0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcz.plAgnieszka Sadowska /...

16 grudnia 2021 Komisja Zdrowia zajęła się stanem opieki medycznej na terenie polskiego-białoruskiego pogranicza. Na zaproszenie posłów Lewicy zjawili się na niej przedstawiciele Medyków na Granicy — oddolnej inicjatywy, która przez półtora miesiąca patrolowała lasy i niosła pomoc uchodźcom i imigrantom.

Gdy lekarka Kaja Filaczyńska mówiła o śmierci z wychłodzenia, przewodniczący Komisji Tomasz Latos (PiS) próbował ją popędzać: "Proszę się streszczać, mamy kolejną komisję". Przekonywał też, że do represji aktywistów czy lekarzy, którzy niosą pomoc nie dochodzi, czego najlepszym przykładem jest dzisiejsze posiedzenie. "Swobodne, często bolesne wypowiedzi, nie są przecież krępowane" — mówił poseł PiS.

Przeczytaj także:

I choć urzędnicy z resortu Adama Niedzielskiego nie odnieśli się do żadnego z pytań posłów i strony społecznej, na sali padło wiele zarzutów pod adresem polskiego rządu. OKO.press publikuje w całości wypowiedzi przedstawicieli środowiska medycznego i organizacji pozarządowych.

Na miejscu był nasz reporter, Maciek Piasecki:

Medycyna z okopów

Kaja Filaczyńska, Medycy na Granicy: Między 7 października, a 14 listopada pełniliśmy całodobowe dyżury w strefie przygranicznej, ale poza strefą stanu wyjątkowego. W czasie naszej pracy udzieliliśmy pomocy 141 osobom dorosłym i 78 dzieciom. Ponad 1/3 osób, które znajdowaliśmy w lesie, w zimnie to dzieci. 21 osób wymagało transportu do szpitala i wyraziło na to zgodę. Były osoby, których stan był poważny, ale obawiały się, że zostaną odstawione na linię granicy.

Nasza perspektywa jest unikalna: współpracowaliśmy z lokalnymi szpitalami, systemem ratownictwa medycznego, osobami, które pomagają wolontariacko, a także lekarzami z Podlasia. Nasze wnioski często będą sprzeczne z tym, co mówi minister Kraska. Może minister nie wie, że na analogicznym terenie kraju dyspozytor nie zadaje pytania o status prawny osoby poszkodowanej. Pyta jedynie jakiej wymaga pomocy. Na Podlasiu takie pytania padają.

Stan zdrowia osób, które wymagają pomocy w podlaskich lasach, jest związany z warunkami, w jakich przebywają. Są to osoby, które cierpią z powodu wychłodzenia, braku dostępu do wody pitnej i jedzenie. To sprawia, że medycyna uprawiana na tych terenach jest medycyną pola walki. Jest medycyną, która cofa się w czasie. Mieliśmy tam do czynienia ze stanami, o których czytaliśmy w książkach do historii medycyny.

Stopa okopowa, w której są zmiany martwiczo-ropne powstałe na skutek wychłodzenia, urazów i wilgoci, była przypadłością typową dla żołnierzy przebywających w okopach. I była też typowa dla naszych pacjentów.

Osoby, które od wielu dni nie miały dostępu do wodny pitnej, przesączały ją przez liście, na skute tego wymiotowały, miały bóle brzuszne i biegunki. To jest medycyna, którą uprawialiśmy w XXI wieku w kraju Unii Europejskiej.

Stan naszych pacjentów jest sytuacją, której można było zapobiec. Wystarczy zapewnić podstawowe potrzeby, takie jak: ciepło, jedzenie, pitna woda. Jako lekarkę, jako obywatelkę Polski, niepokoi mnie fakt, że nasz kraj jest obojętny. To wszystko dzieje się za pozwoleniem, państwo nie podejmuje działań, które dają schronienie, ogrzewanie, nakarmienie. Ekstremalną konsekwencją tego stanu jest fakt, że do osoby, którą ostatnio znaleziono koło Narewki trzeba było wzywać straż pożarną, bo ciało było tak przymarznięte do gruntu.

Chcieliśmy też zwrócić uwagę, że medycy wykonujący pracę są stawiani przed absurdalnymi dylematami. Mamy świadomość, że transport do szpitala wiąże się z ryzykiem, że po lekkim zaopatrzeniu, po poprawie stanu, osoby zostaną zabrane i nie będą miały ciągłości leczenia. Wiemy o kilku takich sytuacjach".

Skazujemy ludzi na tortury i śmierć

Kalina Czwarnóg, Fundacja Ocalenie: "Ze szpitala wypisywane i zabierane przez służby są osoby, które absolutnie nie powinny być pozbawiane opieki medycznej. Takim przykładem był młody mężczyzna w hipotermii z urazem klatki piersiowej, który musiał być wyniesiony z lasu, ponieważ ani karetka nie mogła do niego dojechać, ani on nie mógł samodzielnie dojść. W ciągu kilkunastu godzin został zabrany, odstawiony na linię granicy, czyli wypchnięty z Polski.

To wyglądało tak, że przedstawiciele polskich służby ciągnęli tego człowieka po ziemi.

Kolejną rzeczą, o której chcemy powiedzieć, są pobicia na Białorusi i mróz, czyli warunki, na które skazujemy, my jako państwo, ludzi, którzy potrzebują pomocy medycznej. Znajdujemy w lesie osoby tak dotkliwie pobite, że nie mogą chodzić. Są osoby pogryzione przez psy, okaleczone przez drut kolczasty, na który przemocą są pędzone, są również rażone prądem. Myślę, że państwo polskie zdaje sobie sprawę ze skali przemocy na Białorusi, ale nadal naraża ludzi na utratę zdrowia, życia, na nieludzkie traktowanie i tortury".

Segregujemy ludzi na lepszych i gorszych

Jakub Sieczko, Medycy na Granicy: "To nie jest prawda, że zasady udzielania pierwszej pomocy na Podlasiu są analogiczne do pozostałej części terytorium RP.

Nie jest prawdą, że zespoły ratownictwa medycznego udzielają pomocy każdemu, kto tej pomocy potrzebuje.

Notoryczne i niezgodne z prawem jest to, że zespoły medyczne wysyłane są do ludzi po zebraniu pełnego wywiadu na temat ich statusu prawnego. Nasz czas dojazdu do jednego pacjenta wyniósł godzinę. Był to pacjent w ciężkim stanie. Zadzwoniliśmy na pogotowie z prośbą o zadysponowanie najbliższego zespołu. Usłyszeliśmy, że nie jest to możliwe, bo lokalizacja jest niepewna. My jechaliśmy godzinę do nieprzytomnego człowieka i znaleźliśmy do od razu. Osobiście dzwoniłem prosząc o wezwanie do strefy do kobiety w hipotermii. Dyspozytor odpowiedział mi: "No wie pan, ale my mamy teraz specjalną procedurę". Ta specjalna procedura oznacza, że karetka do pacjentki jechała 2,5 godziny. Do nieprzytomnej kobiety w polskim lesie. Takie są realia systemu pomocy w Polsce. Nie pomaga każdemu, kto tego potrzebuje, tylko segreguje ludzi na lepszych i gorszych.

W lasach są dzieci, to 1/3 naszych pacjentów. Proszę sobie wyobrazić, jak to jest spotkać 16 dzieci w środku lasu, które błagają o wodę. Nasz najmłodszy pacjent miał rok. Te dzieci, wychłodzone, są wywożone na Białoruś. To hańba dla polskiego państwa.

Nie jestem politykiem. Jestem lekarzem. Chciałem zwrócić się do posłów, którzy wykonują ten sam zawód, co ja.

  • Chciałem spytać doktora Latosa, który jest radiologiem, jak ocenia czułość i swoistość badania USG wykonywanego w środku lasu?
  • Chciałbym spytać pana doktora Piechę, który jest ginekologiem, co by radził w środku lasu kobiecie, która od dwóch tygodni krwawi z dróg rodnych? Albo, jak ocenia pan to, że z powodu sepsy w szpitalu w Hajnówce zmarła 38-letnia kobieta w ciąży
  • Chciałem spytać pana doktora Hoca, panią doktor Płonkę i panią doktor Sójkę - to interniści - jak w środku lasu leczyliby kwasicę metaboliczną z PH 6,9 i niewydolność nerek?

To są sytuacje, które spotykaliśmy i to są sytuacje spowodowane tym, co robi polskie państwo. Łukaszenko nie jest wytłumaczeniem dla tego, co tam się działo. Nie może być wytłumaczeniem, bo to my tych ludzi traktujemy nieludzko.

Jako wolontariusze czuliśmy się tam niechciani. Mimo że wspieraliśmy system, który z powodu pandemii jest w bardzo ciężkim stanie. Nie zezwolono nam na wjazd do strefy, co jest skandalem. Mam taką refleksję, że to nie jest prawdą, że w Polsce ochrona zdrowia i życia jest dobrem najwyższym. Nie jest dobrem najwyższym. Pozwalamy w pełni świadomie na to, żeby ludzie umierali i jest to hańba. Będziemy się tego wstydzić przez dziesięciolecia".

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze