Minister Czarnek twierdzi, że nie będzie znaczących podwyżek dla nauczycieli - 36 proc. - bo ofertę odrzuciły związki zawodowe. Nigdy propozycji tak wysokiej podwyżki nie było, a oferta ministerstwa polegała na "tu zabrać, tam dołożyć" i wygenerowałaby jeszcze większe problemy kadrowe
21 kwietnia minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek na antenie RMF FM był pytany o podwyżki dla nauczycieli. "Są liczby, są kwoty, które wykładamy na stół i które zostaną uruchomione" — mówił o wzroście wynagrodzeń o 4,4 proc. Podwyżka, którą przyjął już Sejm, jest równa wzrostowi wynagrodzeń w całej budżetówce.
Związki zawodowe, a także eksperci, zwracali uwagę, że taki zabieg nie zamortyzuje nawet kosztów rosnącej inflacji. Odczyt z marca 2022 to już dwucyfrowy wynik - 10,9 proc.
Ale temat nie znika nie tylko ze względu na zawirowania gospodarcze. Kryzys kadrowy, chaos wywołany reformą edukacji, a potem pandemią, a teraz konieczność odpowiedzi systemu na kryzys uchodźczy - te wszystkie okoliczności sprawiają, że o dewaluacji systemu wynagrodzeń nauczycieli, a także utracie prestiżu zawodowego, mówi się niemal bez przerwy.
Nie potrzeba wielkiej gimnastyki, by pokazać, jak bardzo niedocenioną grupą zawodową są oświatowcy. Wystarczy powiedzieć, że od stycznia 2022 — a przed podwyżką o 4,4 proc. — nauczyciel stażysta, taki który dopiero zaczynał przygodę w szkole, musiał pobierać wyrównanie, bo jego pensja bazowa była o 61 zł niższa niż minimalne wynagrodzenie w kraju.
Minister Czarnek na antenie RMF FM stwierdził jednak, że takiej sytuacji winne są związki zawodowe.
Bez zmian systemowych większych pensji nie będzie. Proponujemy podwyżki na poziomie 36 proc. Ta podwyżka została odrzucona przez związki zawodowe
Szef resortu edukacji odniósł się w ten sposób do reformy Karty Nauczyciela. Minister chciał, by pensje faktycznie wzrosły znacząco - z 4 046 zł do 5 040 zł brutto dla nauczyciela dyplomowanego - ale tylko w zamian za rewolucję w czasie pracy, a także obcięcie szeregu dodatkowych świadczeń.
Już prosta kalkulacja pokazuje, że podwyżka kwoty bazowej wyniosłaby 24, a nie 36 proc. A to nie koniec problemów z wypowiedzią ministra Czarnka.
Najbardziej kontrowersyjne pomysły zmian w Karcie Nauczyciela dotyczyły podniesienia tygodniowego pensum o cztery godziny, a także wprowadzenia ośmiu godzin "karcianych" — do dyspozycji ucznia i rodzica.
Nauczyciele bali się, że sztywne ustawienie pensum na poziomie 22 godzin tygodniowo wygeneruje dodatkowe problemy. W dużych miastach zwiększenie pensum dla nauczyciela języka polskiego o 4 godziny byłoby w zasadzie formalnością — i tak już dziś pracuje ponad 18 godzin, czasem nawet na półtora etatu.
Jednak nauczyciel chemii czy fizyki z mniejszej miejscowości, czy wsi, który musi kursować między kilkoma placówkami, by uzbierać godziny do pełnego pensum, miałby jeszcze większe trudności, żeby się utrzymać.
Z wyliczeń oświatowej „Solidarności” wynikało, że po zwiększeniu pensum pracę mogłoby stracić nawet 30 tys. nauczycieli. I to nawet biorąc pod uwagę zaproponowany przez MEiN trzyletni okres przejściowy.
Pracę traciliby głównie nauczyciele młodzi, którym już dziś trudniej o stabilne zatrudnienie. Jeśli w szkole pracuje czterech polonistów, to po zwiększeniu pensum trójka z nich - raczej tych bardziej doświadczonych - mogłaby "zjeść" jeden etat i uzbierać po dwie nadgodziny. W takim systemie nigdy nie udałoby się zasypać luki wiekowej. Dziś najliczniejszą grupę stanowią nauczyciele w wieku 46-55 lat (38 proc.). A młodych do pracy brak.
Część ekspertów wskazywała, że najlepszym pomysłem byłoby uelastycznienie pensum — stworzenie np. widełek pomiędzy 18-22 godzinami. Uwzględniałoby to zróżnicowanie regionalne: w części kraju sieć oświatowa wciąż jest stosunkowo rzadka, za to metropoliach potrzeby kadrowe są coraz większe.
Jeszcze bardziej nauczyciele denerwowali się pomysłem dodatkowych ośmiu godzin spędzanych w szkole. Dziś, faktycznie, polskie pensum, czyli obowiązkowe godziny dydaktyczne przy tablicy, w wymiarze 18 godzin jest jednym z najniższych w Europie. Jednak na realny czas pracy nauczyciela składa się: przygotowanie do zajęć, sprawdzanie testów, rady pedagogiczne, indywidualny kontakt z uczniami i rodzicami, a także — na co najbardziej narzeka kadra — tona biurokracji.
Z ankiety Instytutu Spraw Publicznych przeprowadzonej wśród 7,5 tys. pracowników oświaty z 1300 polskich szkół wynikało, że nauczyciele w Polsce harują ponad ustawowe granice. Średnia to 47 godzin zegarowych w tygodniu, czyli znacznie więcej niż przewidują Karta Nauczyciela i kodeks pracy.
Nauczyciele zwracali też uwagę, że większość polskich szkół nie ma infrastruktury, która pozwalałby im na efektywną pracę ze szkoły - oddzielne stanowisko, cichy gabinet, szybkie łącze internetowe.
Związki zawodowe podkreślały też, że nauczyciele wcale nie zyskaliby zbyt wiele na zmianach. Dziś dodatkowa praca płatna jest w nadgodzinach i to ta część pensji pozwala na reperowanie domowego budżetu.
Osiem dodatkowych godzin doliczanych do zwiększonego 22-godzinnego pensum faktycznie zmniejszyłoby stawkę godzinową za pracę nauczyciela.
Ministerstwo chciało też zmniejszyć wymiar urlopu wypoczynkowego i wysokość dodatku wiejskiego, a także zlikwidować: dodatek uzupełniający, świadczenie na start dla nauczyciela, świadczenie urlopowe, fundusz świadczeń socjalnych.
I na to wszystko nie godziły się związki zawodowe, a nie na podwyżkę wynagrodzeń. Przeciwko był demonizowany przez PiS Związek Nauczycielstwa Polskiego, ale także oświatowa "Solidarność".
Minister z projektu wycofał się sam, po cichu, gdy trwała przepychanka o lex Czarnek. Z ministerstwa płynęły informacje, że resort nie chce rozpoczynać walki na wielu frontach. Najpierw nadzór kuratoryjny, potem rewolucja dla nauczycieli. Nie udało się ani jedno, ani drugie, więc resort przygotował marną podwyżkę o 4,4 proc. A w polityce płacowej zamiast konsultacji, używa szantażu.
Związek Nauczycielstwa Polskiego miał zresztą własną propozycję wzrostu wynagrodzeń w oświacie. I złożył w tej sprawie obywatelski projekt ustawy "Godne płace", pod którym podpisało się 250 tys. osób.
ZNP chciał, by średnie zarobki w oświacie uzależnić od sytuacji na rynku pracy. Punktem odniesienia ma być przeciętne wynagrodzenie w trzecim kwartale roku.
W 2021 roku ta kwota wyniosła 5 657,30 zł brutto. Nauczyciel stażysta miał zarabiać 90 proc. tej kwoty, kontraktowy – 100 proc., mianowany – 125 proc., a dyplomowany – 155 proc. Nie chodziło tu o określenie poziomu „gołej pensji”, ale uśrednionych zarobków nauczyciela, na które zgodnie z Kartą Nauczyciela składają się: wynagrodzenie zasadnicze, dodatki wypłacane przez samorząd (np. motywacyjny czy wychowawczy), trzynastka, a także nagrody. Mimo wszystko byłby to płacowy przeskok.
Gdyby zmiany weszły w życie w roku 2022,
PiS inicjatywę ZNP nazywał "kuriozalną", a związkowi zarzucał działalność polityczną i "nadmiernie interesowanie się losem nauczycieli". I projekt przepadł.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze