0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Materiały dystrybutoraMateriały dystrybuto...

Niemal dekadę temu teledysk „My Słowianie” Cleo i Donatana reprezentował Polskę w konkursie Eurowizji. W tym roku naszym kandydatem do Oscarów są „Chłopi” w reżyserii DK Welchman i Hugh Welchmana. Czy to porównanie ma sens? Czy jest stosowne? Jak najbardziej.

Co więcej, naszym zdaniem wypada ono na korzyść „Słowian”, którzy ponieśli zasłużoną porażkę (14 miejsce w Eurowizji), ale mieli tę niewątpliwą zaletę, że niczego nie udawali. Przaśny, wulgarny pop z ostrym rytmem, sporą dawką mizoginii, transfobii i golizny (słynne ubijanie masła) – tylko tyle i nic poza tym. Ale też nic innego nam nie obiecywano.

Tymczasem filmowa adaptacja „Chłopów” Reymonta udaje – i to dość nieudolnie – kilka rzeczy jednocześnie. Po pierwsze – poważny film o polskiej wsi wpisujący się w nurt “ludowej historii Polski”. Po drugie – arcydzieło nowoczesnej animacji, które ożywia wielkie polskie malarstwo. I wreszcie po trzecie – film feministyczny, opowiadający bez ogródek o przemocy seksualnej i okrucieństwie patriarchatu. Każda z tych obietnic okazuje się jednak pusta.

Dużo kolorów, mało realiów

Adaptacja powieści Reymonta nie pojawia się w próżni, ale w ramach “zwrotu ludowego” w polskiej kulturze. Film jest częścią – już widać, że bardzo dochodową – sporej konstelacji utworów z ostatnich lat. Znajdują się w niej cieszące się wielomilionową oglądalnością piosenki zasysające elementy kultury tradycyjnej do popu jak „My, Słowianie” Cleo i Donatana na Eurowizji, występ zespołu Jarzębina na Euro 2012, ale też cały szereg niszowych praktyk mających na celu głębokie rozumienie i podtrzymywanie tradycyjnej muzyki czy tańca, jak organizowane od lat Tabory Domu Tańca czy Festiwale Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym.

Ostatnie lata przyniosły też kilka ważnych książek podejmujących refleksję nad nieobecnymi w dominującej narracji historycznej wątkami, dotyczącymi życia chłopów i chłopek, czy szerzej – klasy ludowej, a zwłaszcza nieprzepracowanego dziedzictwa pańszczyzny i kultury folwarcznej. Chodzi o „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego, „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego, „Bękarty pańszczyzny” Michał Rauszera, czy wreszcie „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak.

Reymontowi, który oprócz realistycznej prozy pisał także reportaże z zacięciem etnograficznym, byłoby raczej bliżej do tych ostatnich. W powieści otrzymujemy bogatą panoramę społeczną ówczesnej polskiej wsi – od przymierających głodem biedaków, po bogatego Borynę, który czuje się niemal równy dziedzicowi i podejmuje z nim walkę. „Chłopi” to powieść o władzy, przemocy i nierównościach. Równo pół wieku temu powstał na jej podstawie serial w reżyserii Jana Rybkowskiego, w którym to rozwarstwienie również jest silnie obecne.

Tymczasem w nowych filmowych „Chłopach” wiele uwagi poświęcono różnicom między porami roku, ale różnice ekonomiczne zdają się nie występować. Wszyscy chłopi i chłopki noszą tu buty, wszyscy są w miarę czyści, wypoczęci i odświętnie ubrani. Korale, zapaski, spódnice – oglądamy nieustający festiwal barw przypominający występy “Mazowsza”.

Zbudowana w całości z ręcznie malowanych kadrów adaptacja uporczywie estetyzuje i egzotyzuje polską wieś, ignorując biedę, brud i znój.

Film „Chłopi” nie ma nam nic do powiedzenia na temat chłopstwa jako warstwy społecznej.

Jego twórców to zwyczajnie nie ciekawi. Jeśli mieli w ręku „Ludową historię Polski” lub „Chamstwo”, to chyba ich nie otworzyli.

Przeczytaj także:

Pięknie, pięknie, ale po co?

Na portalu Culture.pl Bartosz Staszczyszyn nie szczędzi dziełu Welchmanów zachwytów: “Potrzeba talentu setek, a wręcz tysięcy ludzi, by na kinowym ekranie ożywić obrazy polskich mistrzów malarstwa: Chełmońskiego, Gierymskiego, Wyczółkowskiego czy Ruszczyca, a przy przenoszeniu na ekran arcydzieła Reymonta dotrzymać pisarzowi kroku, proponując zarazem autorskie odczytanie jego powieści. A jednak Dorocie i Hugh Welchmanom się to udało”.

W tym samym tonie utrzymana jest większość pojawiających się w obiegu recenzji i komentarzy internautów. Ach, jakie to piękne!

Nie warto pytać, czy film Welchmanów jest piękny. Jednych jego malarskość zachwyca, innych – drażni. My zobaczyłyśmy kicz, ktoś inny powie, że to świetna animacja i rewelacyjny sposób na edukację artystyczną. Warto zadać pytanie o sens tej estetyki. Co właściwie mówią te niezliczone nawiązania do obrazów, które wszyscy znamy – jeśli nie z wycieczki do Muzeum Narodowego, to z podręczników do liceum. Otóż przefiltrowanie Reymontowskiej fabuły przez malarstwo (a de facto gigantyczną machinę służącą tworzeniu reprodukcji) ma wymazać z pola widzenia nierówności społeczne oraz uwznioślić, upiększyć, ukulturalnić i zuniwersalizować polską wieś. Temu samemu służy folkowa muzyka, która łączy różne style i nie reprezentuje żadnego konkretnego regionu czy tradycji.

Naszym zdaniem Chełmoński, Gierymski i Wyczółkowski zostali w tym filmie nie tyle “ożywieni”, co sprowadzeni do funkcji dekoracyjnej makatki.

Pracy włożono w ten film co niemiara, to fakt. Czule przemalowano każdy szczegół, tak by pasował kolorystycznie i kompozycyjnie do całości. Jest pięknie, przepięknie, przenajpiękniej. Nawet wykorzystane w filmie obrazy Chełmońskiego zostają tu upiększone. Mówiąc brutalnie, wielka realistyczna powieść i świetne realistyczne malarstwo zostają tu zamienione w konwencję kina rozrywkowego, które realizm – sztukę, która mówi coś ważnego relacjach społecznych – ma w głębokim poważaniu. Gdybyśmy wierzyły w życie pozagrobowe, to obstawiałybyśmy, że z urządzonej w zaświatach projekcji malarze wyszli mniej więcej w połowie, nie mogąc znieść tego, co z ich twórczością zrobiono.

Podzielamy opinię Macieja Kryńskiego, który na łamach „Krytyki Politycznej” określił „Chłopów” mianem „kiczu dla wiecznie aspirującej klasy średniej, która trzęsie się ze strachu na samą myśl, że ktoś mógłby zarzucić jej niewrażliwość na ponadczasowe piękno Chełmońskiego”.

Mamy do czynienia z dziełem popkultury, które koniecznie chce uchodzić za arcydzieło kultury wysokiej, a jednocześnie zainkasować bonus za ludowość.

Zamiast polskiej wsi drugiej połowy XIX wieku, otrzymujemy uogólnioną wschodnioeuropejską ludowość, czyli eksportowy produkt ETNO w sam raz na Oscary.

Feminizm czy pruderyjny melodramat?

I wreszcie trzecia niespełniona obietnica tego filmu – jego rzekomy feminizm. “Tak mówicie, jakbym swojego rozumu nie miała” – denerwuje się powieściowa Jagna w rozmowie ze swoją matką.

W filmie jednak wydaje się być rozumu pozbawiona. Autorzy scenariusza dołożyli wszelkich starań, byśmy wzruszyli się jej losem, ale tylko i wyłącznie jako ofiary patriarchatu. Sprzedana przez matkę staremu Borynie, potulnie się na to godzi. Uwiedziona przez młodego Borynę idzie za nim “otumaniona”. Przekazywana z rąk do rąk w brutalnym tańcu, niemal traci przytomność. Pomawiana przez wieś, nie walczy o siebie. Nie walczy też – i niewiele mówi – gdy jest poniżana, bita i wreszcie – wypędzona.

Niektórzy widzą tu przekaz feministyczny. My mamy wątpliwości. Naszym zdaniem z Jagny zrobiono w tym filmie jagnię – istotę pozbawioną sprawczości i mocy – uwiedzioną, niewinnie oskarżoną, wreszcie – sponiewieraną. Z wieloznacznej powieści o sile pożądania i okrucieństwie wspólnoty zrobiono łzawy melodramat.

U Reymonta Jagna jest pełną pożądania i gotową na wiele, by je zaspokoić. Rozgrywa swoją seksualność i chociaż ostatecznie przegrywa, do końca pozostaje zmysłowa i świadoma swojej erotycznej siły.

Welchmanowie obsadzili w tej roli konwencjonalnie śliczną (i bardzo słowiańską) Kamilę Urzędowską, która zagrała skrzywdzone i wrażliwe dziecko raczej niż zmysłową kobietę. Robi pięknie wycinanki i lubi korale, ale nie ma pojęcia, czym jest seks. Źli ludzie (zwłaszcza: złe kobiety) nazywają ją zdzirą i suką, ale my wiemy, że jest niewinna, została przecież uwiedziona.

Paradoksalnie, otrzymujemy zatem film pruderyjny, oparty na założeniu, że młoda kobieta to przedmiot, a nie podmiot pożądania. Mężczyźni chcą tylko jednego, a śliczna 19-latka może być tylko ofiarą męskiej chuci. Cóż, taki scenariusz mogłaby śmiało zaakceptować komisja z Ordo Iuris. Nie ma to wiele wspólnego ani z wizją Reymonta, który w Jagnie widział dojrzałą kobietę, ani ze współczesnym feminizmem, który przeciwstawia się przemocy seksualnej, ale też wiele uwagi poświęca seksualnej podmiotowości kobiet.

Nagość przypadkiem lub za karę

Jagna – tak w powieści, jak i w filmie – jest „najpiękniejsza w całej wsi”, a zarazem najseksowniejsza. Reymont ma do niej stosunek dwuznaczny – wiadomo, że Jagna romansuje na prawo i lewo, ale ocenę jej rozwiązłości pisarz zostawia czytelnikom.

Tymczasem w filmie jej historia została opowiedziana z punktu widzenia konwencjonalnej obyczajowości. Nagość pojawia się często, ale wyłącznie w sytuacjach, które negują sprawczość Jagny. Przypadkiem – gdy opada jej z ramion bluzka, którą zaraz skromnie poprawia. Przemocą – gdy ubranie zdziera z niej któryś z mężczyzn. Za karę – gdy stary Boryna podpala stóg, w którym młodzi uprawiają miłość i oczywiście na końcu, gdy naga i upodlona Jagna leży na wozie, a potem w błocie.

Nie ma w „Chłopach” sceny erotycznej, w której kobieta byłaby inicjatorką i czerpała z seksu przyjemność. Jest natomiast to, czego prawdziwe feministyczne kino słusznie unika: uporczywa seksualizacja przemocy.

Czy perspektywa Jagny mogła się w filmie pojawić? Owszem, można ją było dopuścić do głosu na różne sposoby – również poprzez zabiegi formalne. Twórcy sięgają po imaginarium wielkiego malarstwa realistycznego przełomu XIX i XX wieku, ale po sztukę ludową – już nie. Wycinanki Jagny migają na ekranie wyłącznie jako dowód na jej wrażliwość i talent. A przecież mogłyby stanowić pełnoprawny obraz – wykorzystany na równi z Chełmońskim.

Tak, jak w skrócie chwytają weselny taniec, tak też, dużo subtelniej, z kobiecej perspektywy, mogły opowiedzieć z jednej strony o kobiecym pożądaniu, z drugiej – o rozgrywającej się przemocy. Twórcy filmu wybrali jednak perspektywę męską, erotyzując przemoc, czyniąc z niej widowisko dla męskiego widza. Kobiety oczywiście też mogą mieć z tego przyjemność, ale wymaga ona identyfikacji z gwałcicielem, co zresztą jest normą w konwencjonalnym kinie sprzed ery #MeToo.

W tym kontekście warto sobie odświeżyć “Słowian”.

Teledysk jest bezwstydnie lubieżny, ale nie w nim ma erotyzacji przemocy, bo kobietom przypisuje pełnię seksualnej podmiotowości. Tu nie ma ofiar patriarchatu, tylko napalone babki. “To jest ta gorąca krew/ To jest nasz słowiański zew!/ My, Słowianki, wiemy, jak użyć mowy ciała/ Wiemy, jak poruszać tym, co mama w genach dała” – a w tle rytmiczne ubijanie masła, wyuzdane uśmiechy, śmietana spływająca z obfitych warg i bardzo głębokie dekolty.

Cóż, polo-porno i żony na eksport to nie nasza bajka. I niekoniecznie najlepszy pomysł na reprezentację Polski za granicą. Ale przynajmniej tu wszyscy wiedzieli, o co tu chodzi. Nikt niczego nie udawał: “Zjeżdżają do nas z wielu świata stron/ Tu dobra wódka i dobre dziewczyny/ Szukaj u nas idealnych żon/ A nasze Panie nie mają kompleksów/ Bo nie mają powodów ich mieć/ A w teledysku nie ma podtekstów”.

No rzeczywiście, nie ma – wszystko jest na wierzchu. Twórców spotkała za to nagroda w postaci milionów wejść na youtube oraz przyjaznej w gruncie rzeczy parodii legendarnej drag queen Kim Lee.

W filmowych „Chłopach” splatają się i wreszcie spotykają sprzeczne tendencje: pruderia i gorący seks, sielanka i przemoc. Wielkie malarstwo oraz literacki Nobel Reymonta mają tę wątpliwej jakości rozrywkę nobilitować, czyniąc z niej produkt eksportowy, w którym wszystko ma tłumaczyć fakt, iż chłopi są inni niż my, egzotyczni.

A jednak te sprzeczności kiepsko się ze sobą łączą. Kluczowe sceny wypędzenia Jagny naruszają malarską spójność filmu, wizualizacja przemocy seksualnej nie mieści się w tej konwencji. W scenach linczu pękają estetyczne szwy – to są obrazy spoza kodu wizualnego XIX-wiecznego realizmu. Spętana sznurem naga dziewczyna albo naga, pobita kobieta leżąca w błocie to obrazy z zupełnie innego rejestru. Jakiego? Pornograficznego. Chełmoński takich rzeczy nie malował. Reymont też ich zresztą nie napisał. W jego „Chłopach” podczas sceny linczu Jagna nie jest naga, lecz w „porwanym odzieniu”. Twórcy filmu najwyraźniej nie mogli się jednak powstrzymać, by Jagnę rozebrać.

Gdy po najbardziej brutalnych scenach przychodzi burza, deszcz zmywa z ciała Jagny nie tylko błoto, ale również farbę. Nagle kadry wydają się pomalowane słabo lub wcale. Jak to interpretować? Zabrakło czasu, farb, czy koncepcji? A może twórcy zauważyli, że dalej tak się nie da, że sami na siebie zastawili pułapkę?

Cóż, pozostaje trzymać kciuki za „naszych” na Oscarach, żałując, że – ze względów czysto politycznych – nie wytypowano filmu naprawdę wybitnego, jakim jest „Zielona granica” Agnieszki Holland.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Agnieszka Graff
Agnieszka Graff

Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).

Magda Staroszczyk

Kulturoznawczyni, artystka i aktywistka, kuratorka Muzeum Woli. Interesują ją historie oddolne, perspektywa kobiet i mniejszości, a także działania ze społecznością lokalną. Prowadzi badania dotyczące doświadczeń kobiet nieheteronormatywnych w czasie PRL i transformacji ustrojowej. 

Komentarze