Ignorowanie seksualności najmłodszych nie sprawia, że przestaje ona istnieć, przeciwnie – prowadzi do tego, że może się rozwijać w sposób niepokierowany, osamotniony, potencjalnie zagrażający samemu dziecku
Kościół katolicki w Polsce ugruntował mit czystości i niewinności dzieci, który oddala nas od rzetelnej rozmowy o ich seksualności. Ta figura do dziś pozwala straszyć demoralizacją nieletnich - niedookreśloną normatywnie i podatną na zapatrywania obyczajowe.
"Nieprzyzwoite" dla Kościoła (na który ogląda się też duża część klasy politycznej) są tak samo: rozmowy o dziecięcej masturbacji, przyjemności seksualnej, tabletkach antykoncepcyjnych, obrazki dwóch kobiet trzymających się z ręce ulicy, jak i przemocowe treści pornograficzne.
Tylko komu ten mit służy? I czy na pewno bezpieczeństwu dzieci?
OKO.press poprosiło o polemikę Antoninę Lewandowską, socjolożkę, wieloletnią edukatorkę seksualną, koordynatorkę ASTRA Network, międzynarodowej sieci organizacji zajmujących się prawami seksualnymi i reprodukcyjnymi w Europie Środkowo-Wschodniej i Azji Centralnej, członkinię Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz Grupy Ponton.
Zacznę od oczywistości – seksualni jesteśmy wszyscy. To kwestia biologii, niewyjętej części człowieczeństwa. Mówimy o fakcie, nie opinii, nie ma się z czym kłócić. Mamy swoje preferencje, potrzeby (w przypadku osób aseksualnych – inklinacja ku brakowi kontaktów seksualnych też jest wyrazem potrzeby), myśli, fantazje.
Lubimy dotyk w takiej lub innej formie, przytulamy się, całujemy… Pamiętacie swoje pierwsze trzymania za rękę z „tą osobą”? Pierwszy pocałunek? Pierwszy seks?
Ile miałyście i mieliście wtedy lat?
Seksualność to nie prezent, który wróżka chrzestna przynosi nam wraz z osiągnięciem pełnoletności. Można o niej myśleć raczej jak o sytuacji z cyklu „zrób to sam” – w momencie narodzin dostajemy podstawowe narzędzia, a później przez lata znajdujemy i dokładamy do swojego dzieła kolejne klocki, figurki, malujemy farbką nowego koloru, etc.
Innymi słowy – poszerzamy horyzont poznawczy o coraz to nowsze i bardziej zróżnicowane doświadczenia.
Edukacja seksualna prowadzi do seksualizacji i demoralizacji dzieci i młodzieży
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to nowa propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Bardzo często zachowania, które z „dorosłej” perspektywy wyglądają erotycznie, dla maluchów są sposobem eksploracji swojego ciała. Pamiętajmy, że to, co my już znamy, dzieci przeżywają w takich sytuacjach pierwszy raz – i są to przeżycia odmienne od naszych, choćby w związku z innymi poziomami hormonów w organizmie, który nie przeszedł jeszcze procesu dojrzewania.
Słynne dziecięce zabawy w doktora to zwykle nic innego jak kolejna odsłona bezpiecznego poznawania świata z bliskimi dla siebie osobami, nie dramatyczna sytuacja wymagająca natychmiastowej konsultacji psychologicznej.
Dla jasności – to, że dziecko jest istotą seksualną nie oznacza, że dziecięca seksualność nie różni się od dorosłej. Różni się zasadniczo i absolutnie niedopuszczalnym jest wchodzenie w jakiekolwiek relacje seksualne z dziećmi.
Dla najmłodszych seksualność to kolejny element świata, którego dopiero się uczą, nie element zaspokojenia „dorosłej” potrzeby gratyfikacji seksualnej.
Jakiekolwiek próby wykonania akrobacji intelektualnej i próby wmówienia, że „dziecko tego chciało” są godne jedynie potępienia i bardzo szybkiej riposty eksperckiej (polecam na przykład teksty profesorki Marii Beisert, choćby jej książkę z 1991 r. "Seks twojego dziecka").
Problem polega na tym, że fakt posiadania przez dzieci seksualności oznacza potrzebę zdekonstruowania dominującego obecnie w kulturze wyobrażenia o „czystym dzieciństwie”. Potrzeba ta rodzi problemy, wymaga bowiem nie tylko zmiany narracji, ale przebudowania całego sposobu rozumienia świata – a więc i samych siebie.
Leszek Kołakowski, jeden z najwybitniejszych polskich współczesnych filozofów, pisał, że etyka konserwatywna wywodzi się z budowania przez jednostkę tożsamości w oparciu o świat zastany, którego zmiana narusza poczucia jej integralności. Zaznaczam - słowa konserwatysta nie rozważam tu w kategoriach obelgi czy komplementu. Kołakowski natomiast wart przywołania, bo to między innymi właśnie żelazne przywiązanie do przyjętej wizji – która nie znajduje odzwierciedlenia w świecie rzeczywistym! – uniemożliwia nam odbycie merytorycznej rozmowy.
Tymczasem musimy się na tę trudną i niewygodną dla niektórych rozmowę otworzyć właśnie dla dobra dzieci. Ignorowanie seksualności najmłodszych nie sprawia, że przestaje ona istnieć, przeciwnie – prowadzi do tego, że może się rozwijać w sposób niepokierowany, osamotniony, potencjalnie zagrażający samemu dziecku.
Badania pokazują, że osoby, którym zapewniono dostęp do rzetelnej (podkreślam) edukacji seksualnej później przechodziły inicjację seksualną, rzadziej zachodziły w niechciane ciąże i rzadziej notowano wśród nich zakażenia chorobami przenoszonymi drogą płciową.
A to nie wszystko – w swoim artykule "Rozwojowa norma seksuologiczna jako kryterium oceny zachowań seksualnych dzieci i młodzieży" wspomniana prof. Maria Beisert pisze wprost, że „wycieranie” niedorosłej seksualności z najmłodszych utrudnia im nawiązywanie stabilnych i satysfakcjonujących relacji seksualnych w późniejszym życiu.
Dziecko nie dostaje bowiem szansy na bezpieczną naukę i rozwój podstawowych kompetencji, nie jest więc w stanie bez podstaw kształtować z wiekiem struktur dojrzalszych i bardziej złożonych. Nie mówiąc już o braku umiejętności rozpoznania sytuacji zagrożenia i nieukształtowaniu z dorosłym relacji opartej o zaufanie i wsparcie, co uniemożliwić może na przykład zwrócenie się po pomoc, gdy dziecko doświadcza przemocy.
Narodowe nabranie wody w usta, gdy pojawia się temat dziecięcej seksualności, przejawia się między innymi brakiem rzetelnej edukacji seksualnej. I to właśnie ma już dziś przerażające konsekwencje.
Polskie nastolatki pierwszy kontakt z pornografią mają już w wieku 11 lat, często nie wiedząc na co w ogóle patrzą. Czy ten brak wiedzy powstrzyma dzieci przed eksplorowaniem tematu? Zazwyczaj nie. Będą konsumować treści absolutnie niedostosowane do wieku, które uszkadzają niektóre struktury w mózgu i prowadzić mogą do poważnych zaburzeń wizerunku własnego ciała.
To zresztą już się dzieje – polskie dzieci zaczynają mieć problem z własną cielesnością już w wieku lat 9. Najwcześniej w Europie!
Mamy też ogromny problem z falą zakażeń chorobami i infekcjami przenoszonymi drogą płciową… Lista się ciągnie, a chęci zauważenia problemu brak.
I jeszcze jedna kwestia – rozmowa o przyjemności seksualnej. Dla wielu osób to nadal temat zakazany, tymczasem badania wskazują, że uświadomienie w odpowiednim wieku, że seksualność powinna być przyjemna, umożliwia młodej osobie zadbanie o swoje bezpieczeństwo.
Może na przykład w późniejszym życiu skojarzyć, że bolesność w trakcie stosunku oznacza, że coś jest nie tak – czy to przez suchość pochwy, czy przez dyskomfort psychiczny, a może dlatego, że to nie seks, a gwałt, który osoba stara się przetrwać z zaciśniętymi zębami. W każdej z tych sytuacji uświadomienie sobie, że stosunek nie jest przyjemny, zapali czerwoną lampkę i ułatwi zwrócenie się o pomoc.
Wszystko to jednak wydaje się nie być dla przeciwników podjęcia rozmowy przekonujące, mimo przytoczenia wyników badań, ekspertyz, lat analiz. Dlaczego? Sądzę, że to właśnie kwestia dążenia do zachowania poczucia integralności konserwatystów (znów – to diagnoza, nie ocena!).
Argumenty strony „czystościowej” są zresztą wewnętrznie sprzeczne – z jednej strony bowiem dzieci są w ich rozumieniu pozbawione seksualności i nie podejmują spontanicznie jej ekspresji, z drugiej dbać należy, by nie robiły nic bez wiedzy dorosłych, bo nikt nie wie co tak naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami.
Po bliższym przyjrzeniu się tej argumentacji widać jasno, że nie chodzi w niej o dobrostan dzieci, a zachowanie nad nimi kontroli, znanej nam z historii jeszcze wieku XIX.
Na przykład w 1877 roku John Harvey Kellog, powszechnie znany jako założyciel korporacji Kellog’s i twórca płatków śniadaniowych Cornflake, a mniej powszechnie jako ultrakonserwatywny amerykański działacz społeczny,
rekomendował rodzicom podawanie pociechom na śniadanie swoich płatków śniadaniowych po to, by… nie masturbowały się.
Piszą o tym w swoim fenomenalnym artykule o historii dziecięcej seksualności badaczki R. Danielle Egan i Gail L. Hawkes. Wewnętrzne sprzeczności nie stanowią jednak problemu, bo wspólnie chronią ideę dzieci jako istot niewinnych.
Przede wszystkim jednak rozmawianie o seksualności dzieci wymaga przepracowania własnych doświadczeń. Zbyt łatwo możemy na młodego człowieka przełożyć lęki i traumy, które sami dźwigamy. Dostaliśmy je kiedyś od kogoś – i choć nie są naszą winą, to naszą odpowiedzialnością jest je zostawić za sobą.
Dziecięca lekkość, radość i otwartość nie mogą zostać wciśnięte w sztywny gorset cudzych lęków, przedawnionych wyobrażeń i nieuzasadnionych przekonań, jeśli chcemy wychować zdrowe seksualnie kolejne pokolenie.
Socjolożka, aktywistka, wieloletnia edukatorka seksualna, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Koordynatorka rzecznictwa krajowego Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz działań sieci ASTRA, członkini Grupy Ponton. W 2022 roku wybrana Women’s Champion of the Year przez brytyjską organizację Population Matters.
Socjolożka, aktywistka, wieloletnia edukatorka seksualna, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Koordynatorka rzecznictwa krajowego Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz działań sieci ASTRA, członkini Grupy Ponton. W 2022 roku wybrana Women’s Champion of the Year przez brytyjską organizację Population Matters.
Komentarze