Pewnego dnia 10 lat temu w małym prowincjonalnym mieście kilkudziesięciu zbuntowanych studentów przejęło kilka autobusów komunikacji podmiejskiej, żeby pojechać nimi na manifestację. A potem 43 z nich zostało „znikniętych” na zawsze
Studenci uczyli się w pomaturalnej szkole pedagogicznej w miasteczku Ayotzinapa, w stanie Guerrero na południu Meksyku. Szkoła ta przygotowywała przyszłych nauczycieli szkół podstawowych i średnich – i była odpowiednikiem seminarium nauczycielskiego, jakie funkcjonowały np. w Polsce po II wojnie światowej (więcej niż liceum, mniej niż uniwersytet).
Szkoły pedagogiczne tego rodzaju – a ta w Ayotzinapie szczególnie – mają reputację „misjonarskich”. Swoich absolwentów przygotowują nie tylko ściśle merytorycznie w materii poszczególnych przedmiotów. Częścią pedagogicznej agendy jest społeczne zaangażowanie, praca na rzecz wyrównywania szans ludzi nieuprzywilejowanych, dążenie do sprawiedliwej przebudowy społeczeństwa.
W czasach monopolistycznych rządów Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (1929-2000) niektórzy z liderów studenckich w Ayotzinapie – w szczególności dzieci rewolty '68 – przyłączali się do walk partyzanckich przeciw reżimowi PRI.
W latach poprzedzających zniknięcie 43 kolegów w 2014 roku – już za demokracji – studenci z Ayotzinapy uczestniczyli w licznych demonstracjach piętnujących złe rządy lokalne, w tym korupcję włodarzy okolicznych miasteczek i ich związki ze światem przestępczym.
Stan Guerrero to miejsce działania grup zorganizowanej przestępczości, z których najbardziej wpływowa to Guerreros Unidos (Zjednoczeni Wojownicy). Guerreros Unidos kontrolują produkcję i szmugiel heroiny, ale to zaledwie odprysk ich działalności.
To kartel nowego typu – jeden z tych, które pojawiły się, gdy nie było już miejsca na rynku na kolejną grupę trudniącą się handlem substancjami psychoaktywnymi. Guerreros Unidos zajmują się przede wszystkim kontrolą „swojego” terytorium, na którym pobierają haracze – od wszystkich. Od drobnego handlarza na ulicy przez duży i średni biznes po władze miasta, które muszą odpalać organizacji przestępczej jakiś procent swojego budżetu.
Stan Guerrero zawsze pozostawał państwem w państwie.
Ze względu na geografię – oddzielenie jednych części od innych przez góry – jest to teren niezwykle trudny do kontrolowania. Państwo meksykańskie „odpuściło sobie” ten region dawno temu.
W jego miejsce weszły dobrze zorganizowane mafie. Odgrywają tu one nieraz rolę państwa: dają pracę, organizują publiczne święta i fiesty; czasem nawet budują drogi.
Stacjonuje tu wojsko, które – jeśli było trzeba – ścigało w latach 70. partyzantów i eksterminowało ich a to w górach, a to na Pacyfiku. Ze względu na oddalenie od centrum kraju, tak fizyczne, jak i psychologiczne, wojsko bywa tu jeszcze jedną z wielkich ryb pływających w mętnej wodzie niejawnych układów i mrocznych interesów.
Tego dnia kilkudziesięciu studentów szkoły pedagogicznej w Ayotzinapie przejęło kilka autobusów komunikacji podmiejskiej, żeby pojechać nimi na manifestację. Proceder nielegalny, za to powszechny w tej części kraju w momentach społecznych napięć i protestów. „Porwane” pojazdy zazwyczaj wracają potem do właścicieli.
Według jednej z wersji studenci planowali zakłócić polityczny wiec burmistrza Iguali (jednego z głównych miasteczek w okolicy) – niejakiego Jose Abarki i jego żony Marii Pinedy. Według innej mieli jechać do stolicy, by uczcić rocznicę masakry z 1968 roku na Placu Trzech Kultur (która przypada kilka dni później – 2 października).
Po drodze autobusy zatrzymała policja. Gdy studenci zaczęli spychać jedno z policyjnych aut na pobocze, policjanci zaczęli do nich strzelać. Padło sześciu zabitych. Według świadka – jednego ze studentów, który zdołał uciec – autobusy zostały otoczone przez policyjne wozy oraz grupy cywilów nieznanej proweniencji.
Kolejne szczegóły zaczęły wychodzić w czasie śledztw toczących się przez całą mijającą dekadę. Najpewniejsza hipoteza brzmi następująco: policjanci zatrzymali 43 studentów, a następnie przekazali ich ludziom kartelu Guerreros Unidos.
Potem ślad się urywa. Studenci zostają „zniknięci” na zawsze.
Byłem w Ayotzinapie dwa tygodnie po zniknięciu 43 studentów. Na terenie kampusu spotkałem bliskich niektórych ze „znikniętych”. Ale po terenie snuli się też mężczyźni niewiadomej proweniencji: prawdopodobnie obserwatorzy lokalnego kartelu, być może agenci kontrwywiadu wojskowego (do ich roli jeszcze wrócę). Rządził strach. Kogo jeszcze „nieznani sprawcy” mogą „zniknąć”?
Rodziny 43 studentów wciąż miały nadzieję, że ich synowie i bracia są gdzieś przetrzymywani. Ojcowie i matki organizowali grupy poszukiwawcze, które sprawdzały opuszczone domy i szopy gdzieś na odludziach w nadziei, że trafią na ślad tego, gdzie ich bliscy są lub byli przetrzymywani.
Meksyk to kraj, w którym porwania ludzi z różnych powodów – przede wszystkim dla okupu to codzienność. Tyle że za czterdziestu trzech nikt nie żądał okupu. Ich zniknięcie musiało mieć inną przyczynę.
W ciągu dekady śledztw i poszukiwań odnaleziono fragmenty kości zaledwie trzech „znikniętych”. Przy czym różne szczątki jednego z nich odnajdywano w różnym czasie – na porośniętych lasem wzgórzach, niedaleko Iguali. Szczątki drugiego znaleziono w tym samym miejscu, a szczątki trzeciego wyłowiono z pobliskiej rzeki.
Nie wiadomo, w jaki sposób ani dlaczego szczątki porzucono akurat tam. Nie wiadomo, dlaczego jedne fragmenty tego samego ciała pojawiły się rok po tych, które znaleziono jako pierwsze. Ani dlaczego udało się odnaleźć szczątki tylko 3 z 43 „znikniętych”.
Pytania w tej sprawie nie mają końca.
Przez pierwszych kilka lat po tragedii władze Meksyku – a konkretnie dwóch prokuratorów – konstruowały lipną opowieść zawierającą rzekome ustalenia śledztwa. Opowieść ustawiono w taki sposób, by jak najbardziej obciążyć kartel Guerreros Unidos, a jak najmniej pokazać uwikłania w zbrodnię świata politycznego i instytucji publicznych. Prokuratura była w tamtym czasie całkowicie zależna od zwierzchników politycznych i najpewniej wykonywała polecenia z góry. Samego prezydenta Enrique Peñii Nieta? Niewykluczone.
Według ówczesnej wersji przestępcy przywieźli uprowadzonych studentów na wysypisko śmieci w miejscowości Cocula, niedaleko Iguali. Jedni byli już martwi, inni – poturbowani. Na wysypisku dobito żywych, a następnie spalono wszystkie ciała, a szczątki wrzucono do przepływającej blisko rzeki San Juan.
Jednak niezależni od rządu eksperci ustalili, że ognisko na wysypisku śmieci było zbyt małe, by spalić w nim zwłoki 43 osób.
Do manipulacji wynikami śledztwa włączyło się wojsko. Wojskowi nurkowie wydobyli z rzeki worek ze szczątkami, wśród których była jedna kość tylko jednego ze „znikniętych” studentów. Niezależni eksperci zwrócili później uwagę, że cały „pakunek” i sposób umieszczenia go na dnie robił wrażenie spreparowanej operacji.
Nic tu się nie składało w spójną opowieść. I coraz bardziej jasne stawało się, że władza coś ukrywa, kręci, podrzuca fałszywe tropy.
Dużo późniejsze ustalenia innych śledczych sugerowały, że porwanych studentów podzielono na kilka grup, wszystkich zamordowano, a następnie zwłoki części z nich rozpuszczono w chemikaliach, inne skremowano w krematorium obok cmentarza, jeszcze inne spalono w ognisku, a resztki porozrzucano w różnych miejscach.
Prokuratorzy, którzy współtworzyli przez kilka lat mistyfikację zostali oskarżeni i skazani za obstrukcję, a także udział w przestępczości zorganizowanej. Dodatkowo – o torturowanie przesłuchiwanych, od których chcieli wyciągnąć zeznania zgodne z fikcją, którą chcieli udowodnić. Jeden z nich wyszedł już na wolność ze względu na stan zdrowia; drugi uciekł zagranicę i znalazł schronienie w Izraelu. Kilku pracowników z biura obu prokuratorów jest nadal ściganych przez wymiar sprawiedliwości.
Ale co dokładnie stało się ze studentami i to, dlaczego ich „zniknięto” pozostawało wciąż niewyjaśnione.
W ciągu różnych śledztw, jakie toczyły się przez dekadę, pojawiały się rozmaite hipotezy.
Według jednej z nich, w autobusie – jednym z tych, które studenci przejęli – był ukryty ładunek heroiny. Ludzie kartelu uznali, że studenci w jakiś sposób dowiedzieli się o procederze używania autobusów do transportu narkotyków i przejęli dostawę.
Według innej Guerreros Unidos pomylili studentów z jakąś bliżej nieznaną konkurencyjną grupą przestępczą. Późniejsze śledztwo nie wykazało żadnych poszlak sugerujących, że tego rodzaju grupa pojawiła się w tamtych dniach w Iguali bądź okolicach.
Najbardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, która pojawiła się jako jedna z pierwszych: lokalne władze (burmistrz i jego żona) wespół z kartelem – istnienie tego powiązania nie budzi wątpliwości – postanowili pozbyć się buntowników, którzy zagrażali ich władzy. Studenci mieli zakłócić wiec burmistrza i nagłośnić jego przestępcze uwikłania.
Jeśli nie wiadomo, co dokładnie się stało, warto zadać pytanie, w czyim interesie leżało „zniknięcie” studentów.
Niejasna pozostaje rola wojska w zniknięciu studentów. Być może kluczowa? Na pewno istotna.
Kontrwywiad wojskowy przez cały czas monitorował sytuację. To właśnie kontrwywiad ustalił, że tamtego dnia policja i kartel Guerreros Unidos kontaktowali się telefonicznie. Transkrypcje nagrań wskazują na to, że policjanci przekazali studentów przestępcom.
Ale czy wojsko brało udział w zniknięciu studentów czy „tylko” nie przeszkadzało policji i kartelowi?
…jest długa, ale wielu innych szczegółów wciąż brakuje.
Jak pisze hiszpański „El Pais”, „dziesiątki urzędników państwowych przebywa w więzieniu w związku z tą sprawą. Wśród ponad 142 oskarżonych jest około 60 lokalnych policjantów, 17 wojskowych, były szef policji stanu Guerrero... Niektórzy zostali aresztowani za aktywny udział w zniknięciu – to przypadek policjantów z Iguali, Coculi i Huitzuco. Inni zostali pojmani za rzekomą współpracę z Guerreros Unidos – to przypadek generałów, którzy kiedyś dowodzili koszarami wojskowymi w Iguali i sąsiednim Teloloapan. Są nawet wojskowi, tacy jak oficer dowodzący samochodem patrolowym, który jeździł tamtej nocy po Iguali, oskarżeni o obie zbrodnie”.
Mimo znacznej liczby oskarżonych i skazanych, motyw zbrodni nadal skrywa tajemnica. Czyżby studentów zatrzymano bez planu co z nimi dalej zrobić – i zdecydował impuls w rodzaju „lepiej się ich pozbyć”? Czy może zamiar przykładowego ukarania zbuntowanych i zastraszenia całej społeczności istniał już w chwili ich uprowadzenia? Kto pociągał za sznurki – lokalne władze polityczne czy organizacja przestępcza?
Zdaniem rodzin „znikniętych”, jak i wielu działaczy praw człowieka, obaj prezydenci, którzy rządzili w czasie toczących się śledztw, okryli się hańbą.
Pierwszy, Enrique Peña Nieto z PRI, partii dominującej niegdyś na scenie przez 71 lat – dlatego, że w śledztwach posługiwano się torturami, by wymusić pożądane zeznania wskazujące jedynie na ludzi kartelu; a także dlatego, że świadomie przedstawiano fałszywe wersje zdarzeń, by chronić polityczny establishment, głównie rządzącą partię.
Drugi, Andres Manuel Lopez Obrador, z lewicowej partii Morena, który kilka dni temu skończył kadencję z rekordową społeczną aprobatą (60 proc.) od początku swoich rządów, budził nadzieję, że wreszcie wyjaśni, co się stało ze studentami z Ayotzinapy. Gdy jednak śledztwo „podeszło” zbyt blisko instytucji wojska, nagle się zatrzymało. Jako przyczynę meksykańscy komentatorzy wskazują to, że Lopez Obrador zawarł z wojskowymi nieformalny pakt polityczny. Lansował ich obecność w strukturach państwa, przede wszystkim w wielkich projektach rozbudowy infrastruktury, a także oddał im faktyczną władzę nad lotniskami i portami.
– Uważamy, że ten prezydent nas oszukał – powiedziała Maria Elena Guerrero, matka jednego ze „znikniętych” studentów, podczas jednej z uroczystości upamiętniających dziesiątą rocznicę zbrodni.
Podczas manifestacji kilka dni temu rodzice, bracia, siostry i przyjaciele wykrzyczeli swój ból przed pałacem prezydenckim. Oskarżali kończącego swoją kadencję Lopeza Obradora o to, chroniąc wojskowych, którzy w ich przekonaniu wiedzą co i dlaczego się wydarzyło 26 września 2014 roku, zdradził ich – a to na niego w większości głosowali w wyborach z nadzieją, że polityk taki jak on, doprowadzi do wyjaśnienia przyczyn zbrodni i ukarania winnych.
Przez sześć lat prezydentury Lopeza Obradora rodziny i ich adwokaci spotykali się z przedstawicielami rządu i samym prezydentem. Ale pod koniec kadencji prezydenta bliscy ofiar odmówili kolejnych spotkań. – Nie ma ku temu warunków – oświadczył adwokat reprezentujący rodziny czterdziestu trzech. – Ten rząd [Lopeza Obradora] nie mówi nam prawdy i nie wymierzył sprawiedliwości.
Hilda Hernandez, matka innego ze „znikniętych” powiedziała, że władze przez lata „próbowały zmęczyć rodziców” w nadziei, że w końcu się poddadzą. – Mimo prób dzielenia nas i zdyskredytowania, będziemy nadal bez wytchnienia domagali się prawdy, sprawiedliwości i odpowiedzialności – powiedziała.
W wielu miastach Meksyku przeszły marsze protestu i pamięci o 43 „znikniętych”. W Ciudad de Mexico demonstracja zebrała 10 tys. uczestników. Wzięli w niej udział przedstawiciele Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka w Meksyku.
Pytanie, a zarazem niepewność, czy w Meksyku to przestępczość zorganizowana weszła głęboko w struktury państwa i ma udział w zarządzaniu nim, czy raczej establishment posługuje się strukturami przestępczymi w celu osiągania celów politycznych, pozostaje w mocy. Jedna odpowiedź nie wyklucza drugiej. Niepewność dotyczy również tego, czy pies macha ogonem, czy ogon psem. I kto jest psem, a kto ogonem.
Claudia Sheinbaum, pierwsza w historii Meksyku prezydentka, która objęła urząd 1 października, zapewniła w dniu inauguracji: „Będziemy kontynuować współpracę z rodzinami, by dojść do prawdy i sprawiedliwości, i aż do odnalezienia wszystkich znikniętych młodych ludzi z Ayotzinapa”.
Szczegółów, w jaki sposób zamierza to zrealizować nie podała. Ale zobowiązanie padło – i jest ono jedyną, być może ostatnią iskrą nadziei na to, że rodziny „znikniętych”, jak i cały Meksyk kiedykolwiek dowiedzą się, kto i dlaczego postanowił unicestwić 43 młodych idealistów z Ayotzinapy.
Pisarz i reporter, przez 20 lat związany z „Gazetą Wyborczą”, od dekady z „Polityką”. Autor kultowej „Gorączki latynoamerykańskiej" (2004), niepokojącej „Śmierci w Amazonii" (2013), wstrząsających „Wykluczonych" (2016), słynnej biografii „Kapuściński non-fiction" (2010) oraz monumentalnej biografii Zygmunta Baumana „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana" (2021). Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich i dziennikarskich, m.in. Grand Press Dziennikarz Roku 2010, nominowany do Nagrody Nike za „Wykluczonych" i „Wygnańca", aureat Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” (2022) dla najlepszej biografii za „Wygnańca". Jego książki były tłumaczone na 10 języków.
Pisarz i reporter, przez 20 lat związany z „Gazetą Wyborczą”, od dekady z „Polityką”. Autor kultowej „Gorączki latynoamerykańskiej" (2004), niepokojącej „Śmierci w Amazonii" (2013), wstrząsających „Wykluczonych" (2016), słynnej biografii „Kapuściński non-fiction" (2010) oraz monumentalnej biografii Zygmunta Baumana „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana" (2021). Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich i dziennikarskich, m.in. Grand Press Dziennikarz Roku 2010, nominowany do Nagrody Nike za „Wykluczonych" i „Wygnańca", aureat Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” (2022) dla najlepszej biografii za „Wygnańca". Jego książki były tłumaczone na 10 języków.
Komentarze