Ewangelie nie przynoszą odpowiedzi na podstawowe pytanie dotyczące narodzin Jezusa. Naukowcy zaś mają inne zdanie niż Ojcowie Kościoła
Czy Chrystus urodził się 25 grudnia? By w ogóle zająć się tym pytaniem, należałoby najpierw zastanowić się, czy i jakie mamy dowody na historyczność Jezusa.
Michał Aleksandrowicz Berlioz z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa nie miał wątpliwości, że wszystkie opowieści o Jezusie to tylko mity i przekonywał do tego poetę Iwana Bezdomnego.
„Redaktor był człowiekiem oczytanym i z prawdziwym znawstwem odwoływał się w swej przemowie do starożytnych historyków, na przykład do słynnego Filona z Aleksandrii czy wielkiego erudyty Józefa Flawiusza, którzy nigdy ani słowem nie wspomnieli o istnieniu Jezusa. Dowodząc swej gruntownej wiedzy, Michał Aleksandrowicz poinformował poetę również i o tym, że wiadome miejsce w piętnastej księdze, w rozdziale czterdziestym czwartym słynnych »Roczników« Tacyta – tam, gdzie mowa o straceniu Jezusa – to nic innego, jak późniejsza, fałszująca obraz rzeczy wstawka.
»Nie ma takiej religii Wschodu – kontynuował Berlioz – w której niepokalana dziewica nie wydałaby na świat boga. Tak samo chrześcijanie nie wpadli na nic nowego i w identyczny sposób stworzyli sobie Jezusa, który w rzeczywistości nigdy nie istniał«” - pisze Bułhakow.
Powieściowy Berlioz dobrze pokazuje argumenty przeciwników historyczności Jezusa, zwłaszcza te sprzed kilkudziesięciu lat, w propagującym ateizm Związku Radzieckim. Nie tam jednak zaczęły się krytyczne poszukiwania prawdy o założycielu chrześcijaństwa.
„Pytanie, czy Jezus w ogóle był postacią historyczną, pojawiło się w dobie Oświecenia. Droga do niego prowadziła przez wiele prądów intelektualnych, mód, zainteresowań i uprzedzeń tej epoki. W uproszczeniu: ówcześni deiści poszukiwali uniwersalnych zasad moralnych, które nie wymagały wiary w cuda, czy inne elementy nadprzyrodzone. W tym duchu odczytywali postać Jezusa, odrzucając lub racjonalizując przypisywane mu cuda” – opowiada Roman Żuchowicz, historyk i popularyzator nauki.
„Tym próbom zawdzięczamy pośrednio wielką i do dziś chyba niedocenianą rewolucję w ówczesnej myśli europejskiej. Tą rewolucją było rozpoczęcie badania pism biblijnych tak, jak bada się inne teksty powstałe w dawnych wiekach. Dzięki temu powstały również pierwsze prace starające się ukazać Jezusa historycznego. Czyli takiego, jakiego da się poddać badaniom metodami nauk historycznych”.
Obok specjalistów w tej dziedzinie, nie brakło w epoce Oświecenia badaczy amatorów. Dobrym przykładem jest prawnik i polityk Tomasz Jefferson, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. Latami wycinał on i porządkował różne ustępy Nowego Testamentu, starając się ułożyć chronologicznie życie i nauki Jezusa, pomijając elementy cudowne.
Dziś naukowcy dysponują nie tylko Biblią, biorą też pod uwagę apokryfy i pisma niechrześcijańskie. I zdanie mają raczej odmienne od powieściowego redaktora Berlioza.
„Dostrzeganie legendarnej czy mitycznej warstwy przekazów o Jezusie nie oznacza od razu negacji samego faktu jego historyczności. Zdecydowana większość historyków, niezależnie od prywatnych poglądów religijnych, optuje za historycznością Jezusa. Które informacje z dostępnych nam przekazów można uznać za wiarygodne, to już bardziej skomplikowana kwestia” – wskazuje Roman Żuchowicz.
Jezus z Nazaretu nie był postacią historyczną. To tylko mityczny wytwór autorów Nowego Testamentu
Wśród tych dowodów znajdują się po pierwsze Ewangelie. Można je oczywiście traktować jako źródło tendencyjne i powstałe post factum, jednak zwraca w nich uwagę kilka łatwych do przeoczenia faktów.
A mianowicie rzeczy, które budziły pewien wstyd ewangelistów – i dziwne byłoby, gdyby je po prostu wymyślili, bo nie działały na korzyść nowej religii. Po pierwsze, pochodzenie Jezusa z Galilei nie było specjalnie zaszczytne. Po drugie, szokująca i haniebna wydawała się dla ówczesnych odbiorców śmierć Jezusa na krzyżu.
W Nowym Testamencie pojawiają się postacie, których historyczność nie budzi żadnych wątpliwości: Poncjusz Piłat, Herod Wielki, Herod Antypas itd. Nie jest to jednak wystarczający dowód na historyczność samego Chrystusa – zwłaszcza że ewangelista Mateusz pisze o rzezi niewiniątek za czasów Heroda Wielkiego, o której nikt inny nie wspominał.
To dziwne, bo potomni chętnie wypominali temu władcy wszelkie zbrodnie. Na dodatek Herod Wielki zmarł w 4 roku p.n.e., czyli przed przyjętym przez Kościół rokiem narodzin Chrystusa!
Jak to najprościej wytłumaczyć? Ano, owa data roczna przyjścia na świat Jezusa wynika z prac wczesnochrześcijańskiego teologa Dionizego Mniejszego (V–VI w. n.e.), który popełnił błąd. Dziś nawet kościelni badacze przyznają, że mnich nie był historykiem i nie można wierzyć jego rachubom.
Skoro zaś Jezus przyszedł na świat kilka lat wcześniej, to faktycznie jego narodziny mogły zbiegnąć się w czasie z zasygnalizowanymi w Nowym Testamencie ciekawymi wydarzeniami na nieboskłonie, które ówcześni kojarzyli z zapowiedzią jakiegoś ważnego wydarzenia. Czy wierzymy w astrologię, czy nie, kiedyś na Bliskim Wschodzie odgrywała ważną rolę.
Współcześni naukowcy wskazywali na rozmaite zjawiska – komety czy supernowe – mające być widoczne w Palestynie w 5 lub 4 roku p.n.e.
Amerykański astronom Michael Molnar obliczył zaś, że w 6 roku p.n.e. astrolodzy mogli postawić „horoskop królewski”, który zwiastowałby narodziny władcy Judei.
Chodziło o koniunkcję Księżyca z Jowiszem – planetą królewską, znakiem narodzin władców – w będącym symbolem Judei znaku Barana, przy korzystnym układzie pozostałych ciał niebieskich. Pasterze w Betlejem oczywiście o tym nie wiedzieli, lecz uczeni z dworu Heroda i okolicznych krain, owszem. O ile oczywiście Molnar nie pomylił się jak kilkanaście wieków temu Dionizy Młodszy.
Wróćmy jednak do historycznych dowodów, niezwiązanych z Nowym Testamentem. Wzmianki o Jezusie pojawiają się w pismach rzymskich nie tylko u Tacyta (zm. ok. 120 r.) – wspominającego o śmierci Chrystusa i późniejszym represjonowaniu przez Nerona jego wyznawców, ale też zapewne u Swetoniusza (zm. 130 r.) – wzmiankującego o rozruchach w Rzymie wywołanych przez Żydów podburzonych przez „niejakiego Chrestosa”.
Z kolei pochodzący z Syrii filozof Mara Bar-Serapion pisał w liście pod koniec I stulecia o tajemniczym „mądrym królu” Żydów, doprowadzonym przez nich do śmierci równie niesłusznie jak wcześniej Sokrates i Pitagoras przez Greków. Ponadto wielu rzymskich i greckich autorów z II w. pisało o uczniach Chrystusa, m.in. Pliniusz Młodszy, Galen i Lukian z Samosat.
Nie miał racji Berlioz twierdząc, że o Jezusie nie wspominał żydowski historyk Józef Flawiusz (zm. ok. 100 roku). Pisał on o postawieniu przed sądem „Jakuba, brata Jezusa zwanego Chrystusem”. Zamieścił też obszerny passus o mądrości twórcy chrześcijaństwa, aczkolwiek autentyczność tego fragmentu jest dzisiaj podważana.
Zdecydowanie bardziej krytycznie odnosił się do Jezusa starożytny żydowski Talmud. Ważne jednak, że wspominał. „Wzmianki zewnętrzne wobec źródeł biblijnych, pojawiające się u pogan czy Żydów, pomijając wszelkie problemy interpretacyjne, mówią nam raczej niewiele. Jednak patrząc na materiał źródłowy czysto ilościowo, nie mamy powodu, by wątpić w istnienie Jezusa. Nie wątpili w to także starożytni przeciwnicy chrześcijan”, podkreśla Żuchowicz.
Skoro Jezus jest postacią historyczną, to czy urodził się 25 grudnia? „O ile możemy z pewnym przybliżeniem spekulować nad datą roczną narodzin Jezusa, o tyle nie sposób ustalić, którego dnia przyszedł na świat. Nic dziwnego. Trudno znaleźć w Ewangeliach jakiekolwiek wzmianki na ten temat. U pierwszych chrześcijańskich autorów pojawiały się różne spekulacje, zwykle orbitujące wokół różnych dat wiosennych” – opowiada Żuchowicz.
Począwszy od 313 roku chrześcijanie mogli już swobodnie wyznawać swoją religię, sama matka cesarza Konstantyna – św. Helena – pielgrzymowała do miejsc w Ziemi Świętej związanych z Chrystusem, zaś sobór w Nicei (325 rok) podkreślił nie tylko boskość, ale i ludzką naturę Jezusa. Świętowanie ludzkich urodzin Syna Bożego można było zacząć. Tylko kiedy?
Skoro Ewangelie nie podały konkretnej daty, to czy nie było kuszące, by na dzień narodzin Jezusa wybrać termin, który już zyskał wagę i był czczony? Na przykład okolice zimowego przesilenia miały ogromne znaczenie dla wielu bliskowschodnich religii, reprezentując zwycięstwo Słońca nad ciemnością.
Ponadto w drugiej połowie grudnia – aczkolwiek nie 25, lecz wcześniej – świętowano w Rzymie wesołe i pogodne Saturnalia. Prawdopodobnie 25 grudnia celebrowali jako narodziny Słońca wyznawcy mitraizmu, religii konkurującej z chrześcijaństwem. Badacze spekulują także, że to 25 grudnia 274 roku cesarz Aurelian poświęcił świątynię synkretycznemu bóstwu, zwanemu Niezwyciężonym Słońcem (Sol Invictus). Jego wyznawcą był w IV stuleciu cesarz Konstantyn, nim ostatecznie zaczął skłaniać się ku chrześcijaństwu.
Różne kulty wpływały na siebie i ze sobą konkurowały. Czas triumfu światła nad mrokiem był tak symboliczny, że trudno się dziwić wykorzystaniu daty zimowego przesilenia. Pewności jednak nie mamy, co przeważyło w wyborze.
Jakkolwiek było, w IV stuleciu rzymski Kościół oficjalnie zatwierdził datę 25 grudnia jako dzień przyjścia na świat Jezusa.
Aczkolwiek nie wszędzie ten termin się przyjął.
„Kiedy w IV wieku pojawiła się w chrześcijaństwie idea celebrowania Bożego Narodzenia (ok. 325–336), konkurowały ze sobą dwie tradycje: 25 grudnia (Zachodnia) i 6 stycznia (Wschodnia). Racje stojące za tymi dniami były jednak natury teologicznej, a nie historycznej. Brak dającej się wywieźć z Ewangelii daty urodzin Jezusa przyczynił się zresztą do tego, że w dobie reformacji niektóre Kościoły odrzucały samą ideę świętowania Bożego Narodzenia” – wyjaśnia Roman Żuchowicz.
A zatem Jezus mógł urodzić się 25 grudnia równie dobrze, jak każdego innego dnia. „Niektórzy badacze powiedzieliby, że szansa na grudniowe narodziny jest nawet mniejsza. Jeśli w chwili narodzin Jezusa pasterze mieli przebywać z trzodą na polach, raczej nie mogło to mieć miejsca zimą”, sugeruje Żuchowicz. Faktycznie, palestyńscy pasterze nie spędzaliby w zimnym grudniu nocy na polach, wpatrzeni w niebo.
Spekulując na temat bardziej prawdopodobnej daty (a biorąc też pod uwagę sugerowaną w ewangeliach odległość między narodzinami Jezusa i Jana Chrzciciela oraz fakt, że Józef i ciężarna Maryja nie podróżowaliby do Betlejem na rzymski spis ludności przy niesprzyjającej pogodzie) naukowcy najczęściej wymieniają jesień lub wiosnę.
W tym drugim przypadku mogłoby się okazać, że chrześcijanie tak naprawdę powinni obchodzić Boże Narodzenie w niewielkiej odległości od świąt wielkanocnych! To zaś przewróciłoby do góry nogami cały rok liturgiczny. Bo jeśli Jezus urodził się na przykład pod koniec marca, a ukrzyżowany został 3 lub 7 kwietnia – jak dość powszechnie się przyjmuje – to trudno byłoby opowiadać w kościele chronologicznie o jego misji. Wielki Post byłby kilkudniowy i następował zaraz po Bożym Narodzeniu!
Jezus urodził się 25 grudnia. Tego dnia kościół i wierni obchodzą święto Bożego Narodzenia
Co innego, jeśli urodziny Jezusa miałyby miejsce po 3-7 kwietnia. Na przykład na początku maja (albo nawet 17 kwietnia, gdy wyjątkowo mocne były „zodiakalne siły” ze wspomnianego wcześniej domniemanego „horoskopu królewskiego”). W takim przypadku krótki Adwent następowałby szybko po Wielkanocy. Czyli po opowieści o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, wierzący prędko przechodziliby do oczekiwania na narodziny i mieliby 11 miesięcy na chronologiczne rozważanie życiowej drogi Chrystusa. Kto wie, może rok liturgiczny byłby wtedy nawet bardziej spójny niż obecnie?
A co z choinką, Świętym Mikołajem i prezentami?
Po prostu w grudniu dawalibyśmy sobie upominki i świętowali tylko z okazji Nowego Roku. Tylko czy to byłaby właśnie ta zmiana, której najbardziej potrzebuje świat?
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze