0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

"W polskim systemie edukacji jest dziś 200 tys. ukraińskich dzieci, z czego 40 tys. w przedszkolach" — takie statystyki po raz kolejny podał w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" minister edukacji Przemysław Czarnek. Poza tym zdalnie - w systemie ukraińskim - uczy się około pół miliona uchodźczych dzieci.

Dodał, że doświadczenia innych państw pokazują, że po zakończeniu działań zbrojnych około dwie trzecie uchodźców zostaje w kraju, do którego wyemigrowało. To by oznaczało, że od września do polskich szkół pójdzie jeszcze dodatkowe 150 tys. dzieci. I to przy założeniu, że sytuacja w Ukrainie nie ulegnie pogorszeniu i liczba uchodźców nie wzrośnie.

Co mógłby Czarnek zrobić, gdyby chciał naprawdę pomóc?

Taka liczba uczniów wymaga rozwiązań systemowych, które pozwoliłyby korzystać z nauki dzieciom w języku, którego jednocześnie się uczą. I przeznaczenia pieniędzy na rozwiązanie problemu.

Dla starszych klas w szkole podstawowej i w szkołach ponadpodstawowych oznacza to konieczność zapewnienia nauki w oddziałach przygotowawczych i stopniowego (np. co semestr) wprowadzania uczniów i uczennic uchodźczych do polskich klas, ale ze wsparciem tzw. pomocy nauczyciela (najlepiej ukraińskiej nauczycielki) i tzw. asystenta kulturowego, który pomaga i dziecku i jego rodzinie.

Pomoc nauczyciela i asystent nie są etatami nauczycielskimi, co pozwala ominąć barierę braku uprawnień ukraińskich nauczycielek do pracy w polskiej szkole.

Dwa miesiące wakacji byłyby także dla małych uchodźców idealną okazją do przyspieszonej nauki polskiego i szansą na integrację z polskimi dziećmi np. w ramach wspólnych obozów. Ale ministerstwo nie chce finansować takich form, odrzuca argumenty samorządowców.

Rozwiązanie problemu wymagałoby też wyjątkowego elastycznego potraktowania kwestii oceniania, promocji z klasy do klasy, egzaminu ósmoklasisty.

Tyle, że pomysłem ministra Czarnka nie jest wcale włączenie do polskiej szkoły dzieci uchodźczych. I minister coraz głośniej mówi o tym wprost.

Minister rekomenduje, ale nie wspiera wprowadzenia oddziałów przygotowawczych

W wywiadzie dla DGP min. Czarnek wspomina wprawdzie o konieczności tworzenia oddziałów przygotowawczych, które pozwolą na naukę języka. Z danych Ministerstwa Edukacji wynika jednak, że taką edukacją objęto tylko 40 tys. uczniów, czyli co czwartą osobę, która trafiła do polskiego systemu edukacji.

Oficjalne rekomendacje ministra nie pomagają, bo oddziały przygotowawcze to drogie rozwiązanie. Pieniądze są potrzebne na zatrudnienie dodatkowej kadry - nie tylko nauczycieli, pomocy nauczyciela, ale też asystentów kulturowych. Dużo taniej jest umieścić dziecko - nawet pojedyncze - w polskiej klasie i wystawić je nas potężny stres: siedzi na lekcji jak na tureckim (polskim?) kazaniu, nawet jeśli rozumie piąte przez dziesiąte.

Ale Czarnek nie przyjmuje perspektywy dzieci uchodźczych. Martwi się obniżeniem ogólnego poziomu edukacji w szkołach na skutek ich wejścia do systemu. To jest przecież nieuchronne, jeśli poziom chcemy mierzyć wyłącznie spełnianiem wymogów polskiej podstawy programowej. Z drugiej strony obecność dzieci z innego kraju daje szansę na wzbogacenie edukacji np. o wiedzę i wrażliwość na inna kulturę i doświadczenie, w tym dramat wojny i emigracji.

Nauczyciele, dyrektorzy i samorządowcy powtarzają też, że nawet jak jest dodatkowe miejsce do nauki, to same budynki nie uczą. Bez pieniędzy na kadrę, której zresztą brakowało już dla polskich dzieci, nie uda się pójść na szerszą skalę niemieckim modelem "klas powitalnych".

Przeczytaj także:

Ilu uczniów ubyło i gdzie są te wolne miejsca?

Zwłaszcza w większych miastach warunki lokalowe są problemem. Minister Czarnek stara się podważać argumenty dyrektorów i samorządowców, mówiąc, że w ostatnich latach w polskim systemie edukacji, ze względu na zmiany demograficzne, ubyło 1,5 mln uczniów, więc budynki z pewnością mamy. Co więcej, w mniejszych miastach na ukraińskich uczniów czekają wolne miejsca.

Dziwne te rachunki Czarnka.

Mamy mnóstwo miejsc w placówkach, które dziś są niewykorzystane. Tak, mnóstwo, bo z systemu w ciągu ostatnich 15 lat ubyło 1,5 mln dzieci

Wywiad dla DGP,12 maja 2022

Sprawdziliśmy

Z porównania raportów "Oświata i wychowanie" z lat 2020/2021 i 2005/2006 wynika, że uczniów i uczennic ubyło niemal równo milion. Minister myli się o 500 tys.

Według najnowszego raportu GUS "Oświata i wychowanie w roku szkolnym 2020/2021" w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych uczyło się 4 931 461 uczniów i uczennic. Według raportu z roku 2005/2006 było ich 5 938 077. To daje różnicę dokładnie: 1 006 616. Dla ministra półtora miliona to tyle samo co milion?

Jednocześnie ma rację Czarnek, że uchodźcy a tym samym ich dzieci, rozkładają się na terenie Polski nierówno.

To prawda, ale niewiele z niej wynika. Brak spójnej polityki migracyjnej utrudnia takie procesy jak wewnętrzna relokacja.

Wymagałaby ona kompleksowego działania, w którym rodziny uchodźcze byłyby zachęcane do przenoszenia się ofertami pracy dla rodziców (głównie matek) i edukacji dla dzieci. Państwo musiałoby koordynować taki system ofert.

Póki co, państwo nie prowadzi jednak nawet polityki informacyjnej, która pozwalałaby zachęcać do przeprowadzki do mniejszych miast, czy wsi. Osoby z Ukrainy w naturalny sposób trzymają się więc dużych ośrodków miejskich, gdzie liczą na łatwiejsze znalezienie pracy, większą dostępność usług, ale też wsparcie własnej społeczności, która już przed wojną żyła głównie w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, czy Lublinie.

"To nie my wywołaliśmy wojnę". Ale to my przyjęliśmy uchodźców

Minister pytany o to, czy naprawdę uczniowie, którzy dopiero co trafili do Polski, powinni zdawać egzamin ósmoklasisty, odpowiada bezwzględnie:

"Nie muszą zdawać. Warunkiem ukończenia szkoły podstawowej jest samo przystąpienie do egzaminu. Podkreślałem to już wielokrotnie" — mówi Czarnek.

"Ale jego wyniki są przepustką do szkół ponadpodstawowych" — zwraca uwagę dziennikarka.

"Tak, jednak to nie my wywołaliśmy wojnę w Ukrainie, takie są czasy. Nie możemy zrównać dziecka, które nie zna języka, nie zna literatury polskiej z dzieckiem, które przez osiem lat chodziło do szkoły podstawowej i uczyło się w naszym systemie.

Nie możemy tym pierwszym dać specjalnej przepustki do szkół średnich, bo byłoby to dyskryminacją naszych uczniów. Nie jesteśmy od dawania komukolwiek przywilejów" — mówi Czarnek.

Czarnek zdejmuje z siebie, z Ministerstwa Edukacji i z Polski odpowiedzialność za los uchodźczych dzieci. Rzeczywiście, to nie my wywołaliśmy wojnę, ale my przyjęliśmy uchodźców i to oznacza wzięcie odpowiedzialności za ich życie, także za edukację dzieci.

Czarnek o "specjalnych przywilejach" dla ukraińskich dzieci

Co jednak z uczniami, którzy chcą uczyć się w polskich szkołach? Wydaje się, że ministerstwo robi wszystko, by im to utrudnić, wypchnąć do ukraińskiego systemu. Jak bowiem inaczej rozumieć słowa o tym, że egzaminów zdawać nie trzeba, a osoby z Ukrainy nie mogą z automatu liczyć na miejsce w liceum?

Jak pisaliśmy w OKO.press minister Czarnek konsekwentnie powtarza, że

wprowadzenie wyjątkowych rozwiązań dla dzieci uchodźców, nawet najbardziej uzasadnione, byłoby „przywilejem” i odbyło się „kosztem polskich dzieci”.

To fałszywe myślenie, że ułatwienia dla dzieci ukraińskich oznaczają stratę dla polskich. Przewodnicząca komisji edukacji w warszawskim ratuszu Dorota Łoboda kpiła: „To tak jakbyśmy nie dawali Ukrainkom PESELI, bo zabraknie dla Polaków”.

OKO.press krytykowało już kilkakrotnie pomysł objęcia egzaminem ósmoklasisty uczniów i uczennic z Ukrainy, które znalazły się w 8. klasie. Stają wobec niewykonalnego zadania napisania egzaminu po polsku z materiału, jakiego się nie uczyły.

Apelowaliśmy nawet (częściowo po ukraińsku, żeby unaocznić absurd) do ministra, żeby odstąpił od dostarczania dodatkowego stresu nastoletnim uchodźcom, zwłaszcza, że pod presją zgłosiło się ich aż 7146 (bez zdawania egzaminu nie mogą aplikować do szkół ponadgimnazjalnych).

Problem nie dotyczy tylko uczniów klas ósmych. Wszystkie ukraińskie dzieci, które są dziś w polskim systemie, są na gorszej pozycji. Minister naciska bowiem na to, by je oceniać i klasyfikować zgodnie z wymaganiami obowiązującymi ich kolegów i koleżanki z Polski.

Eksperci i samorządowcy proponowali, by w ogóle zrezygnować z wydawania świadectw i w tych pierwszych miesiącach skupić się na integracji, ze szczególnym naciskiem na naukę języka, a także na opiekę psychologiczną. Inni mówili, by przynajmniej utworzyć różne progi rekrutacyjne/oceniania, z uwzględnieniem poziomu znajomości języka.

Minister jest na to głuchy. Bo co oznacza w zasadzie odpowiedź: "To nie my wywołaliśmy wojnę"? Oczywiście, winę za sytuację ukraińskich dzieci, które tracą bezpieczeństwo, dom, rodziny, szansę na rozwój, ponosi agresor, czyli Rosja.

Ale powtórzmy, państwo polskie podjęło wyzwanie, którym jest przyjęcie uchodźców. A to oznacza, że powinno zrobić wszystko, by zapewnić im dach nad głową, a także pozwolić realizować obowiązek szkolny w takiej formule, którą same wybiorą.

Póki co, ukraińskie dzieci dostają sygnał, że polska szkoła raczej nie jest dla nich.

Ukraiński tor edukacji w Polsce też wymagałby wsparcia

Czarnek przekonuje, że ukraińska strona cieszy się, że Polska nie wciąga za uszy dzieci do polskiego systemu edukacji, bo ukraińskie dzieci będą potrzebne do odbudowania kraju po wojnie. To znowu bałamutne, bo jednocześnie Czarnek odmawia wspierania systemu edukacji zdalnej i w ogóle ukraińskiej edukacji.

"Gdybyśmy zwolnili te dzieci z egzaminu z języka polskiego, to doprowadzilibyśmy do tego, że zdawałoby egzamin ósmoklasisty nie ok. 7 tys. osób, ale nawet 2-3 razy tyle, i zajmowaliby miejsca w najlepszych polskich liceach. Wie pani, co to by było? Gotowa recepta na wybuch antyukraińskich nastrojów" — dodaje.

Minister Przemysław Czarnek chowa się za pozorną racjonalnością. Faktycznie, uczniowie, którzy chcą uczyć się zdalnie w systemie ukraińskim przebywając w Polsce powinni mieć taką możliwości.

Ale polskie ministerstwo edukacji ogranicza się do dwustronnych rozmów na temat możliwości zorganizowania w Polsce ukraińskich matur. Kilka tysięcy osób miałoby podejść do egzaminu na przełomie lipca i sierpnia. To właśnie krok w dobrą stronę i miły gest, ale o niewielkiej skali. Zrobić można znacznie więcej.

Samorządowcy i eksperci, którzy zebrali się na obradach okrągłego stołu we Wrocławiu, proponowali, by stworzyć całą infrastrukturę, która pozwoli na lepszą naukę w systemie ukraińskim (sale, sprzęt, szybki internet, wsparcie ukraińskich nauczycielek itp.). Uczniowie z Ukrainy powinni mieć jednocześnie szansę na integrację i spędzenie czasu z rówieśnikami, np. w ramach zajęć sportowych, artystycznych, czy nauki języka.

Senat w nowelizacji ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy poszedł dalej. Proponował za to, by w polskich szkołach mogły w roku 2022/2023 powstawać oddziały (klasy) międzynarodowe, w których uchodźcy z Ukrainy uczyliby się w języku ukraińskim, zgodnie z ukraińską podstawą programową. Rząd poprawki odrzucił.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze