Nauczyciel stażysta w Polsce musi pobierać wyrównanie, bo jego pensja jest o 61 zł niższa niż minimalne wynagrodzenie. ZNP proponuje plan ratunkowy, podwyżkę nawet o 1 tys. zł. Ale minister Czarnek jest na "nie". Miał własny pomysł, ale właśnie go odwołał. O co tu chodzi?
9 lutego 2022, w cieniu Lex Czarnek, odbyła się sejmowa debata o reformie systemu wynagradzania nauczycieli. Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz przy niemal pustych ławach sejmowych prezentował obywatelski projekt ustawy "Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli". Podpisało się pod nim 250 tys. osób.
ZNP chce, by rząd zrezygnował z arbitralnego ustalania kwoty bazowej wyznaczającej wynagrodzenie w oświacie. Taki system prowadzi bowiem do absurdalnej sytuacji, że nauczyciel stażysta w 2022 roku musi pobierać zasiłek wyrównawczy, gdyż
jego pensja jest o 61 zł niższa niż minimalne wynagrodzenie w kraju.
Za to nauczyciel dyplomowany, na najwyższym stopniu awansu zawodowego, bez dodatków i nadgodzin zarobi 4 046 zł brutto.
Temat katastrofalnie niskich płac nie jest zresztą nowy. Był on jednym z powodów wybuchu największego po 1989 roku strajku nauczycieli w 2019 roku. W ostatnich latach jest przytaczany głównie w kontekście braków kadrowych w szkołach.
Oczywiście na atrakcyjność pracy z dziećmi i młodzieżą mają też wpływ szkodliwe reformy resortu edukacji, a ostatnio także pandemia. Ale kwestia godnych zarobków jest nie do przecenienia. Szczególnie jeśli do zawodu mają przychodzić adepci po studiach pedagogicznych.
Dziś luka wiekowa w edukacji zaczyna niebezpiecznie przypominać tę z ochrony zdrowia. Średnia wieku nauczycieli wciąż jest niższa niż pielęgniarek - 47 do 53 lat - ale problemy i tendencje są podobne.
Póki co, nauczyciele ratują siebie i system edukacji pracując ponad wymiar, często na 1,5 etatu lub więcej. To jednak błędne koło, które w połączeniu z duszną atmosferą w salach lekcyjnych, już dziś procentuje epidemią kryzysów psychicznych i wypalenia. A w konsekwencji falą odejść ze szkoły. Nauczyciele sami przyznają, że w codziennej gonitwie tracą z oczu to, co w edukacji najcenniejsze, czyli osobisty kontakt z uczniem. Czy jest jakieś wyjście z tego szaleństwa?
ZNP proponuje, by średnie zarobki w oświacie uzależnić od sytuacji na rynku pracy. Punktem odniesienia ma być przeciętne wynagrodzenie w trzecim kwartale roku.
W 2021 roku ta kwota wyniosła 5 657,30 zł brutto. Nauczyciel stażysta miałby zarabiać 90 proc. tej kwoty, kontraktowy - 100 proc., mianowany - 125 proc., a dyplomowany - 155 proc. Nie chodzi tu o określenie poziomu "gołej pensji", ale uśrednionych zarobków nauczyciela, na które zgodnie z Kartą Nauczyciela składają się: wynagrodzenie zasadnicze, dodatki wypłacane przez samorząd (np. motywacyjny czy wychowawczy), trzynastka, a także nagrody.
Mimo wszystko byłby to płacowy przeskok.
Gdyby zmiany weszły w życie w roku 2022,
Jak tłumaczy OKO.press Magdalena Kaszulanis z ZNP, wzrost wynagrodzenia zasadniczego to też automatycznych wzrost pochodnych, czyli dodatków zapisanych w Karcie Nauczyciela.
Sławomir Broniarz podczas debaty sejmowej przytaczał dane OECD, z których wynika, że polscy nauczyciele należą do najgorzej wynagradzanych na świecie. Punktem kontrolnym dla raportu "Education at glance" był poziom zarobków po przepracowaniu 10 lat w szkole. W tym zestawieniu
polski nauczyciel znalazł się na czwartym miejscu od końca. Gorzej zarabia się w jedynie w szkołach na Węgrzech, Słowacji i w Grecji.
Prezes ZNP cytował też wpis młodej nauczycielki, która w internecie umieściła informacje o swoich zarobkach. Pracując na 2/3 etatu w styczniu 2022 dostała wynagrodzenie wysokości 1 732 zł brutto.
"To zapłata za 112 godzin pracy w miesiącu. Wyszło 15,46 zł za godzinę. Przypomnę, że w tym roku minimalna stawka godzinowa wynosi 19,7 zł"
- wyliczał Broniarz. Wpis nauczycielki kończy się słowami, które coraz częściej można przeczytać na internetowych forach: "Wczoraj z ciekawości czytałam ogłoszenia o pracę, dzisiaj już z potrzeby".
Już opinia rządu do projektu ustawy wskazywała, że PiS nie jest entuzjastą pomysłu. Czytaliśmy w niej, że podniesienie wynagrodzenia nauczycieli jest możliwe tylko w połączeniu z reformą czasu pracy i systemu awansu w zawodzie. Rada Ministrów uznała też, że projekt stanowi "potencjalne źródło zagrożenia dla finansów publicznych państwa". Koszt podwyżek, o które wnioskuje ZNP, dla budżetu centralnego oceniono na ok. 19,3 mld zł.
Podczas posiedzenia Lidia Burzyńska w imieniu klubu PiS inicjatywę ustawodawczą ZNP określiła jako "kuriozalną". "Związek jest organizacją ludzi pracy powołaną do obrony ich praw i interesów. Czyli ma popierać i wspierać nauczycieli zawsze, a nie tylko interesować się tak nadmiernie ich sprawami w czasach, kiedy rządzi PiS" — mówiła posłanka rządzącej partii.
Prezesowi Broniarzowi wytykała bierność w czasach rządów PO-PSL, gdy pensje nauczycieli były rzekomo zamrożone. Wielokrotnie pisaliśmy, że to co najwyżej półprawda. Wynagrodzenia nauczycieli w latach 2007-2012 wzrosły w sumie o 42 proc., ale w ostatnich trzech latach rządów premier Kopacz faktycznie nastąpił zastój, a pensje w oświacie zawisły na poziomie niewiele ponad 3 tys. zł (dokładnie 3 109 zł brutto dla nauczyciela dyplomowanego).
Dalej Burzyńska wychwalała politykę płacową PiS, przypominając podwyżki i wzrost środków na oświatę. To już rytuał w rozmowach o poziomie dofinansowania szkół publicznych: PiS mówi o nakładach, pomijając stronę kosztów. Te w ostatnich latach rosły znacznie szybciej niż nakłady budżetowe, a lukę w oświacie samodzielnie pokrywają samorządy. "W 2020 roku różnica między tym, co otrzymujemy i wydajemy na zadania oświatowe to 26 mld zł.
Do każdej złotówki, jaką otrzymujemy w subwencji oświatowej, dokładamy 60 groszy" - mówił OKO.press Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Za to gdy PiS pokazuje wskaźniki wzrostu wynagrodzeń, zapomina o rzeczywistości - inflacji szybko zjadającej premie, a także zmianach na rynku pracy.
Na koniec Burzyńska powiedziała, że “w ocenie środowisk oświatowych podjęte działania okazały się jednak niewystarczające do podniesienia prestiżu zawodu nauczyciela”. I dodała, za rządem, że żadne zmiany w wynagrodzeniach nie będą możliwe, jeśli nie dokonają się "istotne zmiany systemowe w zakresie statusu zawodowego" nauczycieli.
Podobną opinię w imieniu rząd przedstawił wiceminister edukacji Dariusz Piontkowski. Przemysław Czarnek nie uczestniczył w debacie. Dlaczego? Bo musiałby się przyznać do porażki.
Resort edukacji od roku pracował nad zmianami w Karcie Nauczyciela, a projekt ustawy w tej sprawie opinia publiczna miała zobaczyć w styczniu 2022 roku. Chodzi o pomysł podwyższenia pensum o cztery godziny i uwolnienia ośmiu godzin dostępnych dla ucznia i rodzica w szkole. To wszystko w zamian za wyższe wynagrodzenie i "odbiurokratyzowanie" pracy oświatowców. Podwyżka miała zostać wprowadzona od września i oznaczałaby wzrost wynagrodzenia zasadniczego:
Nauczyciele byli przeciw. Uważali, że na zmianach w rezultacie stracą, bo nadgodziny (płatne dziś dodatkowo) zostaną wliczone do pensum. Za to młodzi nauczyciele, którzy na początku często pracują na mniej niż etat, obawiali się, że ich godziny tablicowe zostaną rozdysponowane między starszych kolegów i koleżanki, a oni stracą pracę.
Za najbardziej absurdalny oświatowcy uznali pomysł arbitralnego narzucenia dodatkowych godzin do dyspozycji ucznia. Dla tych, którzy pracują w kilku placówkach, byłoby to niemożliwe fizycznie. Problemem są też warunki lokalowe w szkołach. Jak zapewnić 150 nauczycielom spokojne miejsce pracy, gdy w zatłoczonych szkołach wielkomiejskich czasem nie ma gdzie bezkolizyjnie przeprowadzić zajęć? Nauczyciele wskazywali też na rosnące przeciążenie pracą, które projekt ministra miał tylko pogłębić.
Wobec oporu środowiska, a także niepewnej większości sejmowej (wszak Lex Czarnek udało się przepchnąć podstępem) resort zaniechał prac nad pomysłem, o czym także podczas debaty mówił wiceminister Piontkowski. Przedstawił to jednak tak: dobry rząd próbował pomóc nauczycielom, ale złe związki zawodowe zabetonowały debatę.
"Związki zawodowe niestety nie chciały rozmawiać. Stąd propozycja mówiąca o wzroście wynagrodzeń od września 2022 roku o 30 proc. niestety nie będzie mogła być zrealizowana" - ogłosił Piontkowski.
Wcześniej, na konferencji prasowej, podobnie komentował sytuację minister Czarnek. Mówił, że związki zawodowe były niezdolne do kompromisu. Piontkowski w Sejmie przekonywał jednak, że ministerstwo nie składa broni. "Uważamy, że nauczyciele powinni zarabiać więcej. Wkrótce postaramy się przedstawić inną propozycję” - mówił. Nieoficjalnie mówi się o tym, że podwyżka ma być nawet w tym roku, ale znacząco niższa.
Dodatkową presję na rząd tworzy zamieszanie związane z Polskim Ładem.
Jak pisaliśmy w OKO.press, nauczyciele tracą na nadgodzinach, a także pracy w kilku szkołach. Problemem okazała się też wypłata trzynastki, bo wielu nauczycieli dyplomowanych jednorazowo przekroczyło kwotę uprawniającą do skorzystania z ulgi dla klasy średniej. Samorządy starają się wypłacać wyrównania obiecane za styczeń, ale każdy miesiąc przynosi nowe rewelacje.
Minister Czarnek ogłosił, że nauczyciele dostaną też zwrot za nadgodziny, ale równolegle Ministerstwo Edukacji i Nauki twierdzi, że "Polski Ład będzie miał neutralny lub pozytywny wpływ na pensje pracowników oświaty". Takie komunikaty tylko potęgują frustrację nauczycieli, którzy z przerażeniem patrzą na paski z wynagrodzeniami za rok 2022.
Edukacja
Sławomir Broniarz
Przemysław Czarnek
Dariusz Piontkowski
Ministerstwo Edukacji i Nauki
nauczyciele
Związek Nauczycielstwa Polskiego
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze