0:00
0:00

0:00

„Pewien gospodarz zapadł w letarg i jako zmarły położony został do trumny. Późnym wieczorem, gdy stare kobiety śpiewały przy trumnie pobożne pieśni, nieboszczyk począł nagle poruszać się. Baby wyskoczyły z chałupy z przeraźliwym krzykiem, że to strzygoń. Zaalarmowano całą wieś.

Początkowo nikt nie chciał wejść do chałupy. Później co odważniejsi mężczyźni, uzbrojeni w drągi, siekiery i widły, wpadli hurmem do izby, gdzie leżał zmarły. Zastali go siedzącego w trumnie i próbującego wydostać się z niej. Uderzony kłonicą w głowę, obsunął się z powrotem do trumny i nie poruszył się już więcej.

Ciało miał jeszcze ciepłe, a policzki zaróżowione. Nie miano żadnej wątpliwości, że był to strzygoń. Na wszelki wypadek, aby nie zechciał wyjść z grobu, postanowiono obciąć mu głowę. Środek ten doskonale poskutkował, gdyż umarły nie próbował już więcej wydostać się z trumny” – relacjonował jedną z zasłyszanych opowieśc historyk i regionalista prof. Bohdan Baranowski (1915–1993) w książce „W kręgu upiorów i wilkołaków” (1981).

Jak zaznaczał, nie ma pewności, czy ta historia wydarzyła się naprawdę, czy tylko miała wyśmiać powszechną wiarę w strzygonie. A jeśli faktycznie doszło do takiego anegdotycznego wydarzenia, to czy w XX wieku, czy w XIX, pod Wieluniem czy może w południowej Małopolsce?

Jedno jest pewne: przez wieki na polskich wsiach wierzono w strzygonie. Uważano, że niektórzy zmarli wstają z grobu i snują się w okolicach dawnego miejsca zamieszkania. Jęczą i hałasują. Czasem wysysają krew z krów i koni, czasami atakują ludzi. Bywa nawet, że duszą swoich bliskich.

Te przesądy przekazywano z pokolenia na pokolenie, a wraz z nimi sposoby, jak sobie radzić ze strzygoniami. Zasady były proste – należało odkopać grób osobnika podejrzanego o powracanie z zaświatów, jego zwłoki przewrócić na brzuch, przygwoździć do ziemi zębem od brony lub kołkiem, a głowę obciąć i umieścić w nogach.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują.

Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Bliscy krewni wampira

Wspomniane zasady jako żywo przypominają metody radzenia sobie z wampirami, znane z filmów i książkowych horrorów. Strzygoń był właśnie tego typu krwiopijcą, zwanym też na naszych ziemiach upiercem, upiorem, wąpierzem, wieszczym lub martwcem.

Co ważne, wiara w takie istoty była dość powszechna na Słowiańszczyźnie i w Europie południowo-wschodniej. Wrażenie robiły zwłaszcza niesamowite opowieści z Chorwacji, Serbii i innych części Bałkanów. Nic dziwnego, bo przetrwały dokumenty mówiące o konkretnych ludziach potraktowanych niczym upiory, takich jak Jure Grando (1579–1656), Petar Blagojević (1718–1739) czy Arnault Pavle (?–1726).

Te opowieści o niechcianych gościach z zaświatów zainspirowały w czasach romantyzmu pisarzy z Zachodu, którzy w XIX w. wprowadzili na salony figurę „wampira”. I to zwykle arystokraty – w przeciwieństwie do bosych i obdartych strzygoni z sąsiedztwa, z którymi borykać się mieli polscy, serbscy czy ukraińscy chłopi.

Co do samej nazwy „strzygoń”, to mediewista Łukasz Kozak, autor cenionej książki „Upiór. Historia naturalna”, wskazuje na jego podobieństwo do łacińskich demonologicznych terminów „strix” i „strigo”.

„Z ostrożnością przyjmuję, że »strigon« był początkowo słowem używanym na kulturowym pograniczu romańsko-słowiańskim, które przyswojone z któregoś z lokalnych języków Italii, przyjęło się wśród pobliskich Słowian na określenie czarownika, a tym samym – również żywego trupa”.

Opowieści o umarłych wracających zza grobu pojawiły się nawet nie w starożytnej Grecji i Rzymie, lecz już u zarania cywilizacji. Mający ponad cztery tysiące lat sumeryjski mit o zejściu Inany do podziemi (sparafrazowany przez Olgę Tokarczuk w powieści „Anna In w grobowcach świata”) opowiadał o bogini Isztar wracającej z okrutnymi demonami do świata żywych.

Wątek powrotów z zaświatów pojawiał się w mitologiach kolejnych ludów, także w słowiańskiej, aż w końcu przyswojony został przez chrześcijaństwo. A choć mieli swoich ożywionych zmarłych m.in. Anglicy, Niemcy i Włosi, to na Słowiańszczyźnie – biednej, wiejskiej, ciężko radzącej sobie z oświeceniem i modernizacją – te upiorne przekonania przetrwały stosunkowo najdłużej.

Przeczytaj także:

Stara tradycja

Zdaniem antropologów i archeologów, m.in. dr. Łukasza Maurycego Stanaszka z Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, chrześcijaństwo wręcz wzmocniło dawne zabobony. Mówiło przecież o potępionych duszach z zaświatów, o demonach, o sile dawanej przez picie krwi.

We wczesnośredniowiecznej – a więc dość świeżo ochrzczonej – Polsce odkryto wiele pochówków świadczących o tym, że obawiano się powrotu zmarłego zza grobu. Dlatego przemieszczano mu głowę czy przybijano zwłoki. Takie tzw. pochówki antywampiryczne znaleziono m.in. w Starym Brześciu, Kałdusie, Niemczy, Sandomierzu i Krakowie.

Również za czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów i w epoce zaborów nie brakowało polowań na strzygonie. „Jeszcze pamiętam jak szukano upiorów (w grobach na Wołyniu), głowy motyką ucinano, a serce osikowym przebijano kołem” – wspominał historyk i współtwórca Konstytucji 3 Maja Tadeusz Czacki (1765–1813).

„Upior podług zdania ludu, obdarzony dwoistem życiem, pierwsze utraciwszy, drugiego w nocnej porze używa, niepokoi i szkodę sprawia: bądź to w rzeczach domowych, bądź w świętych” – wtórował mu etnograf Łukasz Gołębiowski (1773–1849).

„We wsi Jaworniku nad rzeką Osławicą (w Sanockiem) może nie ma jednego człowieka pochowanego na cmentarzu, który by nie miał wbitego w głowę ćwieka lub uciętej i u nóg położonej głowy” – relacjonował folklorysta i encyklopedysta Oskar Kolberg (1814–1890).

Miłosz i Magdalena

Sam Czesław Miłosz zapewniał, że nie jest tylko fikcją literacką scena z jego „Doliny Issy”, w której na litewskiej wsi miejscowi postanowili zrobić porządek z niejaką Magdaleną, straszącą po samobójczej śmierci. Na cmentarzu odkopali jej zwłoki (podejrzanie dobrze zakonserwowane!), po czym „przewrócili ciało na wznak i najostrzejszą łopatą, uderzając z rozpędu, jeden z nich odciął głowę Magdaleny.

Zaciosany koł z pnia osiny był przygotowany. Oparli go o jej pierś i wbili, uderzając tępym końcem siekiery, tak, że przebił z dołu trumnę i dobrze się zagłębił. Następnie głowę, biorąc za włosy, umieścili w jej nogach, założyli wieko i zasypali już teraz z ulgą i nawet ze śmiechami, jak zwykle po chwilach dużego napięcia”.

Jak widać, do wymierzania sprawiedliwości domniemanym strzygoniom często dochodziło spontanicznie, w formie linczu na trupach. Jednak wzywano też specjalistów, swoistych ówczesnych wiedźminów. Z zachowanych przekazów (o ile można im zaufać) wynika, że były to znachorki, bywali kościelni i owczarze (bacowie, baczowie). Niektórzy znani są z nazwiska.

Na przykład według etnografa Romana Reinfussa wśród Łemków na Podkarpaciu wyróżnił się na tym polu Leszko Babej, zwany Gyrdą z Blechnarki, po którym pozostał ponoć nawet kamienny nagrobek na zrujnowanym cmentarzu.

Długa lista podejrzanych

Wiara utrzymywała się długo z powodu niewiedzy i mylnych interpretacji. Po pierwsze zdarzało się, że grzebano ludzi w stanie letargu, katalepsji. Nawet dziś dochodzi do takich przedwczesnych pochówków, a co dopiero przed wiekami, przy ówczesnym poziomie medycyny. Gdy „zmarli” budzili się w trumnie, wywoływało to oczywiście przerażenie.

Po drugie polowania na strzygonie zdarzały się zwłaszcza podczas zaraz, o których rozprzestrzenianie – w ramach szukania kozła ofiarnego – oskarżano czarownice i właśnie upiory. Uwagę ludzi przyciągał wtedy wygląd zwłok.

„Wiele podejrzanych ciał podczas jakiej zarazy, chorób, śmierci odkopują, znajdują krwiste jak żywe, które za żywota były jak chusta blade; często koszulę swą w zębach trzymające. Łeb im uciąwszy, serce przebiwszy, krwie wiele z nich wypływa, co jest znakiem na Rusi, ile u ludzi pospolitych, iż takie ciało jest upier ciężki, bardzo szkodzący” – donosił w pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej „Nowe Ateny” ksiądz Benedykt Chmielowski (1700–1763), przy okazji dowodząc, jak daleko było wtedy Polsce do Oświecenia.

„W wielu okolicach w wierzeniach ludowych ciało strzygonia po śmierci zachowuje świeży wygląd. Medycyna współczesna zna liczne przypadki, kiedy ciało zmarłego nieraz przez dłuższy czas może mieć takie właśnie cechy. Tak samo nadmierne opuchnięcie nieboszczyka można było tłumaczyć »utuczeniem się« wyssaną krwią” – tłumaczył Bohdan Baranowski, opisując jeden z XX-wiecznych pochówków antywampirycznych na ziemiach polskich.

„W 1914 r. w okolicach Brzezin pochowano na miejscu walki poległych Niemców. Po kilkunastu dniach nakazano ekshumację zwłok i przeniesienie ich na inny cmentarz. Zatrudnieni przy tym chłopi stwierdzili, że trup jednego z podoficerów niemieckich odznaczał się względnie świeżym wyglądem, natomiast był niesamowicie spuchnięty. Poczęto więc sobie tłumaczyć, że był strzygoniem. Chciano go unieszkodliwić, aby nie mógł się nadal »tuczyć ludzką krwią«”.

Podejrzane niemowlaki

Lecz polowanie na upiory dotyczyło nie tylko zmarłych. Zabobonny lud już za życia typował, kto po śmierci może sprawiać kłopoty.

Jak pisał Jarosław Kolczyński w pracy „Jeszcze raz o upiorze (wampirze) i strzygoni (strzydze)” („Etnografia Polska”, 1-2/2003), szczególnie podejrzany wydawał się niemowlak, który „rodził się z zębami bądź podwójnymi rzędami zębów”. Jeszcze w 1933 roku w podłódzkiej wsi Nowe Chrusty doszło na tym tle do zbrodni, którą prasa podsumowała tytułem: „Obałamucony ojciec zarąbał własne dziecko, które przyszło na świat z ząbkami”.

Na uzębieniu jednak się nie kończyło. Jak dodawał Kolczyński, wedle przekazów strzygoń „miał na ciele sine znaki, zwłaszcza na plecach i często w kształcie nożyc, nie rosły mu włosy pod pachami i w kroczu, nie miał brwi. Żyjący człowiek-strzygoń chętnie rozmawiał ze sobą. To rozmawiały ze sobą dwie jego dusze”. Ta druga miała być dana nieszczęśnikowi nie od Boga, lecz od diabła. Po śmierci pierwsza opuszczała ciało, a druga wciąż pozwalała potępieńcowi egzystować na tym świecie.

„Upiór rodzi się, jak utrzymują, z dwoistym sercem i dwoistą duszą. Aż do wieku młodzieńczego żyje nie znając sam siebie, nie mając świadomości swego jestestwa; ale gdy dojdzie do okresu przełomu w swym życiu, zaczyna odczuwać w sercu rozwijanie się popędu niszczycielskiego” – wykładał swoim studentom w Collège de France sam Adam Mickiewicz.

Kto krwią pluje...

Nie może dziwić, że przyszłych upiorów upatrywano również w osobach parających się zielarstwem i praktykami magicznymi – nawet jeśli same zajmowały się ściganiem strzygoni. Groźni wydawali się również ludzie plujący krwią (nic to, że z powodu choroby, np. gruźlicy), a także chorzy na trąd czy porfirię. Podejrzani stawali się też sąsiedzi i przybysze o nietypowym wyglądzie (garbaci, kulejący, niskorośli). Wszyscy trafiali na niepisaną listę potencjalnych strzygoni, ludzi, których groby należy sprawdzić w przypadku pojawiających się doniesień o upiorach w okolicy, rozprzestrzeniającej się zarazie itp.

Rozwój nauki i oświaty wyrugował strzygonie z naszego życia. Aczkolwiek zdaniem przynajmniej części badaczy (chociaż sceptyczny jest m.in. Łukasz Kozak) dawne obawy i przesądy przetrwały w nazwiskach – takich jak Strzyga, oraz nazwach miejscowości – np. Wąpierz.

;
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze