Samorządowi hurraoptymiści mogą się cieszyć: 37 proc. obecnie rządzących prezydentów miast wygrało wybory w I turze. Kolejne 28 proc. będzie walczyło w II turze. Świetnie rządzą? Można jednak wysnuć z tych danych wnioski dużo bardziej pesymistyczne
Tuż po ogłoszeniu wyników badań exit poll po wyborach samorządowych 7 kwietnia przez Polskę przetoczyła się ostra dyskusja. Czy PiS wygrał, czy przegrał? Czy ten sejmik koalicja odzyska, czy straci? Czy Tusk popełnił błędy? A może osiągnął sukces, bo co prawda sama Platforma ma gorszy wynik, ale już koalicja rządowa lepszy?
Analizowano i komentowano z wielkim zacięciem, aż zrobiło się lekka absurdalnie, bo deliberowano o wyborach, ale na pewno nie o samorządowych.
Umyka to wielu komentatorom, ale wybory do sejmików wojewódzkich niewiele mają wspólnego z lokalnymi wyborami. Owszem, odbywają się tego samego dnia, karty wrzuca się do tej samej urny, liczy je ta sama komisja, ale to wszystko. Wyborcy wybierają tu partie, a te nie mają nawet programów dla regionów. Bo i po co, skoro o kontrolę nad unijnymi pieniędzmi tu idzie (to główne zadanie sejmików), a nie o zarządzanie lokalną wspólnotą?
Wybory do sejmików bardziej przypominają wielki polityczny sondaż, o tyleż ważny, że na wielkiej puli.
Aby cokolwiek powiedzieć o wyborach 7 kwietnia, trzeba zejść niżej. Do miast, miasteczek, powiatów, gmin. Tych ostatnich jest 2477. Dla właściwej perspektywy: sejmików jest szesnaście.
Spójrzmy na oficjalne wyniki Państwowej Komisji Wyborczej z miast prezydenckich. Tych jest w Polsce 107. Z tego tylko 11 ma więcej niż 250 tysięcy mieszkańców. 26 miast liczy od 100 do 250 tysięcy, 45 ma między 50 a 100 tysięcy mieszkańców, a od 35 do 50 tysięcy – 25 miast. W mniejszych miastach – wszystkich w Polsce jest ponad tysiąc – rządzą burmistrzowie.
W wyborach 7 kwietnia 40 obecnie rządzących prezydentów zebrało więcej niż 50 procent głosów i wygrało w pierwszej turze. Kolejnych 35 zwyciężyło w pierwszej turze, ale nie zdobyło połowy głosów, więc czeka ich dogrywka 21 kwietnia.
Jest też 15 prezydentów, których mieszkańcy ocenili gorzej, bo zajęli w wyborach drugie miejsce. Mają jeszcze szansę na wygraną, bo weszli do drugiej tury.
Tylko w 17 miastach na pewno będą rządzić nowi prezydenci. Pięcioro wygrało w pierwszej turze, kolejnych 12 zostanie wyłonionych w drugiej.
Można na te dane spojrzeć optymistycznie. Samorząd trzyma się mocno, jest dobrze oceniany, mieszkańcy ufają prezydentom i darzą ich zaufaniem. Potwierdzają to statystyki z poprzednich wyborów, gdy wygrywało średnio siedmiu na dziesięciu rządzących wójtów/burmistrzów/prezydentów. System jest dobrze skalibrowany, działa, nie potrzeba zmian.
Problem w tym, że to nie wniosek a teza do udowodnienia. W dodatku z pewnym nieuświadomionym założeniem.
Załóżmy na chwilę, że nie omawiamy tu danych z wyborów lokalnych, a krajowe. Mamy więc rząd albo prezydenta państwa, który wygrywa kolejną kadencję z poparciem na poziomie 60-70 procent. W dodatku to nie druga kadencja, ale trzecia, czwarta, piąta. Jest tak silny, że nie ma konkurencji, jest praktycznie nie do odwołania poza wyborami, a otoczenie jest mu całkowicie podporządkowane.
Też się Państwu coś nie spina? Przecież gdybyśmy mieli taką sytuację na poziomie krajowym, znaczyłoby, że coś w systemie nie działa na poziomie standardów demokratycznych. Prezydent rządzący czwartą kadencję? Dwadzieścia lat?! Rząd w kolejnych wyborach wygrywający z poparciem 60 procent?
To by przecież oznaczało, że musiał sobie całkowicie podporządkować wszystkie instytucje, zaanektować sferę publiczną, przejąć media. Inaczej byłoby to niemożliwe. Ludzie się nudzą, chcą zmian, szukają nowego. Zmieniają się prądy społeczne, nadzieje, potrzeby i oczekiwania. Więc w systemie demokratycznym takie długowieczne rządy są niemożliwe. Na Węgrzech, Białorusi, w Rosji owszem, ale u nas?
Aby przyjąć, że taka sytuacja na poziomie samorządowym jest normalna, musimy zastosować do tych wyborów inną miarę. Wyjąć władze lokalne ze sfery polityki i walki o władzę i przenieść do sfery działalności społecznej. Wtedy wszystko się zgadza. W samorządzie działają społecznicy, którzy troszczą się tylko o dobro wspólne oraz dobrobyt gminy i mieszkańców. Nie uprawiają polityki, nie stosują jej narzędzi, by władzę zdobyć i utrzymać…
Można się tylko uśmiechnąć pod nosem z własnej naiwności. Choć przecież nieustannie dokonujemy takiej intelektualnej ekwilibrystyki, opowiadając o samorządzie.
W Polsce lokalnej dało wyczuć się zmęczenie mieszkańców długością kadencji. To w sumie dziwne, jak łatwo przeszliśmy do porządku dziennego na zmianę demokratycznego dogmatu, że kadencji nie można dowolnie przedłużać.
To nie była sytuacja jak z pandemii, gdy w 2020 roku o kilka miesięcy przesunięto termin wyborów prezydenckich. W przypadku kadencji samorządu zdecydował interes czysto polityczny – by jedne wybory nie następowały tuż po drugich. Sejm zafundował w ten sposób 5,5-letnią kadencję, o 40 procent dłuższą, niż poprzednie.
To tu, a nie w ogólnokrajowej polityce, trzeba szukać powodów mniejszej frekwencji.
Że była niższa niż w wyborach 15 października nic dziwnego, nie ta mobilizacja, nie ta walka. Ale w tym roku była też niższa niż w 2018 roku. Wyniosła 51,99 proc. a cztery lata wcześniej 54,9 proc.
W rozmowach z mieszkańcami pojawiają się powody: zniechęcenie do „wiecznej” władzy, niezrozumiała zmiana zasad w trakcie kadencji, przekonanie o braku wpływu, brak konkurentów chętnych do zmierzenia się z coraz silniejszym samorządowcem. Niestety, nie widać tego w badaniach. Badania lokalne są bardzo drogie, taniej pytać ogólnie, jak oceniamy samorząd. Tak ogólnie to dobrze. Problem, gdy wdamy się w szczegóły.
Jeszcze jedną zależność widać w wynikach. Na 15 miast, w których prezydenci co prawda dostali się do drugiej tury, ale z drugim wynikiem (Bełchatów, Jaworzno, Koszalin, Leszno, Nowa Sól, Racibórz, Radomsko, Siedlce, Tczew, Toruń, Włocławek, Zabrze, Zamość, Zawiercie, Zielona Góra) w większości działają silne media lokalne.
Portal ddbelchatow.pl, „Co Nowego Jaworzno”, Wyborcza Koszalin, „Tygodnik ABC”, „Tygodnik Regionalny”, „Nowiny”, „Gazeta Radomszczańska”, „Tygodnik Siedlecki”, Wyborcza Toruń, „Tygodnik Zamojski”, „Kurier Zawierciański” patrzą lokalnej władzy na ręce, sprawdzają, weryfikują, kontrolują, czasami nękani procesami i SLAPP-ami.
Nie decydują o tym, kto zostanie prezydentem, ale dostarczają mieszkańcom wiedzy, by mogli podjąć sensowną decyzję. Prezydenci są na publicznym widelcu, a ich grzechy, błędy i nieudolności są nagłośnione. Dokładnie, jak powinno być w demokracji.
Co ciekawe, w największych miastach wojewódzkich, gdzie prezydenci wygrali w pierwszej turze, silnych tytułów jest niewiele. Pozostały media Polska Press i te wydawane przez samorządy.
- od 2015 roku wydawca lokalnego tygodnika „Gazeta Radomszczańska”, ukazującego się na terenie powiatu radomszczańskiego. Wcześniej sekretarz redakcji i redaktor naczelny tygodnika Kulisy; sekretarz redakcji, z- ca redaktora naczelnego oraz redaktor naczelny Życia Warszawy; sekretarz redakcji, z-ca redaktor naczelnej Dziennika Gazety Prawnej oraz wydawca Magazynu DGP. W ostatnich czterech latach dziesięciokrotnie nominowany i pięciokrotnie nagradzany w konkursie SGL Local Press, dwukrotnie nominowany do Grand Press w kategorii publicystyka. W 2020 roku członek jury Grand Press. W 2011 roku wydał powieść „Zasada nieoznaczoności”.
- od 2015 roku wydawca lokalnego tygodnika „Gazeta Radomszczańska”, ukazującego się na terenie powiatu radomszczańskiego. Wcześniej sekretarz redakcji i redaktor naczelny tygodnika Kulisy; sekretarz redakcji, z- ca redaktora naczelnego oraz redaktor naczelny Życia Warszawy; sekretarz redakcji, z-ca redaktor naczelnej Dziennika Gazety Prawnej oraz wydawca Magazynu DGP. W ostatnich czterech latach dziesięciokrotnie nominowany i pięciokrotnie nagradzany w konkursie SGL Local Press, dwukrotnie nominowany do Grand Press w kategorii publicystyka. W 2020 roku członek jury Grand Press. W 2011 roku wydał powieść „Zasada nieoznaczoności”.
Komentarze