Czy brakowało mu odwagi? Czy wprowadzano go w błąd? A może był jedynie doskonałym aktorem? - zastanawia się Marcin Gutowski we wstępie do książki "Bielmo", w której opisuje trwający dziesięciolecia proceder krycia księży pedofilów za pontyfikatu polskiego papieża
"Rozmawiałem z dziesiątkami ofiar (i kilkoma oszustami) na całym świecie; z ludźmi, którzy mieli odwagę stawać w ich obronie; sygnalistami, którzy pisali i jeździli do Watykanu, by alarmować papieża; przedstawicielami kościelnego aparatu władzy, którzy odważyli się przełamać zmowę milczenia, zaprezentować dowody ukrywania przestępstw w Kościele i ujawnić mechanizmy zatajania działające przez lata w kurialnych gabinetach; z jego wieloletnimi przyjaciółmi, którzy dziś po raz pierwszy otwarcie dzielą się wątpliwościami co do jego postawy. A w końcu z jego najbliższymi współpracownikami – choć ledwie garstka z nich zdobyła się na rozmowę.
(...) Ten sam, który porywał tłumy na całym świecie, przyczynił się do upadku komunizmu, jest autorem setek głębokich i poruszających metafizycznych tekstów.
Jeśli chcesz znaleźć źródło, musisz iść do góry, pod prąd.
Przedzieraj się, szukaj, nie ustępuj, wiesz, że ono musi tu gdzieś być.
Te słowa z Tryptyku rzymskiego dźwięczały wciąż w moich uszach, gdy – w przeciwieństwie do Wojtyły, który poszukiwał dobrego Boga – szukałem źródła zła i gangreny, która toczyła Kościół za jego pontyfikatu, a której zdawał się nie dostrzegać. Czy brakowało mu odwagi? Czy wprowadzano go w błąd? A może był jedynie doskonałym aktorem?".
Ze wstępu Marcina Gutowskiego*.
Za zgodą wydawnictwa Agora publikujemy fragment książki. Tytuł, śródtytuły i skróty - dzieło redaktora OKO.press
W najważniejszych świątyniach Rzymu zaplanowano dziewięć poprzedzających pogrzeb [Jana Pawła II - red.] tradycyjnych mszy żałobnych. Tę najważniejszą, w watykańskiej Bazylice Świętego Piotra, odprawiał kardynał Bernard Law. Niektórych może to i uwierało, ale powtarzali słowa modlitwy.
Nie wszyscy jednak przyjechali się modlić. Barbara Dorris wraz z Barbarą Blaine, ikoną amerykańskiego ruchu skrzywdzonych przez księży, założycielką SNAP (Survivors Network of those Abused by Priests), wsiadły do samolotu lecącego do Rzymu z uczuciem wściekłości. Spontanicznie, z wydrukowanymi w pośpiechu ulotkami.
Poleciały tam w imieniu tysięcy skrzywdzonych dzieci, by powiedzieć, że ofiary nie będą już siedziały cicho, nie będą milczeć. Nawet podczas mszy żałobnej, jeśli odprawia ją kardynał, który opuścił bostońską katedrę w niesławie.
„Przewodniczenie takiej celebracji jest wyróżnieniem, a dostąpił go właśnie ten kardynał” – mówiła wtedy dziennikarzowi agencji Reuters Barbara Dorris i podkreślała, że w ten sposób Kościół pokazuje, że oprawcy są ważniejsi od ofiar.
W deszczu rozdawały ulotki na placu Świętego Piotra, otoczone przez reporterów. W końcu zabrała je stamtąd watykańska policja. Skopiowała paszporty, skonfiskowała ulotki, spisała zeznania i odprowadziła na mszę kardynała Lawa.
Człowiek, który skrzywdził Barbarę Dorris, był najlepszym przyjacielem rodziny, „wujkiem”, księdzem z jej parafii. Zadzwonił do jej rodziców, że potrzebuje pomocy sześciolatki w kościele. Mama wołała podekscytowana, że „Barbara została wybrana!”. Kazała jej założyć najlepszą sukienkę i czarne pantofelki, ale dziewczynka zmieniła je po kryjomu na brązowe, które bardziej pasowały do stroju. Żeby mama nie zobaczyła, wymknęła się tylnymi drzwiami. Kiedy ksiądz powiedział jej wtedy, że jest złym dzieckiem, myślała, że chodzi o te buciki. Mówił, że został zesłany przez niebiosa, żeby ją ocalić. A potem ją zgwałcił.
– To było zaledwie kilka przecznic stąd – wyjaśnia dziś siedemdziesięciopięcioletnia Barbara, gdy spotykamy się w jej ogródku w Saint Louis. Spędziła w tym mieście całe życie. Kocha je, ale gdy wspomina sceny z dzieciństwa, zapada się w ogrodowe krzesło i ciasno osłania połami jasnej, pikowanej kurtki.
– Byłam przerażona. Nie chciałam, by moi rodzice dowiedzieli się, że jestem zła, bo zgrzeszyłam, więc nikomu o tym nie powiedziałam. Myślałam, że to, co się stało, to moja wina, że gdybym nie założyła tych butów… – wspomina strach tamtej dziewczynki, która nigdy nie była wystarczająco dobra. Ksiądz wykorzystywał każdą sytuację – nieodrobione lekcje, gorszą ocenę w szkole, kłótnię z rodzeństwem. Pewnego razu usłyszała od niego: „Jesteś tak zła, że przez ciebie ksiądz zgrzeszył”.
Dla niej jest już za późno, ale może ochroni inne dziecko. Od lat jest czołową działaczką SNAP. Opowiada o tym, co jej się przytrafiło w dzieciństwie, by przestrzec innych rodziców. Pisze skargi, telefonuje, informuje mieszkańców, jeśli w okolicy pojawi się ktoś, o kim wie, że dopuścił się molestowania dzieci.
Niedaleko jest ośrodek leczenia dla – jak ich tutaj nazywają – „problematycznych” księży. Jego pacjenci mogą swobodnie poruszać się po okolicy, co niepokoi Barbarę. Proboszcz mówi, że przyjechali na naukę, przebywają na urlopie albo mają chorych rodziców i dlatego są przyjmowani do ośrodka. Ale Barbara jest czujna. Wie z akt sądowych, że niektórzy to przestępcy seksualni.
Jeden z tajemniczych lokatorów, który miał aż dziesięć spraw, sam zdecydował, że nie chce przebywać w tej placówce. Przeprowadził się niedaleko Barbary. W ogrodzie urządził plac zabaw dla dzieci. Podczas świąt zakłada czapkę mikołaja i rozdaje cukierki. Barbara nie spuszcza go z oka. Drukuje ulotki o podejrzanym mieszkańcu, roznosi po okolicznych domach, rozdaje w pobliskiej szkole.
– To jest niezwykle frustrujące patrzeć na człowieka, który świadomie umieszcza gwałcicieli dzieci w parafiach, nie ostrzegając nikogo, i jeszcze dostaje za to nagrodę! Ten człowiek ma reprezentować Boga, a naraża dzieci na gwałt. To jest jak policzek. Po wszystkim, co zostało opublikowane w gazetach o tym, co zrobił kardynał Law… – wraca myślami do wyprawy do Rzymu w 2005 roku.
W 2004 roku, dwa lata po pierwszych kompromitujących artykułach, kardynał Bernard Law został wezwany przez Jana Pawła II do Rzymu. Papież powierzył mu prestiżowe stanowisko archiprezbitera jednej z czterech wielkich świątyń rzymskich – Bazyliki Matki Bożej Większej – wraz z pokaźnym uposażeniem.
– Myślę, że kardynał Law był sztandarowym przykładem funkcjonariusza systemu kryjącego nadużycia seksualne. Wziął na siebie wyrok za całe środowisko, bo oni wszyscy to tuszowali. Prawie wszyscy biskupi i kardynałowie, także późniejszy papież, a teraz święty Jan Paweł II – mówi Walter Robinson, były szef dziennikarskiego zespołu śledczego Spotlight, który obnażył mechanizm ukrywania pedofilów stosowany w Bostonie. – Już wiemy, że w większości diecezji, w Stanach w ponad siedemdziesięciu procentach diecezji, biskupi i kardynałowie działali według jednego scenariusza. Wszyscy robili to samo. Watykan wręczył im swoisty „podręcznik”, jak radzić sobie z takimi sytuacjami. Nie sądzę, że kardynał Law był szczególnie zły, to tylko jeden trybik w maszynie, która ukrywała to zjawisko przez pokolenia – podsumowuje.
Koniec kardynała w archidiecezji zaczął się w niedzielny poranek 6 stycznia 2002 roku. Tego dnia lokalna gazeta „Boston Globe” doniosła na pierwszej stronie, że Kościół rzymskokatolicki przez lata pozwalał na wykorzystywanie seksualne.
Ksiądz John J. Geoghan, ubrany w jeansy i koszulę w kratę, uśmiecha się ze zdjęcia do czytelników. Najmłodsza z jego ofiar miała cztery lata. Przenoszony z parafii na parafię przez trzydzieści lat pozostawił za sobą ponad sto trzydzieścioro skrzywdzonych dzieci. Mimo że kardynał Bernard Law wiedział o pedofilskich skłonnościach Geoghana już od 1984 roku, czyli od czasu objęcia bostońskiej archidiecezji, zmieniał mu parafię, gdy tylko zaczynały być słyszalne skargi rodziców małoletnich ofiar.
Zachowały się dokumenty i listy mówiące o wykroczeniach księdza. „Przykro mi z powodu ostatnich zarzutów wobec ciebie – pisze do Geoghana kardynał Law w 1994 roku, informując go o wysłaniu na urlop. – Bądź pewien, że będę pamiętał o tobie w swoich modlitwach […]. Z ciepłymi osobistymi pozdrowieniami, Arcybiskup Bostonu”.
Redakcyjny zespół Spotlight odkrył system przenoszenia problematycznych księży z miejsca na miejsce dzięki oficjalnym kościelnym rocznikom. Pod lupę trafili księża nieprzydzieleni do żadnej parafii i ci na zwolnieniach lekarskich.
– Otworzyliśmy puszkę Pandory. Zaczęliśmy od jednego księdza, potem myśleliśmy, że może ich być dwunastu, a doszliśmy do osiemdziesięciu siedmiu. Po pierwszych publikacjach byliśmy świadomi, że jest ich ponad setka. Po niecałym roku zajmowania się sprawą mieliśmy już dwieście pięćdziesiąt potwierdzonych przypadków tylko w archidiecezji bostońskiej. To jest dziesięć procent wszystkich księży – mówi Walter Robinson.
Phil Saviano, szczupły, siwowłosy mężczyzna o przy garbionej sylwetce, otwiera drzwi swojego domu na przedmieściach Bostonu. Typowy amerykański szeregowiec z drewnianym gankiem pomalowanym białą farbą. Wąskimi, obitymi wykładziną schodami wchodzimy na piętro. Siadamy w fotelach.
Phil opowiada, że już wcześniej próbował zainteresować media tuszowaniem pedofilii w Kościele katolickim. Już w 1998 roku zebrał sporą dokumentację kościelną wskazującą na zorganizowane działanie, w którym uczestniczyli biskupi. Namawiał, by sięgnąć wyżej, spojrzeć biskupom na ręce i zastanowić się, dlaczego przenoszą księży z parafii na parafię.
Usłyszał wtedy od dziennikarzy, że to „stare newsy”. Stare newsy odżyły, gdy bostoński dziennik przejął nowy redaktor naczelny Marty Baron i poprosił o przyjrzenie się sprawie Geoghana. Do dziś wspomina swoje zaskoczenie, gdy na pierwszym porannym kolegium w nowej redakcji nikt nie napomknął o sprawie tego księdza, mimo że dopiero co pisała o niej felietonistka „Boston Globe” Eileen McNamara. Nikt nie chciał drążyć bulwersującego tematu.
– Zapytałem, czy nie możemy dowiedzieć się prawdy o tej sprawie i dotrzeć do kościelnych dokumentów. Ludzie byli zaskoczeni, bo Kościół katolicki był wówczas jedną z najpotężniejszych instytucji w Massachusetts. – Baron przyznaje, że może to dość nietypowe, by nowy redaktor naczelny proponował na pierwszym kolegium pójście do sądu z wnioskiem o udostępnienie dokumentów obciążających Kościół. – Czuliśmy, że to ważne, by ujawnić te materiały i pokazać, w jaki sposób Kościół zdradzał własne zasady, nie chroniąc dzieci.
Hierarchowie, zamiast skonfrontować się z zarzutami, zgłosić tych księży organom ścigania, woleli to ukrywać. Reputacja i wizerunek Kościoła były stawiane ponad bezpieczeństwem dzieci. Nawet Watykan początkowo próbował odpierać zarzuty. Pojawiało się wiele skarg na prasę i ataków na media. To nie była reakcja, jakiej oczekiwaliśmy od instytucji, która powinna troszczyć się o bezpieczeństwo dzieci. A potem Kościół zaczął proponować reformy, które nie miały sensu. To pokazywało, że nie traktuje nadużyć seksualnych jako przestępstwa, lecz jako problem PR-owy.
W kwietniu papież wezwał amerykańskich biskupów do Watykanu na nadzwyczajne spotkanie.
„Przybyliście do domu następcy Piotra, którego zadaniem jest utwierdzanie swoich braci biskupów w wierze i miłości oraz jednoczenie ich wokół Chrystusa w służbie ludowi Bożemu. Drzwi tego domu są zawsze dla was otwarte. Tym bardziej, gdy wasze społeczności są w niebezpieczeństwie" – przywitał papież zgromadzonych hierarchów. – Nadużycia, które spowodowały ten kryzys, są pod każdym względem złe i słusznie uważane przez społeczeństwo za przestępstwo; jest to również przerażający grzech w oczach Boga. Ofiarom i ich rodzinom, gdziekolwiek się znajdują, wyrażam głębokie poczucie solidarności i troski” – mówił papież i wyraził nie tylko współczucie dla ofiar, ale także nadzieje związane ze sprawcami. Podkreślił: „Nie możemy zapomnieć o sile nawrócenia chrześcijańskiego, tej radykalnej decyzji odwrócenia się od grzechu i powrotu do Boga, która sięga do głębi duszy i może dokonać niezwykłej przemiany”.
Źródeł problemu szukał jednak na zewnątrz instytucji, której przewodził. „Wykorzystywanie nieletnich jest poważnym przejawem kryzysu, który dotyka nie tylko Kościół, lecz także całe społeczeństwo. Jest to głęboko zakorzeniony kryzys moralności seksualnej, a nawet relacji międzyludzkich, a jego pierwszymi ofiarami są rodziny i nieletni. Mówiąc otwarcie i zdecydowanie o tym problemie, Kościół może pomóc społeczeństwu zrozumieć naturę tego kryzysu i uporać się z nim” – głosiła głowa Kościoła, podczas gdy właśnie wykryto systemowy mechanizm ukrywania księży pedofilów przez hierarchów tegoż Kościoła.
– Kompletnie nie byłem w stanie zrozumieć, o czym on mówi. Można było wysnuć z tego wniosek, że to, co wydarzyło się w moim małym, liczącym kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców miasteczku w Massachusetts, to, że ksiądz zmuszał mnie do oralnego seksu, było efektem tego, co wtedy puszczano w telewizji? To było kompletnie bez sensu – dziwi się Phil Saviano, który doświadczył molestowania seksualnego przez księdza.
Był początek lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy duchowny pewnego razu zapytał, czy jedenastoletni Phil nie zostałby pomóc, bo trzeba przenieść pudła z chóru do piwnicy.
– Ten ksiądz wiedział, jak wygląda sytuacja w moim domu. Wiedział, że nie odważę się powiedzieć o tym rodzicom – mówi Phil niemal sześćdziesiąt lat później.
Gdy rozmawiamy w jego mieszkaniu, wokół nas stoi mnóstwo kartonowych pudeł, z których wystają jaskrawe meksykańskie figurki alebrijes: smoki, ptaki, szakale, jaszczurki, ale także tradycyjne szkielety na Dzień Zmarłych. Phil handluje nimi w internecie.
Na stole obok starych fotografii i wydań gazet sprzed lat uwagę zwraca skrzyneczka pełna leków. Phil mówi o tym otwarcie. W szkole średniej zaczęły się u niego problemy psychiczne, lęki, paranoja. Sytuacje, w których pojawiał się podtekst seksualny, paraliżowały go. Izolował się, a nieumiejętność tworzenia emocjonalnych więzi w dorosłym życiu pchnęła go w przygodny seks.
Od 1984 roku, kiedy usłyszał diagnozę: AIDS, do problemów psychicznych dołączyły somatyczne. Mimo to przez kilkanaście lat prowadził prywatne śledztwa, zlokalizował wielu pedofilów w sutannach, zdobył kościelne i sądowe dokumenty, zgromadził dziesiątki świadectw ofiar.
Wcześniej był wierzący. Jak mówi, wierzył również w papieża. Do dziś przechowuje zdjęcia, które zrobił przy okazji wizyty Jana Pawła II w Bostonie w 1979 roku. Wspomina tamten deszczowy dzień, przekładając stare, wypłowiałe już i pogięte odbitki, na których widać ubranego w czerwony kapelusz i kapę młodego jeszcze, pełnego energii papieża pozdrawiającego wiernych z czarnego kabrioletu sunącego ulicami Bostonu. – Czułem, że on musi być bardzo blisko Boga. To był wielki zaszczyt, że odwiedza moje miasto. Wtedy jeszcze nie radziłem sobie z traumą z dzieciństwa. Wiedziałem, że byłem molestowany przez księdza, ale nie miałem pojęcia, że podobnych przypadków jest znacznie więcej. W czasie tej pielgrzymki miałem poczucie, że jestem częścią czegoś wyjątkowego.
– A dzisiaj, kiedy patrzysz w przeszłość, to co myślisz, co czujesz? – pytam.
– Widzę raczej świetnie zorganizowany PR-owy event ze sporą publicznością. Zapewne udało się w jego trakcie zebrać sporo pieniędzy. Dzisiaj czuję się, jakby mnie ktoś oszukał.
* * *
Po publikacjach „Boston Globe” kardynał Law przeprasza „z głębi serca” i wyraża „szczery smutek”7, ale nie wspomina ani słowem, że w ciągu ostatniej dekady jego diecezja w zaciszu własnych gabinetów rozstrzygnęła roszczenia z powodu molestowania dzieci wobec co najmniej siedemdziesięciu księży.
Fragment książki Marcina Gutowskiego Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II
Książka właśnie się ukazała nakładem wydawnictwa Agora.
*Marcin Gutowski – ur. w 1983 r. Dziennikarz, reportażysta oraz autor książek, m.in. „Święta ziemia. Opowieść z Izraela i Palestyny”, „Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza”. Reporter magazynu „Czarno na białym” w TVN24. Laureat nagrody Grand Press i nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego za najlepszy materiał dziennikarski 2021 roku.
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Komentarze