0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto ROBERTO SCHMIDT / AFPFoto ROBERTO SCHMIDT...

W dzisiejszym fact-checkingu zajmiemy się kwestią DEI. Nie chodzi o dopełniacz od łacińskiego deus jak w opus dei, czyli „dzieło boże”.

Wielkie litery oznaczają, że jest to skrót – od angielskich słów Diversity, Equity and Inclusion. Na polski najprościej przetłumaczyć te słowa jako „różnorodność, równość i inkluzywność”.

Pod tymi terminami kryją się działania, które mają na celu równe traktowanie i pełną reprezentację całego społeczeństwa, zwłaszcza grup, które historycznie były dyskryminowane. Katalog cech, które były (i bywają nadal) przyczyną dyskryminacji, jest przy tym dość długi. Jest wśród nich płeć, narodowość, orientacja seksualna, niepełnosprawność, wiek, klasa społeczna czy poglądy.

W USA dyskryminowane były przede wszystkim osoby inne niż biali anglosascy protestanci. Dyskryminowano północnoamerykańskich Indian, imigrantów z Europy o wyznaniach innych niż protestanckie (obywatelami gorszej kategorii byli Irlandczycy, Polacy i Włosi), czy imigrantów z Azji.

Przede wszystkim jednak dyskryminowano potomków dawnych niewolników, czyli Afroamerykanów. Ich dyskryminacja miała przy tym charakter instytucjonalny i masowy.

Przeczytaj także:

Równi, ale oddzieleni”

Dyskryminacja rasowa została prawnie uregulowana w tak zwanych „prawach Jima Crowa”, które wprowadzano głównie (choć nie wyłącznie) w południowych stanach USA. Podstawą prawną było orzeczenie Sądu Najwyższego, który w 1896 roku uznał, że poprawki do Konstytucji, znoszące niewolnictwo nie zabroniły segregacji rasowej. Wprowadzono zasadę „równi, ale oddzieleni”

Biali i czarni zmuszeni byli do korzystania z oddzielnych szkół, miejsc w autobusach, wagonów w pociągach i tramwajach oraz publicznych toalet czy ławek w parkach. W restauracjach obsługiwano oddzielnie obie kategorie klientów. Prawa dotyczące „mieszania ras” zabraniały międzyrasowych małżeństw. W stanie Missisipi za głoszenie równości ras groziła grzywna lub 6 miesięcy więzienia.

Na fali wielkiego kryzysu gospodarczego lat 30. ubiegłego wieku uchwalono w Stanach Zjednoczonych National Housing Act of 1934. Ustawa ta udostępniła tanie kredyty hipoteczne najuboższym. W praktyce udzielano ich jednak wyłącznie białym Amerykanom (jak przypomina NPR.org w audycji „A »Forgotten History« Of How The U.S. Government Segregated America”).

Z tego programu osoby o innym kolorze skóry nie były formalnie wykluczone. Jednak ryzyko kredytowe określano w praktyce także na podstawie miejsca zamieszkania – a mieszkańcom dzielnic, w których większość stanowiły mniejszość rasowe i etniczne, odmawiano kredytów. Sprawiło to, że program tanich kredytów stał się w praktyce programem tanich kredytów dla białej klasy średniej.

Zaczęły powstawać wtedy amerykańskie suburbia – dzielnice domków na przedmieściach zamieszkane niemal wyłącznie przez białych. Afroamerykanie i Latynoamerykanie pozostali w centrach miast.

1600 metrów do toalety

Po zakończeniu II wojny światowej wśród czarnych Amerykanów rósł sprzeciw wobec segregacji rasowej. Biali nadal mieli nie tylko swoje dzielnice, lecz także szkoły i toalety.

W filmie „Hidden Figures” (”Ukryte działania”) o czarnoskórych matematyczkach pracujących dla NACA (poprzednika NASA) w latach 50. ubiegłego wieku szef zarzuca jednej z pracownic zbyt długie przerwy. Katherine nie wytrzymuje i w wybuchu frustracji ujawnia szefowi, że do najbliższej toalety dla „kolorowych” i z powrotem do biura jest jedna mila (1,6 kilometra). To dlatego przerwy zajmują jej pół godziny. Przejęty tym szef zespołu niszczy oznaczenia „dla białych” wiszące przy drzwiach toalet.

Uwieczniona w filmie Katherine to Katherine Johnson, która wyliczyła trajektorię pierwszego amerykańskiego załogowego lotu w kosmos w 1961 roku oraz trajektorię statku Apollo 11, którym w 1969 roku pierwsi astronauci dotarli na Księżyc.

Segregację w szkolnictwie zniósł wyrok Sądu Najwyższego z 1954 roku. Jednak lokalne przepisy umożliwiające dyskryminację w innych obszarach obowiązywały przez kolejną dekadę. Segregację rasową zniesiono formalnie dopiero ustawą Civil Rights Act w 1964 roku. Jej wdrażanie, zwłaszcza w sądach niższej instancji, zajęło długie lata.

Segregacja rasowa w USA została zniesiona dzięki wysiłkom takich aktywistów na rzecz praw człowieka jak Martin Luther King czy Rosa Parks, działających nieprzerwanie przez dwadzieścia lat – od zakończenia II wojny światowej aż do chwili przyjęcia Civil Rights Act oraz (w kolejnym roku) Voting Rights Act podpisanych przez prezydenta Lyndona B. Johnsona.

Błędne koło dyskryminacji (i biedy)

Choć formalnie od 1964 roku w USA nie ma segregacji rasowej, dyskryminacja pozostała na długie dekady. Osobom z biedniejszych, „kolorowych” dzielnic trudniej było, i często nadal jest, zdobyć wykształcenie oraz dobrze płatną pracę.

Gorsze wykształcenie oznacza gorsze perspektywy zawodowe oraz gorsze zdrowie. Są badania, które wskazują, że konieczność borykania się z niedostatkiem osłabia silną wolę i ogranicza zdolności poznawcze, nawet gdy kłopoty te są przejściowe.

Najgorsze w dyskryminacji jest jednak to, że konserwuje ona nierówności społeczne. Dzieci z uboższych domów i gorzej wykształconych rodziców mają mniejsze szanse na zdobycie dobrego wykształcenia i pracy.

Dyskryminacja zmniejsza szanse dzieci z dyskryminowanych środowisk na rzecz dzieci należących do uprzywilejowanych społecznie grup. Jeśli dziecko chodzi do dobrej szkoły, a rodziców stać na korepetycje, ma większe szanse dostać się na studia. Szanse tak samo uzdolnionego dziecka, które pochodzi z ubogiej rodziny i które skończyło gorsze szkoły, są znacznie mniejsze.

Imiona bogate i biedne

W USA uprzedzenia rasowe są żywe do dziś. Jak pokazuje wiele badań, pracodawcy chętniej zatrudniają osoby o „białych” imionach (jak Anne czy John) niż zdradzających przynależność do innej grupy etnicznej (jak Lakisha czy Pablo).

Nawiasem mówiąc, Katherine Johnson – matematyczka od obliczania kosmicznych trajektorii dla NASA – nazywała się Creola Katherine Johnson. Nie używała pierwszego imienia zapewne z powodu jego „czarnego” brzmienia.

Uprzedzenia te nie ograniczają się do pochodzenia etnicznego. Istnieją „bogate” i „biedne” imiona. Wynika to z tego, że klasa średnia i wyższa są dość konserwatywne w nazywaniu dzieci. (Również w Polsce. Franek i Zosia kojarzą się odrobinę lepiej niż Dorian i Diana).

W Polsce również dyskryminujemy. Właściciele mieszkań chętniej wynajmują je osobom o polskich nazwiskach i bez obcego akcentu. Nie jest nam obce zjawisko „bogatych” i „biednych” imion, prócz tego także nazwisk, żywe są podziały klasowe.

(Niech czytelnicy sami zapytają domowników lub znajomych, jaki zawód przypiszą Dorianowi Motyce, a jaki Bartłomiejowi Nowakowskiemu. Który z nich szybciej wynajmie mieszkanie?)

Mówiliśmy o uprzedzeniach rasowych, narodowościowych i klasowych, ale na margines spychane są często inne mniejszości. Osoby tej samej płci nie mogą w Polsce zawrzeć żadnego formalnego związku. Jeśli nie sporządzą testamentów, w razie śmierci jednej z nich druga ląduje na ulicy – jeśli spadkodawca nie ma żyjących dziadków, rodziców ani rodzeństwa, ustawowo dziedziczy po nim gmina.

Akcja afirmatywna, czyli antydyskryminacja

Prawica chciałaby, by każdy był kowalem własnego losu, a stanowiska były przyznawane według umiejętności i osiągnięć. Takie podejście często nazywa merytokracją. (Merytokracja nie ma jednak jednej definicji, są także inne).

Takie rozwiązanie, „każdemu według zasług”, wydaje się sprawiedliwe i rozsądne.

Jest jednak sprawiedliwe tylko z pozoru. W praktyce często utrwala istniejące podziały społeczne, bo oznacza, że osoby uboższe, o innym kolorze skóry oraz kobiety muszą pracować ciężej, by móc osiągnąć to samo, co grupy niedyskryminowane – najczęściej biali heteroseksualni mężczyźni z klasy średniej.

By te nierówności wyrównać wiele instytucji i firm wprowadza praktyki i regulacje, które promują różnorodność, równość i inkluzywność (Diversity, Equity and Inclusion, czyli właśnie DEI). Działania, które promują politykę antydyskryminacyjną i równościową, nazywa się też działaniami lub akcjami afirmatywnymi.

W USA przez dziesięciolecia trwała akcja afirmatywna przy przyjmowaniu do koledżów i na uczelnie wyższe. Uczelnie musiały przyjmować określony procent studentów o określonym kolorze skóry.

Wyrok Sądu Najwyższego z 2023 roku – nawiasem mówiąc obsadzonego przez nominatów Donalda Trumpa w poprzedniej jego kadencji – uznał to za naruszenie równości i niezgodne z konstytucją.

“Most runął, bo w zarządzie jest kobieta”

Różne przepisy promujące zatrudnianie mniejszości stosowało w USA wiele instytucji federalnych. Do chwili objęcia urzędu przez Donalda Trumpa. Jak większość republikanów i ich zwolenników uważa te przepisy za szkodliwe.

Prawicowe ataki na politykę równościową czasem ocierają o zwykłą mizoginię i rasizm. Gdy wiosną 2024 roku runął most w Baltimore, prawica oskarżyła o tę katastrofę właśnie przepisy antydyskryminacyjne.

“Oto co się dzieje, gdy macie rządzących, dla których priorytetem jest równość i różnorodność zamiast dobra i bezpieczeństwa obywateli” pisał na platformie X (dawniej Twitter) republikański polityk Phil Lyman.

Zapewne chodziło mu o to, że jednym z sześciu członków rady nadzorczej portu w Baltimore jest czarnoskóra kobieta Karenthia A. Barber.

DEI=DIE, napisał później Lyman, czyli “przepisy antydyskryminacyjne to śmierć”.

Innymi słowy, republikanin insynuował, że most runął, bo jedna z osób w zarządzie jest kobietą, a do tego czarną. Ten przekaz powielało wielu republikańskich zwolenników.

Zamach na Trumpa, czyli kobiety w Secret Service to zło

Antydyskryminacyjnym rozwiązaniom republikanie i ich zwolennicy przypisywali także winę za nieudany zamach na Donalda Trumpa podczas wiecu wyborczego w Pensylwanii w lipcu ubiegłego roku.

Ich zdaniem przez przepisy równości wprowadzone przy zatrudnianiu Secret Service odpowiedzialna za bezpieczeństwo prezydenta (i kandydatów na prezydenta) stała się niekompetentna. Faktem jest, że ówczesna szefowa tej agencji, Kimberly Cheatle, przyznawała otwarcie, iż dąży do tego, by 30 procent zatrudnianych stanowiły kobiety.

Nie ma jednak żadnych dowodów, by polityka równościowa prowadzona przez Secret Service przyczyniła się do próby zamachu. Są to jedynie insynuacje.

Po burzliwej debacie w Kongresie Cheatle przyznała, że próba zamachu na kandydata na prezydenta stanowiła “największą operacyjną porażkę tej instytucji od dekad” i zrezygnowała ze stanowiska następnego dnia. Zastąpił ją mężczyzna Ronald L. Rowe Jr.

Pożary w Los Angeles, czyli kto zabrał pieniądze straży pożarnej

Pierwszą wypowiedzią w tej kadencji, w której Donald Trump związał politykę równościową z nieszczęściem czy katastrofą, były pożary w Los Angeles.

Pożary lasów w południowej Kalifornii nie są niczym rzadkim, a samo Los Angeles nazywane jest z tego powodu czasami “miastem ognia” (o czym pisałem niedawno w OKO.press). Trump jednak stwierdził, że to polityka antydyskryminacyjna odpowiada za rozmiar tej naturalnej katastrofy. Wtórował mu Elon Musk, który pisał “Przepisy antydyskryminacyjne to śmierć ludzi” (skądś już ten refren znamy).

Republikanie zarzucili burmistrzyni Los Angeles Karen Bass, że zmniejszyła budżet miejskiej straży pożarnej o 17 procent i rzekomo przeznaczyła te środki na politykę antydyskryminacyjną.

Tyle że to nieprawda. Bass zaproponowała zmniejszenie budżetu miejskiej straży pożarnej (ale o 2,7 procent, nie siedemnaście). Natomiast jej propozycja nie przeszła w głosowaniu.

Budżet straży pożarnej Los Angeles na lata 2024-2005 został zwiększony o 7 procent. Z tego 53 miliony dolarów przeznaczono na podwyżki płac dla strażaków, 58 milionów na zakupy nowego sprzętu i pojazdów, wyjaśniał tygodnik “Time”.

Karen Bass jest natomiast pierwszą kobietą na stanowisku burmistrza Los Angeles. Jest też czarnoskóra. Szefem straży pożarnej Los Angeles jest z kolei Kristin Crowley, która ma 22 lat doświadczenia w pracy strażaka. Nie ukrywa przy tym, że jest lesbijką.

Czy przepisy antydyskryminacyjne mogły przyczynić się do katastrofy samolotu?

konferencja prasowa w Białym Domu,30 stycznia 2025

Sprawdziliśmy

  • Tak jest zdaniem Donalda Trumpa i republikańskich polityków, jednak nie ma na to żadnych dowodów.
  • Przepisy antydyskryminacyjne nie miały także związku z zawaleniem się mostu w Baltimore, zamachem na Donalda Trumpa ani pożarami w Los Angeles. Wszystkie te prawicowe podejrzenia łączy natomiast jedno: obecność kobiet. Najczęściej czarnoskórych lub lesbijek.
  • Czy przepisy antydyskryminacyjne burzą amerykańską merytokrację? Cóż, jest raczej odwrotnie. To amerykańska merytokracja ma za sobą długą historię dyskryminacji osób innych niż biali i heteroseksualni mężczyźni.

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Kto obniżył standardy (w lotnictwie)?

Donald Trump obwinił również politykę antydyskryminacyjną za zderzenie wojskowego helikoptera z samolotem pasażerskim 29 stycznia tego roku.

Trump stwierdził, że Obama i Biden obniżyli standardy zatrudnienia w lotnictwie. “Dla mnie najważniejsze jest bezpieczeństwo”, mówił Trump. “Dla Obamy i Bidena najważniejsza była polityka i to polityka, na poziomie jakiego nikt przedtem nie widział, bo była na najniższym poziomie”.

Styczniowa katastrofa była pierwszą poważną katastrofą samolotu pasażerskiego od 16 lat (gdy w 2009 roku rozbił się samolot z 49 osobami na pokładzie). Jest w zasadzie wykluczone zatem, że to kwestia złych przepisów – gdyby były złe, można by spodziewać się większej liczby katastrof niż jedna na przestrzeni półtorej dekady.

Wiceprezydent J.D. Vance wtórował mu, mówiąc, że “z nagłówków z ostatnich dziesięciu lat widać, że wiele osób pozywało rząd za to, że chciały być kontrolerami lotów, ale nie mogły z powodu koloru skóry. To się pod przywództwem Donalda Trumpa skończy”. Sugerował, że za katastrofę odpowiada polityka antydyskryminacyjna, bowiem przez nią w kontroli lotów były wakaty.

Zarzut o obniżaniu standardów w zatrudnianiu kontrolerów lotów (i dopuszczeniu do zawodu osób z niektórymi rodzajami niepełnosprawności) jest o tyle bezsensowny, że przepisy uchwalone za prezydentury Baracka Obamy wprowadzano już podczas kadencji Donalda Trumpa – to jego administracja wdrażała przepisy, które teraz krytykuje. I przez cztery lata nie zdecydowała się na ich zmianę.

Gdy dziennikarze przycisnęli Donalda Trumpa, w jaki sposób polityka równościowa i antydyskryminacyjna mogła przyczynić się do katastrofy samolotu, Trump odparł tylko “Po prostu mogła” i dodał, że doszedł do takiego wniosku “bo ma zdrowy rozsądek” (podaje “The Independent”).

Dlaczego Black Hawk zderzył się z pasażerskim samolotem?

Według ekspertów prawdopodobną przyczyną katastrofy był błąd we wskazaniach wysokościomierza śmigłowca. Jak podawała agencja AP Press, do zderzenia doszło, gdy wysokościomierz pasażerskiego Bombardiera CRJ700 wskazywał wysokość 99 metrów (z błędem pomiaru 7,5 m). Dane z wieży kontroli lotów wskazują natomiast, że śmigłowiec UH-60 Black Hawk był wtedy na wysokości 61 metrów. Ta różnica trzydziestu metrów wysokości oznacza, że do zderzenia nie powinno było dojść.

Jeśli odczyt ze skrzynki Black Hawka potwierdzi tę wysokość, będzie to oznaczało, że wysokościomierz śmigłowca był zepsuty. To jednak może potwierdzić dopiero wynik szczegółowego śledztwa.

Black Hawk leciał też z wyłączonym transponderem. To urządzenie, które pozwala identyfikować wszystkie statki powietrzne przez kontrolerów ruchu lotniczego na ekranach stacji radiolokacyjnych. Wojskowe maszyny latają czasem bez włączonych transponderów, jednak taki lot powinien obywać się po ściśle wyznaczonej trasie. Nie można więc wykluczyć błędu pilota.

Z kolei major rezerwy, pilot Arkadiusz Szczęsny, mówił “Wyborczej”: “Z doniesień medialnych wynika, że załogi obu statków powietrznych były przeszkolone i przyzwyczajone do poruszania się w skomplikowanej sytuacji powietrznej w obszarze Waszyngtonu. W trakcie podejścia do lądowania zmieniono cywilnemu samolotowi pas, na którym miał lądować. Możliwe jest, że załoga śmigłowca nie wzięła tej zmiany pod uwagę. Z tego, co zdołałem prześledzić, zawiodła załoga śmigłowca i prawdopodobnie koordynacja pomiędzy wojskowymi i cywilnymi Służbami Ruchu Lotniczego”.

Faktem jest, że w USA brakuje kontrolerów lotów (mimo przepisów, które złagodziły kryteria ich przyjmowania). Na wieży kontroli lotów waszyngtońskiego lotniska w chwili katastrofy był jeden kontroler, choć powinno być dwóch.

Gdzie nieszczęście, tam kobieta

Pilotem śmigłowca była kobieta i lesbijka, Rebecca Lobach. Miała 450 wylatanych godzin. Obok siedział instruktor z ponad tysiącem wylatanych godzin, Andrew Loyd Eaves. Błędy, w tym tragiczne w skutkach, jak widać, przydarzają się nawet osobom o niezwykle wysokich kwalifikacjach.

Jednak kobieta i lesbijka za sterami wojskowego śmigłowca to kolejny powód dla Trumpa i jego zwolenników, by atakować politykę równości.

Mam nadzieję, że czytelnicy widzą już ten schemat: za każdym razem, gdy wydarzy się nieszczęście lub tragedia, wina jest spychana na rzekome przepisy równościowe. Trump i republikanie nie przedstawiają przy tym żadnych dowodów na związek antydyskryminacyjnych przepisów z katastrofami czy nieszczęściami.

Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze okazuje się, że jakiś związek z katastrofą może mieć kobieta. I zbiegiem okoliczności jest to czarnoskóra kobieta lub lesbijka.

Nikt przy tym nie mówi wprost, że swoje stanowisko objęła dzięki równościowym przepisom – tego nie wiemy i to pozostawione jest zawsze między wierszami. Jednak nie wszystkie stany USA zezwalają na preferencyjne traktowanie mniejszości. Na przykład w prawie stanu Kalifornia nie jest to dozwolone.

Diabeł ubrał się w ornat

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ataki na DEI, czyli politykę antydyskryminacyjną, są dla Trumpa, republikańskich polityków i ich zwolenników tylko przykrywką.

W XXI wieku po prostu nie wypada już powiedzieć: „nie lubimy kobiet, czarnoskórych ani gejów i lesbijek”. Nie wypada też powiedzieć wprost: „nie lubimy przepisów, które umożliwiają kobietom, czarnoskórym czy gejom i lesbijkom na łatwiejsze zatrudnienie”.

Można natomiast krytykować takie przepisy, by upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: nie być oskarżonym o otwarte propagowanie homofobii, mizoginii i rasizmu i jednocześnie naciskać na wykluczanie dyskryminowanych grup w bardziej zawoalowany sposób.

Warto jednak przypomnieć, że jedno z pierwszych rozporządzeń wykonawczych nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych uniemożliwia korektę płci w dokumentach. Ma być odtąd niezmienna od urodzenia.

To oczywisty atak na prawa osób transpłciowych (osoby z zaburzeniami rozwoju płci dostaną natomiast rykoszetem).

Merytokracja, czyli dyskryminacja

W wywiadzie dla amerykańskiego radia publicznego NPR Lisa Hagen, dziennikarka, wspomina o swojej rozmowie z profesorem Ianem Hanay Lopezem, wykładowcą prawa na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Twierdzi on, że przywoływanie polityki równościowej i antydyskryminacyjnej jako przyczyny nieszczęść jest częścią większej akcji republikanów, która ma na celowniku tradycyjnie marginalizowane grupy.

Republikańscy politycy ubierają te ataki w kostium troski o kompetencje i przywołują często amerykańską merytokrację. Polityka DEI, czyli zapobiegająca dyskryminacji, rzekomo tę merytokrację podważa.

To odwracanie historii, bowiem merytokracja ma za sobą długą historię dyskryminacji osób innych niż biali i heteroseksualni mężczyźni. Zwłaszcza merytokracja amerykańska.

Przepisy antydyskryminacyjne nie mają związku z katastrofami. Nie ma na to żadnych dowodów. Są tylko republikańskie insynuacje. Dość nieciekawe insynuacje, bo podszyte – powtórzmy – rasizmem, homofobią i mizoginią.

Czy różnorodność, równość i inkluzywność komuś szkodzą?

Wiele badań wskazuje na pozytywne efekty różnorodności w organizacjach, niezależnie od tego, czy są to korporacje, czy instytucje państwowe. Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach – można przyjmować rozwiązania, które ładnie wyglądają na papierze, lecz nie pomogą nikomu.

Przepisy antydyskryminacyjne nakazujące pewne działania preferencyjne odnośnie mniejszości nie są wyłącznie amerykańskim pomysłem. Stosuje się je także w Indiach, gdzie nadal istnieją duże nierówności wynikające z systemu kastowego. Najsłabsze ekonomicznie i społecznie mniejszości mają w zarezerwowaną pulę miejsc na uczelniach i stanowisk w urzędach państwowych.

Badania z Indii (1 i 2) wskazują, że część niektórych rozwiązań afirmatywnych rzeczywiście przyczynia się do zmniejszania nierówności. Amerykańskie analizy ekonomiczne wskazują (3 i 4), że takie rozwiązania mają istotny pozytywny wpływ na mniejszości.

Nikomu przy tym nie szkodzą, bo nie mają negatywnego wpływu na inne grupy społeczne.

Amerykanie są przychylni polityce DEI

Sondaże prowadzone w USA wskazują, że zwykli ludzie są polityce antydyskryminacyjnej raczej przychylni. Według sondażu Washington Post i Ipsos z czerwca 2024 roku 6 na 10 Amerykanów uważa, że programy DEI (Diversity, Equity and Inclusion) „to dobra rzecz”.

Według sondażu przeprowadzonego już w bieżącym roku przez Axios połowa Amerykanów twierdzi, że programy DEI nie miały wpływu na ich zatrudnienie. Spośród tych, którzy odpowiedzieli, że takie programy miały wpływ, większość uważa, że był to wpływ korzystny. Natomiast likwidację federalnych przepisów antydyskryminacyjnych wprowadzoną przez administrację Trumpa popiera 41 procent ankietowanych, 59 procent jest takiej likwidacji przeciwna lub nie ma zdania.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Michał Rolecki
Michał Rolecki

Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press

Komentarze