2 października nad ranem polskiego czasu Donald Trump poinformował na Twitterze, że jest zakażony koronawirusem i od tego czasu trudno nadążyć nie tylko za informacjami o bieżącej sytuacji, ale również za kaskadowo piętrzącymi się insynuacjami i teoriami spiskowymi. Spróbujmy sprawy uporządkować
Ameryka wstrzymała oddech. W piątkowe (2 października 2020) popołudnie Donald Trump został przetransportowany z Białego Domu do szpitala Walter Reed National Military Medical Center. Dlaczego, skoro prezydencka siedziba dysponuje sprzętem, którego pozazdrościć mogłaby mu niejedna profesjonalna placówka lecznicza?
W Walter Reed jest dostęp do większej ilości procedur medycznych i świetnie działające laboratorium. Są tam również najnowocześniejsze respiratory, których nie ma w Białym Domu. Choć wedle oficjalnych informacji cała ta infrastruktura nie jest potrzebna, bo polityk, którego za miesiąc czeka wyborcza walka o drugą kadencję, ma tylko lekkie objawy COVID-19: podwyższoną temperaturę, kaszel, czuje się także zmęczony.
Na filmie opublikowanym przez Biały Dom widać, że Trump przebył samodzielnie drogę ze swojej siedziby do wojskowego helikoptera, który – gdy tylko na jego pokładzie znajduje się głowa państwa – nosi zwyczajową nazwę Marine One. Ale w związku z tym, że po wielokrotnym mijaniu się z prawdą przez prezydenta i jego zaplecze, trudno im tym razem zaufać, nie wiemy, jaki naprawdę jest stan zdrowia głowy państwa.
Część komentatorów jest zdania, że przewrażliwiony zwykle na swoim punkcie Trump zwyczajnie wystraszył się zakażenia i chce dmuchać na zimne.
Pojawiły się też teorie, że prezydent tak naprawdę nie ma koronawirusa, a wobec wielkich strat sondażowych postanowił pójść va banque i zagrać na współczuciu Amerykanów.
Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że kiedy w 1981 roku Ronald Reagan został postrzelony i znajdował się w bardzo poważnym stanie, zaufanie i aprobata dla niego wzrosły od 7 do 10 pkt. proc., w zależności od sondażowni która to badała. Ale teraz scenariusz z oszukiwaniem należy odrzucić.
W związku z tym, że Trump lekceważył COVID-19, szydził z obostrzeń sanitarnych i noszenia maseczek, przyznanie się teraz do zarażenia jest siłą rzeczy politycznie ryzykowne. Tym bardziej udawanie, że się jest zarażonym, absolutnie się nie opłaca. Poza tym prezydent, który bardzo chce być wybrany na drugą kadencję, a jego ścieżka do zwycięstwa się z dnia na dzień się zwęża, nie zszedłby ze szlaku kampanii, by sobie wypocząć w szpitalu Walter Reed.
Poza tym nad Waszyngtonem w piątek dało się dostrzec latające E-6 Mercury. To wyprodukowane przez Boeinga samoloty dowodzenia, łączności i retransmisji sygnałów radiowych. Używane są przez Marynarkę Wojenną USA do łączności z atomowymi okrętami podwodnymi, nosicielami rakietowych pocisków balistycznych oraz lądowymi siłami jądrowymi.
Uruchomienie takich maszyn w sytuacji niepewności co do tego, kto zaraz może zostać commander-in-chief, czyli naczelnym dowódcą, to wyraźny sygnał do wrogów Ameryki: „U nas wszystko pod kontrolą, nie ważcie się ruszyć palcem”.
Sytuacja jest zatem poważna, czyli Trump naprawdę choruje.
Poza tym zakażeni koronawirusem są również Pierwsza Dama, doradczyni prezydenta Hope Hicks, bliska współpracowniczka Kellyanne Conway, szef jego kampanii Bill Stepien, szefowa Komitetu Wykonawczego Partii Republikańskiej Ronna Romney McDaniel oraz dwóch senatorów z prezydenckiego stronnictwa: Thom Tillis z Północnej Karoliny i Mike Lee z Utah. Tego pierwszego 3 listopada też czeka wyborczy sprawdzian. W sondażach przegrywa z Demokratą.
Wszyscy wspomniani ludzie byli obecni w zeszłą sobotę w Ogrodzie Różanym na uroczystości ogłoszenia, że nową sędzią Sądu Najwyższego będzie Amy Coney Barrett. Ona sama przechodziła wraz z rodziną chorobę latem, dlatego teraz najprawdopodobniej ma przeciwciała i się nie zaraziła.
Przypomnijmy, że we wtorek, 29 września, Trump spotkał się na debacie ze swoim demokratycznym rywalem Joe Bidenem. Były wiceprezydent usłyszawszy wieści z Białego Domu, przebadał się od razu. Wynik jego testu jest negatywny. Wierchuszka Demokratów potraktowała jednak sprawę prezydenckiej choroby poważnie. Biden, Kamala Harris i przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi życzyli na Twitterze głowie państwa i Melanii szybkiego powrotu do zdrowia.
Co więcej, sztab kandydata Demokratów z szacunku dla Trumpa postanowił wycofać z medialnego obiegu spoty reklamowe, które go atakowały. Republikanie nie odpowiedzieli na ten gest i nie zaprzestali krytykowania Bidena. Zaplanowane na nadchodzące dni spotkania prezydenta z wyborcami zostały oczywiście odwołane. Nie wiadomo, czy Trump zdecyduje się na kampanię on-line, bo po pierwsze nienawidzi tego sposobu kontaktowania się z Amerykanami, po drugie zdrowie może mu na to nie pozwalać.
Wspomnieliśmy o Amy Coney Barrett i dwóch zarażonych korona wirusem senatorach. Ten wątek jest asumptem do potencjalnego politycznego kryzysu. Po śmierci sędzi Ruth Bader Ginsburg Demokraci zaapelowali, by wstrzymać się z wyborem nowego sędziego do czasu wyboru nowego prezydenta.
Jednak Trump i szef Republikanów w Senacie Mitch McConnell dokładają wszelkich starań, by jeszcze przed 3 listopada obsadzić wakat w Sądzie Najwyższym, stąd ekspresowa nominacja Barrett i błyskawiczne przyspieszenie procedur jej zatwierdzania. Szef senackiej Komisji Sprawiedliwości Lindsay Graham, którego też czeka w rodzinnej Południowej Karolinie wyborczy test i także sondaże każą mu się obawiać o wynik, zarządził przesłuchania kandydatki na 12 października.
Republikanie mają w tym gremium przewagę 12 do 10 głosów. Ale tak się składa, że senatorowie Tillis i Lee w nim zasiadają, a skoro są teraz w związku z chorobą odizolowani, pozostaje remis – 10 do 10. Ale i z takim wynikiem kandydatura sędzi Barrettt może stanąć przed całą izbą, bo McConnell jest bardzo zdeterminowany, by tak się stało.
Bez Tillisa i Lee szef republikańskiej większości może liczyć na 49 głosów. Tyle samo mają Demokraci, wzbogaceni o dwie zbuntowane republikanki. W tej sytuacji głosem decydującym będzie ten należący do wiceprezydenta Mike’a Pence’a. Ten bezbarwny i izolowany przez Trumpa polityk dzięki owemu głosowaniu może przejść do historii jako ten, który na lata utrwalił konserwatywną większość w Sądzie Najwyższym.
Dodać jeszcze wypada, że w tak trudnej sanitarnie i politycznie sytuacji, kiedy wirus szerzy się w Kongresie, Demokraci powinni chronić swoją kandydatkę na wiceprezydenta Kamalę Harris, która chociaż pełna wigoru i wizerunkowo służąca za młodsze oblicze Joego Bidena za dwa tygodnie kończy 56 lat i zbliża się do grupy ryzyka. Senatorka też jest członkinią Komisji Sprawiedliwości.
Czas przyjrzeć się scenariuszom - co będzie, jeżeli prezydent Trump będzie pod respiratorem albo umrze. Ma 74 lata i sporą nadwagę, więc jest bardziej od średniej narażony na skutki COVID-19.
Gdyby zmarł przed wyborami, zastosowany zostanie Dział Pierwszy 25. poprawki do Konstytucji, który brzmi: „W razie usunięcia prezydenta z urzędu albo jego śmierci lub ustąpienia prezydentem zostaje wiceprezydent.”
Gdyby leżał nieprzytomny pod respiratorem, wówczas uruchamia się przepisy z Działu Czwartego tej poprawki: „Dział 4. Ilekroć wiceprezydent i większość kierowników resortów lub innego ciała określonego przez Kongres w drodze ustawy złoży prezydentowi ad interim Senatu i przewodniczącemu Izby Reprezentantów pisemne oświadczenie, że prezydent nie może sprawować władzy i zadań swojego urzędu, wiceprezydent niezwłocznie przejmuje władzę i zadania tego urzędu jako pełniący obowiązki prezydenta”.
Kto go w tej sytuacji zastąpi na kartach do głosowania? Tu sytuacja robi się skomplikowana.
Po pierwsze, wybory już trwają i w ramach procedury wczesnego głosowania oddano prawie półtora miliona głosów. To, czy zostaną uznane w razie śmierci kandydata w wielu przypadkach będzie zależało od decyzji sędziów, bo z pewnością obie strony pójdą z tym do sądu. Każdy z 50 stanów ma inne w tej sprawie przepisy. Natomiast procedury Partii Republikańskiej przewidują, że jej Komitet Wykonawczy może większością głosów wskazać następcę i to jego nazwisko pojawi się na kartach w stanach, które w tak krótkim czasie do wyborów taką możliwość przewidują.
Można też założyć, że gdyby trzeba było zastąpić kimś Trumpa, to w eskalującym chaosie Republikanie nie będą nadto kombinować i wskażą wiceprezydenta Pence’a. Czy ma on szansę na odrobienie strat sondażowych i zwycięstwo z Bidenem? Dostępne dane pokazują, że niekoniecznie. O ile może on zyskać głosy wyborców niezależnych i umiarkowanie prawicowych, którzy nienawidzą Trumpa, to jednocześnie straci poparcie trumpowskiej bazy, czyli białej, niewykształconej klasy robotniczej. Ci ostatni, jeśli na karcie do głosowania nie będzie ich idola, po prostu zostaną w domu.
Poza tym Pence nie jest popularny. Ufa mu 42 proc. Amerykanów, nie ufa – 50 proc. Teoria mówi, że jeżeli pretendent do urzędu jest “pod wodą”, czyli poniżej progu 50 proc. aprobaty, to przegrywa.
Tymczasem w zeszłym roku robiono też badania, czy Pence ma szanse w starciu z kluczowymi Demokratami, czyli Elizabeth Warren, Bernie Sandersem i oczywiście Joe Bidenem, gdyby Trump się wycofał. Sondaże pokazały, że przegrywa z całą trójką, a najbardziej – z Bidenem.
Czy można, ze względu na historyczną wyjątkowość tej kampanii i losy jej głównych bohaterów, przełożyć wybory? O ile wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, to nie jest niemożliwe. Wymagałoby to zgody Kongresu. Ale Demokraci, którzy mają większość w Izbie Reprezentantów, nigdy jej nie dadzą.
Autor jest dziennikarzem “Dziennika Gazety Prawnej”
Komentarze