Aż 65 proc. badanych uważa, że w szkołach publicznych powinny być prowadzone lekcje edukacji seksualnej, podczas których otwarcie mówi się o sprawach seksu, płci, orientacji seksualnej czy antykoncepcji. Najwięcej badanych - 43 proc. - uważa, że najlepiej takie zajęcia poprowadzą zapraszani przez szkołę eksperci. Sondaż OKO.press
Mogłoby się wydawać, że w kwestii zajęć edukacji seksualnej jesteśmy bardzo podzieleni. W Sejmie procedowany jest projekt o mylącej nazwie "StopPedofilii", którego rzeczywistym celem jest penalizować edukację seksualną. Kościół, prawicowe ugrupowania i ultrakatoliccy aktywiści wypowiadają się o projekcie z ogromnym entuzjazmem. PiS postuluje nawet zwiększenie zagrożenia karą więzienia z trzech do pięciu lat. To oczywiście ciąg dalszy awantury o standardy WHO, która wybuchła w lutym 2019 po podpisaniu przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego "Deklaracji LGBT+".
Ocena edukacji seksualnej w szkołach i treści tam przedstawianych stała się w ostatnich miesiącach ważną osią sporu politycznego. Po temperaturze debaty zdawać by się mogło, że społeczeństwo jest w tej ocenie podzielone co najmniej tak, jak w swoich politycznych sympatiach.
W najnowszym sondażu IPSOS OKO.press sformułowało dwa podstawowe stanowiska w kwestii nauczania na temat ludzkiej seksualności w szkołach:
A. Lekcje edukacji seksualnej, podczas których otwarcie mówi się nastolatkom o sprawach seksu, płci, orientacji seksualnej czy antykoncepcji, mogą zachęcać do zbyt szybkiej inicjacji seksualnej i w związku z tym powinny być kategorycznie zakazane w szkołach publicznych.
B. Lekcje edukacji seksualnej, podczas których otwarcie mówi się o sprawach seksu, płci, orientacji seksualnej czy antykoncepcji, mogą chronić małoletnich przed niechcianą ciążą oraz nadużyciami ze strony dorosłych i w związku z tym powinny być prowadzone w szkołach publicznych.
W sondażu realizowanym od 21 do 23 października, czyli już po Sejmowej debacie nad "StopPedofilii", poprosiliśmy badanych o wskazanie, które ze stanowisk jest im bliższe.
Okazuje się, że wcale nie jesteśmy aż tak podzieleni. Zdecydowana większość Polek i Polaków opowiada się za nowoczesną edukacją seksualną w szkołach.
Otwarta edukacja seksualna dobry wynik notuje w grupie wiekowej 40-49 lat. To aż 74 proc. W tej samej grupie najsłabiej wypada zakaz edukacji - zaledwie 22 proc. wskazań.
Równie liberalni są dwudziestolatkowie. W grupie 18-29 lat odpowiedź A to 24 proc., a B to 71 proc. Gdy jednak przyjrzymy się podziałowi na płcie, to, podobnie jak w innych badaniach, okazuje się, że młodzi mężczyźni są bardziej konserwatywni niż młode kobiety. Zaledwie 20 proc. kobiet w wieku 18-29 lat głosuje za zakazem. Wśród mężczyzn to już 27 proc. I odpowiednio - młode kobiety popierają edukację (75 proc.), mężczyźni też, ale z mniejszym przekonaniem (68 proc.).
Zakazy to domena osób starszych. Rekord pada wśród mężczyzn powyżej 60. roku życia - aż 40 proc. wybrało odpowiedź A. Jednak 52 proc. dla odpowiedzi B również nie jest słabym wynikiem. To nadal ponad połowa!
Duże miasta w przytłaczającej większości są za nowoczesną edukacją seksualną. To aż 86 proc. zwolenników i zaledwie 10 proc. przeciwników. Takich proporcji nie znajdziemy w żadnej grupie demograficznej.
Wśród osób z wyższym wykształceniem tylko 17 proc. opowiedziało się za zakazem, za otwartą edukację seksualną poparło aż 79 proc. Osoby z wykształceniem podstawowym i gimnazjalnym również popierają edukację (57 proc.), za zakazem opowiedziało się 33 proc.
Odpowiedź A to stanowisko prezentowane przez konserwatywne i katolickie środowiska, które popierają projekt "StopPedofilii". Ich zdaniem szkoła powinna promować jedynie edukację seksualną typu A, czyli abstynencyjną. Podczas takich zajęć uczniowie mogą dowiedzieć się, jakie są różnice biologiczne między płciami i na czym polega rozmnażanie płciowe, ale całe kształcenie nastawione jest na promowanie czystości przedmałżeńskiej. Edukacja seksualna abstynencyjna jeśli w ogóle przedstawia antykoncepcję, to jako niemoralną, szkodliwą i nieskuteczną, promując w jej miejsce naturalne sposoby kontrolowania płodności takie jak kalendarzyk małżeński.
Choć poszczególni nauczyciele WDŻ mogą wyłamywać się z tego schematu, to obowiązująca podstawa programowa tych zajęć odpowiada właśnie edukacji abstynencyjnej.
Odpowiedź B, czyli zajęcia edukacji seksualnej, gdzie mówi się otwarcie o seksie, antykoncepcji, orientacjach seksualnych i tożsamościach, odpowiada edukacji seksualnej ogólnej - typu B oraz holistycznej - typu C (opisanej m.in. w standardach WHO). Takie zajęcia prowadzone są w szkołach (które się na to zdecydują) najczęściej przez zewnętrznych edukatorów seksualnych. I to właśnie takiej edukacji seksualnej zakazać chcą autorzy projektu "StopPedofilii". Szczegółowo tłumaczyliśmy jego założenia w tekście: OKO.press obala 6 fałszerstw prawicy o projekcie karania za edukację seksualną
Podsumujmy: Polki i Polacy masowo opowiadają się za modelem edukacji seksualnej, który w polskich szkołach jest raczej marginalny, a radykalne katolickie środowiska chcą go penalizować.
Ale to nie wszystko. W sondażu pytaliśmy również , jakie dokładnie treści powinny być przekazywane nastolatkom na takich lekcjach (zobacz omówienie). Wszystkie odpowiedzi mieszczące się w programie nowoczesnej edukacji seksualnej, takie jak wiedza o antykoncepcji, orientacjach psychoseksualnych, czy pozytywnej seksualności zdobywały od 50 proc. do 82 proc. wskazań.
Nawet najbardziej zdemonizowane wyjaśnianie współżycia przy pomocy modeli narządów płciowych zdobyło 50 proc. akceptacji.
Najrzadziej wybieraną odpowiedzią była "wiedza o seksualności zgodna z nauką Kościoła" (39 proc.).
Przygniatające poparcie dla nowoczesnej edukacji seksualnej w elektoratach KO i partii Lewicy nie dziwi. Oba komitety przewidywały w swoich programach wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół. Zaledwie 20 proc. dla zakazu wśród wyborców PSL i Kukiza również nie jest wysokim wynikiem jak na konserwatywnie sprofilowane ugrupowanie.
Dosyć wysokie poparcie (60 proc.) dla nowoczesnej edukacji seksualnej w elektoracie Konfederacji wynika najpewniej z młodego wieku wyborców. Warto odnotować, że politycy Konfederacji (przede wszystkim Jacek Wilk, który zabierał głos w debacie sejmowej) zdecydowanie poparli projekt "StopPedofilii".
Ale nawet wyborcy Prawa i Sprawiedliwości są podzieleni. Oczywiście pada rekord przeciwników (aż 49 proc.). Pamiętajmy jednak, że to wyborcy partii, której politycy przez ostatnie kilka miesięcy powtarzali, że edukacja seksualna to demoralizacja i seksualizacja dzieci, a w debacie sejmowej nie tylko poparli projekt "StopPedofilii", ale proponowali nawet wyższe kary więzienia. W obliczu takiej nagonki 40 proc. wyborców głosujących za otwartą rozmową o seksie w szkołach publicznych to naprawdę dużo.
W sondażu Ipsos spytaliśmy, kto właściwie powinien prowadzić zajęcia edukacji seksualnej. Na prowadzenie wychodzą dwie odpowiedzi:
Od wielu miesięcy prawica przedstawia zewnętrznych edukatorów i specjalistów jako wielkie zagrożenie, deprawację. Organizacje w rodzaju Ordo Iuris zachęcają rodziców do pilnowania, kto, gdzie i po co przychodzi edukować w szkole ich dzieci, czy były zgody Rady Rodziców wymagane przez Prawo oświatowe, a wreszcie - donoszenia do kuratoriów. Wszystko to omawiane jest w atmosferze zagrożenia ze strony "seksedukatorów wchodzących do szkół" i "wrogimi przejęciami szkoły" i odbywa się za aprobatą MEN i samych kuratoriów.
Odpowiedzi badanych pokazują, że prawicowe straszenie ma jednak ograniczone pole rażenia.
Nadal duża część Polek i Polaków uważa, że to eksperci z zewnętrznych organizacji są najbardziej kompetentni. Nawet elektoraty partii, które edukatorów odsądzają od czci i wiary na wszelkie możliwe sposoby nie są jednoznacznie negatywnie do nich nastawione. W PiS odpowiedź tę zaznaczyło 25 proc. badanych, w Konfederacji - 31 proc.
Wśród kobiet widać jeszcze większą przewagę organizacji i specjalistów (45 proc.) nad nauczycielami WDŻ (38 proc.). Im młodsze kobiety, tym wyraźniejsza przewaga. W grupie wiekowej 18-39 to już 51 proc. dla edukatorów, 36 proc. dla WDŻ. Trudno się tej niechęci dziwić - podręczniki WDŻ widzą w kobietach głównie strażniczki cnoty i promują krzywdzące stereotypy płciowe jak ten, że kobiecą domeną są emocje, a nie myślenie.
Aż 65 proc. badanych popierało edukację seksualną otwarcie mówiącą o sprawach seksu, antykoncepcji, orientacji i tożsamości płciowych. Oznacza to, że niemała część badanych, która zaznaczyła tę odpowiedź, czyli edukację seksualną typu B lub C, w kolejnym pytaniu zagłosowała za nauczycielami WDŻ. A ci, jak już wyjaśnialiśmy, prowadzą edukację seksualną typu A, czyli abstynencyjną. Ta niekonsekwencja może wynikać z niewiedzy na temat treści programu WDŻ, ale może też być wyrazem poparcia dla zreformowania go.
Kolejną rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę jest mała popularność odpowiedzi "nikt, to nie jest zadanie szkoły" - tylko 10 proc. Jednak są tu duże różnice.
Najmniej przychylni rugowaniu edukacji seksualnej ze szkół są 40- i 50-latkowie. To oczywiście potwierdza liberalny trend w tej grupie, który widać w innych badaniach. Ale istotne znaczenie ma pewnie to, że to przede wszystkim ta grupa wiekowa wychowuje aktualnie dojrzewające dzieci. Wiele mówi się o tym, że to rodzice powinni mówić dzieciom o seksie i płciowości, przeprowadzić przysłowiową rozmowę. W sondażach Polki i Polacy deklarują, że to ważne zadanie, ale badania pokazują, że jednocześnie od tego "obowiązku" i "przywileju" uciekają.
W grupie wiekowej 40-49 pada też rekordowy wynik odpowiedzi "eksperci zaproszeni do szkoły" - 57 proc.
Najmniejszą popularnością cieszą się katecheci (4 proc.). W najmłodszej grupie wiekowej (18-29 lat) ich popularność spada do 2 proc., w najstarszej (60 plus) rośnie zaledwie do 7 proc. Dwudziestoletnie kobiety, a także wyborcy KO i Lewicy w ogóle nie rozważają katechetów jako źródła wiedzy o seksie (0 proc.). Szczyt popularności katecheci przeżywają wśród wyborców PiS i Konfederacji (po 9 proc.). Ale nadal pozostają najrzadziej wskazywaną odpowiedzią.
Bo dlaczego właściwie katecheta miałby nauczać o seksie? Tymczasem zgodnie z "Podstawą programową katechezy Kościoła katolickiego w Polsce” uczniowie zdobywają wiedzę na temat naturalnych sposobów regulacji poczęć, uzasadniają, na czym polega zło antykoncepcji, aborcji, in vitro, dlaczego homoseksualizm jest grzechem, a wreszcie - przygotowywani są do życia w czystości.
Katecheci, choć wiele osób może nie zdawać sobie z tego sprawy, rzeczywiście prowadzą edukacją seksualną wśród dzieci uczęszczających na religię. I to oni, a nie nauczyciele WDŻ, mają największy "zasięg" w szkołach. Religia, podobnie jak WDŻ czy etyka, to zajęcia dobrowolne. Ale według planu religia obejmuje dwie godziny tygodniowo, a WDŻ jedną. W ostatnich latach liczba uczniów uczęszczających na WDŻ rośnie, w 2018 było to prawie 40 proc. wszystkich uczących się dzieci. Ale w przypadku religii odsetek ten spada poniżej 50 proc. właściwie tylko w szkołach średnich w dużych miastach.
Sondaż IPSOS dla OKO.press 21-23 października 2019, metodą CATI (telefonicznie), na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie 1004 osoby
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze