższym zostają marzenia o prywatnej szkole.
Jak na nierówności edukacyjne wpłynie reforma edukcji, której chaotyczne skutki dotarły właśnie do liceów?
"Na terenach wiejskich likwidacja gimnazjum może przyczynić się do spadku równości szans. Dzieci, które trafiają do słabych podstawówek stracą »drugą szansę«, którą dawały im gimnazja" - piszą dr Paweł Bukowski i Aneta Sobotka*. "Będą musiały włożyć znacznie więcej wysiłku, żeby osiągnąć to samo, co ich rówieśnicy, którzy mieli szczęście urodzić się blisko dobrej podstawówki".
Wyobraźmy sobie, że sportowcy na bieżni startują z równej linii i mają pokonać dziesięć okrążeń. Szczęśliwcy ustawieni bliżej środka stadionu, będą mieli krótszy dystans do pokonania i większe szanse na wygraną – nawet jeśli po zewnętrznym torze biegną szybsi zawodnicy. Dlatego w profesjonalnych zawodach bloki startowe ustawione są w pewnych odległościach, żeby każdemu zapewnić równe szanse. Metafora ta dobrze ilustruje działanie nierówności w systemie edukacji – dzieci z bogatych rodzin mają łatwiejszy start niż ich równie, lub bardziej, uzdolnieni koledzy z biedniejszych środowisk. Od małego uczęszczają na zajęcia dodatkowe, mają szerszy wachlarz doświadczeń życiowych, co otwiera im szanse i pomaga dokonywać mądrych wyborów. Posiadając wsparcie finansowe rodziców podczas studiów mogą zdobywać doświadczenie na bezpłatnych stażach.
Przy relatywnie mniejszym wysiłku, osoby z uprzywilejowanych środowisk zajmują miejsca na najlepszych uczelniach i dostają najlepsze prace, blokując możliwości rozwoju osobom z mniej zamożnych rodzin.
Ci drudzy muszą pokonać znacznie dłuższy dystans, aby dobiec do mety. Część z nich może nigdy tego biegu nie ukończyć obwiniając siebie, a nie nierówne reguły gry.
Społeczeństwo jest sprawiedliwe, gdy o sukcesie życiowym decyduje talent i wysiłek, a nie pochodzenie, majątek, otoczenie czy dostępność dobrych szkół w okolicy. Społeczeństwo, które nie zapewnia równych szans edukacyjnych wszystkim dzieciom, traci wybitne jednostki, którym nie było dane urodzić się w wspierających i zamożnych rodzinach. Utrata zdolnych ludzi prowadzi z kolei do spadku innowacyjności i wolniejszego rozwoju w przyszłości.
Bez mechanizmów wyrównywania szans edukacyjnych, społeczeństwo może również wpaść w błędne koło, w którym nierówności napędzają się nawzajem.
Dzieje się tak ponieważ nierówności edukacyjne prowadzą do nierówności ekonomicznych, a nierówności ekonomiczne przekładają się na nierówności edukacyjne w kolejnym pokoleniu. Ma to potencjalnie duże znaczenie dla Polski. Przez lata panowało przekonanie, że rozwarstwienie ekonomiczne nie jest w naszym kraju problemem. Okazało się jednak, że w ciągu pokolenia, z jednego z najbardziej egalitarnych krajów w Europie staliśmy się jednym z liderów nierówności dochodowych. Tuż po transformacji do 10 procent najbogatszych Polaków trafiało 25 procent wszystkich dochodów, dzisiaj – aż 36 procent.
Jak wygląda równość szans w Polsce? Według danych OECD z 2015 roku, dzieci rodziców nieposiadających wykształcenia średniego (urodzone w latach 71-90) miały aż 2,5 razy mniejsze szanse na ukończenie studiów niż statystyczny Polak. Dla porównania, w Finlandii, ten współczynnik wynosi zaledwie 1,23, a w USA, kraju o wysokiech nierównościach dochodowych, to aż 5,3. Polska jest wysoko powyżej średniej OECD (1,8), co już oznacza oznacza wysoką nierówność szans na dobrą edukację. Wedle tych samych danych, dzieci w rodzinach z wyższym wykształceniem (u przynajmniej jednego rodzica), mają ponad dwa razy większe szanse na ukończenie studiów niż statystyczny Polak (średnia dla OECD to 1,7).
Walka z nierównościami edukacyjnymi była jednym z najważniejszych celów reformy ustroju szkolnego z 1999 roku. Wprowadzenie gimnazjów, i tym samym opóźnienie momentu sortowania uczniów pomiędzy licea, technika i zawodówki spowodowało, że dzieci dłużej uczyły się w zróżnicowanym środowisku i mogły świadomie wybierać ścieżkę dalszego kształcenia. Skumulowanie zasobów finansowych w gimnazjach pozwoliło na inwestycje w wyposażenie – na przykład tworzenie pracowni przedmiotowych. Tym samym pechowe dziecko która początkowo trafiło do niedoposażonej podstawówki, dostawało w gimnazjum drugą szansę, dzięki której mogło nadrobić zaległości z pierwszych lat edukacji. W gimnazjum mogło poznać nowych rówieśników, rozwijać umiejętności społeczne oraz korzystać z zajęć pozalekcyjnych których zorganizowanie było niemożliwe w mniejszej i biedniejszej szkole podstawowej.
Jak pokazują dwa badania (Pawła Bukowskiego oraz zespołu Romana Dolaty), na terenach wiejskich reforma edukacji z 1999 roku w dużej mierze spełniła oczekiwania.
Pechowy uczeń z powyższego przykładu kończący szkołę podstawową faktycznie trafiał do lepiej wyposażonego gimnazjum, w którym mógł spotkać rówieśników z różnych środowisk. Wczesne doświadczenie zmiany środowiska uczyło adaptacyjności do zmiany, umiejętności, która jest kluczowa na współczesnym rynku pracy. Ponadto, zestawienie uczniów z różnych podstawówek w jednym gimnazjum pozwalało władzom lokalnym na zidentyfikowanie słabych szkół i wprowadzenie odpowiednich działań naprawczych.
Niestety, system gimnazjów nie w pełni zrealizował zakładane cele. W miastach sytuacja rozwinęła się w przeciwnym kierunku. Gimnazja miejskie, wbrew założeniom i obowiązującym przepisom, stały się szkołami selekcjonującymi uczniów na podstawie uprzednich osiągnięć edukacyjnych już w wieku 13 lat. Dzieci z rodzin o wysokim kapitale kulturowym konkurowały ze sobą o miejsca w najlepszych gimnazjach, często zlokalizowanych przy najlepszych liceach i oferujących rozszerzony program nauczania z wielu przedmiotów, zwłaszcza cenionych na rynku pracy języków obcych.
W miarę wzrostu zamożności w społeczeństwie, zauważalna stała się także ucieczka części uczniów do gimnazjów prywatnych. Jednocześnie dzieci z biedniejszych rodzin trafiały do słabszych szkół, co negatywnie odbijało się na procesie kształcenia.
Jak pokazuje wiele zagranicznych badań, pozytywne efekty rówieśnicze występują głównie dla uczniów z lepszymi wynikami (czyli dobrzy uczniowie korzystają z tego, że są z innymi dobrymi uczniami), bez względu na pochodzenie społeczne. Tym samym odseparowanie od siebie zdolnych dzieci z różnych środowisk jest szkodliwe dla wszystkich.
Jak zatem likwidacja gimnazjów wpłynie na nierówności edukacyjne? Możemy oczekiwać różnych scenariuszy na wsi i w mieście.
Na terenach wiejskich likwidacja gimnazjum może przyczynić się do spadku równości szans. Dzieci, które trafiają do słabych podstawówek stracą „drugą szansę”, którą dawały im gimnazja. Będą musiały włożyć znacznie więcej wysiłku, żeby osiągnąć to samo, co ich rówieśnicy, którzy mieli szczęście urodzić się blisko dobrej podstawówki. Co gorsza, o rok wcześniej będą musiały wybrać swoją ścieżkę edukacyjną.
Tym samym czynniki niezależne od uczniów – ich pochodzenie i miejsce zamieszkania – będą grały większą rolę w ich życiu.
W pierwszych latach po wprowadzeniu reformy, nierówności mogą zostać spotęgowane przez brak odpowiedniej infrastruktury szkolnej. Chociaż szkoły wiejskie są nieporównywalnie lepiej wyposażone niż kiedyś, to jednak przez lata były one dostosowane do realizacji przedmiotów w 6-letniej podstawówce, a więc nie tworzyły pracowni chemicznych czy fizycznych. Nie każdej wiejskiej gminie wystarczy środków na takie inwestycje. Pechowiec z biednej wiejskiej rodziny urzeczywistni stary dowcip i zamiast „wykładać chemię na uniwersytecie, będzie ją wykładać w supermarkecie”.
Sytuacja jest bardziej skomplikowana w przypadku miast. Zasady rejonizacji nie zawsze były przestrzegane, więc część gimnazjów stała się szkołami selekcyjnymi. Tym samym, ich likwidacja może przesunąć etap selekcji uczniów z powrotem na koniec ósmej klasy i dać dodatkowe dwa lata wspólnej edukacji. Z drugiej strony, dla uczniów w słabej podstawówce, dwa lata dłużej może pogorszyć ich szanse na wymarzone liceum, w porównaniu do tych, którzy mieli szczęście urodzić się bliżej lepszej szkoły.
Nie możemy też zapominać o rodzicach, którzy są jednym z najważniejszych elementów tej edukacyjnej układanki.
Osoby o wysokim kapitale kulturowym, które ukończyły studia i zaliczają się do klasy średniej, wciąż będą w stanie zapewnić dostęp do najlepszych szkół dla swoich dzieci, ponieważ lepiej rozumieją system i wiedzą, jak obchodzić jego reguły.
Ci rodzice mogą zmienić swój dotychczasowy stosunek do wyboru szkoły podstawowej, traktowanej do tej pory jako mniej istotny etap edukacji i zaczną umieszczać swoje dzieci w lepszych szkołach poza-rejonowych lub osiedlać się w pobliżu tych szkół. Tak często dzieje się w USA czy w Wielkiej Brytanii. Ponadto stworzenie oddziałów dwujęzycznych od siódmej klasy, rozszerzy zróżnicowanie oferty szkół podstawowych. To z kolei zwiększy wpływ szkoły podstawowej na losy dziecka. Rodzice o wysokim kapitale kulturowym będą mieli większą motywację do przemyślanego wyboru szkoły już na pierwszym etapie edukacji.
Zwiększy się również prawdopodobnie zainteresowanie szkołami niepublicznymi – jak podaje GUS, od 2010 do 2017, liczba uczniów uczęszczających do prywatnych szkół podstawowych wzrosła w powiatach grodzkich z 6.6 proc. do 10.9 proc., a w powiatach ziemskich z 1.7 proc. do 4.2 proc. Odpływ uczniów do prywatnego szkolnictwa może zmniejszyć nakłady na publiczne szkoły i jeszcze bardziej pogłębić nierówności, tworząc kolejne błędne koło w systemie edukacji.
Kolejna wprowadzona zmiana, która może negatywnie wpłynąć na nierówności edukacyjne, to skrócenie liczby lat obowiązku szkolnego. Obowiązek szkolny przed reformą trwał do ukończenia gimnazjum, czyli 10 lat (wliczając „zerówkę”), natomiast obecnie trwa 9 lat, czyli do ukończenia szkoły podstawowej. Jednak obok obowiązku szkolnego wyróżnia się także obowiązek nauki, który zarówno przed reformą, jak i obecnie trwa do 18 roku życia i może być spełniany poprzez uczęszczanie do szkół lub przygotowanie zawodowe u pracodawcy. Jak to wpłynie na nierówności edukacyjne?
Istnieje wiele badań pokazujących, że skrócenie obowiązkowej edukacji w szkołach ma negatywny wpływ na średnią całkowitą długość edukacji uczniów i ich późniejsze dochody.
Jest to szczególnie widoczne wśród osób pochodzących z ubogich rodzin. Powinniśmy oczekiwać, że ten element reformy jeszcze w większym stopniu uzależni sukces życiowy od urodzenia. Pozostaje pytanie, czy ten efekt będzie silniejszy na wsiach i w miasteczkach czy w dużych miastach. Miasta oferują lepszą ofertę przygotowania zawodowego u pracodawcy, co może złagodzić negatywne efekty wprowadzonej zmiany, na wsiach i w mniejszych miejscowościach, taka oferta jest znacznie bardziej ograniczona.
W jaki sposób państwo może zapewnić równy start wszystkim dzieciom? Po pierwsze należy kierować więcej środków publicznych na tereny, gdzie kumulują się problemy społeczne takie jak bezrobocie czy ubóstwo. We Francji od początku lat 80-tych na takich obszarach działają tzw. ZEP-y, czyli strefy edukacji uprzywilejowanej (fr. Les zones d’éducation prioritaires). Tam za większymi potrzebami edukacyjnymi idą większe nakłady finansowe, które mogą być przeznaczone np. na zmniejszenie liczby uczniów w oddziale czy przyjmowanie do przedszkoli 2-latków.
Istotny jest również cel wydatków. Dofinansowanie szkół powinno zostać przeznaczone zarówno na pensje dla nauczycieli i zakup materiałów dydaktycznych, jak i na rozbudzanie zainteresowań i zwiększenie zasobu doświadczeń kulturowych i życiowych dzieci, na przykład przez opłacanie wycieczek do teatru, organizowanie dodatkowych zajęć językowych, spotkań z ciekawymi osobami, czy wycieczki na wykłady akademickie.
Kluczowe dla walki z nierównościami edukacyjnymi jest odpowiednie przygotowanie nauczycieli do zawodu i uwrażliwienie ich na kwestię różnic w zasobach kulturowych i ekonomicznych, jakie dzieci wynoszą z domów rodzinnych.
Świadomość tych różnic może zarówno uchronić przed nieświadomą dyskryminacją uczniów z mniej uprzywilejowanych środowisk, jak i doprowadzić do stworzenia działań wyrównujących szanse edukacyjne na poziomie szkoły czy gminy. Ważne jest, aby nauczyciele świadomie odróżniali umiejętności nabyte w domu rodzinnym i na dodatkowych zajęciach, od motywacji i wysiłku wkładanego przez ucznia i nagradzali te drugie.
Ważne jest także stałe monitorowanie nierówności edukacyjnych i wczesne identyfikowanie szkół, które w niewystarczającym stopniu wyrównują szanse. Stosunkowo prostym rozwiązaniem jest promowanie rankingów szkół pokazujących nie tylko poziom wyników uczniów, ale to w jakim stopniu dana szkoła zmieniła ten poziom (koncepcja ta nazywana jest Edukacyjną Wartością Dodaną).
Wiele placówek ma opinię dobrych tylko dlatego, że chodzą do nich dzieci osiągające wysokie wyniki już na wstępie. Jeżeli jako kryterium oceny szkoły przyjmiemy wzrost umiejętności uczniów pomiędzy pierwszą a ósmą klasą, szkoły będą mogły skupić się na pomocy uczniom z biedniejszych rodzin, którzy relatywnie więcej zyskują na publicznej edukacji.
Tego typu rankingi stały się już normą w USA i w Wielkiej Brytanii. Aby ten system zadziałał, musimy sprawić, że na sytuację kadry kierowniczej będzie wpływać pozycja szkoły w nowym rankingu. Dyrektorzy i dyrektorki muszą być oceniani i, jeżeli szkoła w niezadowalający sposób poprawia poziom uczniów, powinni być wymieniani.
Warto pamiętać, że celem wyrównywania szans edukacyjnych nie jest wyprodukowanie społeczeństwa magistrów, ale stworzenie takich warunków, w których każdy ma szansę na zrealizowanie swojego potencjału.
*Dr Paweł Bukowski jest ekonomistą na Centre for Economic Perfomance, London School of Economics, badaczem nierówności społecznych i członkiem grupy eksperckiej Dobrobyt Na Pokolenia.
Aneta Sobotka jest ekspertką ds. polityki edukacyjnej. Pracuje w Komisji Europejskiej w Dyrekcji Generalnej ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Włączenia Społecznego. Kończy doktorat z ekonomii edukacji na Uniwersytecie Warszawskim.
Opinie wyrażone w artykule są poglądami autorów i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Komisji Europejskiej. Tekst po raz pierwszy ukazał się na stronie grupy eksperckiej Dobrobyt na Pokolenia.
Komentarze