0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Lekcje zdalne i kwarantanna, powrót na kilka dni do szkoły, kolejna osoba zakażona - i znów przed komputer. Rodzice, uczniowie i nauczyciele mają dość.

“Zastanawiam się, co jest gorsze: lekcje zdalne czy rwany rytm, którym edukacja idzie teraz” – opowiada nam pani H., mama ucznia szkoły podstawowej. W trakcie nauki zdalnej dzieci mogły swobodnie wychodzić na dwór, gdy klasa zamykana jest na kwarantannie, są uziemione.

Przeczytaj także:

Rwany rytm nauki

“Już po pierwszej kwarantannie widziałam spadek kondycji fizycznej syna. Drugą spędził leżąc na kanapie lub grając na komputerze. Czasem nie chciało mu się nawet ubrać. Nie wiemy, ile jeszcze takich rund przed nami, a budzą coraz większy bunt dziecka. Nikt nie bada wpływu powtarzających się kwarantann na psychikę. Być może jest on gorszy niż zdalne nauczanie. Czekamy z utęsknieniem aż syn skończy 12 lat i będzie mógł się zaszczepić” - kwituje.

Klasa, do której chodzi chłopiec, została skierowana na kwarantannę w czwartek, 14 października. Później sanepid jeszcze dwukrotnie ją przedłużył.

Gdy dzieci wreszcie wróciły do szkoły, syn pani H. ponownie trafił na kwarantannę, tym razem z powodu zajęć dodatkowych. Nie miał jednak lekcji zdalnych, ponieważ reszta klasy w tym czasie chodziła normalnie na zajęcia. W tym samym momencie z kilku przedmiotów były zastępstwa, bo zachorowali też nauczyciele i nauczycielki.

“Zgłosiłam do szkoły prośbę o wsparcie, ale wychowawczyni przesłała tylko, co należy zrobić z jej przedmiotu. Znowu muszę kombinować z pracą zdalną, żeby mieć na niego oko. bo nie jest z takiego obrotu sprawy zadowolony. Zresztą, trudno się dziwić” - opowiada mama chłopca.

Kolejna kwarantanna dobiegła końca w piątek, 5 listopada. W niedzielę do pani H. zadzwonił automat inspekcji sanitarnej w sprawie kolegi jej syna z klasy.

“Prawie mnie przyprawili o zawał serca, ale w poniedziałek się okazało że to był błąd systemu. Jednak już we wtorek 9 listopada, po dwóch dniach w szkole, całą klasę znów wysłano na kwarantannę i lekcje zdalne aż do 15 listopada” - opowiada pani H.

Takich historii jest wiele. Zajęcia w kratkę - w trybie zdalnym bądź stacjonarnym - stresują nie tylko rodziców, ale też uczniów/uczennice i nauczycieli/ki. Brakuje efektywnych rozwiązań, a zakażenia nie zwalniają. W środę 24 listopada resort zdrowia poinformował o 28 380 tys. nowych przypadków.

Kwarantanna co chwilę

We wtorek 24 listopada 2021 w rozmowie z TVP szef MEiN Przemysław Czarnek stwierdził, że zakażenia w szkołach w IV fali, kiedy dochodzi do 20 tys. zakażeń dziennie, są “zupełnie oczywiste”.

“W związku z tym od początku przewidzieliśmy taką sytuację i zostawiliśmy dyrektorom szkół i sanepidowi prawo do wysyłania na kwarantannę i naukę zdalną albo całej szkoły, albo części szkoły” – powiedział Czarnek. Jak wynika z informacji przekazanych przez ministra, 95 proc. dzieci w szkołach uczy się w trybie stacjonarnym, a blisko 100 szkół na 22 tys. wszystkich w Polsce jest w całości zamkniętych z powodu COVID-19. Jego zdaniem to “znikomy odsetek”.

Według danych MEiN z 23 listopada,

  • w trybie stacjonarnym działa ponad 83 proc. szkół podstawowych, czyli 11 897 placówek (71 szkół w trybie zdalnym, 2420 w trybie mieszanym)
  • i niemal 84 proc. szkół ponadpodstawowych, czyli 6545 placówek (76 w trybie zdalnym, 1191 w trybie mieszanym).

Sanepid dzwoni na pierwszej lekcji

“W mojej szkole choruje bardzo dużo osób, co chwilę jakaś klasa przechodzi na kwarantannę i dowiadujemy się o tym o różnych porach dnia. Zdarza się, że dzieci przyjdą do szkoły na 8 rano i już za godzinę jest telefon z sanepidu, że u któregoś wykryto zakażenie. Trzeba te dzieci z powrotem zabierać do domu – opowiada OKO.press pani Anna, nauczycielka języka angielskiego w klasach 1-3 w jednej z warszawskich szkół podstawowych.

– Niektórzy rodzice mogą przyjechać od razu, a na niektórych trzeba czekać kilka godzin. Bywa też, że dzieci są kierowane na kolejną kwarantannę, zanim jeszcze zdążą wrócić do szkoły. Chorują przecież także nauczyciele, również ci zaszczepieni – dodaje. Mimo że jest zwolenniczką zajęć stacjonarnych i bezpośredniego kontaktu z uczniami i uczennicami, to – jak podkreśla – w obecnej sytuacji wolałaby, żeby lekcje odbywały się w pełni zdalnie, by wygasić ogniska zakażeń i nie prowadzić zajęć chaotycznym trybem.

“Uczę dzieci w takim wieku, w którym trudno zachować między nimi dystans - wspólnie się bawią, ciągle dotykają rękami. Jesteśmy w sytuacji, w której z 25 klas do szkoły chodzi tylko 6 klas” - dodaje pani Anna.

Tymczasem minister Czarnek z nauki stacjonarnej rezygnować nie chce, zasłaniając się troską o zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży. Pytanie tylko, czy szarpany tryb nauczania nie szkodzi uczniom i uczennicom jeszcze bardziej.

Dyrektorze, radź sobie sam

Jak wygląda kierowanie na nauczanie zdalne? Cała odpowiedzialność spada na dyrektorów i dyrektorki. To oni/one mają powiadomić inspekcję sanitarną o przypadku zakażenia w szkole, po czym za pomocą profilu zaufanego podają szczegółowe dane nauczycieli/ek i uczniów/uczennic. Następnie sanepid decyduje, na kogo nałożyć kwarantannę. Pracownicy inspekcji informują rodziców o kwarantannie telefonicznie lub poprzez dyrektora/kę. Przypomnijmy, że na kwarantannę kierowane są osoby, które miały bliski kontakt z osobą zakażoną np. w pracy, szkole – przez 10 dni, licząc od dnia następującego po kontakcie. Nie dotyczy to jednak osób w pełni zaszczepionych i ozdrowieńców.

“Odpowiedź od sanepidu dostawałem najczęściej następnego dnia. Oznaczało to, że osoby, które powinny już być na kwarantannie, przychodziły do szkoły kolejnego dnia. Co prawda jeszcze przed decyzją sanepidu można byłoby zdecydować o nałożeniu kwarantanny, ale mało który dyrektor/ka ma w sobie tyle odwagi” - mówi OKO.press Andrzej Wyrozembski, dyrektor I LO im. Limanowskiego w Warszawie.

Do tej pory na nauczanie zdalne przechodziła cała klasa, chociaż dzieci i młodzież po szczepieniu (czyli tylko te powyżej 12. roku życia) nie były objęte kwarantanną i mogły wychodzić z domu - wszędzie, ale nie na lekcje.

Dlaczego zaszczepieni uczniowie i uczennice nie mogli dołączyć do innych klas na czas kwarantanny w swojej klasie? Bo minister Czarnek nie zgodził się na “segregację zaszczepionych i niezaszczepionych”:

“Jeśli pojawia się sytuacja, że trzeba z uwagi na ognisko zakaźne kierować dzieci na naukę zdalną, to kierujemy całą klasę na kilka lub kilkanaście dni, bez dzielenia na zaszczepione i niezaszczepione. Taki komunikat został przekazany kuratorom” - mówił jeszcze we wrześniu.

Ale z czasem zmienił zdanie. Nowa decyzja MEiN pojawiła się 23 listopada 2021.

Sanepid walczy ze statystykami

Ministerstwo poinformowało, że odtąd dyrektorzy/ki mogą organizować lekcje stacjonarne dla zaszczepionych uczniów i uczennic, gdy reszta klasy jest na kwarantannie. To do poszczególnych dyrektorów/ek należy podjęcie decyzji w tej sprawie.

“To nie rozwiązuje problemu. Już wcześniej staraliśmy się wprowadzić transmitowanie lekcji. Kilkoro nauczycieli w naszej szkole robi to już w sposób swobodny, ale nie jest łatwo. Wiele do życzenia pozostawia jakość transmisji oraz ilość sprzętu, którym dysponujemy” - mówi Wyrozembski.

Tego samego zdania jest pani Anna:

“Różnie to ze sprzętem w szkole bywa - często się psuje, a informatyków jest mało. Okej, rozwiązania są, ale wprowadzane tak szybko i chaotycznie niekoniecznie będą skuteczne. Szkoła potrzebuje czasu i odpowiedniego przygotowania do takich zmian, a minister wymyślił, że będziemy uczyć tak, i już się mamy przestawić” - mówi pani Anna.

Dyrektor I LO w pierwszych dniach listopada wystąpił do sanepidu o zgodę na zawieszenie zajęć stacjonarnych. Bezskutecznie, mimo że i tak 18 na 28 klas było już na nauce zdalnej.

“Zgodę otrzymałem dopiero, gdy liczba zakażeń urosła do kilkunastu przypadków. Tym zakażeniom można było zapobiec i w ten sposób wygasić ognisko.

Ale sanepid dostał polecenie, że słupki się muszą zgadzać - im więcej szkół działa stacjonarnie, tym lepiej, bo to znaczy, że przecież wszystko jest pod kontrolą” - stwierdza Wyrozembski. W poniedziałek 22 listopada, po 10 dniach kwarantanny, szkoła wróciła do nauki stacjonarnej.

“Tej sytuacji nie da się jednoznacznie załatwić ani żadnym rozporządzeniem ani żadną dyrektywą odgórną. W gminie, w której pracuję, mamy 13 placówek i w każdej sytuacja wygląda inaczej. W każdej dyrektor podejmuje inne decyzje” - komentuje Ewa Radanowicz, dyrektorka wydziału kultury i sportu w gminie Goleniów. Dodaje, że z przekazów medialnych wynika, że nic złego się nie dzieje i że żeby szkoły muszą być otwarte.

"Tymczasem najważniejszym wyznacznikiem, jaki dyrektor powinien sobie dać, jest to, czy jest jeszcze w stanie zapewnić bezpieczeństwo uczniom i pracownikom” - uważa.

Większość dzieci nie jest zaszczepiona

Mimo rozpoczętej we wrześniu akcji szczepień w szkołach nadal zdecydowana większość uczniów i uczennic nie przyjęła pierwszej dawki. Według wrześniowych danych zaszczepionych było jedynie 34,40 proc. uczniów i uczennic w wieku 12-18 lat.

“Moja siostra Olivia jest w siódmej klasie. Na 32 osoby w jej klasie tylko 4 są zaszczepione. Rodzice są po prostu przeciwni szczepieniom. Do tego nauczyciele strasznie gonią z materiałami i kartkówkami, wygląda to trochę tak, jakby chcieli dać im szansę na na łapanie ocen, zanim znów pójdą na zdalne. Oceny wydają się ważniejsze niż ich zdrowie psychiczne i fizyczne. Z jednej strony jest ryzyko zakażenia, a z drugiej bardzo duży stres” - opowiada OKO.press Wiktoria Korzecka, studentka z Wrocławia. I zdenerwowana dodaje:

“Jak się okazało, że 5 osób w klasie Olivii miało pozytywny wynik na Covid, to zamiast pójść na kwarantannę, siedziały dalej w szkole. Przerażona nauczycielka muzyki zapytała, dlaczego nie są w domu.

Dzieci odpowiedziały, że nie mogą pójść na zdalne, bo mają teraz dużo sprawdzianów. Za długo mieli lekcje online, żeby teraz znowu siadać przed komputerami.

Powtórzyły to, co powiedzieli im nauczyciele. Nie rozumiem tego. Wiem, że w większości szkół, gdy nawet jedna osoba w klasie jest zakażona, to wszyscy są kierowani na nauczanie zdalne. A tu Covid miało 5 dzieci i nic z tym nie zrobiono”.

"Blisko połowa ognisk [w Polsce] to są ogniska szkolne. A jeżeli liczy się nawet osoby, które są w tych ogniskach dotknięte ryzykiem transmisji, to jest ich ponad 100 tys. – mówię o samych szkołach" - stwierdził minister zdrowia Adam Niedzielski. Wskazał, że są potrzebne rozwiązania, które z jednej strony ograniczą rozprzestrzenianie się wirusa, a z drugiej - uwzględnią negatywny wpływ nauki zdalnej i hybrydowej na uczniów i uczennice.

Zabrakło tylko konkretnych rozwiązań i propozycji.

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Przeczytaj także:

Komentarze