0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ROBERTO SCHMIDT / AFPROBERTO SCHMIDT / AF...

Przypomnijmy nasze podwórko, bo da nam to obraz skali tego, co się dzieje ostatnio w USA. W polskim systemie prawo łaski, przysługujące prezydentowi, wielokrotnie wywoływało kontrowersje, stając się przedmiotem ostrych debat społecznych i politycznych. Jednym z najbardziej dyskutowanych przypadków było ułaskawienie przez prezydenta Andrzeja Dudę Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, skazanych nieprawomocnie w 2015 roku za przekroczenie uprawnień w czasie kierowania Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Akt łaski zastosowano przed zakończeniem procesu sądowego, co wzbudziło sprzeciw środowisk prawniczych i opozycji, wskazujących na naruszenie zasad państwa prawa i konstytucyjnej niezależności sądów.

Podobnych emocji dostarczyły inne ułaskawienia. W 1993 roku Lech Wałęsa zastosował prawo łaski wobec bossów gangu pruszkowskiego, Andrzeja Banasiaka ps. „Słowik” oraz Zbigniewa K. ps. „Ali”, co uznano za symboliczne zwycięstwo przestępczości zorganizowanej nad wymiarem sprawiedliwości. Aleksander Kwaśniewski z kolei w 1999 roku ułaskawił Petera Vogla, zabójcę i znanego bankiera, a także w 2005 roku złagodził wyrok Zbigniewa Sobotki, uwikłanego w tzw. aferę starachowicką.

Nie mniej kontrowersji wzbudziło ułaskawienie przez Lecha Kaczyńskiego w 2009 roku Adama S., wspólnika jego zięcia Marcina Dubienieckiego, oraz braci Winków oskarżonych o lincz we Włodowie. Każdy z tych przypadków wpisuje się w długą historię dyskusji o granicach prezydenckiej prerogatywy oraz jej wpływie na wizerunek i funkcjonowanie polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Przeczytaj także:

Prawo łaski a duch epoki

Tymczasem prezydent Stanów Zjednoczonych, na mocy Konstytucji, posiada prerogatywę stosowania prawa łaski w sprawach dotyczących przestępstw przeciwko Stanom Zjednoczonym, z wyjątkiem przypadków wynikających z impeachmentu. To jedno z najszerszych uprawnień przyznanych głowie państwa w systemie amerykańskim.

Pierwsze doświadczenia amerykańskich prezydentów z prawem łaski ukazują różnorodność motywacji i okoliczności, które kształtowały tę praktykę, nadając jej wymiar zarówno polityczny, jak i moralny. George Washington, inaugurując tradycję, zastosował łaskę wobec uczestników Rebelii Whiskey w 1794 roku, wyznaczając kierunek, w którym prawo to mogło być narzędziem jednoczenia młodej republiki. Pół wieku później Andrew Johnson, stojąc przed wyzwaniem odbudowy kraju po wojnie secesyjnej, ułaskawił tysiące konfederatów, co spotkało się z mieszanymi reakcjami – od uznania jego gestu za konieczny akt pojednania po oskarżenia o zdradę ideałów Unii.

W odmiennym duchu działał Calvin Coolidge, który ułaskawił socjalistę i kilkukrotnego kandydata na prezydenta Eugene’a Debsa, skazanego za sprzeciw wobec I wojny światowej, podkreślając symbolikę miłosierdzia i świątecznego przebaczenia. Z kolei decyzja Geralda Forda o ułaskawieniu Richarda Nixona po skandalu Watergate na trwałe wpisała się w historię jako akt głęboko dzielący społeczeństwo, mimo że prezydent tłumaczył ją potrzebą politycznego uzdrowienia kraju. Ta decyzja kosztowała go wiele: w 1976 roku przegrał wybory.

Kontrowersje towarzyszyły także działaniom Jimmy’ego Cartera, który ułaskawił dezerterów z czasów wojny w Wietnamie, oraz Billa Clintona, którego decyzja o ułaskawieniu oskarżonego o oszustwa podatkowe bankiera Marca Richa wywołała medialną burzę i oskarżenia o sprzedanie łaski w zamian za partyjne i charytatywne donacje.

Współczesnym przykładem zastosowania prawa łaski na masową skalę była prezydentura Baracka Obamy – jego ułaskawienia i łagodzenie wyroków, zwłaszcza dla skazanych za drobne przestępstwa narkotykowe, miały na celu reformę systemu karnego i walkę z nierównościami społecznymi. Przez stulecia prawo łaski przekształciło się w narzędzie, które nie tylko świadczy o charakterze sprawującego urząd prezydenta, ale również odzwierciedla ducha epoki, w której jest stosowane.

Hunter Biden i delikatna demokracja

Wychodzi na to, że epoka dwóch ostatnich prezydentów jest raczej mroczna. Joe Biden, ułaskawiając swojego syna Huntera, naruszył ducha instytucji prezydenckiego prawa łaski. Jego decyzja, choć formalnie legalna, budzi poważne wątpliwości natury etycznej i politycznej. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom, że nie skorzysta z tego przywileju, prezydent w grudniu objął Huntera bezwarunkowym ułaskawieniem za przestępstwa, za jakie go skazano – nadużycia podatkowe i nielegalne posiadanie broni – oraz jakiekolwiek przyszłe dochodzenia.

Biden tłumaczył swoją decyzję dwoma czynnikami. Po pierwsze, podkreślał, że Hunter spłacił wszelkie zaległości podatkowe. To prawda: zwrócił dwa miliony dolarów, jednak sąd jasno stwierdził, że nie zmienia to faktu popełnienia przestępstwa. Prokuratura podkreślała, że Hunter zaniżył swoje zobowiązania, stosując fikcyjne odliczenia.

Drugi argument Bidena dotyczył formularza, który Hunter wypełnił, nabywając broń. Prezydent sugerował, że wymóg dotyczący deklarowania nałogu (w jego przypadku – narkotykowego) nie był jasny i że nikt nigdy nie był sądzony za podobne przewinienie. To tymczasem nieprawda: prokuratura dowiodła, że zarzuty dotyczące kłamstwa w tego rodzaju formularzu były stawiane wcześniej wielokrotnie, choć zazwyczaj w powiązaniu z poważniejszymi przestępstwami.

Prezydent bronił się, wskazując na opinie prawników i polityków, którzy uznali zarzuty wobec Huntera za nadmiernie surowe. Choć rzeczywiście pojawiły się głosy, że sprawa miała podłoże polityczne, brak jest jednak dowodów na to, by republikanie wpływali na śledztwo i proces, a prokuratorzy i sąd byli uprzedzeni.

W tym przypadku Joe Biden

przekroczył cienką linię między osobistą lojalnością a odpowiedzialnością państwową,

pozostawiając po sobie pytania o prawdziwy sens sprawiedliwości i równości wobec prawa.

Jednak wobec tego, co się później wydarzyło i będzie się w najbliższych miesiącach działo – wypada byłego gospodarza Białego Domu wziąć w obronę, jeśli chodzi o jego drugą kontrowersyjną decyzję. Na sam koniec prezydent zdecydował się bowiem na krok, który stanowi precedens.

Zacznijmy od tego, że Donald Trump, zarówno w kampanii, jak i w dniu swojej inauguracji, zapowiadał działania wymierzone w swoich przeciwników politycznych, co w opinii wielu mogło prowadzić do instrumentalnego wykorzystywania wymiaru sprawiedliwości. Biden, mając świadomość, jak niebezpieczny dla demokracji jest polityczny rewanżyzm, uznał, że prewencyjne ułaskawienia mogą stanowić ochronę przed potencjalnymi represjami.

Wśród ułaskawionych znaleźli się m.in. generał Mark Milley, dr Anthony Fauci i Liz Cheney – osoby, które w kluczowych momentach swojej służby państwowej podejmowały decyzje nie zawsze zgodne z linią administracji Trumpa, ale uzasadnione dobrem publicznym. Ich działania wzbudzały silne emocje wśród zwolenników byłego prezydenta, co rodziło obawy o przyszłość w przypadku jego powrotu do władzy.

„Nasza demokracja jest delikatna” – pisał Biden w jednym ze swoich ostatnich orędzi. „Jeśli nie będziemy jej bronić w obliczu tyranii i politycznej zemsty, zatracimy wszystko, co czyni nas narodem wolnych ludzi”. Jego decyzja spotkała się z mieszanymi reakcjami – dla jednych była koniecznym gestem obrony instytucji demokratycznych, dla innych kontrowersyjnym posunięciem wykraczającym poza standardowe praktyki.

Konstytucja daje prezydentowi szerokie uprawnienia w zakresie ułaskawień – mogą one obejmować zarówno osoby już skazane, jak i te, przeciwko którym jeszcze nie wszczęto formalnych postępowań. Jednak ich wykorzystanie w sposób prewencyjny zawsze budziło dyskusje. W przypadku Bidena trudno jednak nie dostrzec w tym kroku próby ochrony przed scenariuszem, w którym prawo staje się narzędziem odwetu politycznego.

Autorytarna łaska Trumpa

Donald Trump tymczasem definiuje instytucję ułaskawienia zupełnie na nowo. Nie tylko wypuszcza na wolność osoby skazane za poważne przestępstwa, ale także, poprzez swoje ułaskawienia, dokonuje swoistego przepisania narracji historycznej na swoich warunkach. W szczególności dotyczy to decyzji o masowym ułaskawieniu około 1600 osób związanych z atakiem na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. W tej grupie znaleźli się nie tylko uczestnicy, którzy dopuścili się aktów przemocy wobec policji, ale także osoby skazane za działania o charakterze wywrotowym. Tak szeroka amnestia, udzielona już w pierwszych chwilach po objęciu urzędu, miała jednoznaczny polityczny wymiar: zamieniła sprawców w ofiary, a ich czyny – w symbol heroizmu w służbie „patriotycznej” sprawy.

Podobne działania nie tylko burzą społeczne zaufanie do idei prawa łaski jako „narzędzia miłosierdzia i sprawiedliwości”, lecz także podważają fundamenty demokratycznego systemu prawnego. Jak zauważył w tekście dla POLITICO konstytucjonalista Edward Foley, takie ułaskawienia nie są już wyłącznie jednostkowymi nadużyciami władzy, ale symptomem głębszych problemów politycznych. System impeachmentu okazał się nieskutecznym narzędziem odstraszania od niewłaściwego korzystania z uprawnień prezydenckich, a procesy polityczne, w tym prawybory, promują coraz bardziej ekstremalne i populistyczne postawy.

W ten sposób decyzje Trumpa wyznaczają niebezpieczny precedens dla przyszłych prezydentów, którzy mogą interpretować jego działania jako przyzwolenie na ochronę swoich sojuszników, rodziny i stronników politycznych bez żadnych konsekwencji poza oceną historii. Jak przypomina Bernadette Meyler z Uniwersytetu Stanforda, takie masowe amnestie w amerykańskiej historii mieliśmy jedynie w wyjątkowych momentach – jak po wojnie secesyjnej. Jednak wówczas miały one na celu zakończenie konfliktu narodowego, a nie polityczne korzyści jednego człowieka.

Zasadniczo akt łaski ma służyć interesowi publicznemu i odbudowie społecznego porządku, a nie politycznemu rewanżowi czy manipulacji narracją historyczną. Trump, przekształcając narzędzie prawa łaski w element swojej politycznej strategii, nie tylko podważył te podstawy, ale także uczynił z łaski element autorytarnej wizji prezydentury.

Dalej jest tylko gorzej. Ułaskawienie przez Donalda Trumpa Rossa Ulbrichta, twórcy niesławnego Silk Road, jest jednym z najbardziej bulwersujących aktów prezydenckiej łaski w historii Stanów Zjednoczonych. Silk Road, ukryty w sieci Tor, był cyfrowym bazarem umożliwiającym anonimowy handel narkotykami i innymi nielegalnymi towarami. Ta platforma, z transakcjami o łącznej wartości ponad 200 milionów dolarów w bitcoinach, stała się symbolem nieokiełznanej przestępczości internetowej oraz trudności wymiaru sprawiedliwości w dostosowaniu się do wyzwań nowych technologii. Tragiczne skutki działalności Silk Road, w tym zgony osób, które nabyły poprzez nią narkotyki, wstrząsnęły opinią publiczną i wymusiły zdecydowaną reakcję władz.

Ross Ulbricht, działający pod pseudonimem DreadPirateRoberts – zapożyczonym z kultowego filmu Narzeczona dla księcia – został w 2015 roku skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Jak wykazała prokuratura, jego działalność wykraczała daleko poza ideę stworzenia „wolnego rynku” w internecie. Kierując Silk Road, nie tylko umożliwił masowy handel substancjami odurzającymi, ale również posunął się do skrajnych działań, aby chronić swoje przedsięwzięcie. W aktach sprawy znalazły się dowody na zlecanie zabójstw osób, które mogły zagrozić funkcjonowaniu platformy, choć brak dowodów na realizację tych zbrodni. Sąd nie miał jednak wątpliwości co do bezprecedensowego charakteru przestępstw Ulbrichta. Wymierzony wyrok miał być nie tylko sprawiedliwą karą, ale także przestrogą dla innych.

Decyzja Donalda Trumpa o pełnym i bezwarunkowym ułaskawieniu Ulbrichta całkowicie podważyła wymowę tego wyroku. Prezydent tłumaczył swój gest rzekomym używaniem wymiaru sprawiedliwości jako broni przeciw obywatelom, przedstawiając Ulbrichta jako ofiarę systemu. W rzeczywistości Trump zbagatelizował skalę zniszczeń, jakie Silk Road wyrządził w życiu ofiar narkotyków i ich rodzin. Jego decyzja wysyła niebezpieczny sygnał, że cyberprzestępczość może ujść bezkarnie – zwłaszcza jeśli sprawca znajdzie politycznego protektora.

Argumenty obrony, jakoby Ulbricht kierował się szlachetną ideą stworzenia „wolnorynkowego” miejsca handlu, wydają się groteskowe. Silk Road nie był przestrzenią wolności – był cyfrowym Dzikim Zachodem, gdzie panowało prawo silniejszego, a wartości etyczne i moralne nie miały znaczenia. Stworzenie tej platformy otworzyło furtkę dla kolejnych przestępców, którzy wykorzystują internet do siania chaosu i cierpienia. Ułaskawienie Ulbrichta wzmacnia ich poczucie bezkarności, godząc w fundamenty praworządności i sprawiedliwości.

Gest Trumpa jest nie tylko głęboko kontrowersyjny, ale i skrajnie nieodpowiedzialny.

W dobie narastającego zagrożenia cyberprzestępczością, ułaskawienie człowieka będącego jej symbolem to policzek wymierzony ofiarom tej działalności oraz wszystkim, którzy każdego dnia walczą o egzekwowanie prawa w cyfrowej rzeczywistości. To akt, którego trudno nie tylko usprawiedliwić, ale także zapomnieć.

To zresztą recydywa, bo obecny gospodarz Białego Domu jeszcze jako prezydent w latach 2017-21, stworzył zupełnie nową kategorię kontrowersyjnych aktów łaski, które „ProtectDemocracy” określiło mianem „łask dla pomocników”.

Przykładem może być sprawa Jonathana Brauna, którego 10-letni wyrok za przemyt narkotyków został złagodzony przez Trumpa. Prezydent podważył szersze śledztwo Departamentu Sprawiedliwości w sprawie grup pożyczkowych, w którym Braun miał zostać kluczowym świadkiem. Według New York Timesa rodzina Brauna wykorzystała swoje powiązania z zięciem Trumpa Jaredem Kushnerem oraz wpływowym prawnikiem Alanem Dershowitzem, co – jak się twierdzi – kosztowało ich „miliony”. Administracja Trumpa zignorowała także zarzuty o stosowanie przemocy przez Brauna.

Łaski Trumpa wykraczały poza zwykłe kontrowersje, często wspierając osoby zamieszane w działania korzystne dla samego prezydenta. Można je podzielić na trzy główne kategorie:

  • Ochrona własnego bezpieczeństwa – Trump ułaskawił osoby zamieszane w śledztwo Roberta Muellera dotyczące kontaktów jego kampanii z Rosją, w tym Paula Manaforta i Michaela Flynna. Obaj mieli kluczowe informacje, które mogły zaszkodzić Trumpowi, jednak ułaskawienia zapewniły im motywację, by nie współpracować z prokuraturą.
  • Nagradzanie nielegalnych działań politycznych – W tej kategorii znalazły m.in. Dinesh D’Souza, skazany za nielegalne wpłaty na kampanie wyborcze, czy Steve Bannon, oskarżony o defraudację funduszy na budowę muru granicznego.
  • Zezwolenie na przemoc – Najbardziej szokujące były ułaskawienia dla kontraktorów Blackwater odpowiedzialnych za masakrę 17 irackich cywilów oraz żołnierzy oskarżonych o zbrodnie wojenne. Trump zlekceważył w tych przypadkach system sprawiedliwości wojskowej, twierdząc, że żołnierze są „traktowani jak przestępcy”, a tylko wykonywali swoją pracę.

Trumpa wprowadził standard, w którym korupcja, przemoc i działania na granicy prawa mogą być nie tylko tolerowane, ale i nagradzane.

A co na to trzecia władza?

Dokładne granice prerogatywy prawa łaski teoretycznie określa Sąd Najwyższy. Jednak jego konserwatywna większość w ostatnich latach często niestety ignorowała precedensy w rozstrzyganiu politycznie drażliwych kwestii. Z drugiej strony niektóre aspekty prawa łaski są tak dobrze ugruntowane, że mało prawdopodobne, by jakikolwiek sąd – konserwatywny czy liberalny – ponownie je rozważył.

Przede wszystkim władza ta jest niezwykle szeroka. Została powierzona prezydentowi na mocy Konstytucji i Kongres ma ograniczone możliwości jej regulowania, poza możliwością impeachmentu prezydenta, jeśli uzna, że udziela łaski w sposób niewłaściwy. Konstytucja mówi o „ułaskawieniach”, jednak to pojęcie obejmuje więcej, niż mogłoby się wydawać. Władza ta rozciąga się na amnestie oraz może obejmować osoby, których tożsamości prezydent nie zna lub nie może ustalić. Ułaskawienia mogą również być uzależnione od spełnienia określonych warunków przez osobę ułaskawioną, w tym poddania się karom, które nie byłyby przewidziane prawem.

Sąd Najwyższy odgrywa kluczową rolę w interpretowaniu zakresu prezydenckiego prawa łaski.

W sprawie Ex parte Garland (1866) wyraźnie podkreślono, że władza ta jest niemal absolutna w zakresie przestępstw federalnych. Wyrok stwierdza, że prezydenckie ułaskawienie „usuwa wszelkie kary i przywraca pełne prawa obywatelskie, tak jakby przestępstwo nigdy nie miało miejsca”. Decyzja ta, choć wydana ponad 150 lat temu, wciąż stanowi fundament interpretacji prezydenckiego prawa łaski.

Jednocześnie Sąd Najwyższy jasno określił pewne ograniczenia. Prawo łaski obejmuje wyłącznie przestępstwa federalne; prezydent nie może ingerować w sprawy stanowe. Ponadto prawo to dotyczy wyłącznie przestępstw karnych i nie wyklucza odpowiedzialności cywilnej. Na przykład prezydenckie ułaskawienie nie unieważnia wyroków cywilnych, a prawa osób trzecich, np. prawo do odszkodowania, pozostają nienaruszone.

Alexander Hamilton w Federalist Papers pisał o władzy łaski jako o „dobrotliwej prerogatywie”, która powinna być stosowana „z rozwagą i ostrożnością”. Tymczasem Trump wypaczył jej pierwotne znaczenie. Zmienił tym samym sposób, w jaki społeczeństwo postrzega ideę ułaskawienia – z aktu miłosierdzia na narzędzie partykularnych interesów. A ułaskawiajac swojego syna, Joe Biden dołożył do tego kolejną cegiełkę.

Czy Sąd Najwyższy USA sprosta wyzwaniu, jakie stanowi to nowe zagrożenie? Dotychczasowa praktyka orzekania w sprawach związanych z Trumpem nie daje jednoznacznej odpowiedzi.

Największą obawę w tym kontekście powinien budzić wyrok Trump przeciwko Stanom Zjednoczonym. To przełomowe orzeczenie Sądu Najwyższego, w którym uznano, że prezydencki immunitet przed odpowiedzialnością karną z zasady obejmuje wszystkie „oficjalne działania” prezydenta. Ponadto sąd orzekł o absolutnym immunitecie w przypadku działań mieszczących się w wyłącznych kompetencjach głowy państwa, których Kongres nie może regulować – takich jak prawo łaski, dowodzenie siłami zbrojnymi, egzekwowanie prawa czy zarządzanie władzą wykonawczą.

Sprawa ta wynika z toczącego się federalnego postępowania dotyczącego domniemanej ingerencji Trumpa i innych osób w przebieg wyborów prezydenckich w 2020 roku, w tym wydarzeń związanych z atakiem na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. Był to pierwszy przypadek w historii, w którym Sąd Najwyższy rozpatrywał sprawę dotyczącą ewentualnej odpowiedzialności karnej prezydenta za działania podejmowane w ramach jego urzędu.

1 lipca 2024 roku Sąd wydał decyzję stosunkiem głosów 6 do 3, uznając, że prezydentowi przysługuje: absolutny immunitet w odniesieniu do działań mieszczących się w istocie jego konstytucyjnych kompetencji, co najmniej domniemany immunitet dla działań znajdujących się na obrzeżach jego oficjalnych obowiązków oraz brak immunitetu dla działań nieoficjalnych. Sąd odmówił jednoznacznego określenia zakresu immunitetu wobec części zarzutów postawionych Trumpowi w akcie oskarżenia, uchylając decyzję sądu apelacyjnego i przekazując sprawę do sądu niższej instancji celem dalszego rozpoznania.

Innymi słowy: prezydentowi w praktyce jest wszystko wolno i wobec tego może ułaskawiać, kogo chce i jak chce.

Stawia to pod znakiem zapytania przyszłość amerykańskiego systemu prawnego. Każdy kolejny prezydent może czuć się władny, by unieważniać wyroki wydane zgodnie z zasadami praworządności, uzurpując sobie rolę trzeciej władzy. Czy amerykańska demokracja zdoła przetrwać tę próbę? Przyszłość pokaże, ale jedno jest pewne – stawka nigdy nie była wyższa.

Na zdjęciu: Edward Jacob Lang, uczestnik ataku na Kapitol 6 stycznia 2020, jest witany przez przyjaciół i zwolenników po zwolnieniu z Centralnego Aresztu Śledczego w Waszyngtonie, gdzie spędził 3 lata w więzieniu za atak na Kapitol w 2021 roku. Fot. AFP.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;

Komentarze