0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Wlodek / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Wlodek / ...

Piętnowanie homofobicznej czy rasistowskiej mowy nienawiści to lewicowa broń na uciszanie prawicy, ale wulgarne słowa pod adresem przeciwników politycznych są okej – tak „moralność” rządzącej koalicji zdefiniowali w ostatnich dniach politycy PiS, Suwerennej Polski i Konfederacji. Nastąpiło to po upublicznieniu nagrania z organizowanego przez Rafała Trzaskowskiego w Olsztynie Campusu Polska, gdzie młodzi ludzie podczas silent disco bawili się do utworu, którego refren na melodię piosenki „Call on me” brzmi: „j***ć PiS”.

Oburzeniom nie było końca, ale nikt nie zadał pytania, czy faktycznie w polskiej praktyce prawa i debacie publicznej obowiązują podwójne standardy? I czym w ogóle jest mowa nienawiści?

Ale najpierw przyjrzyjmy się argumentom prawicy.

Kogo można w Polsce „j***ć”?

Zaczął poseł Suwerennej Polski Michał Woś:

"Po słowie j**** zamiast PiS wstawcie dowolną inną grupę np.:

  • Żydów
  • LGBT+
  • czarnych
  • migrantów.

Jakie byłyby reakcje? Pewnie prawnokarne. Ale PiS, chrześcijan itd. to można j****. Obrzydliwe".

Podobnie o sprawie myśli Sławomir Mentzen, kandydat Konfederacji w wyścigu o fotel prezydencki:

„Problemu nie ma, bo ministrowie Tuska zachęcają tylko do j….. nielubianej partii. Gdyby zamiast PiS w tej piosence były niektóre mniejszości religijne, seksualne, czy narodowe, to mielibyśmy skandal na całą Europę”.

Mentzen wycenił poziom skandalu na skalę europejską. Mariusz Błaszczak (PiS) stawkę podbił.

„Przecież jeżeli byśmy w miejsce PiS wstawili nazwę czy to mniejszości seksualnej, czy też mniejszości religijnej, czy narodowościowej, to wtedy byłby rzeczywiście wielki skandal o zasięgu światowym” – stwierdził na antenie Telewizji Republika.

Zbigniew Ziobro, który jeszcze jako szef resortu sprawiedliwości i prokurator generalny walczył o to, by mowa nienawiści wobec niektórych grup mniejszościowych w Polsce nie była ścigana, na portalu X napisał, że państwo używa dziś swojego autorytetu, by usprawiedliwiać mowę nienawiści wobec przeciwników politycznych.

View post on Twitter

Całą argumentację najlepiej podsumował Marcin Warchoł. Poseł Suwerennej Polski w wywiadzie dla portalu DoRzeczy.pl stwierdził, że mowa nienawiści to dziś lewicowe narzędzie, które ma służyć jako bat na środowiska konserwatywne i prawicowe: „My nie możemy używać – jak to nazywają – ekspresji, czy emocjonalnego wyrażania sprzeciwu, bo to będzie przestępstwo. Oni mogą, bo to dorobek kulturowy” – narzekał Warchoł. A premiera Donalda Tuska, który sprawę zbył krótkim wpisem w mediach społecznościowych, Warchoł oskarżył o publiczne pochwalanie przemocy i nienawiści.

Co to jest mowa nienawiści?

Czym jest właściwie mowa nienawiści?

Rada Europy definiuje ją jako „wypowiedzi, które szerzą, propagują i usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nietolerancji, podważające bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm”.

ONZ w Strategii i Planie Działań w sprawie Mowy Nienawiści opisuje ją jako „jakikolwiek rodzaj komunikacji w mowie, piśmie lub zachowaniu, która atakuje lub używa języka pejoratywnego lub dyskryminującego w odniesieniu do osoby, lub grupy na podstawie tego, kim ona jest, innymi słowy, na podstawie jej religii, przynależności etnicznej, narodowości, rasy, koloru skóry, pochodzenia, płci lub innego czynnika tożsamości”.

Organy międzynarodowe wzywają do walki z tak definiowaną mową nienawiści, ponieważ uważa się ją za zjawisko, które doprowadza do niepokojów społecznych, rozwoju ekstremizmów, a także do innych przestępstw motywowanych nienawiścią. Państwa demokratyczne używają zatem środków prawnokarnych do ścigania mowy nienawiści, wyszczególniając w przepisach tak zwane cechy chronione, czyli takie, na które nie mamy większego wpływu, a które często są właśnie podłożem traktowania o charakterze dyskryminacyjnym, czy wrogim.

W polskim prawie karnym mowa nienawiści została de facto spenalizowana w art. 256 § 1 kodeksu karnego:

„Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Co z wpisami o osobach czarnych, Żydach i migrantach?

Wróćmy do wpisu Michała Wosia.

Polityk Suwerennej Polski ma rację, pisząc, że z prawnokarnymi konsekwencjami mogłoby się spotkać krzyczenie publiczne „j*bać czarnych” (różnice etniczne), „j*bać Żydów” (różnice etniczne/narodowościowe).

Członkowie PiS i partii, do której należy Michał Woś, nie wzywają do „j..bania migrantów”, nie piszą też, żeby „j*bać czarnych”, ale nakręcają rasistowską nagonkę, grożącą pogromem.

Najbardziej jaskrawym przykładem z ostatnich miesięcy jest historia zdjęcia pięciu czarnoskórych migrantów siedzących na przystanku autobusowym we wsi Czerlonka w Puszczy Białowieskiej. Mężczyźni byli spokojni, czekali na przyjazd Straży Granicznej. Ale do wpisu anonimowego portalu sluzbywakcji.pl dodano informację, że z ich powodu „ludzie boją się wyjść wieczorem na ulice”. Mężczyznom zasłonięto oczy, tak jakby byli przestępcami.

Zdjęcie rozpowszechnił między innymi Janusz Kowalski (PiS). „Popatrzcie, co Tuski robi z tą Polską. Zaczęło się. Naprawdę tego chcieliście?” – pisał w mediach społecznościowych. Dalej ostrzegał: „To nie jest śmieszne. Taką przyszłość szykują Polakom Donald Tusk, Rafał Trzaskowski i Szymon Hołownia. Polskie kobiety będą molestowane na polskich ulicach. Po zmroku Polacy będą się bali wyjść na zewnątrz. Wzrośnie przestępczość. Ataki z maczetami staną się powszechne. Zaczęło się”.

Skrajnie antyimigrancką narrację szerzył też poseł Dariusz Matecki (Suwerenna Polska). W mediach społecznościowych pisał, że w centrum Szczecina „trwa inwazja”. I dalej: "W ciągu ostatnich kilku miesięcy dramatycznie wzrosła liczba migrantów z Afryki i Azji na Pomorzu Zachodnim. Mam sygnały od pracowników wymiaru sprawiedliwości, policjantów, strażników granicznych, radnych (…), zwykłych mieszkańców, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Gwałtownie rośnie liczba zgłoszeń w sprawie incydentów z udziałem obcokrajowców”.

Wpisy opatrzył zdjęciami przypadkowych niebiałych przechodniów.

Przeczytaj także:

A co z osobami LGBT+?

Do grupy cech chronionych w państwach o ustrojach demokracji liberalnych najczęściej włączane są także orientacja seksualna, czasem również tożsamość płciowa, a także wiek, czy niepełnosprawność. Ale nie w Polsce.

W znakomitej większości krajów UE homofobiczna mowa nienawiści jest penalizowana. Wyjątkiem jest Polska, Włochy, Czechy, Rumunia i Łotwa.

Nawet wśród krajów europejskich w większości, bo w 35 na 49 istnieją podobne przepisy.

Ponieważ polskie prawo nie uznaje orientacji seksualnej za cechę chronioną, homofobiczna mowa nienawiści kwitnie w Polsce. I bardzo trudno pociągnąć do odpowiedzialności osoby, które ją szerzą. Dziś osoby LGBT+, które doświadczyły mowy nienawiści, muszą być w swojej sprawie prokuratorami. Mogą występować co prawda z pozwami cywilnymi o naruszenie dóbr osobistych, ale znieważenie, którego doświadczyli, nie jest ścigane z urzędu. A organy ścigania nie mają od ustawodawcy jasnego przewodnika, którym mogą kierować się przy rozstrzyganiu spraw.

Właśnie dlatego wiele homofobicznych wypowiedzi prawicowych polityków, np. tych, które wyrażały przekonanie, że „LGBT to nie ludzie, ale ideologia”, pozostawało bezkarnych.

Atmosferę przyzwolenia na hejt ma zmienić nowelizacja kodeksu karnego przygotowana w Ministerstwie Sprawiedliwości. Resort Adama Bodnara do katalogu przesłanek chronionych i ściganych z urzędu chce dopisać:

  • orientację seksualną,
  • płeć,
  • wiek,
  • niepełnosprawność,
  • i tożsamość płciową.

Jeśli prawo wejdzie w życie, za publiczne znieważenie osób LGBT grozić będzie kara do 3 lat więzienia. A za przemoc lub groźbę motywowaną homofobią czy transfobią kara do pięciu lat więzienia. Ale projekt, który prawica uznała za „lewacką cenzurę”, utknął w konsultacjach międzyresortowych.

Prześladowany jak katolik

Michał Woś przekonywał, że nie tylko PiS można bezkarnie j*bać. Do tych najbardziej prześladowanych mają należeć też w Polsce chrześcijanie. Ale za nawoływanie do nienawiści wobec chrześcijan grożą zarzuty nie tylko z art. 256 kk, ale też z nadużywanego w ostatnich latach art. 196 kk, czyli obrazy uczuć religijnych.

Piosenkarka Dorota Rabczewska „Doda” została w 2012 roku skazana na 5 tys. złotych grzywny za słowa o tym, że „bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię”, ponieważ „ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła”. Po 10 latach sądowych batalii Trybunał w Strasburgu uznał wyrok skazujący za naruszenie jej wolności wypowiedzi. Kilka lat trwało postępowanie w sprawie młodego mężczyzny, który wszedł w czapce do kościoła. W latach 2020-2023 cała Polska obserwowała proces trzech aktywistek, które rozkleiły wokół kościoła wizerunek Maryi z tęczową aureolą. O złośliwe przeszkadzanie w akcie religijnym oskarżona była też Joanna Scheuring-Wielgus. Posłanka Lewicy podczas mszy w toruńskim kościele św. Jakuba wystąpiła z aborcyjnym protestem. Stanęła na środku kościoła z kartonem, na którym widniał napis: „Kobieto, sama umiesz decydować”.

W tym samym czasie powiązane z PiS-em i Suwerenną Polską organizacje dostały milionowe granty z Funduszu Sprawiedliwości na walkę z tzw. chrystianofobią. Wśród nich np. szczecińskie Stowarzyszenie Fidei Defenso, które za ponad 5 milionów złotych miało stworzyć „Centrum przeciwdziałania przestępczości przeciwko wolności sumienia i wyznania”. Stowarzyszenie zasłynęło z donoszenia do prokuratury na kobiety, które pojawiły się w kościołach na niedzielnych mszach w ramach Strajku Kobiet, czy na zatknięcie tęczowych flag pomnikom Lecha Kaczyńskiego i Jana Pawła II.

Pieniądze od resortu Ziobry dostała także fundacja „Pro Futuro Theologiae”, działająca przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Przygotowuje ona raporty dotyczące „przypadków naruszeń prawa do wolności religijnej w Polsce”. Zawierają one często przykłady zwykłych przestępstw jak napad rabunkowy na duchownego lub kradzież figurki z przydrożnej kaplicy, ale ewidencjonowane są w kategorii przestępstw motywowanych uprzedzeniami religijnymi.

Czy można j*bać PiS?

Ale poglądy polityczne i przynależność do grupy politycznej nie są cechą chronioną, ponieważ nie są od nas niezależne.

Nikt nie rodzi się członkiem PiS.

Wyjaśniliśmy już, że krytyka pod adresem partii politycznej, nawet wulgarna, niesprawiedliwa, szokująca, nie podlega temu szczególnemu rodzajowi prawnokarnej odpowiedzialności, jaką są przepisy penalizujące mowę nienawiści.

„Granice wolności słowa, jeśli chodzi o politykę, są znacznie szersze. Wiele wypowiedzi, nawet bardzo wulgarnych, odnoszących się do przynależności politycznej czy poglądów, są dopuszczalne – i to w świetle orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Tylko wypowiedzi, które odnoszą się do cech chronionych, tych, na które nie mamy wpływu, są mową nienawiści. To one mogą prowadzić do przemocy wobec mniejszości i rozwoju ekstremizmów” – mówi OKO.press Anna Mazurczak, dyrektorka Departamentu ds. Równego Traktowania w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

A mimo to, nieprawdą jest, że tego rodzaju hasła uchodzą. W Polsce mamy wiele przypadków ścigania za wygłaszanie haseł odnoszących się do poglądów politycznych.

Najbardziej spektakularne były procesy z art. 135 par. 2 kodeksu karnego, który mówi o znieważeniu głowy państwa. Cała Polska zastanawiała się wówczas pół żartem, pół serio, czy nazywanie prezydenta Andrzeja Dudy „debilem” lub wulgarne przekręcanie jego nazwiska, mieści się w ramach dopuszczalnej krytyki władzy. Ale lokalni aktywiści protestujący przeciwko konkretnym decyzjom polityków PiS również stawali przed sądami. Tak było w przypadku Julii Lewandowskiej, studentki medycyny z Gdańska, skazanej właśnie za okrzyk „J***ć PiS” wznoszony w czasie protestów w obronie praw kobiet w 2020 i 2021 roku.

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze