0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.plAnna Jarecka / Agenc...

4 mln ton - taka może być luka w imporcie węgla w najbliższym sezonie grzewczym. Powodem jest - oczywiście - rosyjska agresja na Ukrainę i sankcje na import rosyjski węgiel.

Do tej pory pozwalał milionom gospodarstw domowych w Polsce na zrobienie zapasów opału na zimę. W 2020 roku z Rosji przyjechało do nas 9,4 mln ton węgla. Wcześniej te wartości były jeszcze wyższe - z rekordowymi 13 mln ton w 2018 roku. Ogromna część z tego importu trafiała do domowych kotłowni.

Kiedy import z Rosji został zakazany, pojawił się problem. A surowca ze wschodu nie zastąpi ten z Indonezji czy Kolumbii - który ma inne parametry, trudniej go sprowadzić i na który jest obecnie bardzo duże zapotrzebowanie, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie.

Każdy węgiel na wagę złota

W obliczu kryzysu węgiel przeznaczony dla elektrowni można by było przekazać odbiorcom indywidualnym - oceniają eksperci. "To niekoniecznie byłby surowiec optymalny pod względem sortymentu czy innych parametrów, takich jak kaloryczność czy emisje pyłów. W warunkach kryzysowych, z jakimi mamy do czynienia, każdy rodzaj węgla jest jednak na wagę złota" - powiedział Aleksander Sobolewski, dyrektora zabrzańskiego Instytutu Technologii Paliw i Energii w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną".

Żeby jednak móc węgiel energetyczny oddać na cele ciepłownicze, trzeba mieć jednak z czego produkować energię. Polska mogłaby produkować ją z wiatru. Gdyby nie kilka złych decyzji i wieloletnie opóźnienia w poluzowaniu przepisów "ustawy antywiatrakowej".

Projekt, który miał odblokować wiatrowe inwestycje w Polsce, został przyjęty przez rząd już w lipcu. Ireneusz Zyska, wiceminister klimatu odpowiedzialny za OZE, zapowiadał wtedy, że kwestia wiatraków będzie głosowana "na najbliższym posiedzeniu Sejmu". Na początku listopada miną cztery miesiące, a projekt nadal leży w zamrażarce.

Solidarna Polska blokuje porozumienie

Rzecznik rządu Piotr Mueller, pytany o to w środowym (19 października) wydaniu programu "Graffiti" w Polsacie, odpowiedział:

"Wiemy, że jest pewien brak konsensusu w klubie parlamentarnym. Chodzi o to, jak powinny być liczone odległości [wiatraków od zabudowań]. Naszym celem jest przyjęcie projektu, musimy to jednak przedyskutować. Sprawa jest delikatna, bo wiatraki są budowane w pewnych odległościach od zabudowy, co powoduje kontrowersje. Dlatego to ograniczyliśmy, bo mieszkańcy polskich gmin mieli słuszne zarzuty, że budowa bywa zbyt bliska".

Przyznał także, że frakcją antywiatrakową jest Solidarna Polska.

"To nie są łatwe sprawy" - dodał.

Z podobną niemocą wypowiadała się ministra klimatu Anna Moskwa dwa miesiące po przyjęciu projektu przez rząd. "Projekt jest skomplikowany, był długo konsultowany z rynkiem, ale wymaga jeszcze dialogu pomiędzy nami a parlamentem, tak byśmy mogli znaleźć odpowiedzialny kompromis i dalej procedować te rozwiązania"- mówiła.

Kwestia wiatraków nie może być jednak odkładana w nieskończoność. Po pierwsze, rozwój OZE jest koniecznym krokiem do poradzenia sobie z kryzysem energetycznym i wysokimi cenami prądu. Po drugie, Polska musi wypełnić cele klimatyczne - co bez wiatraków się nie uda.

Wreszcie, po trzecie, bez zmiany ustawy "antywiatrakowej" nie dostaniemy pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Liberalizacja zasad budowania farm wiatrowych to jeden z "kamieni milowych", czyli warunków postawionych przed Polską, bez których będziemy mogli pożegnać się z unijnymi funduszami.

99,7 proc. Polski wyłączone

Przypomnijmy: W 2016 roku rząd przyjął tak zwaną ustawę antywiatrakową, która wprowadziła zasadę 10H. Czyli odległość farmy wiatrowej od zabudowań i terenów cennych przyrodniczo musi wynosić przynajmniej dziesięciokrotność wysokości wiatraków. W praktyce to około 1,5 km do 2 km. Zasada działała również w drugą stronę: na terenie wokół elektrowni wiatrowych nie można budować domów.

To spowodowało, że po 2016 roku jedynymi elektrowniami wiatrowymi, jakie powstały w Polsce, są te, które dostały pozwolenie na budowę jeszcze przed wprowadzeniem ustawy.

Think tank Instrat wyliczył, że aż 99,7 proc. powierzchni Polski jest wyłączona spod wiatrowych inwestycji.

Obecnie mamy około 7,6 GW mocy zainstalowanej z wiatru. To 37 proc. wszystkich mocy OZE i 13 proc. ogółu mocy zainstalowanej. Dla porównania: moc zainstalowana elektrowni węglowych to 36,7 GW. Sama elektrownia w Bełchatowie to 5 GW.

Na zachodzie Europy energetyka wiatrowa jest znacznie bardziej rozwinięta. W Niemczech działa ok. 30 tys. turbin wiatrowych z ok. 64 GW zainstalowanej mocy. Na drugim miejscu w Europie jest Hiszpania (28 GW), a na trzecim Francja z wynikiem 19 GW.

Rząd woli wiatraki na morzu

"Według IMGiW około 60 proc. naszego kraju ma dobre warunki, jeśli chodzi o wietrzność i możliwość budowania turbin wiatrowych. Moglibyśmy mieć 3 razy więcej mocy z wiatru na lądzie i drugie tyle na morzu i nie byłoby to jakieś wielkie osiągnięcie" - mówił w rozmowie z OKO.press dr Mikołaj Troczyński, ekspert ds. OZE z Fundacji WWF.

Jak już pisaliśmy w OKO.press, rząd woli stawiać na wiatraki offshore, czyli właśnie te na morzu. Według Polityki Energetycznej Polski do 2030 roku farmy wiatrowe na morzu mają mieć 5,9 GW mocy zainstalowanej, a do 2040 – 11 GW.

Te na razie jednak wciąż są w fazie planowania i zdobywania pozwoleń.

Przeczytaj także:

Bardzo istotnym argumentem w debacie o wiatrakach jest cena energii, którą produkują. Jest to obecnie najtańsze dostępne źródło. Niemiecka organizacja Fraunhofer Institute for Solar Energy Systems wyliczyła w 2021 roku, że energia z wiatru w wietrznych regionach kosztuje 0,04-0,05 euro za kWh. W mniej wietrznych - 0,06-0,08 euro. Ta sama ilość energii z węgla kosztowała, wg niemieckich szacunków, 0,16 euro za kWh.

Widać to również w danych Towarowej Giełdy Energii. W wietrzne dni, kiedy wiatraki pokrywają dużą część zapotrzebowania, cena za MWh spada. Na przykład w niedzielę 2.10.2022 elektrownie wiatrowe pokryły aż 28 proc. produkcji energii. Jak podaje Fundacja Instrat, wysoka produkcja, a także niskie zapotrzebowanie na energię elektryczną przyczyniło się do niskiej dziennej ceny: 350 zł/MWh.

Dla porównania: w mniej wietrzny dzień, 1 września 2022, cena za MWh wyniosła 1566,13 zł.

Przerzucanie się ustawą

Wbrew ogólnoświatowym trendom i konieczności rozwoju OZE, rząd PiS nie spieszy się ze zmianami w prawie. Przypomnijmy:

  • pod koniec 2019 roku ówczesna minister rozwoju Jadwiga Emilewicz zapowiadała, że ustawę „antywiatrakową” trzeba zmienić. Projekt miał powstać do końca 2020;
  • zmiany w rządzie (stanowisko po Emilewicz przejął Jarosław Gowin) i pandemia znacząco opóźniły prace;
  • projektem wiatrakowym zajmowała się następnie wiceminister Anna Kornecka, która przeprowadziła go przez konsultacje;
  • po jej odwołaniu elektrownie wiatrowe trafiły w ręce Artura Sobonia, który przeszedł jednak do Ministerstwa Finansów;
  • ustawę w lutym 2022 przejął wiceminister rozwoju Michał Wiśniewski;
  • w kwietniu prace nad nią przejęło Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Resort w oficjalnym komunikacie pisał, że uelastycznienie 10H jest "kluczowe dla dalszego rozwoju technologii wiatrowej na lądzie";
  • 5 lipca rząd przyjął projekt nowelizacji. Nowe przepisy nie trafiły jednak pod obrady Sejmu.

Solidarna Polska chce wiatraków daleko od domów

Co zawiera nowela?

Przede wszystkim – nie znosi zasady 10H, a jedynie daje samorządom możliwość jej liberalizacji. Gminy będą mogły zmniejszyć odległość wiatraków od zabudowań i terenów cennych przyrodniczo. Będzie mógł to określać Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego (MPZP), biorąc pod uwagę zasięg oddziaływania elektrowni wiatrowej.

Konieczne będą uzgodnienia inwestycji z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, mieszkańcami gminy, a także mieszkańcami gmin ościennych. Lokalna społeczność ma być maksymalnie zaangażowana w cały proces.

Nowela ustala też minimalną odległość wiatraków od zabudowań: 500 metrów. Solidarna Polska, która jest przeciwna rozwojowi energetyki wiatrowej na lądzie, sugerowała w lipcu 2022, żeby tę odległość zwiększyć do 1000 metrów. Jeśli ta poprawka zostałaby zaakceptowana, nowela nie polepszyłaby znacząco sytuacji - rozwój wiatraków byłby nadal zablokowany.

Polityk partii Ziobry Janusz Kowalski, wiceminister rolnictwa, wielokrotnie wypowiadał się krytycznie o energii wiatrowej. "Najtańsza jest energia z polskiego węgla, a nie dotowana miliardami energia z niemieckich wiatraków" - pisał w lipcu na Twitterze.

W innym tweecie opublikował film, na którym widać pożar turbiny wiatrowej. "Wiatraki powinny być budowane jak najdalej od zabudowań" - napisał.

Nowe wiatraki dopiero za kilka lat

Zmiany opisane w przyjętym przez rząd projekcie mają umożliwić powstanie nowych instalacji wiatrowych o łącznej mocy 6-10 GW. Ułatwią również zabudowę na terenach wiejskich, która nie będzie już ograniczona przez elektrownie.

„Projekt nowelizacji ustawy odległościowej jest daleki od ideału, ale branża wiatrowa szukając kompromisu zgodziła się na taki kształt przepisów. Tak, aby jak najszybciej zatrzymać powiększająca się lukę inwestycyjną” – komentował w "Wysokim Napięciu" Sebastian Kwapuliński ze Stowarzyszenia Energii Odnawialnej.

Podkreślał również, że wejście w życie nowelizacji przełożyłoby się na uruchomienie pierwszych projektów dopiero za 2-3 lata. Byłyby to przedsięwzięcia, których rozwój został przerwany w 2016 roku, gdy zasada 10H wchodziła w życie.

„Na całkiem nowe projekty trzeba będzie poczekać znacznie dłużej. Mimo tego rządzący świadomie powiększają tę lukę inwestycyjną w momencie jednego z największych kryzysów energetycznych w historii”

– mówił Kwapuliński.

Materiał "Wysokiego Napięcia" opublikowaliśmy również w OKO.press:

W podobnym tonie wypowiadał się Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, w rozmowie z OKO.press. Jego zdaniem ścieżka legislacyjna jest zbyt skomplikowana. Organizacja konsultacji społecznych i uzyskanie wielu pozwoleń z kilku instytucji (w tym RDOŚ) wydłuży proces inwestowania w elektrownie wiatrowe. W efekcie – wyliczał Gajowiecki – na nowe wiatraki będziemy i tak czekać pięć, a nawet siedem lat od momentu przyjęcia nowych zasad.

Wiatraki: remedium na problem węglowy

Eksperci jednak przyznają zgodnie, że lepsza taka nowelizacja, niż kolejne lata przestoju. Szczególnie, że w obecnej kryzysowej sytuacji energia z wiatru pomogłaby w zwiększeniu zapasów węgla.

"Gdyby nasz system energetyczny był bardziej zdywersyfikowany, gdybyśmy nie zatrzymali choćby rozwoju lądowych wiatraków, potrzebowalibyśmy dzisiaj mniej węgla"

- mówił w rozmowie z "DGP" analityk z think tanku Ember Paweł Czyżak. Wyliczył, że przy założeniu stabilnego poziomu rozwoju energetyki wiatrowej bez 10H, na poziomie sprzed wprowadzeniem szkodliwych regulacji, tylko w tym roku moglibyśmy mieć dodatkowe 15 TWh prądu z wiatru. To nieco więcej, niż cała Polska zużyła w sierpniu 2022.

Taka produkcja prądu z wiatru mogłaby zmniejszyć popyt na węgiel energetyczny o 6,9 mln ton. Przypomnijmy, że szacowana przez ekspertów luka może wynieść 4 mln ton. Oznaczałoby to, że gdyby nie 10H, węgla mielibyśmy nawet więcej, niż potrzebujemy. Choć węgiel energetyczny nie jest surowcem przeznaczonym do spalania w domowych kotłach, wciąż byłby zabezpieczeniem na nadchodząca trudną zimę.

KPO pod znakiem zapytania

Im dłużej rządzący PiS będzie odkładał zliberalizowanie przepisów dotyczących wiatraków, tym dłużej będziemy czekać na wypłatę środków z KPO. Jak pisaliśmy, zmiana 10H jest jednym z "kamieni milowych", czyli warunków koniecznych do wypłaty pieniędzy z Planu Odbudowy.

Przypomnijmy: w ramach KPO Polska wnioskuje o 23,9 mld euro w formie grantów oraz o 11,5 mld euro w formie pożyczek. W sumie to 35,4 mld euro.

„Podstawą rozliczania się z Komisją Europejską (...) jest realizacja tzw. kamieni milowych w odniesieniu do reform oraz wskaźników w odniesieniu do inwestycji. Płatności dla Polski będą przekazywane dopiero po wykazaniu, w cyklu półrocznym, że zaplanowane w danym półroczu kamienie milowe i wskaźniki zostały zrealizowane" - informuje rząd na stronie internetowej poświęconej KPO.

Kamień milowy dotyczący liberalizacji 10H (oznaczony w KPO jako kamień milowy B23G) miał zostać zrealizowany w II kwartale 2022 - czyli do końca czerwca.

Mamy więc już cztery miesiące opóźnienia.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze