0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

„Obrońcy pańszczyzny” to nowa książka Adama Leszczyńskiego, autora m.in. „Ludowej historii Polski” (wyd. 2020), historyka i socjologa, profesora Uniwersytetu SWPS w Warszawie – i dziennikarza OKO.press.

Bohaterami „Obrońców pańszczyzny” są ci, którzy chcieli jej utrzymania, a jeśli godzili się na jej zniesienie – to chcieli, żeby doszło do tego jak najpóźniej oraz na jak najbardziej korzystnych dla właścicieli warunkach. Proponowali więc np. wprowadzenie mającego trwać nawet 20 lat „okresu przejściowego”, w którym wszystko zostałoby po staremu (a więc z pańszczyzną), a potem – wypłacenie właścicielom jak największego odszkodowania.

Książka jest rekonstrukcją argumentacji i światopoglądu właścieli pracy pańszczyźnianej – trzeba tak napisać, gdyż sami uważali ją za swój kapitał, którego byli właścicielami, a zniesienie pańszczyzny – za rabunek w majestacie prawa i konfiskatę własności. Jest też rekonstrukcją argumentów konserwatystów w debacie o pańszczyźnie, która toczyła się w latach 1768-1864 — od pierwszych reform do ostatecznego zniesienia pańszczyzny w Królestwie Polskim.

W OKO.press publikujemy fragment rozdziału poświęconego obrazowi chłopów w pismach obrońców pańszczyzny: przedstawiali go jako dzikiego i niedojrzałego, jako duże dziecko wymagające ciągłego nadzoru i opieki. Obraz „chłopskiej natury” miał uzasadnić oczywiście utrzymanie chłopskiej podległości.

Na zdjęciu: Lublin, Muzeum Wsi Lubelskiej. Ekspozycja „Zagroda z Brzezin"

Przeczytaj także:

Wyobrażenie chłopa i rzekomej „natury chłopskiej” stanowiło fundament, na którym wspierała się cała argumentacja obrońców pańszczyzny. Jeżeli pańszczyzna była potrzebna, niezbędna, a nawet dobroczynna, jak pisano, to dlatego, że chłop naprawdę jej potrzebował, zarówno w sensie materialnym, jak i moralnym. O niczym innym zresztą obrońcy pańszczyzny nie pisali równie chętnie i równie dużo jak o naturze chłopskiej: tylko drobna część ich wypowiedzi znajdzie się w tym rozdziale.

Już samo człowieczeństwo polskich włościan było dla niektórych autorów sprawą dyskusyjną i niepewną. Z jednej strony przyznawali, że chłopi są ludźmi (dodając często „oczywiście”, jak gdyby jednak było w tym coś, w co można wątpić i coś, co wypada w ogóle potwierdzić), ale traktowali ich równocześnie jako ludzi niepełnych: niesamodzielnych, niedojrzałych, niezdolnych do egzystencji bez opieki dziedzica.

Obrońcy pańszczyzny porównywali chłopów rutynowo do machin czy dzikich „Hotentotów”.

"Ja w chłopie coś więcej widzę niż machinę o dziesięciu palcach” – wyjaśniał w liście do Andrzeja Koźmiana Franciszek Morawski, tłumacząc, dlaczego nie może się zgodzić na pomysły konserwatystów, którzy, jego zdaniem, właśnie za maszyny je uważali. Sam jednak w innym liście wprost pisał o swoich wrażeniach z Kresów, w których poruszyła go nędza chłopska: „Hotentoty z postaci, bydło z obyczajów i ciemności”.

Porównania do „dzikich ludów” zdarzały się często, co jednak nie motywowało do działania nawet osób mających filantropijne zapędy: do połowy XIX wieku wszystkie właściwie ważne inicjatywy dobroczynne powstawały w miastach. „Chłop nasz jak dziki Indianin, który sobie co dzień inne leże robi i co dzień je rozrzuca, nie nauczony głodami okropnymi, co rok w jesieni wszystko strwoni” – pisał anonimowy obywatel galicyjski w 1859 roku, przestrzegając braci szlachtę z Królestwa przed zniesieniem pańszczyzny. Dodawał, że zarówno niewola, jak i „wolność równie są zgubnymi dla ludu jeszcze na pół dzikiego, i po nadaniu mu wolności, długoletniej jeszcze potrzebującego opieki”.

Czy „chłop nasz – pytał retorycznie inny anonimowy konserwatysta, tym razem z Królestwa, w wydanej w 1860 roku broszurze o uwłaszczeniu – gorszym jest od dzikich Kannibalów Afryki lub odległych wysp Oceanu?”. Przecież nawet u tych ludów, podkreślał, „cicha potęga” nauki Pisma Świętego „cudów uzacnienia moralnego dokazała”.

Potem ów autor rozwijał swoje wyobrażenie chłopskiej natury, które warto przytoczyć. Była ona, jego zdaniem, odrobinę lepsza niż natura „dzikich Kannibalów”, ale wciąż bardzo ułomna.

„Przy całym upadku moralnym chłopa naszego, widzimy w nim wiele stron dobrych, które jakby bramy wygodne ułatwiają wejście zbawiającej prawdzie. Przede wszystkim, nie rządzi nim silnie ani chęć sławy, ani chęć zysku, ci dwaj główni nieprzyjaciele pokornego i nadziemskiego ducha chrystianizmu. Chłop nasz jest odważny, lecz ta jego odwaga nie jest u niego przedmiotem dumy i chełpliwości. Nie ma charakteru mściwego. Jest prawie obojętny dla swego życia na ziemi. Ta obojętność nie wypływa z tęsknoty do życia nadziemskiego, lecz z nędzy moralnej i życia bez pociech".

W wydanej w 1861 roku broszurze pod znamiennym tytułem Nie bójmy się włościan o dzikości galicyjskiego ludu pisał pod pseudonimem „obywatel z pod Tuchowa” Józef Dietl (1804-1878), profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także prezydent Krakowa (1866-1874). Dietl przypominał najpierw rabację, pokazując ją, zgodnie z tradycją konserwatywnej publicystyki, jako nieskoordynowany wybuch dzikich instynktów: „są bowiem żywioły w narodzie, które ulegając przeciwnym wpływom, zawrzały jadem dzikości”, komentował, robiąc tu przejrzystą aluzję do masakry. „Mówię tu o naszych chłopach” – dodawał, jak gdyby czytelnicy mogli nie zgadnąć.

Potem zaś rozwijał charakterystykę chłopskiej natury.

„Nasz chłopek, aczkolwiek na niskim bardzo szczeblu cywilizacji, podziela wrodzone zalety szczepu naszego wspólnego, jako to: pojętność, dobroduszność i religijność. Pojmuje on wprawdzie swój interes najlepiej i chronić go usiłuje wszelkimi środkami, ale tym samym, skoro jest pojętnym, pojmować także musi i pojmuje prawa i interes dworu i swego dawnego pana. Wie on dobrze, że do stanowczo uznanej posiadłości dworskiej, żadnego sobie rościć nie może prawa, i nigdy po nią nie sięgnie, chyba obałamucony podszeptami niegodziwych wichrzycieli. Bo chłop nasz z natury nie jest komunistą; jest on raczej zapamiętałym konserwatystą, lgnący do swej skiby i swej chatki. […] Chłop nasz jest dobroduszny. Jest w nim łagodność i słodycz słowiańska, tudzież czułe serce Polaka. […] Pokazywał się kornym, wiernym, a nawet poświęcającym. W wódce, pląsach i czułych śpiewach ulżywał żalom swego serca, ale nie był mściwym, dzikim i złośliwym".

Zwróćmy uwagę na bardzo często używaną formę „nasz chłopek”. Po pierwsze, zaimek „nasz” występował w podwójnym znaczeniu: włościanin był „nasz”, czyli polski, swojski, ale także „nam” podległy. Po drugie: zdrobnienie, powszechnie zresztą używane przez licznych autorów piszących o „sprawie włościańskiej”, podkreślało protekcjonalny stosunek.

Wady chłopskie, konkludował Dietl wyrozumiale, nie są jednak winą samych chłopów: to skutek ich natury i społecznego położenia. Kiedyś, w przyszłości, jest dla nich nadzieja: „tylko wyższa inteligencja uszlachetnia człowieka i wyzuwa go pomału z wad pierwotnej dzikości” – pisał.

Najczęściej jednak porównywano chłopów nie do dzikich, ale do bydła i innych zwierząt roboczych oraz do dzieci.

(…) Porównania do dzieci pojawiały się licznie i odgrywały ważną rolę w konserwatywnej opowieści o chłopach. W 1831 roku, po porażce na sejmie, reformatorzy dążący do uwłaszczenia powołali w Warszawie Towarzystwo Przyjaciół Włościan. Nazwa nie była oczywiście przypadkowa, tylko nawiązywała do założonego w 1788 roku we Francji przez abolicjonistów Société des amis des Noirs, dążącego do wyzwolenia afrykańskich niewolników. Obrońcy niewolnictwa na Zachodzie także przedstawiali Afrykanów jako duże dzieci, skłonne do przemocy, ale i do łatwych wzruszeń, żyjące w zgodzie z pierwotnymi instynktami. Ten obraz pozostawał uderzająco podobny do wyobrażenia chłopów w pismach obrońców pańszczyzny.

rycina: chłopi stoją przed panem, przed nimi leżą wielka ryba i lis. Chłop mówi do pana: suplikuję o 50 batów
Rycina z pisma „Kmiotek. Tygodnik ilustrowany dla ludu", wychodzącego w Warszawie w latach 1842-1850 i 1860-1866

Nic więc zaskakującego, że rodzime przedsięwzięcie abolicjonistyczne (w Polsce krótkotrwałe) również obdarzono podobną nazwą. Zatwierdzony przez rząd Królestwa Polskiego statut towarzystwa jasno przy tym traktował chłopów jako nieletnich i niedojrzałych, stawiając przed organizacją zadanie, aby ich „wszelkimi środkami do zupełnej dojrzałości doprowadzić”. Wyrażenie „wszelkie środki” okazywało się jednak rychło nieprawdą: chwilę później towarzystwo już deklarowało, że rozwiązania „kwestii chłopskiej” będzie szukało w istniejącym porządku prawnym i odżegnywało się już na wstępie wobec wszystkich innych niż filantropijne rozwiązań. Wyjście miało się znaleźć „w prawach dotąd istniejących, w prawodawstwie bez naruszenia praw trzeciego, w dobrowolnych ofiarach dóbr właścicieli, w składkach ogólnych, w przedsięwzięciach przez akcje […] na koniec we własnym ich [włościan] przemyśle i pracy”. Własność dziedzica pozostawała więc nadal święta.

Dziecko, jak wszyscy wiedzą, nie potrafi pędzić samodzielnego życia: wymaga opieki, nadzoru, a według ówczesnej pedagogiki – także surowej, ale wyrozumiałej ręki ojca. Pisano więc, że dopiero wówczas, kiedy włościanie „dorosną” czy „dojrzeją”, będą zasługiwali na to, aby nadać im własność. W obszernych Listach z zagranicy anonimowy autor argumentował „w kwestii chłopskiej” (1859):

„Naznaczmy go więc [włościanina] i przyłóżmy starania, aby lud pod okiem naszym do wolności dojrzewał i do niej przychodził. Zacznijmy od tego, aby dojrzałych od razu nią udarować, aby odebrali zapłatę za pracę, a dla drugich byli zachęceniem do pracy. Niechaj będący w możności zakupić ziemię na własność, tym samym stają się w tejże chwili wolnymi! Tym porządkiem i torem postępując, każdy do wolności dojrzały otrzyma ją razem z własnością, a drudzy na wyścigi dojrzewać będą wśród pracy i statku. I ta wolność, statkiem i pracą zdobyta, lepsze, trwalsze wyda owoce, aniżeli tam, gdzie ją szturmem lud zdobył".

Tymczasem uwłaszczenie jednym aktem rządu oznaczało, zdaniem autora, „mixtum chaos i wiele kłopotu dla społeczności i rządu”. Paweł Popiel, przywoływany już czołowy publicysta konserwatywnego krakowskiego „Czasu”, pisał jeszcze w 1859 roku: „Lud bowiem nasz jako w zupełnej jeszcze małoletności umysłowej będący, sam o sobie radzić nie może…”. Popiel pisał to w czasach, kiedy konserwatyści galicyjscy uważali uwłaszczenie za konieczne, a przede wszystkim wówczas, kiedy od dawna było faktem. „Małoletniość” ludu pozostawała jednak stałym argumentem przemawiającym za społecznym prymatem elit.

W umysłach małoletnich „kmiotków” naturalnie rodziły się dziecięce fantazje. Jedną z tych fantazji było posiadanie uprawianej przez nich ziemi na własność.

Adam Goltz (1817-1888), ziemianin i publicysta po studiach filozoficznych w Berlinie i Paryżu, wykładał, że te rojenia zasługują tylko na uśmiech (1862).

Rozbudzone przekonanie o potrzebie otworzenia włościanom drogi do własności poprowadziło jednych do obmyślania odpowiedniej do tego celu pomocy kredytowej, ułatwiającej prawne nabycie ziemi gospodarzom rolnym; w wielu umysłach przecież powstały dopiero pojęcia w tej mierze błędne, dla moralnego dobra ludu szkodliwe, które wcisnęły się aż do głębi chat jego i niepomału małoletnie jego roztroiły wyobrażenia. Jak wiadomo gospodarze rolni w wielu bardzo miejscach poczęli dawać wiarę pokątnym gawędom, że grunta przez nich posiadane będą im oddane bezpłatnie na własność. Podzielamy głębokie przekonanie, że tylko pracą nabyta przez włościan ziemia stać się może karmicielką ich ducha. Przeciwnie obdarowanie pojedynczego ciemnego człowieka bez żadnej osobistej wartości, może tylko jego wady podnieść, jego chucie rozniecić, a co gorsza, pojęcia ogółu nie obdarowanych zwichrzyć.

To troska o moralność, bo przecież nie o dochody dziedziców, prowadziła Goltza – zresztą nie tylko jego, wśród konserwatystów bowiem był to pogląd częsty – do przekonania, że chłopom nie należy dawać ziemi na własność. Trudno powiedzieć, czy ktoś mógł uznać taki argument za wiarygodny. „Ciemny i nieoświecony […] majaczy miejscami ludek nasz” – pisał Goltz z niezbyt dobrze udawaną troską. Majaczył zdaniem autora naturalnie o własności ziemi. Tylko niektórzy konserwatywni publicyści, tacy jak Popiel, uważali już w latach 50. XIX wieku, że uwłaszczenie jest konieczne. Pisali jednak, że należy je przeprowadzić w możliwie najkorzystniejszy dla właścicieli sposób, zabezpieczając ich czołowe miejsce w społeczeństwie polskim – nie dlatego, że redystrybucja jest sprawiedliwa, tylko dlatego, że jest nieunikniona.

Konserwatystom porównywanie chłopów do bydląt zdarzało się rzadziej niż demokratom, którzy traktowali je jako retoryczny oręż. Robili to jednak niekiedy, zwykle mimochodem i pisząc na inne tematy albo w gniewie, w trakcie retorycznego uniesienia. „Rozhukane chłopstwo, ta tłuszcza do bydła podobna, sama przez się nieprzyjaciel tchórzowaty i wszelkiej pogardy godny” – pisał w 1848 roku o chłopach biorących udział w rabacji galicyjskiej Jan Franciszek Kołosowski (1806-1872), były demokrata, który w czasie Wiosny Ludów stał się konserwatystą. „Lud nasz dobry, ale gruby, który pod dobrym kierunkiem jest aniołem, pod złym zostaje zwierzęciem” – podsumowywał polskich włościan ksiądz Hieronim Kajsiewicz (1812-1873), konserwatywny kaznodzieja, współzałożyciel zakonu zmartwychwstańców, w kazaniu wygłoszonym w Paryżu w listopadzie 1849 roku. Przywoływany już Ignacy Stawiarski obszernie opisywał chłopską niedbałość, dowodząc, że nie „rozdawanie” chłopom gruntów, ale „oświecenie” ich, aby je sami za gotówkę kupili, może ich uczłowieczyć (1831).

„[…] do czego tyle nastręcza się sposobów w kraju naszym rozległym, a nie ludnym; może ich [to] zrobić zupełnymi ludźmi; gdy dziś, przy tej wolności, albo raczej nierozumnym rozwolnieniu, a przy tym obdzieraniu ich podatkami, i brudzie z lenistwa, próżniactwa i ciemnoty płynącym, są podobni, w znacznej części, więcej do zwierząt niż do ludzi, kochających się w porządku, czystości i lepszym trybie życia; co tylko z innego stopnia pojmowania rzeczy i korzyści towarzyskich, lepszego czucia, od rozumu i szlachetności serca natchnionego, wypływać może".

Z drugiej strony, kiedy pisano o nędznych warunkach życia polskich włościan, konserwatyści chętnie podkreślali, że życie poddanych może nie płynie w dostatku, ale w zdrowiu, ciężka praca na świeżym powietrzu hartuje bowiem organizm. Anonimowy autor w broszurze wymierzonej w kodeks Zamoyskiego pisał, polemizując z Listami patriotycznymi Wybickiego (1790):

„Jeżeli Autor »Listów Patriotycznych« prace zwyczajne, wytrzymanie upałów i niepogody, zowie nędzą, w której chłop równo z bydlęciem jęczy, myli się. Sposób życia wiejskiego, porównany z życiem w próżnowaniu i delicjach trawionym, doskonalej uszczęśliwia człowieka tak co do czerstwości zdrowia, jak co do ukontentowania; [...] eksageracje takie, zgorszyćby mogły lud pospolity przez obrzydzenie im ich stanu, którego pożytki raczej, jakowe są, im okazowaćby i słodzić należało […]".

Troska o to, żeby „chłopek” nie zorientował się, że jego życie nie jest dobre, i żeby nie zapragnął lepszego, wspólna była wielu konserwatystom, co szczególnie uwidaczniało się w wyrzekaniu na rewolucjonistów, buntujących lud, oraz w różnych projektach dotyczących oświaty ludowej (jak zobaczymy w rozdziale 12., chodziło o to, aby „chłopa oświecić”, ale aby równocześnie nie zrozumiał, w jakim położeniu się znajduje).

Sam wyraz „chłop” niósł już ładunek niechęci.

Ksiądz Wincenty Skrzetuski (1784) zauważał, że „nie wiem, przez jaki przesąd, [wyraz ten] wzięty jest za nazwisko zelżywe”. Z samym słowem łączy się „pewne wyobrażenie pogardy” – notował w broszurze „O kmiotku polskim” (1843) Andrzej Koźmian (1804-1864), publicysta i bibliofil, członek Towarzystwa Rolniczego.

Koźmian opowiadał potem długo o prostej, związanej z ziemią, naturze polskiego chłopa.

„Wyobrażenia jego zwyczaje, charakter, cnoty, wady wypłynęły z samego serca tej ziemi, z powietrza, którymi oddychamy. Lud nasz wiejski jest najistotniejszym, narodowym pierwiastkiem: pierwiastkiem nie ukształconym, słabo rozwiniętym, w postępie swoim zatamowanym, ale nie zepsutym, samorodnym, pełnym życia i jędrności”.

Chłop żyje w nędzy, ciężko pracuje i ta okoliczność zdaniem Koźmiana „rozrzewniła umysł naszego kmiotka”. Chłopi mają co prawda wady – lubią pić, cechuje ich pewne „junactwo”, nie szanują cudzej własności – ale ogólnie mają naturę prostą, rzewną i skłonną do prostych wzruszeń. Niekiedy, dodawał ze zdziwieniem autor, chłop także bywał zdolny do głębszych refleksji, chociaż patrzył na świat oczami dziecka. Publicysta opowiadał:

„Powiedzieliśmy, że wyobraźnia kmiotka naszego jest żywa, łagodna i rzewna. Czucie jego szczere, głębokie i tkliwe. Poezja więc nasza wiejska, gminna, musi być taką, jakim jest czucie i wyobraźnia gminu. Ponieważ ta ostatnia nie jest u niego ani ognistą, ani marznącą, nie widzi on w naturze symbolów rozrzuconych, nie docieka ich, nie zapuszcza się w mistyczność poetyczną, nie tworzy światów i istot fantastycznych, ale maluje naturę taką, jaką ją oczyma widzi, i odnosząc je do siebie, wlewa w swoje obrazy rzewne i łagodne czucie. Rozmawiaj z kmiotkiem naszym, a nieraz cię w jego rozmowie uderzy jakaś myśl świeża, nowa i trafnie oddana obraz prawdziwy i pełen poezji. Pomnę, że razu jednego, wśród majowego wieczora, przysłuchując się śpiewowi słowików, rzekłem do przechodzącego kmiotka: „o jakże piękny jest wieczór, jak słowiki pięknie śpiewają!”. On mnie na to odpowiedział: „Na wiosnę każde stworzenie się weseli; wiosna wesoła, lecz uboga; jesień smutna, lecz bogata”. Nie dodaję, nie zmieniam tu słowa jednego w odpowiedzi mego kmiotka".

Nawet pogrzeb tego dużego dziecka, dodawał Koźmian, rozczula obserwatorów poetycznym ubóstwem i prostotą bardziej „aniżeli obchody tego rodzaju u wielu innych narodów”. Lud wiejski porównywał do długo nieuprawianego zagonu, zaniedbanego i zarośniętego, ale takiego, który nie stracił pierwotnego kształtu. Tym „rolnikiem”, uprawiającym „zagon” ludu, mieli być sami ziemianie.

Po takim rozciągniętym na kilkadziesiąt stron wywodzie publicysta zadziwiająco krótko zajmował się kwestią palącą i konkretną, czyli tym, czy chłopi powinni mieć ziemię na własność: „Nie tu miejsce rozbierać i zgłębiać, czyli włościanie mają prawo do udziału we własności tej ziemi, którą od tylu wieków potem swoim oblewają”. Był to znów typowy dla konserwatywnej publicystyki zabieg retoryczny: potrafiła pisać wylewnie o chłopach, ale kiedy zaczynała się dyskusja o realnych, materialnych zmianach w ich położeniu, wówczas okazywało się, że jest na nią „nie miejsce” i należy ją prowadzić kiedy indziej. Kiedy? Moment do tego nigdy nie był dobry. Koźmian zdołał z siebie wykrzesać tyle, że nie należy szlachty do niczego zmuszać, na przykład poprzez uwłaszczenie przeprowadzone przez władze. „Abyśmy się okazali sprawiedliwymi, powinna być nasza ofiara nie przymuszona, dobrowolna” – pisał o ziemianach.

Ostateczny morał jego sentymentalnej rozprawy o „kmiotku” brzmiał więc: dziedzicom nic zabierać nie wolno.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

okładka książki „Obrońcy pańszczyzny" – czerwona, z ryciną przedstawiającą chłopów suplikujących pana
okładka książki „Obrońcy pańszczyzny" – czerwona, z ryciną przedstawiającą chłopów suplikujących pana

Adam Leszczyński, „Obrońcy pańszczyzny" , wyd. Krytyka Polityczna 2023

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze