0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marcin Stepien / Agencja GazetaMarcin Stepien / Age...

22 marca 2022 do Sejmu wpłynął poselski projekt nowelizacji Karty Nauczyciela. Jego najważniejszym punktem jest wzrost wynagrodzeń nauczycieli o 4,4 proc. Nauczyciele mieliby otrzymać pieniądze najpóźniej w czerwcu, z wyrównaniem od 1 maja. W uzasadnieniu czytamy, że "priorytetem państwa jest podniesienie prestiżu zawodowego nauczyciela", a obecny poziom wynagrodzeń "nie jest dostatecznie motywujący". Dlaczego polska oświata nie cieszy się więc z propozycji posłów PiS?

Nauczyciele i tak zubożeją

Po podwyżce w wysokości 4,4 proc. kwota bazowa, czyli wynagrodzenie bez dodatków, wzrośnie od 130 zł dla nauczyciela stażysty, do 178 zł brutto dla nauczyciela dyplomowanego. W ten sposób stażysta, który dopiero zaczyna pracę w szkole, nie będzie zmuszony pobierać wyrównania do pensji. Od stycznia zarabia on bowiem 2 949 zł brutto — 61 zł mniej niż pensja minimalna. Poza tym, w budżetach nauczycieli zmieni się niewiele. Podwyżka w wysokości 4,4 proc. odpowiada wzrostowi wynagrodzeń w budżetówce (choć, przypomnijmy, część pracowników budżetówki nie dostanie nawet tego, bo kwoty bazowa została zamrożona — tak jak w poprzednich latach).

Problem w tym, że w ten sposób nie uda się nawet zamortyzować strat wynikających z wysokiej inflacji. Najnowszych odczyt, z lutego 2022, pokazywał 8,5 proc. rok do roku. Ale analitycy są zgodni, że niedługo możemy zobaczyć dwucyfrowy numer. Najnowsza prognoza Narodowego Banku Polskiego mówi, że w całym 2022 roku inflacja wyniesie w Polsce 10,8 proc. A w trzecim kwartale sięgnie nawet 12,1 proc. To oznacza, że nawet przy drobnym wzroście wynagrodzeń polski nauczyciel dalej będzie ubożał.

Przeczytaj także:

Dlaczego dalej? Bo dla dużej części z nich niekorzystne okazały się też zmiany w systemie podatkowym. Polski Ład przed wieloma nauczycielami zamknął najprostszą ścieżkę dorabiania do pensji. Chodzi o nadgodziny, które w polskiej edukacji, ze względu na braki kadrowe, można przyrównać do respiratorów, które podtrzymują cały system przy życiu.

Od stycznia nauczyciele alarmowali, że za pracę ponad wymiar, lub pracę w kilku placówkach, dostają pomniejszoną pensję. Dla niektórych zmiany były tak drastyczne, że ta dodatkowa praca stała się nieopłacalna. Od każdego dochodu odprowadzona jest dziś bowiem oddzielnie 9 proc. składka zdrowotna. Do tej pory była ona w większości odliczana od podatku, ale po wprowadzeniu Polskiego Ładu już nie jest. W przypadku wypłaty wynagrodzenia z nadgodzin nie uwzględnia się też kwoty zmniejszającej podatek z tytułu kwoty wolnej — stąd właśnie spadek wynagrodzenia netto. Nie jest to błąd systemu tylko jego strukturalna cecha — gdyby przy wypłacie wynagrodzenia za nadgodziny uwzględnić kwotę wolną, zaliczka na podatek w praktyce byłaby na ogół zerowa, co z reguły oznaczałoby niedopłatę podatku w rozliczeniu rocznym.

Problemem okazała się też wypłata trzynastki, bo wielu nauczycieli dyplomowanych jednorazowo przekroczyło kwotę uprawniającą do skorzystania z ulgi dla klasy średniej.

Straty z tytułu Polskiego Ładu powinny w większości przypadków — teoretycznie — zostać zrekompensowane w rozliczeniu rocznym. Nie zmienia to jednak w niczym doraźnych kłopotów nauczycieli.

Rząd nie wziął pod uwagę nie tylko realnej sytuacji w gospodarce, ale też ambicji samych nauczycieli. Przypomnijmy, że ZNP domaga się, by pensje nauczycieli uzależnić od przeciętnego wynagrodzenia. Jeszcze w grudniu 2021 MEiN twierdził, że podwyżki będą dużo większe. Zapowiadano nawet 23 proc. wzrost pensji, ale tylko w zamian za reformę w wymiarze czasu pracy nauczycieli. Rząd wycofał się jednak z pomysłu oprotestowanego przez środowisko oświaty, po tym, jak okazało się, jak duży opór napotkał inny flagowy pomysł ministra Przemysława Czarnka. Chodzi o zawetowane przez prezydenta Andrzeja Dudę drastyczne zmiany w nadzorze pedagogicznym (cała władza w ręce upolitycznionych kuratorów oświaty).

Gdzie pieniądze na wsparcie szkół w kryzysie?

Ciężko oprzeć się też wrażeniu, że podwyżka zupełnie rozmija się z momentem, w którym znalazła się polska edukacja. Przypomnijmy, że w ostatnich tygodniach w szkołach w całym kraju przybyło 81 tys. uczniów z Ukrainy (dane z 22 marca), a minister Czarnek sam mówi, że każdego dnia ta liczba przyrasta o kolejne 10 tys. Oczywiście żaden system edukacji nie byłby przygotowany na tak gwałtowny wzrost potrzeb, tych podstawowych, jak i specjalistycznych. Tyle że polska szkoła jest już wyczerpana dotychczasowymi problemami.

Pamiętajmy, że tylko w Warszawie od września mamy 2 tysiące nieobsadzonych wakatów. Kryzys kadrowy toczy większe miasta, czyli te, do których dociera najwięcej uchodźców.

Minister Dariusz Piontkowski stwierdził, że nowe wyzwania mogą wymagać "zwiększenie liczby nadgodzin dla nauczycieli". Ale czy da się ich jeszcze bardziej przeciążyć za niesatysfakcjonującą pensję?

16 marca ZNP wystąpiło do premiera i ministra edukacji z wnioskiem o realne odmrożenie płac nauczycieli. "Pracownicy szkół i placówek oświatowych aktywnie włączyli się w pomoc uchodźcom i otoczyli opieką dziesiątki tysięcy dzieci i uczniów. Nagłe zwiększenie liczby beneficjentów systemu oświaty nałożyło się na dotychczasowe poważne problemy polskiej szkoły i jej pracowników" — piszą związkowcy.

Ale większe nakłady potrzebne są teraz całej edukacji. Samorządy oczekują dużego zastrzyku pieniędzy, który umożliwi im powszechne tworzenie oddziałów przygotowawczych dla dzieci z Ukrainy. Klasy przejściowe to bowiem olbrzymi wydatek: należy zatrudnić asystentów językowych i edukatorów kulturowych, zwiększyć wsparcie psychologiczno-pedagogiczne, przeszkolić kadrę do nauki języka polskiego jako obcego, postawić na edukację międzykulturową.

Szkoły i samorządy mają też prozaiczne wydatki. Jeśli do jednej placówki przychodzi 70 nowych uczniów, najczęściej trzeba dokupić im szafki, przygotować wyprawki, czy zatroszczyć się o ich wyżywienie. I to wszystko kosztuje.

Dopychanie projektów kolanem

Ostatni przytyk dotyczy sposobu wniesienia projektu do Sejmu. Skoro w uzasadnieniu czytamy, że priorytetem państwa jest podniesienie prestiżu zawodowego nauczyciela, dlaczego za projekt nie odpowiada Ministerstwo Edukacji i Nauki? Dlaczego projekt nie przechodzi zwyczajowej drogi legislacyjnej, która uwzględnia konsultacje społeczne i opiniowanie? Dlaczego rząd znów wybiera drogę na skróty i pod państwową inicjatywą podpisuje się kilku posłów PiS?

Taki sposób kreowania polityki oświatowej nie poprawia nadwątlonego zaufania i na pewno nie motywuje nauczycieli do wytężonej pracy w bardzo ciężkich dla wszystkich czasach.

I to chyba niestety nie ostatni taki pomysł tej wiosny. Wczoraj, 22 marca, w Sejmie minister Czarnek zapowiedział, że gotowy jest też poselski projekt zmian w prawie oświatowym. Chodzi o "poprawioną" wersję Lex Czarnek, którą zawetował prezydent Andrzej Duda.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzeba dziś szkołom, jest ustawa, której celem byłoby zablokowanie wsparcia dla szkół z zewnątrz (od organizacji społecznych), a także usztywnienie sposobu prowadzenia szkół.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze