0:000:00

0:00

O konflikcie w MSZ opowiada OKO.press Jacek Izydorczyk, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, ambasador RP w Japonii w latach 2017-2019, odwołany przed końcem kadencji przez dyrektora generalnego służby zagranicznej Andrzeja Papierza.

W styczniu 2020 roku Izydorczyk złożył w prokuraturze i Najwyższej Izbie Kontroli zawiadomienie o "popełnieniu przestępstw przekroczenia uprawnień, niedopełnienia obowiązków, poświadczeń nieprawdy, przeciwko ochronie informacji, tworzenia fałszywych dowodów oraz pomówień". Oskarżył Papierza i siedmiu innych urzędników MSZ wysokiego szczebla. Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania.

„Pani redaktor zapewne ma lewicowe poglądy, ja jestem konserwatystą. Ale to nie powinno mieć znaczenia. Wszystkim nam powinno zależeć na dobru państwa"

– mówi nam Izydorczyk, który po powrocie z Tokio kandydował do Izby Dyscyplinarnej SN. Jak podkreśla, zrobił to, by jako kandydat na sędziego zostać drobiazgowo prześwietlonym i udowodnić, że jest "kryształowo czysty".

Kierownictwo MSZ zarzuca Izydorczykowi, że jako ambasador bez zezwolenia zabierał żonę w delegacje służbowe. Andrzej Papierz złożył przeciw niemu pozew o ochronę dóbr osobistych. Bo Izydorczyk publicznie twierdzi, że padł ofiarą osobistej wendetty Papierza, który – wedle relacji byłych i obecnych pracowników MSZ – de facto zarządza resortem.

Spośród dyplomatów "dobrej zmiany" nie tylko Izydorczyk mówi dziś otwarcie o narastających problemach w MSZ.

Były minister Witold Waszczykowski publicznie krytykował ostatnio planowaną nowelizację ustawy o służbie zagranicznej. Stwierdził, że projekt pozbawi obecnego ministra Zbigniewa Raua faktycznej kontroli nad polityką kadrową. "Kuriozalna sytuacja" – komentował. Także Jacek Czaputowicz, już po rezygnacji ze stanowiska szefa resortu, wypowiadał się krytycznie o wydzieleniu z MSZ "pionu europejskiego" i włączenia go do Kancelarii Premiera.

Przeczytaj także:

Całość rozmowy z Jackiem Izydorczykiem poniżej.

Maria Pankowska, OKO.press: Gdy jesienią 2015 roku ministrem spraw zagranicznych został Witold Waszczykowski w MSZ rozpoczęła się czystka. Wiele stanowisk ambasadorskich zaoferowano osobom spoza resortu. Pan był elementem tych "reform".

Jacek Izydorczyk: Zdawałem sobie sprawę, że wielu osobom to nie będzie się podobać.

Ale wierzył pan, że zmiany mają sens.

Uważałem, że pomysł był dobry i wierzyłem w szczere intencje. Waszczykowski chciał rozbić układ towarzyski w MSZ, bo od 1989 roku każda kolejna ekipa rządząca kierowała tam swoich. Założenie było dobre. Natomiast co do niektórych konkretnych kandydatur miałem przeczucie, że się nie sprawdzą.

Wielu profesorów się do ambasadorowania nie nadaje. To muszą być osoby, która nie dają sobie w kaszę dmuchać, z odwagą cywilną – ale równocześnie kulturalne i opanowane, trzymające nerwy na wodzy. Część nowych ambasadorów okazała się gorsza niż ci wieloletni, spolegliwi urzędnicy z MSZ. Charakterologicznie nie pasują.

Do Tokio pojechał pan w 2017 roku, gdy w Polsce trwała już bitwa o sądy. Nie miał pan wątpliwości?

Propozycję dostałem w 2016 roku, rekomendował mnie profesor, którego znam od wielu lat. Potem miałem półroczny okres do wyjazdu, w tym szkolenia w MSZ i wyjechałem 29 marca 2017 roku. Cieszyłem się. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to będzie miejsce dla mnie – dyplomacja i Japonia, którą bardzo dobrze znałem i rozumiałem. Wierzyłem, że mogę przydać się naszemu Państwu.

Ktoś na Twitterze zarzucał mi, że dałem się kupić za stanowisko. Trudno, żeby wszyscy obrazili się na politykę i wyjechali na emigrację. To co? Urzędy i ambasady mają zostać nieobsadzone?

Myślał pan wcześniej o karierze w dyplomacji?

Jako dziecko chciałem być albo dyplomatą, albo żołnierzem. Później o tym nie myślałem. MSZ było zresztą tak hermetycznie zamknięte… Jechał dyrektor na ambasadora, potem wracał na dyrektora, a potem jechał do innego kraju na ambasadora. Tak to się kręciło.

Dlatego uważam, że założenie reformy było dobre, natomiast wykonanie nie do końca. Tak samo, jak z sądami. Powinny być reformowane, ale nie w taki sposób.

Jak się panu układały początki pracy?

Nie było łatwo.

Wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie i spodziewałem się podkładania min przez stare kadry MSZ. Od razu zapowiedziałem, że wszystko, co „wchodzi” do ambasady musi przejść przez moje ręce. I że muszę zatwierdzić każdą informację w formie clarisu [korespondencji dyplomatycznej – red.], która z ambasady wychodzi. Nie chciałem być profesorkiem, któremu wystarczy podłożyć parę dokumentów, podpisze i koniec z nim.

Nic tak nie plami urzędnika, jak atrament. Dlatego wszystko czytałem.

Przez pierwszy okres pracowałem dosłownie po 20 godzin na dobę, bo na maj 2017 roku przeniesiono wizytę ministra Waszczykowskiego w Japonii. Gdyby ta wizyta się nie udała, byłoby głośno, że ambasador się nie nadaje.

Wieloletni pracownicy MSZ nie byli zachwyceni zmianami wprowadzonymi przez Waszczykowskiego. Latami pracowali na swoje stanowiska, a tu przychodzi pan – osoba z zewnątrz – i im je zabiera.

Oczywiście. Do wyjazdów na każdą placówkę są kolejki, ludzie czekają. Ale niech krytycy używają argumentów merytorycznych, oceniają charakter i dokonania. Ja np. napisałem książkę o prawie japońskim. Ambasador musi być zresztą nie tylko osobą wykształconą, która zna dany kraj. Musi też być dyskretny, niezależny i odporny na tzw. wodę sodową.

To, że jestem z zewnątrz nie oznacza od razu, że się nie nadaję.

O tym, jak potoczyła się pana kariera w dyplomacji, miał zadecydować Andrzej Papierz, który za PiS trafił do kierownictwa MSZ.

Usłyszałem o nim dopiero, gdy został wiceministrem. To był czas zmian w rządzie PiS. W grudniu 2017 roku Mateusz Morawiecki został premierem. Czaputowicz przejął MSZ w styczniu 2018 roku. W kwietniu Papierz awansował na wiceministra.

Pierwszy raz zobaczyłem go na naradzie ambasadorów w lipcu 2018 roku. Trwał panel na temat współpracy z Polonią. Papierz zażądał od trzech nowych ambasadorów, tych, którzy dostali stanowiska za Waszczykowskiego, by przedstawili swoje pomysły na tę współpracę. W pewnym momencie przerwał, skrytykował ich, wyszedł szybkim krokiem, mówiąc na całą salę, że nic ciekawego i nowego nie usłyszał.

To było pozerskie, niekulturalne. Czułem, że idzie zmiana na gorsze. Poza tym powiedzmy sobie szczerze: ambasador oczywiście powinien znać problemy Polonii, ale tymi sprawami zajmuje się konsul.

Potem, we wrześniu „Fakt” opisał, jak Papierz na szczycie Trójmorza robił zdjęcia swoich butów, skarpet i publikował na Facebooku. On, wiceminister, komentował strój dyplomatów, w dodatku z kraju, którego premier miał tydzień później przyjechać do Polski. Żartował z wyglądu prezydenta jednego z państw UE [Papierz napisał, że nie wypada mu fotografować "tylnej części chorwackiego ciała prezydenckiego", chodziło o prezydentkę Kolindę Grabar-Kitarović - red.].

To było tuż przed tym, jak został dyrektorem generalnym służby zagranicznej.

Pan wtedy już od ponad roku był ambasadorem w Tokio.

Wcześniej miałem do czynienia z sabotażem biernym ze strony MSZ. Ale gdy Papierz został dyrektorem generalnym, przeszedł do sabotażu czynnego.

Jak ten sabotaż wyglądał?

W listopadzie 2018 roku kierownik wydziału politycznego w ambasadzie złamał nasze ustalenia i wysłał do MSZ claris, podpisując się w „zastępstwie ambasadora”. Ja akurat jechałem do Kioto, bo do Osaki następnego dnia miał wejść Dar Młodzieży. Jak wróciłem, wziąłem kierownika na rozmowę przy świadkach, napisałem dwa clarisy do MSZ z żądaniem natychmiastowego ukarania i odwołania. Bo to było jawne wypowiedzenie posłuszeństwa.

Równocześnie, zupełnie niespodziewanie, w internecie rozpoczęła się na ambasadę nagonka kilku osób z Polonii. Innych ambasadorów też zaczęto w tym czasie „szarpać”.

Nasilały się braki kadrowe. Od 1 grudnia 2018 roku w ambasadzie nie miałem nawet portiera. Jakie problemy może mieć wielomilionowe państwo w środku Europy z wysłaniem portiera? Pod koniec roku zostałem w ambasadzie sam. Jedyna dyplomatka z wydziału politycznego poszła w tym czasie na urlop, nie miałem sumienia, żeby ją z niego w ostatniej chwili odwoływać.

Na początku 2019 roku zaczęły pojawiać się formalne skargi Polonii na ambasadę. Była też nieformalna informacja o groźbie likwidacji grobu brata Zeno [franciszkanina Zenona Żebrowskiego - red.] i że ambasada nic z tym nie robi. To była nieprawda, podjąłem wtedy działania. Ale gdy wysłałem do rzecznika prasowego MSZ projekt oświadczenia do zamieszczenia na Facebooku, nawet mi nie odpisali.

W marcu 2019 roku do Tokio przyjechał Papierz. Jak przebiegła wizyta?

O niektórych jej elementach nie mogę mówić publicznie, bo w listopadzie 2020 roku Papierz podał mnie do sądu o ochronę dóbr osobistych. Sąd wydał zabezpieczenie, w którym na rok zakazał mi opowiadania o zachowaniu Papierza w świątyni w Kamakurze.

[Chodzi o incydent opisany przez Onet 22 stycznia 2020 roku. Podczas odwiedzin delegacji w shintoistycznym chramie Andrzej Papierz miał m.in. symulować, że obmywa swoje genitalia w kadzi z wodą przeznaczonej do rytualnej ablucji rąk - red.]

Napisałem odpowiedź na pozew i złożyłem zażalenie na to zabezpieczenie. Opisałem, na czym polegają oczywiste kłamstwa Papierza i dlaczego oświadczenia członków delegacji, która brała udział w tych wydarzeniach – Macieja Langa, Moniki Zuchniak-Pazdan i Radosława Gruka – są fałszywe. Dwie ostatnie z tych osób dostały zresztą nominacje ambasadorskie już za ministra Raua. A on o wszystkim wie, bo napisałem do niego list otwarty we wrześniu ubiegłego roku. Jeszcze w styczniu 2020 roku, gdy był przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu otrzymał ode mnie ten sam komplet dokumentów co Prokuratura i NIK.

Podczas wizyty w Japonii Papierz zachowywał się skandalicznie również w ambasadzie. Na przykład wbiegł nagle do mojego gabinetu, krzyczał, próbował mnie straszyć, żądał podania personaliów osoby, która rekomendowała mnie do służby zagranicznej. To było żałosne. Nie przestraszyłem się go, więc zaczął mnie nienawidzić.

Mówił Pan, że ta wizyta była też nielegalna.

W Tokio miała się odbyć narada ambasadorów – tak zdecydowano w ostatniej chwili. Papierz z Zuchniak-Pazdan i Grukiem przyjechali na nią nie wiadomo w jakim charakterze. Po prostu na wycieczkę. Dyrektor generalny służby zagranicznej nie musi nigdzie jeździć. Jego praca jest w Warszawie.

Przy wizycie kontrolnej powinienem był najpierw dostać claris, upoważnienie do kontroli oraz precyzujące zakres tej kontroli. A oni bez tego przystąpili do czynności kontrolnych: zaczęli przesłuchiwać pracowników, przeglądać dokumenty... Przyjąłem taktykę przeczekania. Pracownikom też mówiłem, że muszą przeczekać, bo nie chciałem stawiać ich między młotem a kowadłem.

A potem przyjechała kolejna kontrola.

Tak, przyjechała potwierdzić to, co zrobiła pierwsza. Tym razem kontrolowali już oficjalnie, mieli upoważnienie.

Był np. zarzut, że nie wyrzuciłem z ambasady wieloletnich pracowników. Chodziło o tego byłego portiera, który nadal mieszkał w ambasadzie, jego żona jeszcze tam pracowała. Zgodnie z przepisami MSZ nie mogli mieć mieszkania służbowego, więc wydałem decyzję, że przenoszę ich do pokoju gościnnego, w którym sam mieszkałem z rodziną po przyjeździe do Japonii przez trzy i pół miesiąca. Kontrolerzy stwierdzili, że powinienem zwracać pieniądze za zużyty przez nich prąd.

Szukali czegokolwiek. Postawili przede wszystkim na delegacje.

Zarzucono panu, że za dużo podróżował pan z żoną.

Co ciekawe nie zarzucili mi braku zasadności delegacji ani braku zasadności diet.

Jedyny zarzut po dwóch kontrolach to brak zgody dyrektora generalnego na wyjazdy z żoną. W artykule w WP.pl podano zmyślone kwoty i „interpretację” prawa dokonaną przez Papierza, że jakoby ambasador musiał pytać go o zgodę na wyjazd z żoną w celach protokolarnych. Po tym jak doszedłem do przekonania, że ten artykuł był celowo tendencyjny, złożyłem prywatny akt oskarżenia przeciwko red. M. Mieśnik.

Przepisy prawa zresztą tłumaczyłem wielokrotnie w pismach do Biura Finansów MSZ.

Poraża mnie absurd tej sytuacji. Żeby ambasador, który podlega ministrowi, premierowi i prezydentowi, pytał dyrektora generalnego MSZ, czy np. na imprezę dworu cesarskiego może zabrać żonę! To byłby poważny nietakt, gdybym przyszedł sam, gdy jest zaproszenie dla mnie wraz z małżonką. Były też zresztą oddzielne zaproszenia dla małżonki.

Wkrótce po tej drugiej kontroli został pan odwołany.

19 czerwca 2019 roku - z dniem 31 lipca.

O tym, że straciłem stanowisko dowiedziałem się z maila Biura Spraw Osobowych MSZ, 21 czerwca. Nikt mnie nie uprzedził, chociaż dwa dni wcześniej dzwoniłem do Kancelarii Prezydenta i MSZ. Rozmawiałem z Maciejem Langiem [dziś ambasador RP w Rumunii, wówczas podsekretarz stanu w MSZ - red.] i Szymonem Szynkowskim [sekretarz stanu w MSZ - red.], ale oni milczeli.

Jeszcze tuż przed wyjazdem z Japonii próbowano mnie wrobić w niegospodarność. Kierownictwo MSZ zwlekało z decyzją, czy rezydencja ambasadora ma być dalej wynajmowana. Wynajem w Tokio to ogromny koszt. Dlatego 16 lipca napisałem pismo, że albo dostanę do jutra informację, albo sam wypowiem umowę, bo uważam to za niegospodarność. Bo będzie stała pusta nie wiadomo jak długo. Wtedy przysłali decyzję, żeby utrzymać rezydencję. Miałem to na piśmie. Papierz się wściekł, bo chciał mnie złapać na tysiące złotych.

Dzień później odłączyli mnie od poczty i przysłali claris, że nie jestem ambasadorem od 1 lipca. Papierz zresztą sprytnie wcale tego clarisu nie podpisał. Zamiast niego zatwierdził go Andrzej Lompart, który teraz jest w nagrodę ambasadorem w Atenach.

Długo nie dawali mi zgody na powrotne bilety lotnicze. Nowy kierownik wydziału politycznego [Radosław Tyszkiewicz - red.] wygadał się potem, że chcieli, żebym wracał klasą ekonomiczną z przesiadką.

Za delegacje z żoną dostał pan zarzuty?

Nie. Przecież czymś takim prokuratura by się skompromitowała. W listopadzie 2019 roku Papierz skierował jedynie wniosek o ukaranie do tzw. komisji dyscypliny finansów publicznych przy ministerstwie finansów. Wcześniej umorzono postępowanie wyjaśniające. Nawet nie miałem wszczętego żadnego postępowania dyscyplinarnego. To wszystko jest dęte.

W maju 2020 roku byłem jeszcze przesłuchiwany w charakterze świadka po zawiadomieniu Papierza po artykule Onetu. Przesłuchanie było jak pole minowe. Prokurator kazała mi zaznaczać na wydruku z artykułu, co jest prawdą, a co nie. Od razu poprosiłem o interwencję RPO. Rzecznik interweniował. Nie wiem, czy sprawa jest w toku.

Mówił pan, że dzwonił do Kancelarii Prezydenta. Szukał pan tam pomocy?

Rozmawiałem z Krzysztofem Szczerskim, bo MSZ nie zgodziło się, żebym pojechał do Polski w związku z wizytą japońskiej pary książęcej [wizyta odbyła się 28 czerwca 2019 roku – red.]. Walczyłem, żeby nie doszło do skandalu, że podczas wizyty nie ma z nimi polskiego ambasadora.

Szczerski jak bezradne dziecko powiedział, że na mój przyjazd nie zgadza się Papierz, bo przybiegł do niego Szynkowski i to mu przekazał. Pytałem go wtedy, co ma Papierz do wizyty na takim szczeblu. Szczerski powiedział, że nic nie może, bo, cytuję: „nie on decyduje”.

Chodziło o to, żeby nikt ze mną nie rozmawiał.

Tak to właśnie wygląda. Papierz decyduje, oni słuchają. Denerwuję się nawet teraz, bo te wspomnienia wracają. Nigdy bym się nie pisał na ten urząd, gdybym wiedział, że zostanę tak potraktowany. I że tak traktują nasze państwo.

Kierownictwo MSZ i Szczerski boją się Andrzeja Papierza?

On straszy rozmówców. Robi groźną minę, pohukuje i tworzy się legenda, że wszystko wie, wszystko kontroluje. Poza tym to wieloletni kolega Mariusza Kamińskiego, pracował w Urzędzie Ochrony Państwa...

Ja myślałem tak: skoro jestem ambasadorem, to mam określone prawa i obowiązki. Nie mogę się bać jakiegoś urzędasa z Warszawy. Jeśli Szczerski i Rau się boją, to niech przestaną hańbić swoje urzędy i podadzą się do dymisji.

Pana apele do Kancelarii Prezydenta pozostały bez odpowiedzi?

Gorzej. 15 listopada 2019 roku prezydent wręczył Papierzowi i Zuchniak-Pazdan wysokie odznaczenia państwowe [odpowiednio Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i srebrny Krzyż Państwowy - red.]. Ambasadorowi nie wypada, żeby krytykował głowę państwa. Ale jak to w ogóle jest możliwe? Jak działa to ministerstwo i Kancelaria Prezydenta?

Mieliśmy ostatnio tę tragiczną sytuację z Polakiem, który miał być odłączony od aparatury. Oni dali mu paszport dyplomatyczny... Dlaczego od razu nie zrobić go ambasadorem? Abstrahując od tego nieszczęścia, jest jeszcze coś takiego jak godność państwa polskiego. Minister Rau powinien poczytać Konwencję Wiedeńską.

Mamy też kontrowersyjny projekt ustawy o służbie zagranicznej.

Wychwyciłem w niej rzeczy, które Papierz napisał pod siebie i pod kolegów. Na przykład likwidację opodatkowania dodatku zagranicznego. W Polsce podnoszą podatki, ale dla swoich będą likwidować. Dla Papierza, bo chce jechać na ambasadora.

Po drugie ambasador ma już nic nie podpisywać, zrobi to za niego podwładny. To kryminogenne rozwiązanie. Ten podwładny może mieć więcej ikry i np. nie da pieniędzy ambasadorowi, nie podpisze jakiegoś rachunku. To może działać w obie strony.

Co pan teraz robi zawodowo?

Wróciłem na uczelnię. Przed wyjazdem do Japonii zawiesiłem działalność adwokacką i jej nie odwieszam, bo podejrzewam, że miałbym dwa razy w miesiącu kontrolę z urzędu skarbowego. Pracuję na uczelni i walczę o moje dobre imię. Ale również jako obywatel, jako były ambasador. Jest moim obowiązkiem informować opinię publiczną o tym, jak dewastowane jest państwo.

Kierownictwo MSZ publicznie zarzuca Panu wiele nadużyć.

Wiceministrowie Przydacz i Jabłoński zniesławiali mnie w radiu. Pisałem do dziennikarzy i nic, nikt nie dał mi się wypowiedzieć. Potem był jeszcze artykuł pani redaktor Mieśnik z WP. Chciano mnie dosłownie wdeptać w ziemię. Skierowałem przeciwko nim prywatne akty oskarżenia i co do Przydacza i Jabłońskiego wnioskuję dodatkowo o zasądzenie od nich po 100 tys. zł na rzecz WOŚP.

Staram się bardzo uważać. Nie przechodzę na czerwonym świetle przez przejście dla pieszych. Siedzę spokojnie, dwa razy pomyślę zanim coś napiszę, powiem. Wiem, że ja i moja rodzina jesteśmy nielegalnie inwigilowani.

Nie spodziewam się rychło sprawiedliwości. Nie widzę na to szansy, skoro jedna partia polityczna zawłaszcza wszystkie rodzaje władz. Chodzi o Trybunał, o prokuraturę, o policję, próbują też z sądami...

Dlaczego pan Kamiński jest szefem służb, skoro został skazany na bezwzględną karę pozbawienia wolności? To nie jest państwo prawa.

Straciłem wszelkie złudzenia, gdy zobaczyłem jak Papierz odbiera odznaczenie w pałacu prezydenckim 15 listopada 2019 roku. W sierpniu 2019 roku Szczerski powiedział mi z uśmiechem, że z każdego można zrobić wariata. No to robili ze mnie. Ja tylko pomyślałem: kto tu jest wariatem?

Kierownictwo MSZ nie reaguje na pana apele o odwołanie Andrzeja Papierza. Zawiadomienia, które złożył pan w prokuraturze i NIK, przeszły bez echa. Jest pan sfrustrowany?

Zastanawiam się, dlaczego nikt nie stawia sobie pytania o interes państwa. Rau i Szczerski chcą pozbyć się Papierza, wysyłając go na ambasadora. Jak to o nich świadczy? Niech wyślą go do ekskluzywnego miejsca za swoje pieniądze na cztery lata.

Wszystko stoi na głowie. W normalnym kraju jest miejsce i na lewicę, i na prawicę. Poglądy polityczne nie powinny mieć znaczenia, jeżeli chodzi o prawo i funkcjonowanie państwa. Oni grają na emocjach, bo nie mają argumentów merytorycznych. Zostaje tylko "za PO było gorzej".

Sytuacja w MSZ naprawdę wymaga reform. Ale to poszło w złą stronę. Mamy całkowite i wielotorowe demolowanie państwa.

W dodatku mam wrażenie, że oni nie zdają sobie sprawy, że w innych krajach MSZ działają prawidłowo, nie tak jak u nas. Podejrzewam, że obce stolice mają więcej informacji o Papierzu niż ja. Na przykład, gdy znikał nocami w Tokio, to gdzie chodził? Raz się przyznał, że razem z koleżeństwem się zatruł. A w Japonii wszędzie są kamery. Nie chcę sobie wyobrażać, co mogli widzieć.

Nad Papierzem rozpięty jest parasol ochronny?

On, jak kogoś lubi, to jest użyteczny. Np. zrobił Milewskiemu [Pawłowi - red.] miejsce w Tokio. Milewski sam mi mówił, że jego żona marzy o Japonii. Papierz idzie jak taran. Chociaż jest też nieraz ostrożny, działa rękami innych.

Do odwołania Papierza nie trzeba wiele – wystarczy, że sekretarka na polecenie ministra napisze odwołanie i mu je wręczy. Rau nie musi nawet na niego patrzeć. Ale oni się boją. Szczerski, Rau, Czaputowicz boją się tego urzędnika z Warszawy. Szkoda, że boją się za publiczne pieniądze. Nie chcę myśleć, co byłoby, gdyby miały postraszyć ich jakieś obce służby. Podejrzewam też, że teraz to mnie nienawidzą bardziej niż Papierza. Bo Papierz im tylko rozkazuje, a ja pokazuję opinii publicznej, kim naprawdę są. I pod jakimi dokumentami się podpisują. A to zostaje…

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze