0:000:00

0:00

Opozycja nie ma dziś jednej, spójnej odpowiedzi na pytanie: co mają zrobić obywatele w dniu, który PiS ogłosi dniem wyborów? Jest wielogłos, sprzeczne strategie.

Zanim jednak opozycję potępimy za to, że znów jest podzielona i niedecyzyjna, warto zauważyć, że znalazła się w fundamentalnie trudnej sytuacji. Bo nie ma tu łatwych odpowiedzi ani łatwych rozwiązań. Jedne decyzje grożą tym, że iluś obywateli zachoruje lub umrze. Inne - że skończy się nam demokracja.

Przeczytaj także:

Niepewność dopadła nie tylko obywateli, ale też polityków. A Jarosław Kaczyński ten stan niepewności dodatkowo „podgrzewa”. Ta sytuacja może generować pochopne decyzje i nieprzemyślane ruchy. Bo emocjonalna presja, by coś zrobić i to zrobić teraz, już, zaraz - jest wielka. Nic dziwnego, że jeden ze sztabowców mówi nam: „Najtrudniejsza strategiczna decyzja, przed jaką stałem w mojej karierze politycznej”.

Wycofać kandydatów? Ogłosić to teraz czy w ostatniej chwili? A może grać w tę grę do końca? Namawiać wyborców, by nie głosowali czy przeciwnie - by głosowali nadzwyczaj licznie?

„Co dzień zmieniamy strategię”, „nie ma ostatecznych decyzji”, „ta sytuacja jest dla wszystkich nowa”, „to jest wojna psychologiczna” - słyszymy w sztabach. „Kaczyński chce nas wykończyć psychicznie, idzie na totalny konflikt w sztabach opozycyjnych kandydatów” - mówi jeden ze sztabowców. A inny: „Kaczyński wie, że jako opozycja się nie dogadamy”. Oto krajobraz polityki w stanie szoku.

Wybory nie będą ani powszechne, ani tajne, pole do fałszerstwa jest ogromne, a przede wszystkim będą zagrażać życiu i zdrowiu. Choć opozycyjny wielogłos jest psychologicznie zrozumiały, politycznie będzie mieć fatalne skutki. No chyba że jest wyrafinowaną strategią i opozycja gra teraz melodię, której spodziewa się Kaczyński. A w maju zagra zupełnie inną - wspólnie.

Co mają zrobić wyborcy opozycji 10 maja?

Wyobraźmy sobie, że jest 9 maja (albo 16, albo 22 - w zależności od tego, którą datę władze PiS uznają za wygodną), w naszych skrzynkach pocztowych czekają pakiety do głosowania. Co z nimi zrobić? Zignorować? Wyrzucić? Wyjąć, postawić krzyżyk przy jednym nazwisku i odesłać?

Dopytywaliśmy o to w sztabach demokratycznych kandydatów. Co radzą swoim wyborcom? „Należy głosować w wolnych, tajnych, równych wyborach. A te, to farsa” - odpowiada Adam Szłapka, rzecznik sztabu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.

Choć sztab kandydatki KO nie mówi tego wprost, można wnioskować, że zachęca, by w wydarzeniu, jakie odbędzie się w maju, nie brać udziału.

Takie podejście to woda na młyn PiS - uważają w sztabach PSL i Lewicy. Pytamy, co zatem robić, przecież sami mówią, że te wybory będą groźne dla zdrowia i faworyzują Andrzeja Dudę. Ludowcy i Lewica odpowiadają zgodnie: zagłosować. „Rezygnacja z udziału w wyborach będzie skutkować 5-letnią kadencją Andrzeja Dudy” - stwierdza Miłosz Motyka, rzecznik ludowców. Tak samo szef sztabu Roberta Biedronia Tomasz Trela: „Nie przyłożymy ręki do tego, żeby Andrzej Duda spacerkiem przejął Pałac Prezydencki na drugą kadencję”.

Do głosowania nie namawia Szymon Hołownia. Ale na tym jego stanowisko się nie kończy: „Jeżeli dojdzie do wyborów w terminie forsowanym przez Jarosława Kaczyńskiego, wtedy – bez względu na wynik – złożymy protest wyborczy do Sądu Najwyższego. Wybory muszą być uczciwe i opierać się na prawdzie, a nie na pustej walce o stanowisko”. Dodatkowo Hołownia już teraz będzie składał skargi i pozwy i namawia do tego samego obywateli. Mają to być m.in. pozwy o zabezpieczenie dóbr osobistych. Twierdzi, że jego dobra osobiste jako kandydata są naruszane.

Strategia 1. To nie są wybory (Koalicja Obywatelska)

To strategia podnoszenia politycznych kosztów wyborów, wywierania presji na władzę, by ta cały czas tłumaczyła się z tego, co zamierza zrobić. Jest to próba zmiany sensu wydarzenia z 10/17/23 maja. Wyłączenia go z zestawu demokratycznych praktyk. Za tą strategią stoi nadzieja: jeśli do maja konsekwentnie będziemy powtarzać, że to, co odbędzie się w maju, to nie są wybory, nawet Kaczyński w końcu od nich odstąpi. W wywiadzie dla „Newsweeka” Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała: „To obywatele mogą wymóc na władzy przełożenie wyborów”.

A jeśli wybory jednak będą, to frekwencja będzie bardzo niska. Wówczas Andrzej Duda będzie prezydentem niechcianym przez znaczną część społeczeństwa. Nawet wyborcy PiS to zauważą i poczują się z tym nieswojo, odbije się to na poparciu dla partii Kaczyńskiego. Zacznie następować erozja władzy PiS.

Wady tej strategii? Wiele. Przede wszystkim jest niespójna. Małgorzata Kidawa-Błońska zadeklarowała, że weźmie udział w debacie prezydenckiej "Newsweeka", nie domaga się też skreślenia swojego nazwiska z karty wyborczej.

Bojkot w przypadku obywateli polega na rezygnacji z czynnego prawa wyborczego (prawa do głosowania), w przypadku kandydat/ki - z prawa biernego (prawa do kandydowania). Z obywatelskiego i moralnego punktu widzenia wszystko jest jak najbardziej w porządku: wybory to groźna dla zdrowia i życia farsa, nie należy jej wspierać. Jednak KO nie jest organizacją obywatelską, lecz koalicją partii.

W dodatku ta strategia miałaby sens, gdyby była strategią całej opozycji - miała masowe poparcie w różnych elektoratach. A na razie się na to nie zanosi.

Można przypuszczać, że niespójne zachowanie dodatkowo szkodzi niedawnej faworytce prezydenckiego wyścigu, Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, która traci poparcie w sondażach.

Strategia 2. Startować i wygrać (Lewica i PSL)

Nie ułatwiać przejęcia władzy. Premier Morawiecki już zaczyna wysyłać sygnały, że pod koniec kwietnia zasady zamknięcia będą stopniowo poluzowywane. PiS wybory przeprowadzi.

Nawet jeśli opozycyjni kandydaci się wycofają, w wyborach pluralizm będzie. PKW zarejestrowała w sumie już 10 kandydatów (oprócz dotychczasowej szóstki są to: Marek Jakubiak, Paweł Tanajno, Mirosław Piotrowski i Stanisław Żółtek).

Jest jeszcze inna kwestia: lewicowy elektorat jest jeszcze bardziej antypisowski niż elektorat KO. „Część elektoratu Lewicy i tak pójdzie zagłosować. Oni nie darują PiS-owi i Dudzie” - stwierdza Tomasz Trela. „Można się wycofać, ale to daje Andrzejowi Dudzie pięć lat spokoju, można też podnieść rękawicę i walczyć” - rozważa Miłosz Motyka z PSL.

Lewica liczy, że jej program najbardziej oddaje potrzeby i emocje Polek i Polaków w epidemii i kryzysie. Zaś PSL obserwuje wzrost popularności swojego kandydata i po ciuchu liczy na wejście do drugiej tury, a potem na zwycięstwo.

Słabe punkty? Przyznanie, że to, co odbędzie się w maju, to jednak będą wybory. Z moralno-obywatelskiego punktu widzenia - wątpliwe. Co więcej konsekwencją powinno być nawoływanie ludzi, by jak najliczniej wzięli udział w wyborach. Skoro Lewica i PSL wierzą, że można wygrać, to znaczy, że chcą tą wiarą podzielić się ze swoimi milionami wyborców. A potem tych wyborców zobaczyć przy urnach.

Takie stanowisko może mieć dwojakie konsekwencje: PSL i Lewica mogą mieć rację, że wyborcy nie wybaczają słabeuszom, którzy ustępują z pola walki. Ale czasem wyborcy nie wybaczają zachowań niehonorowych i wymierzają karę tym, którzy prezentują się jak polityczni kunktatorzy. Czy mandat Kosiniaka-Kamysza wybranego w majowych wyborach byłby silniejszy niż mandat Dudy - prezydenta z kwarantanny?

Strategia 3. Zaskarżyć wynik wyborów (Hołownia)

Synteza dwóch powyższych stanowisk. Hołownia zapowiada, że nawet jeśli wygra, złoży wniosek do Sądu Najwyższego o unieważnienie wyborów. „Nikogo nie zamierzam namawiać do głosowania w wyborach majowych” — mówi OKO.press, a jednocześnie w rozmowie z Moniką Olejnik w TVN24 stwierdził: „Mam w sobie taki gen, który każe mi walczyć do końca”. Czyli: wybory to farsa, ale w farsie też trzeba walczyć. A potem potwierdzić w sądzie, że farsa była farsą. I zawalczyć jeszcze raz.

To stanowisko zawiera wady i zalety dwóch poprzednich. Hołownia mówi o swojej wygranej, a ta wiązałaby się z tym, że miliony ludzi zaryzykują i zagłosują. Ale jednocześnie nie zapowiada, że będzie biernie czekał, aż Kaczyńskiemu się odwidzi i odwoła wybory, tylko już dziś chce włączyć ludzi w kampanię protestu przeciwko wyborom, m.in. w składanie pozwów.

Z jednej strony: dlaczego ludzie mieliby głosować na kogoś, kto z góry mówi, że nie przyjmie lauru pierwszeństwa, z drugiej: mogą uznać, że w obecnej sytuacji to najbardziej honorowe wyjście. I mogą chcieć uczestniczyć w czymś, co nada ich wyborowi dodatkowy sens. Pytanie, czy za cenę własnego zdrowia.

Żaden z kandydatów nie groził dotąd tak wyraźnie unieważnieniem wyborów.

Hołownia ma teraz swój czas. To drugi obok Kosiniaka-Kamysza kandydat, który zyskuje na popularności od czasu wybuchu epidemii. Przełom w kampanii, która dawała mu poparcie ok. 6 proc., nastąpił po nocnym przyjęciu zmian w kodeksie wyborczym. Hołownia wygłosił wtedy niezwykle emocjonalne wystąpienie.

„Nie mam na to innych słów dziś: złodziejstwo, oszustwo. Gdzie jest w tej sytuacji opozycja? Chcecie takiego bezjajectwa opozycji? Ja nie mogę na to patrzeć spokojnie i nie będę na to patrzył spokojnie! PiS kradnie nam dzisiaj państwo. Robi prywatne państwo jednej partii politycznej”. Hołownia mówił też wtedy, że nie zamierza się wycofywać: "Musimy wygrać te wybory. Musimy zabrać Polskę ludziom, którzy w ten sposób o niej myślą - jak o korycie! Bądźmy razem. Nie odpuścimy". W ciągu 24 godzin zobaczyło je w mediach społecznościowych ok. 4 milionów osób. Dziś ma już ono ponad 6 mln wyświetleń.

Poranne i wieczorne pogadanki Hołowni ogląda na Facebooku po kilkaset tysięcy osób.

Strategia A może jeden kandydat?

O takiej możliwości pisaliśmy 5 kwietnia: „Co zostaje? Maksymalizować szanse w nierównym pojedynku. Czyli: nie dać się podzielić. Wystawić jednego kandydata. Tego, który ma największe szanse. Dziś jest to Władysław Kosiniak-Kamysz".

Podobny scenariusz rozważał publicysta Galopujący Major w "Krytyce Politycznej", on jednak typował na wspólnego kandydata Szymona Hołownię: „Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że czasy są wyjątkowe. I tak, jak w tych czasach powstaje efekt gromadzenia się wokół flagi rządowej, tak może powstać efekt gromadzenia się wokół wspólnej flagi opozycyjnej. Tylko musi to być flaga prodemokratyczna i proredystrybucyjna. Bo takiej oczekuje teraz elektorat. I musi ją dzierżyć ktoś, kto ma największe szanse”.

Dlaczego Hołownia? Bo zdaniem publicysty „Krytyki” nie narusza niczyich interesów, dobrze prowadzi kampanię w internecie (kluczową w tym momencie) i ma program ekonomiczny nieco bardziej na lewo od Kosiniaka.

Jakie są przeciw? Będąc kandydatem niepartyjnym Hołownia narusza interesy wszystkich. Trudno sobie wyobrazić, że partie rezygnują ze startu, a jeszcze trudniej zobaczyć partie nawołujące do głosowania na niepartyjnego kandydata. To byłoby przyznanie się do kompletnej porażki partyjnej polityki.

Ponieważ sytuacja jest wyjątkowa, sztaby nie wykluczają żadnego scenariusza, również tego z jednym kandydatem. Ale póki co wielkiej wiary w niego nie ma. "Wszyscy wystartują" - słyszymy. Między opozycyjnymi koalicjami nie ma dobrej komunikacji. Wszyscy wspominają o zignorowanych smsach i telefonach.

Jednak zdarzają się momenty współpracy, które skutkują (krótkotrwałymi) sukcesami. Przy pełnej mobilizacji opozycja zagłosowała przeciwko ustawie o wyborach korespondencyjnych i sprawiła, że pierwszy projekt PiS-u w tej sprawie upadł.

„W interesie opozycji jest, żeby kandydaci byli w ciągłym kontakcie i rozmawiali o wspólnych scenariuszach” - Adam Szłapka, Koalicja Obywatelska.

„Lewica od 19 stycznia ma swojego reprezentanta to Robert Biedroń. Od początku twardo prezentujemy naszą lewicową wizję i na ten moment nic się nie zmienia” - Tomasz Trela, Lewica.

„Technicznie to najlepszy pomysł, politycznie - najtrudniejszy. W tej chwili taki scenariusz nie jest realizowany” - Miłosz Motyka, PSL.

„Nie wycofujemy się z wyborów, bo trzeba grać do końca – nawet, jeśli przeciwnik znaczy karty. Powiem więcej: tym bardziej wtedy nie wolno się poddawać. Gdyby w 1989 roku opozycja obraziła się na komunistów i zdecydowałaby się nie uczestniczyć w ich ustawionej grze, zalegalizowałaby oszustwo. W efekcie 4 czerwca do żadnej zmiany by nie doszło. Dziś jest podobnie. Oszust rozdaje karty i tylko czeka na to, aż przeciwnik się wystraszy i odda pole walkowerem. Nie zamierzam do tego dopuścić” - Szymon Hołownia.

;

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze