Po dwóch stronach morza leżały dwa biedne, rolnicze państwa, zależne od tego samego wielkiego sąsiada. Dziś jedno jest centrum nowych technologii, a drugie – montownią wielkich koncernów. Co miało jedno państwo, a czego zabrakło drugiemu? Przeczytajcie historię Finlandii i Polski
„Nam się wydaje, że Finlandia to antypody" – mówi dr hab. Wojciech Woźniak, socjolog pracujący w Finlandii. W rzeczywistości Finlandię i Polskę łączyło w przeszłości bardzo dużo, dopiero w drugiej połowie XX wieku nasze drogi się rozeszły. Dr Woźniak opowiada OKO.press, jak do tego doszło:
Zadaliśmy naszemu ekspertowi również pytanie, czy Polska może się stać drugą Finlandią. Żeby uzyskać na nie odpowiedź, najlepiej przeczytać do końca poniższą rozmowę.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Miłada Jędrysik, OKO.press: Pana książkę o politykach publicznych w Finlandii pochłonęłam jak kryminał (choć trup tam się nie ściele). Jak to się stało, że dwa europejskie kraje prawie ze sobą sąsiadujące mają tak różną historię i teraźniejszość? Jeden na stulecie niepodległości buduje wspaniałą bibliotekę, drugi stać tylko na brzydkie „patriotyczne” ławeczki.
Dr hab. Wojciech Woźniak*: Im więcej czasu spędzam w Finlandii i im więcej czytam o jej historii, tym bardziej mam wrażenie, że te różnice są tak znaczące i tak bijące po oczach wyłącznie z dzisiejszej perspektywy. Nam się wydaje, że Finlandia to antypody. Jednak jeśli popatrzymy na różne procesy historyczne, nawet te całkiem nieodległe, chociażby radykalne procesy uprzemysłowienia po II wojnie światowej, to zachodziły one tam i tu równolegle, w dosyć podobnych warunkach. Finlandia nie była częścią bloku wschodniego, państwem satelickim Związku Radzieckiego, ale była od niego uzależniona: po pierwsze jako dłużnik, spłacający reparacje przez siedem lat po II wojnie światowej.
Co się walnie przyczyniło do jej uprzemysłowienia, bo te maszyny dla ZSRR trzeba było gdzieś wyprodukować.
To ważna różnica – Finlandia nie była okupowana, uniknęła zniszczenia przemysłu i infrastruktury. Rosjanie wiedzieli, co robią, żądając właśnie produkcji przemysłowej w ramach reparacji.
Poza tym politycznie Finlandia była bardzo mocno uzależniona od Związku Radzieckiego. To nie jest czas dobrze tutaj wspominany. Finlandyzacja, jeszcze parę lat temu promowana przez zachodnich dyplomatów jako sensowny model relacji między Ukrainą a Rosją, wśród Finów ma negatywne konotacje.
Właściwie przez cały okres od II wojny do upadku ZSRR Finlandia nawigowała między chęcią przynależności kulturowej do Zachodu, a ustępstwami i potrzebą zachowania w miarę możliwości partnerskich relacji ze Związkiem Radzieckim. Na tyle, na ile takie maleńkie państwo może mówić o partnerstwie z takim lewiatanem.
Raz już z tym lewiatanem wygrało wojnę, w zimie 1939/40.
Finowie wygrali w tym sensie, że uniknęli okupacji, czyli najgorszego. Ale utrata Karelii i części ziem na dalekiej północy, w tym prowincji Petsamo z kopalnią niklu, to była duża strata i duży cios. A także zimny prysznic: samodzielnie możemy się bronić przez pół roku, ale jest nas za mało, żeby wiecznie stawiać Rosji czoła. Stąd zresztą późniejszy sojusz z III Rzeszą, za który Finlandia musiała potem spłacać reparacje – żeby odzyskać te utracone ziemie.
Co jeszcze oprócz zależności od Moskwy łączyło w niedawnej przeszłości Finlandię i Polskę?
W XX wieku było sporo takich momentów, kiedy polska i fińska historia toczyła się niejako równolegle. Razem z żoną prowadzimy badania porównawcze Łodzi i Tampere. To dwa miasta, które powstały i rozwinęły się jako centra przemysłowe w imperium carskim, skądinąd kraju po prostu rolniczym. Uprzemysławiające się ośrodki lokowano tam na rubieżach, na północy, czyli w Finlandii i na Zachodzie, czyli w Łodzi, która była blisko granicy. To były miasta o wyłącznie robotniczej tożsamości. Jak się popatrzy na ich historię, do lat 70., 80. XX wieku, jest zdumiewająco dużo podobieństw. Były centrami ruchu robotniczego, ośrodkami przemysłowymi, w których uniwersytety pojawiły się dopiero po II wojnie światowej.
Przeżyły w 1991 roku totalne załamanie – w 1992 roku i w Łodzi, i w Tampere bezrobocie sięgnęło 23 proc.
Wyjaśnijmy, że Finlandia popadła wtedy w gospodarczy kryzys, bo eksportowała towary przede wszystkim do Związku Radzieckiego.
Kryzys pojawił się z dwóch przyczyn. Pierwszą była nadmierna deregulacja rynku finansowego w latach 80., która spowodowała, że Finowie i fińskie firmy rzucili się na tanie kredyty. Niektórzy skończyli spłacać zaciągnięte wtedy długi dopiero kilka lat temu. Tak Finlandia przekonała się, że liberalizacyjne regulacje w przypadku małych krajów powinny być jednak odpowiednio przyswajane i że rynek finansowy małego kraju po prostu nie jest przygotowany do pewnych rzeczy.
Druga rzecz to rzeczywiście była utrata rynków zbytu na Wschodzie. Ponieważ w Tampere duże znaczenie miał przemysł tekstylny, był to dramat. Oba miasta oberwały również dlatego, że Europa otworzyła się na import taniej odzieży z Dalekiego Wschodu.
A teraz przewińmy taśmę do przodu: jakie jest Tampere dzisiaj?
To jeden z najszybciej rozwijających się centrów nowych technologii. Kiedyś ulokowane tam było, przy uniwersytecie technicznym w Tampere, największe centrum badawczo-wdrożeniowe Nokii. Ludzie z całego świata przyjeżdżali tu uczyć się o Nokii. W małym kraju, który nie miał tradycji wysoko rozwiniętego przemysłu nowych technologii, nagle pojawił się największy na świecie producent telefonów komórkowych. A w Łodzi do dzisiaj trwa degrengolada.
Rola Nokii znacząco zmalała, ale gospodarka całej Finlandii jest wciąż oparta o nowe technologie.
Tampere jest najszybciej rosnącym fińskim miastem, jeżeli chodzi o liczbę ludności, a Łódź jednym z najszybciej wyludniających się miejscowości tej wielkości w Europie. Od początku lat 90. skurczyliśmy się o prawie 200 tys. mieszkańców.
Tak naprawdę procesy, które spowodowały, że Finlandia wydaje się nam tak radykalnie różna od Polski, zaczęły się w drugiej połowie XX wieku.
Opowiedzmy to jednak po kolei. Finlandia może i była biedna i rolnicza, żyła z przemysłu drzewnego, ale to kraj protestancki i już w XVII wieku wszyscy uczyli się tam czytać i pisać, żeby czytać Biblię.
To jest ta różnica. Kler w wielu miejscach, szczególnie w krajach katolickich, raczej niechętnie patrzył na walkę z analfabetyzmem i edukację szerokich mas społecznych. A tam był głównym aktorem w procesie emancypacyjnym i edukacyjnym, organizując szkoły i biblioteki parafialne.
W połowie XX wieku Finlandia była zacofanym gospodarczo krajem ze świetnie wykształconym społeczeństwem, co jest rzadkością.
Bo w XIX wieku, kiedy robiliśmy w Polsce powstanie za powstaniem, wyniszczając kolejne pokolenia, Finlandia, która też była pod zaborem rosyjskim, prowadziła pozytywistyczną politykę kształcenia się.
Różnica polegała na tym, że Finlandia nigdy nie była suwerennym państwem – stanowiła integralną część Królestwa Szwecji. Nagle, w 1809 roku stała się Wielkim Księstwem Finlandii, relatywnie autonomiczną prowincją w ramach imperium carskiego. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Finlandii, nie wiem, czy bardziej dziwiłem się apologetycznym muzeum Lenina w Tampere, jego pomnikiem w Turku czy pomnikiem cara Aleksandra II na głównym placu Helsinek.
Dla Finów było to okres zwiększonej autonomii w porównaniu z czasami szwedzkimi. Tak się akurat złożyło, że procesy narodowotwórcze, które w całej Europie Zachodniej trwały już od stu kilkudziesięciu lat, w Finlandii się zintensyfikowały właśnie w czasie, kiedy była częścią Rosji carskiej. Kluczową rolę w tych procesach odgrywali intelektualiści, profesorowie uniwersyteccy, a nie powstańcy z szablą czy kosą.
A jednak Finlandia, którą znamy ją jako kraj, gdzie jest bardzo wysokie zaufanie społeczne – do instytucji, do osób wykształconych, zafundowała sobie w 1918 roku krwawą wojnę domową.
Upiorną i zupełnie niespodziewaną. Wielu fińskich historyków mówi, że to wojna, która zrodziła się z chaosu i przypadku. Finowie zyskali niepodległość w dużej mierze dzięki Leninowi, to też tłumaczy te pomniki, obalone zresztą w ubiegłym roku. Historycy mówią, że to był moment chaosu. Scena polityczna, która stabilnie funkcjonowała w ramach autonomii, zaczęła się nagle polaryzować. Z jednej strony znaleźli się konserwatywni, „biali” politycy, z których część dążyła do ustanowienia monarchii, opartej o królestwo Szwecji jako protektora i partnera. Z drugiej – lewicowcy, zachwyceni tym, co się działo w Związku Radzieckim i coraz bardziej radykalni. Jedni i drudzy oskarżali się nawzajem o absolutnie najgorsze rzeczy. Jedni mówili, że powstanie reakcyjna monarchia, gdzie zostaną cofnięte wywalczone jeszcze za caratu prawa pracownicze i robotnicze. Drudzy, że „czerwoni” będą chcieli zrobić z Finlandii republikę sowiecką.
A kiedy zaczęła się wojna, to na nieprawdopodobną skalę. Większość zabitych to były ofiary rozstrzeliwań i jeńcy, którzy pomarli z chorób, głodu i mrozu w obozach. Jak to wszystko się skończyło, okazało, że
w kraju, który wtedy chyba nawet nie miał trzech milionów mieszkańców, zginęło 40 tysięcy osób.
Nieprawdopodobna hekatomba. Bardzo przeorała fińską świadomość narodową. To wszystko działo się przecież w państwie, gdzie nie było dużych dystansów społecznych, nie było pańszczyzny, jakiejś klasy ludzi niewolnych.
Szlachta stanowiła niewielki odsetek społeczeństwa, nie tak jak w Polsce.
Zresztą klasowy dystans między szlachtą, a na przykład zamożnym chłopstwem wcale nie był ekonomicznie znaczący. Zamożni chłopi już kilkadziesiąt lat wcześniej zasiadali w senacie stanowym, nawet zanim przeprowadzono wolne wybory w 1907 roku. Wszyscy Finowie w zdecydowanej większości mówili tym samym językiem, bo już nawet elity przeszły wtedy ze szwedzkiego na fiński.
To było społeczeństwo homogeniczne rasowo, religijnie, etnicznie, o niewielkich w porównaniu do sąsiadów dystansach klasowych. A mimo to doszło do takiej erupcji przemocy.
Jak wyglądała fińska refleksja na temat tej przemocy? Wyobrażam sobie, że musiało to być bardzo trudne.
Finowie się w wojnie domowej przeglądali przez długi czas. Co charakterystyczne, najpierw zajęli się tym artyści, najczęściej pisarze. Rezultaty badań naukowych, historycznych zaczęły być dyskutowane w przestrzeni publicznej właściwie po wielu latach. Dyskusja toczyła się nawet na poziomie semantyki. Przez kilkadziesiąt lat mówiło się: „wojna o wolność”, a nie „wojna domowa”. Dopiero w latach 60. zaczęto używać terminu kansalaissota, czyli wojna wewnętrzna albo wojna domowa. Przełomowe były lata 90. i później setna rocznica wojny, kiedy otwierano wystawy tematyczne, pojawiły się nowe publikacje i problem zaistniał szerzej w dyskursie publicznym.
Ale wiedza o tym, co się działo z własną rodziną w trakcie wojny domowej, była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ludzie wiedzieli, której stronie sprzyjali rodzice, dziadkowie, po której stronie walczyli. Lokalnie to się bardzo mocno różnicuje. Tampere jest chyba jedynym dużym miastem, gdzie nie ma ulicy Mannerheima, dowódcy Białej Gwardii. Jego pomnik postawiono w lesie, 9 km od centrum.
Rozumiem, że Tampere było „czerwone”?
To była prawdziwa twierdza czerwonych. Niektóre dzielnice zostały na rozkaz Mannerheima całkowicie zniszczone bombardowaniem. Jak już mieszkańcy Tampere musieli postawić mu pomnik, to naprawdę zrobili w lesie, tłumacząc, że to właśnie to wzgórze, z którego kierował ogniem artylerii.
Mówi pan, że wojna długo była tabu, że się o niej nie mówiło, ale z drugiej strony stała się chyba wydarzeniem katartycznym. Najwyraźniej Finowie poszli po rozum do głowy i zbudowali potem solidne, oparte na silnych fundamentach państwo.
Właściwie przez cały XX wiek panuje tam mit konsensualnej polityki, polegającej na kooperacji, dogadywaniu się, uzgadnianiu wspólnych stanowisk, ucieraniu się polityk w ramach niekończących się negocjacji. W jakimś stopniu to oczywiście tradycja wynaleziona, bo konflikt między pracą a kapitałem trwał przez cały czas i był bardzo intensywny. Natomiast rzeczywiście kluczowa była rola państwa jako sprawiedliwego rozjemcy, który dba, żeby to wszystko jakoś się trzymało i żeby konflikt się nie zaostrzał.
Bardzo wysokie zaufanie do instytucji państwa też ma wiele wspólnego z traumą wojny domowej.
Finowie zdają sobie sprawę, jaką drogę przeszli w ciągu tych stu lat, a szczególnie w drugiej połowie XX wieku.
Co konkretnie państwo fińskie zrobiło? Jakie warunki musiały zaistnieć, żeby w tak krótkim czasie państwo i społeczeństwo mogły przejść taką transformację?
Ponieważ naukowcy, intelektualiści budowali tożsamość narodową, to mieli też relatywnie dużo do powiedzenia. Ich głos był słyszalny, czasami przenikali do świata polityki, a prawie zawsze świat polityki przywiązywał dużą wagę do tego, co mają do powiedzenia. Bardzo dużo polityk publicznych było poprzedzonych solidnym procesem badawczo-analitycznym. Przewidywanie, w jakie obszary należy inwestować, było stałym elementem planowania i wdrażania polityk.
Zajmują się tym potężne agendy rządowe.
Finlandia w okresie uprzemysłowienia po II wojnie światowej była krajem relatywnie ubogim, nieposiadającym wielkich korporacji, które chociażby za miedzą w Szwecji funkcjonowały od dziesiątek, a nawet setek lat. Dziś w zarządach słynnych szwedzkich korporacji zasiadają ludzie, których przodkowie już w XVII, XVIII wieku należeli do klasy wyższej. W Finlandii tak nie było, rolę inwestora musiało wziąć na siebie państwo. I tak powstała Sitra.
Sitra, czyli…
Na setną rocznicę niepodległości Finlandia zafundowała sobie bibliotekę Oodi. Na 50. urodziny zafundowała sobie Sitrę, czyli Fiński Fundusz Innowacji. To organizacja, która miała wyznaczać kierunki w rozwoju działalności naukowej i biznesowej. Ekspert Sitry, z którym robiłem wywiad, zwrócił uwagę na to, że tak naprawdę najważniejszą funkcją na tym pierwszym etapie było finansowanie start-upów, a nie prowadzenie badań czy dofinansowywanie działalności istniejących już fińskich firm. Po prostu państwo na zasadzie venture capital inwestowało w działalność gospodarczą prywatnych firm.
U nas NCBiR też to robi, ale coś ostatnio nie ma dobrej prasy…
To jest jedna z tych fundamentalnych różnic pomiędzy Finlandią i Polską. Różni nas długie trwanie instytucji, zaufanie do nich. Poza tym Sitra gwarantowała sobie udział w akcjach firm, które finansowała.
A więc miała wpływ na ich rozwój.
Oraz w odpowiednim momencie, sprzedając akcje, mogła skasować żywą gotówkę i inwestować w kolejne firmy. Co ciekawe, ludzie z Sitry podjęli decyzję o sprzedaży większości udziałów w Nokii tuż przed tym, zanim zaczął się schyłek i upadek tej korporacji.
O czymś wiedzieli?
Nie mam pojęcia, musieliby mieć doskonały forecast, żeby przewidzieć, jak złe decyzje podejmie Nokia.
Większość tych inwestycji to było synergiczne współdziałanie instytucji państwa, administracji i prywatnych przedsiębiorców, którzy później chcieli już inwestować w badania własne pieniądze. No i uniwersytetów, które miały bardzo dobre dofinansowywanie.
Były lata, kiedy Finlandia wydawała najwięcej na świecie na badania i rozwój proporcjonalnie do PKB, prawie 4 proc.
Oczywiście były to zarówno wydatki rządowe, jak i środki prywatnych firm, które inwestowały we własne działy badawcze, najczęściej współpracujące z państwowymi uniwersytetami.
A co właściwie stało się z Nokią, że spadła z piedestału lidera, największego producenta telefonii komórkowej na świecie.
Eksperci z Nokii, z którymi rozmawiałem, zwracają uwagę na dwa błędy. Mogły one wynikać z fińskiego korporacyjnego stylu pracy, gdzie wszyscy mogą mieć coś do powiedzenia i przed podjęciem każdej decyzji będzie się miesiącami dyskutować, testować i badać.
Zbyt dużo czasu i środków zainwestowano najpierw w produkcję własnego systemu operacyjnego. Kiedy z niego zrezygnowano, zrezygnowano również ze zdobywającego rynek przebojem Androida, żeby się wyróżniać na tle innych korporacji. Wybór padł na Windowsa. Głupiej nie można było, jak się okazuje z perspektywy czasu.
Niektórzy badacze bardzo personalizują ten kryzys, wskazując na błędne decyzje pierwszego nie-fińskiego CEO, Kanadyjczyka Stephena Elopa. Ale nawet bardzo nieżyczliwi mu ludzie, z którymi rozmawiałem, podkreślają, że absolutnie nie można mówić, że to była jego wyłączna wina. To był splot podjętych wcześniej decyzji, z których trudno było się wycofać.
Poza tym w Nokii bardzo długo nie wierzono, że ludzie przestawią się na dotykowe ekrany.
Ekspert, który pracował w dziale badawczym zajmującym się tym, jak ludzie korzystają z telefonów komórkowych, mówił mi, że ponieważ Nokia miała najlepiej oceniane klawiatury na rynku, to im się wydawało, że przyszłością jest jakaś forma hybrydy fizycznej klawiatury i ekranu dotykowego. I że ludzie, szczególnie starsi, nie przestawią się na korzystanie wyłącznie z dotykowego ekranu.
Czy w tym przypadku jakieś cechy fińskiej gospodarki, sposobu, w jaki ludzie współpracują ze sobą, zadziałały negatywnie?
Nokia wtedy już stała się korporacją światową i podejmowała decyzje o ekspansji na poziomie globalnym. Przeniosła centra technologiczne i laboratoria z Finlandii do Chin. Mnóstwo ludzi dostało propozycję: wyprowadzasz się do Szanghaju albo bierzesz odprawę. Stephen Elop wcześniej pracował w Microsofcie i podpisał umowę o współpracy z Microsoftem, co się skończyło de facto przejęciem części Nokii przez Microsoft. To jest postrzegane jako moment, w którym Nokia sprzedała duszę, przestała być „tą” Nokią.
Polityki publiczne Finlandii kojarzą się przede wszystkim z systemem edukacji, ale w pana książce przeczytałam o tym, jak Finowie stanęli przed problemem bardzo dużej liczby samobójstw, zwłaszcza wśród mężczyzn. I stworzyli bardzo szeroko zakrojony program na rzecz zmniejszenia ich liczby. To fascynująca opowieść o państwie, które myśli, mądrze planuje, rozważnie działa.
Rozmawiałem z psychiatrami, którzy na początku lat 90. uczestniczyli w projektowaniu strategii dotyczących zdrowia psychicznego. Zwracają uwagę, że był to moment, w którym na całym świecie zaczynało się większą uwagę przywiązywać do tego tematu. Finowie chyba trochę wcześniej się zorientowali, jak duży to problem, bo właśnie na początku lat 90. w trakcie tego dramatycznego kryzysu kolejny raz podskoczyła liczba samobójstw. Wielu Finów zna osobiście kogoś, kto popełnił samobójstwo. Dotyczyło to ludzi ze wszystkich klas społecznych. Co jakiś czas trafiały na czołówki gazet informacje o tym, że zabił się ktoś bardzo znany i zamożny, jak na przykład w latach 80. jeden z prezesów Nokii. Później się okazało, że w jego przypadku najprawdopodobniej przyczyną była nieleczona choroba afektywna dwubiegunowa.
Kiedy Finowie zaczęli o tym rozmawiać, podeszli do tego metodycznie, z uporem, skrupulatnością Paszczaka.
Paszczak w książkach o Muminkach ma być uosobieniem właśnie takich zawziętych Finów, którzy jak się już za coś wezmą, to pracują z uporem i obłędem w oczach.
Stworzyli coś, czego nikt nigdy wcześniej na świecie nie zrobił: narodowy program psychologicznej autopsji samobójstw. Przebadali bardzo szczegółowo 1397 przypadków samobójstw z okresu trochę ponad roku. Wydali na to mnóstwo pieniędzy. Robili prawdziwe autopsje, czyli sprawdzali podczas sekcji zwłok, jak wygląda od strony somatycznej, fizjologicznej ciało osoby, która popełniła samobójstwo. Robili wywiady z lekarzami, z osobami, które jako ostatnie miały kontakt z samobójcami, z ich rodzinami. Badali historię chorób. To była gigantyczna baza danych, jakiej do tej pory, na taką skalę, nikt nie zebrał. Analizowano też oczywiście listy pożegnalne.
Na tej podstawie zaprojektowano pierwsze strategie walki z problemami psychicznymi. Przede wszystkim uświadamianie osób pierwszego kontaktu – pielęgniarek, nauczycieli, pracowników socjalnych – jak należy rozmawiać z ludźmi, którzy mają symptomy problemów psychicznych, depresji czy innych zaburzeń. W Finlandii prawie wszyscy mężczyźni służą w armii, więc robiono im podczas poboru przesiewową diagnozę w kierunku potencjalnych zaburzeń psychicznych.
Nie żałowano pieniędzy. Generalnie chodziło o to, żeby relatywnie wcześnie dowiadywać się, kto ma potencjał do myśli samobójczych, żeby można było go skierować do bardziej wyspecjalizowanych miejsc, gdzie może szukać pomocy.
Fińscy naukowcy są jednak bardzo powściągliwi w przypisywaniu sobie sukcesu. Zwracają uwagę, że taki trend nigdy nie jest jednoczynnikowy. Do 2015 roku współczynnik samobójstw spadał. Później to się trochę wyrównało, w kolejnych latach widać fluktuacje.
Tak się złożyło, że w latach 90. pojawiły się leki psychotropowe nowej generacji. Zaczęto wypisywać je bez obaw o długotrwałe uzależnienie i drastyczne skutki uboczne. Jeden z psychiatrów wprost mi powiedział, że nie potrafi zmierzyć w żaden sposób – mimo że jest naukowcem, mającym nieprawdopodobny status, międzynarodową rozpoznawalność i dziesiątki tysięcy cytowań – czy bardziej pomógł narodowy program, czy psychotropy.
Ale jego zdaniem fundamentalna była też destygmatyzacja problemu.
Ludzie zaczęli opowiadać o tym, że się leczą, że chodzą do psychiatrów i psychologów.
A wcześniej ten psychiatra przez wiele lat wypisywał jako rozpoznanie wypalenie zawodowe, bo mężczyźni nie chcieli mieć w papierach depresji.
Jakby nie było, ten program dobrze pokazuje fińską metodę: jest problem, to wydajemy mnóstwo pieniędzy na badania, a potem projektujemy politykę, która problemowi zaradzi.
To była gigantyczna narodowa inwestycja. W leżącym we wschodniej Finlandii regionie Kainuu okazało się, że samobójstwa popełniają najczęściej myśliwi, za pomocą broni myśliwskiej. To jest bardzo słabo zaludniony region, właściwie porośnięty w całości tajgą, jeden z najbiedniejszych. Zaczęto więc docierać do myśliwych za pośrednictwem kół myśliwskich, żeby uświadomić mężczyznom w średnim wieku, którzy razem polują, ale w ogóle nie rozmawiają, że jednak powinni rozmawiać.
Chodziło o to, żeby ich przekonać do tego, że mówienie o swoich problemach i dzielenie się swoimi troskami jest po prostu ważne. Nie jest powodem do wstydu. Mówimy o dużym regionie, w którym mieszka zaledwie 30 tysięcy ludzi. Z danych, do których dotarłem, wynika, że skuteczność tego programu oceniano bardzo dobrze.
Polska nie prowadzi badań w zakresie samobójstw, nie monitoruje czynników ryzyka zachowań samobójczych, a bez tego trudno im zapobiegać. Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Ale ta opowieść nie będzie pełna bez historii pewnego centrum zdrowia psychicznego, z którego wyciekły dane wszystkich pacjentów. To jeden z największych skandali w Finlandii w ostatnich latach.
Finowie tak bardzo ufają instytucjom państwa, że niespecjalnie zwracają uwagę na to, że czasami to już nie są instytucje państwa, tylko usługi realizowane na zasadzie outsourcingu przez prywatne firmy, które mają niższe standardy zabezpieczenia danych niż szpitale publiczne.
Z firmy, która właśnie jako zewnętrzny podmiot świadczyła usługi na zlecenie instytucji, która kontraktuje takie świadczenia, wyciekły dane 30 tys. pacjentów. Okazało się, że były zagregowane, czyli razem trzymano informacje ułatwiające identyfikację: numer ubezpieczenia społecznego, imię, nazwisko, notatki z terapii, historię choroby, dane o lekach. Były tam ofiary przemocy włącznie z dziećmi, które były ofiarami przemocy seksualnej, a także dane sprawców, którzy też przecież poddani byli terapiom.
Pod koniec lutego dokonano ekstradycji z Francji gościa, który za tym stał. To dwudziestokilkuletni haker, który już był skazywany za różnego rodzaju przestępstwa tego typu. Proces będzie bardzo długi – 25 tysięcy osób zgłosiło się do policji jako ofiary przestępstwa. To największa sprawa karna w historii Finlandii, niezwykle skomplikowana.
Najpierw przestępcy zgłosili się do firmy z żądaniem okupu, ale ona to całkowicie zlekceważyła. Zaczęli więc grozić pacjentom – dane części osób wrzucono przez TOR do Internetu, żeby uwiarygodnić groźbę ujawnienia wszystkiego. Sytuacja była naprawdę dramatyczna. Dla tysięcy ludzi mogło to być nieprawdopodobnie traumatyczne doświadczenie.
Czego się na tym przypadku nauczą instytucje, trudno ocenić. Ten sektor służby zdrowia jest zdecydowanie niedofinansowany również tutaj. Specjaliści, z którymi rozmawiałem, mówią, że nie ma szans, żeby wrócić do systemu, w którym takie usługi nie będą kontraktowane na wolnym rynku. Po prostu jest za mało psychiatrów i psychologów. To w Finlandii silnie regulowany zawód.
No dobrze, zadam na koniec TO pytanie: czy Polska może się stać drugą Finlandią? Startowaliśmy w końcu z bardzo podobnego poziomu.
Jestem socjologiem, który zajmuje się instytucjami, a nie psychologizowaniem. Nie uważam, że „charakter narodowy” ma tutaj jakieś znaczenie. Finów, podobnie jak Japończyków, jeszcze pod koniec XIX wieku uważano za raczej leniwych, niechętnych do nauki, niechętnych do przyglądania się temu, co się dzieje na świecie. Stereotypy narodowe mają to do siebie, że wbrew pozorom są bardzo plastyczne, zmieniają się w czasie bardziej, niż się wydaje.
Jednak historycznie zaufanie do instytucji państwa w Finlandii było i jest zupełnie inne niż w Polsce. Wynikało to stąd, że to były zawsze ich instytucje, nawet w czasach carskiej Rosji. Nie zawodziły ich.
Takiego zaufania nie da się łatwo zbudować, ale oczywiście można próbować. W Polsce się nawet nie próbuje.
Podobnie jest, jeśli chodzi o kult wiedzy, czy zaufanie do badań naukowych. W Finlandii absolutnie nic by się nie zadziało, gdyby państwo nie zdecydowało się wydawać tyle na badania i rozwój. Jeszcze niedawno Finowie mieli największy odsetek osób zatrudnionych na etatach naukowo-badawczych wśród krajów OECD. Ktoś ich musi utrzymywać, i sektor prywatny oraz państwo brało to na swoje barki.
Instytucje wykuwane w procesie historycznym to rzecz, która nas dzisiaj najbardziej różni.
Z drugiej strony pod pewnymi względami oba nasze kraje będą musiały w najbliższych latach zmierzyć się z podobnymi zmianami. Polska i Finlandia do niedawna były dwoma najbardziej homogenicznymi krajami w Europie. W ciągu ostatnich 20 lat liczba imigrantów w Finlandii wzrosła sześciokrotnie. Polski rząd, wbrew własnej retoryce, już przed inwazją Rosji na Ukrainę i napływem uchodźców, prowadził najbardziej proemigracyjną politykę na europejskiej prawicy w zakresie emigracji zarobkowej.
Mówimy o bardzo poważnej zmianie społecznej. W wyborach przed trzema tygodniami po raz pierwszy 20 proc. przekroczyła Partia Finów, partia jednego tematu, a właściwie dwóch.
Emigracja i…?
Finlandia nie będzie płacić za waszą katastrofę klimatyczną. Żadna Unia Europejska nam nie powie, że mamy ciąć mniej lasów niż tniemy, nikt nam nie zabierze naszych samochodów.
O, tu też jesteśmy podobni.
Fińscy liberałowie też byli bardzo sceptyczni wobec transformacji, ale wydaje się, że przeszli na pozycję: zielona technologia to może być dla Finlandii kolejna duża rzecz. Fińskie przedsiębiorstwa mogą zarobić na tym wagony kasy. Mam nadzieję, że to będzie jeden z powodów, dla których nie powstanie koalicja z udziałem Partii Finów.
Chociaż… dzisiaj rozmawiałem z dwiema fińskimi socjolożkami, z którymi tu pracuję. Obie są przeciwne Partii Finów, ale powiedziały mi, że jeśli PF teraz nie wejdzie do koalicji, to bankowo wygra następne wybory, korzystając z luksusu opozycyjnego krytykowania wszystkiego, co będzie robił rząd. A jak wejdzie do koalicji i będzie współrządzić, to ich wyborcy się przekonają, że nie można na nich liczyć, że nie spełniają swoich obietnic przedwyborczych i spadnie ryzyko, że po kolejnych wyborach to oni będą największą partią, decydującą o składzie gabinetu. Więc może warto się przemęczyć teraz.
Na zdjęciu: fiński skoczek Niko Kytosaho podczas konkursu na dużej skoczni w trzecim dniu Pucharu Świata w skokach narciarskich w Lake Placid, 12 lutego 2023.
*dr hab. Wojciech Woźniak jest socjologiem zatrudnionym na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Obecnie pracuje jako visiting researcher na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu w Helsinkach dzięki grantowi, otrzymanemu w ramach programu im. Mieczysława Bekkera Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej. Zajmuje się relacjami między polityką a sportem, nierównościami społecznymi i fińskim modelem polityczno-kulturowym. Jego książka Państwo, które działa. O fińskich politykach publicznych ukazała się pod koniec 2022 roku nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze