0:000:00

0:00

Przed trzema miesiącami wydawało się, że tegoroczna jesień dla polskiej energetyki wiatrowej będzie czasem niemalże wiosennego rozkwitu. Wszystko za sprawą nowelizacji ustawy odległościowej, która przy racjonalnych działaniach rządzących powinna już być obowiązującym prawem.

To pozwoliłoby dokończyć projekty farm wiatrowych, których rozwój zatrzymało wprowadzenie restrykcyjnych przepisów w 2016 roku. Przede wszystkim chodzi jednak o całkiem nowe inwestycje, które będą mogły skorzystać z nowoczesnych i bardziej wydajnych turbin.

Im więcej wiatru, tym tańszy prąd

Nikt nie zaprzecza, że energetyka wiatrowa jest zależnym od pogody źródłem energii. Dlatego zdarzają się dni w roku, w którym ma małe znaczenie w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym, pracując w skrajnych przypadkach z obciążeniem wynoszącym kilkaset czy nawet kilkadziesiąt megawatów.

Jednak w dniach, gdy wiatru nie brakuje, ich wpływ na rynek energii jest kluczowy. Przykładem był poniedziałek 3 października, gdy średnie hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce wyniosły 503 zł/MWh (aukcja market coupling) i były jednymi z najniższych w Europie.

Jak wskazał Instytut Jagielloński (IJ), wpływ na to miał przede wszystkim silny wiatr, który ostatnio pozwolił na tak wysoką generację energii na początku kwietnia 2022 roku.

Energia z odnawialnych źródeł była dzięki temu od 3 do 5 razy tańsza niż w przypadku produkcji w konwencjonalnych elektrowniach wykorzystujących węgiel czy gaz. Z analiz IJ wynika również, że produkcja energii elektrycznej z farm wiatrowych na lądzie istotnie przyczynia się do obniżenia średnich cen hurtowych energii elektrycznej w Polsce.

– Dane za okres styczeń 2020 – marzec 2022 pokazują, że wyższy udział produkcji z lądowych farm wiatrowych w pokryciu krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną przekłada się na spadki jej cen na rynku spot – podkreśla IJ.

Z kolei analitycy Fundacji Instrat wyliczyli, że za każdym razem, gdy wiatraki zapewniają moc 6340 MW, to starsze elektrownie węglowe o sprawności 36 proc. mogą w godzinę zaoszczędzić 2527 ton (42 wagony, czyli 1 pociąg) cennego importowanego węgla z portów ARA (Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia).

Zdaniem Sebastiana Kwapulińskiego, dyrektora zarządzającego Stowarzyszenia Energii Odnawialnej, korelacja pomiędzy zwiększoną średnią dobową produkcją energii ze źródeł wiatrowych a notowaniami cen energii jest dobitnym dowodem na korzyści płynące z rozwoju energetyki wiatrowej.

"Jeszcze niedawno dostęp przedsiębiorstw do zielonej energii był szeroko dyskutowany z uwagi na realizację strategii odpowiedzialnego biznesu. Teraz ta tania energia z OZE jest warunkiem przetrwania tych podmiotów. Alternatywą jest redukcja zatrudnienia, czy całkowite zamykanie biznesów" – zaznaczył Kwapuliński w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl.

Przeczytaj także:

Lepsza taka nowelizacja niż żadna

Skala tych korzyści byłaby znacznie większa, gdyby nie jedne z najbardziej restrykcyjnych w Europie ograniczeń dla budowy elektrowni wiatrowych, znanych jako tzw. zasada 10H.

Stosowanie 10-krotności wysokości turbiny wiatrowej w maksymalnym wzniesieniu łopaty wirnika oznacza, że dla elektrowni wiatrowej o wysokości szczytowej 150-180 m minimalna odległość od zabudowań mieszkalnych wynosi ok. 1500-1800 m.

W ramach aktualnie „zamrożonej” nowelizacji zasada 10H miała zostać utrzymana, ale jednocześnie dawała taką możliwość samorządom, które chcą na swoich terenach posadowić wiatraki – po dodatkowych konsultacjach z lokalną społecznością, przeprowadzeniu oceny oddziaływania na środowisko i przy zachowaniu minimalnej odległości 500 m od zabudowań.

Utrzymana miała zostać również podstawowa zasada lokowania nowej elektrowni wiatrowej wyłącznie na podstawie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego (MPZP).

"Projekt nowelizacji ustawy odległościowej jest daleki od ideału, ale branża wiatrowa szukając kompromisu zgodziła się na taki kształt przepisów. Tak, aby jak najszybciej zatrzymać powiększająca się lukę inwestycyjną" – skomentował Sebastian Kwapuliński.

Zwrócił przy tym uwagę, że wejście w życie nowelizacji przełożyłoby się na uruchomienie pierwszych projektów dopiero za 2-3 lata. Byłyby to przedsięwzięcia, których rozwój został przerwany w 2016 roku, gdy zasada 10H wchodziła w życie.

"Na całkiem nowe projekty trzeba będzie poczekać znacznie dłużej. Mimo tego rządzący świadomie powiększają tę lukę inwestycyjną w momencie jednego z największych kryzysów energetycznych w historii" – podkreślił Kwapuliński.

Wiatraki dzielą Zjednoczoną Prawicę

Projekt nowelizacji wpłynął do Sejmu 14 lipca 2022, po czym został skierowany do opinii Biura Legislacyjnego oraz konsultacji przez Krajową Radę Radców Prawnych i Naczelną Radę Adwokacką. Od tego czasu nic się nie zmieniło – nie nadano nawet numeru druku sejmowego.

Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska, w drugą „miesięcznicę” mrożenia projektu przyznała wreszcie, że z firmowaną przez jej resort nowelizacją jest problem.

"Projekt jest skomplikowany, był długo konsultowany z rynkiem, ale wymaga jeszcze dialogu pomiędzy nami a parlamentem, tak byśmy mogli znaleźć odpowiedzialny kompromis i dalej procedować te rozwiązania" – stwierdziła minister Moskwa, dopytywana przez dziennikarzy. Oceniła też, że zawarte w projekcie nowelizacji rozwiązania są „trudne” oraz wymagają jeszcze „refleksji i dialogu”.

Oczywiście odwracanie uwagi w stronę parlamentu jest robieniem dobrej miny do złej gry, bo większość opozycji, a na pewno Koalicja Obywatelska oraz Lewica, tę nowelizację by poparły. Problem tkwi w samej Zjednoczonej Prawicy, a mianowicie w antywiatrakowej frakcji w PiS oraz Solidarnej Polsce.

Choć ta ostatnia jako samodzielna partia polityczna ma poparcie mniejsze niż błąd statystyczny, to jednak wciąż jest niezbędna do utrzymania chwiejnej większości w obecnej kadencji Sejmu.

Jednocześnie w praktyce trwa już kampania wyborcza do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Braku jedności w Zjednoczonej Prawicy, a taką pewnie pokazałyby wyniki głosowania nad projektem nowelizacji 10H, zapewne obawiają się władze PiS.

W efekcie wiatraki mrożą się coraz głębiej w sejmowej zamrażarce, choć – podobnie jak wiele innych ustaw forsowanych przez PiS – mogłyby w błyskawicznym tempie przejść przez parlament i zostać wysłane prezydentowi do podpisu.

Wydarzenia ostatnich tygodni nie dają za wiele nadziei na zmianę. W połowie września wiceminister Ireneusz Zyska, największy orędownik nowelizacji w kierownictwie resortu klimatu, stracił na rzecz Anny Moskwy nadzór nad departamentem OZE. Aktualnie podlega mu już tylko departament elektromobilności i gospodarki wodorowej.

Nie ma jednak wątpliwości, że szczególną uwagę należy przede wszystkim zwracać na to, co mówi Jarosław Kaczyński. Temat zasady 10H pojawił się nawet w ostatnich dniach podczas spotkania prezesa PiS z mieszkańcami w Koszalina.

"Ta zasada będzie na pewno jakoś zmodyfikowana. Tylko tutaj są jakby dwie prawdy. Jedna, że potrzebne są wiatraki, druga, że każdy z nas ma prawo w swoim domu spokojnie żyć, móc spać, odpoczywać, nie słyszeć ciągle jakiegoś huku. To jest też podstawowe prawo obywatela" – stwierdził Kaczyński. – "Szukamy jakiegoś kompromisu i mam nadzieję, że ten kompromis znajdziemy" – dodał.

Ponadto wskazał, że w jego ocenie „to musi być pewna odległość, taka, żeby to zabezpieczało interesy kogoś, kto ma blisko dom. Chyba że on się na to zgadza, to też jest możliwe, ale to musi być zgoda niewymuszona”.

Jarosław Kaczyński postanowił też trochę postraszyć elektorat mówiąc, że „za wiatrakami, jak to mówią, chodzą różni ludzie, też musicie o tym wiedzieć”. Doprecyzował, że „niekoniecznie są to aniołki”…

Politycy szkodzą wyborcom

"Nikt nie zaprzecza, że wśród inwestorów w energetyce wiatrowej zdarzały się przypadki niepoprawnej komunikacji z otoczeniem, co powodowało negatywne emocje wśród lokalnej społeczności" – powiedział nam Sebastian Kwapuliński.

Jednak zastrzegł przy tym, że protesty o ograniczonej skali dotyczą realizacji wszelkiego rodzaju inwestycji – infrastrukturalnych, przemysłowych, handlowych oraz innych, które są obserwowane w początkowej fazie ich rozwoju.

"Wokół żadnych innych inwestycji grupa polityków – na czele z europosłanką Anną Zalewską, która spowodowała wstrzymanie prace nad rządowym projektem ustawy – nie podsycała aż tak negatywnych emocji. Niestety, ich pozycja i wpływ na cały obóz władzy są odwrotnie proporcjonalne do tego, jakie są faktyczne oczekiwania społeczne" – podkreślił Kwapuliński.

Jak dodał, działania takich polityków w praktyce działają na szkodę lokalnych społeczności. Gdyby nie ustawa odległościowa, to inwestorzy mogliby stawiać wiatraki o większej mocy, dzięki czemu ilościowo byłoby ich mniej i znajdowałyby się dalej od zabudowań niż przy aktualnych przepisach, które zmuszają do instalowania starszych i mniej wydajnych turbin.

Ponadto zasada 10H w obecnym brzmieniu ogranicza możliwości lokowania w pobliżu budownictwa mieszkaniowego, co jest dodatkową „karą” dla lokalnych społeczności i samorządów.

"Mieszkańcy gmin już niebawem spotkają się z absurdalną i nieodwracalną blokadą możliwości budowy domów. Jednocześnie wiele samorządów widzi w energetyce wiatrowej szanse na rozwój, czemu dają wyraz m.in. Związek Gmin Wiejskich Rzeczypospolitej Polskiej oraz Stowarzyszenie Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej" – wskazał Kwapuliński.

Sondaże rozwiewają wątpliwości

Dyrektor SEO zwrócił przy tym uwagę, że żadne badania opinii społecznej prowadzone w ostatnich latach nie pokazały, aby sprzeciw wobec energetyki wiatrowej mógł być znaczącym paliwem politycznym. Ostatnie sondaże pokazują natomiast, że dominująca większość społeczeństwa jest za rozwojem lądowych farm wiatrowych.

Lipcowy sondaż pracowni Social Changes wykazał, że 81 proc. ankietowanych popiera rozwój lądowych elektrowni wiatrowych, a 75 proc. uważa, że przyczyniają się one do wzrostu bezpieczeństwa energetycznego i zmniejszenia zależności od paliw kopalnych. Ponadto 85 proc. pytanych osób wskazało, że prawo powinno wspierać rozwój OZE.

Dwa kolejne wymowne sondaże przyniósł wrzesień. W badaniu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” ponad 60 proc. pytanych odpowiedziało twierdząco na pytanie o to, czy ustawa odległościowa powinna zostać zliberalizowana. Natomiast w badaniu SW Research na zlecenie firmy Eurowind Energy 85 proc. respondentów zadeklarowało pozytywne nastawienie do farm wiatrowych.

Co istotne, już w styczniu 2021 roku wyniki swoich badań opinii społecznej, opracowanych przez firmy PBS i BR, publikowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska.

"Rozwój lądowych farm wiatrowych w Polsce raczej lub zdecydowanie popiera 85 proc. mieszkańców kraju. 24 proc. mieszkańców Polski zadeklarowało, że mieszka w okolicy lądowych farm wiatrowych. Respondenci z tej grupy pozytywnie oceniają działania władz lokalnych i inwestora farmy wiatrowej na etapie jej powstawania – ponad połowa z nich jest tego zdania (54 proc. ocen pozytywnych wśród badanych mających w swojej okolicy zamieszkania farmy wiatrowe). Co siódmy badany uważa, że lądowe farmy wiatrowe mają raczej lub zdecydowanie pozytywny wpływ na środowisko" – informował resort klimatu.

Podkreślał również, że im przedział wiekowy jest większy tym odsetek ocen pozytywnych jest mniejszy, lecz nadal w najstarszej grupie wiekowej jest to ponad połowa wskazań pozytywnych (58 proc.).

"Mam wrażenie, że temat lądowej energetyki wiatrowej stał się przedmiotem politycznego Matriksa. Nieliczne grono polityków zbudowało swoją pozycję na walce z wiatrakami i przekonało dużą część obozu władzy, że taka postawa przynosi wymierne korzyści wyborcze. Tymczasem obowiązująca ustawa jest szkodliwa dla rządu właśnie w sensie politycznym" – ocenił Sebastian Kwapuliński.

"Zaniechanie rewizji ustawy w obliczu nadchodzących wyborów, w szczególności samorządowych, oraz obecnej sytuacji geopolitycznej, kryzysu ekonomicznego i energetycznego, to przepis na polityczną katastrofę. Bez nowych mocy wiatrowych, społeczeństwo zapłaci za ciągłość dostaw energii oraz ciepła bardzo wysoką cenę – zarówno w wymiarze ekonomicznym, jak i zdrowotnym" – stwierdził.

Apele trafiają w próżnię

Praktycznie nie ma tygodnia, aby nie pojawiały się kolejne apele dotyczące odblokowania rozwoju lądowej energetyki wiatrowej. Ostatnio taki wystosowała m.in. Konfederacja Lewiatan do Elżbiety Witek, marszałkini Sejmu.

"Na rozwoju odnawialnych źródeł energii wygrywają wszyscy, w tym społeczności lokalne, właściciele gruntów oraz odbiorcy poszukujący energii w rozsądnej cenie. Obecny kryzys na rynkach energetycznych pokazuje, że drogą ku stabilności systemu energetycznego oraz wzmocnienia suwerenności Polski są dające niezależność energetyczną odnawialne źródła energii" – wskazał Lewiatan.

Apel o przyspieszenie prac nad nowelizacją 10H do marszałek Witek wystosowała również Krajowa Izba Klastrów Energii i OZE. Podkreśliła w nim, że projekt ustawy stanowi kompromis pomiędzy możliwością rozwoju energetyki wiatrowej a potrzebami lokalnych społeczności.

"To wpływ społeczności lokalnych na realizację inwestycji wiatrowych był wskazywany jako kluczowy i niezbędny element, aby pracować nad nowelizacją. Ten kluczowy czynnik został uwzględniony" – zaznaczyła Izba.

Sebastian Kwapuliński wskazał, że pierwsze propozycje nowelizacji ustawy odległościowej SEO wysuwało już pół roku po jej ogłoszeniu.

"Przez ostatnie lata skupialiśmy się na mozolnej pracy nad przepisami dotyczącymi OZE. Jednak to, co dzieje się w ostatnich miesiącach w temacie 10H, już przelewa czarę goryczy" – powiedział dyrektor.

Dlatego SEO ma obawy o dalsze losy lądowej energetyki wiatrowej – również w scenariuszu wyciągnięcia nowelizacji z sejmowej zamrażarki.

"Jeśli w ramach rządowego projektu rozważane jest dalsze korygowanie przyjętego w projekcie kierunku liberalizacji restrykcji, to istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że projekt ten będzie jedynie fasadową konstrukcją, niedającą realnych szans na osiągnięcie rezultatu w postaci rozwoju nowych inwestycji" – wyjaśnił Kwapuliński.

Zwrócił uwagę, że lądowa energetyka wiatrowa stała się też swego rodzaju zakładnikiem sporu związanego z Krajowym Planem Odbudowy. Parę miesięcy temu doszło do przyspieszenia prac nad nowelizacją 10H z uwagi na potrzebę wypełnienia kamieni milowych wymaganych do uruchomienia KPO.

Obecnie, gdy widać impas w sporze pomiędzy polskim rządem a Komisją Europejską, można mieć obawy, że właśnie energetyka wiatrowa stanie się zakładnikiem i kartą przetargową w tym sporze.

Nie mnóżmy sobie problemów!

Oczywiście na samej ustawie odległościowej problemy energetyki wiatrowej się nie kończą. Kolejny dotyczy mocy przyłączeniowych.

"Stan sieci dystrybucyjnych oraz potrzeba ich modernizacji i rozbudowy jest tematem znanym od lat. Mimo tego doprowadzono do stanu, w którym sieci stały się kolejnym hamulcem dla rozwoju OZE. Rozwój energetyki wiatrowej to zaoszczędzone tony węgla, których nie musimy importować z egzotycznych kierunków po zawrotnych cenach. Te oszczędności przeznaczmy w nadchodzących latach na rozwój sieci elektroenergetycznych" – wskazał Kwapuliński.

Jednocześnie podkreślił, że nie należy antagonizować środowisk związanych z węglem i OZE.

"Dziś dobrze widać, że nie ma konfliktu pomiędzy energetyką wiatrową a węglową. Branża OZE nie kwestionuje tego, że bloki węglowe będą zapewniać stabilną pracę Krajowego Systemu Elektroenergetycznego – jako źródła pracujące w jego podstawie. Branża popiera też m.in. pomysł modernizacji bloków klasy 200 MW, które mogą pomóc w bilansowaniu OZE w nadchodzących latach" – podsumował Sebastian Kwapuliński.

Tekst ukazał się najpierw w portalu wysokienapiecie.pl

Udostępnij:

Tomasz Elżbieciak

Dziennikarz portalu wysokienapiecie.pl. Specjalizuje się w szeroko pojętej tematyce rynku budowlanego oraz infrastruktury: energetycznej, przemysłowej i transportowej. W latach 2010-2021 zajmował się tą tematyką w portalu wnp.pl i magazynie Nowy Przemysł. Wcześniej praktykował i stażował m.in. w PAP oraz w katowickim oddziale „Gazety Wyborczej”. Jest absolwentem politologii – dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach.

Przeczytaj także:

Komentarze