0:000:00

0:00

Prawo to fetysz naszych czasów. Nie ma polityka, aktywisty czy myśliciela, który rozważałby świat bez prawa. Ale historia naszej fascynacji prawem jest długa i złożona, i sięga głębiej w naszą kulturę, niż mogłoby się nam wydawać. Laurent de Sutter, francuskojęzyczny filozof belgijski i teoretyk prawa w swojej książce "After Law" ("Po prawie", wyd. Polity 2021) pokazuje, że wybór prawa jako narzędzia porządkującego zachodnią cywilizację wcale nie był konieczny, ani oczywisty. Inne kultury: od starożytnego Egiptu i Mezopotamii po Japonię i Chiny, od islamu po judaizm, stworzyły alternatywne narzędzia, aby pomóc ludziom żyć razem bez konieczności radzenia sobie z normami i zasadami. W wywiadzie dla OKO.press autor "After Law" opowiada o tym, że inne prawo, nowatorskie, dopasowane do zmieniającego się życia społecznego, jest możliwe, To ważna lekcja zwłaszcza dzisiaj, kiedy prawo jest zawłaszczane przez populistycznych polityków.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Krzysztof Katkowski, OKO.press: To chyba idealny moment na zmianę naszego myślenia o prawie, żeby nie powiedzieć – konieczny. Zmiany klimatyczne, wzrost nacjonalizmów i rosyjska inwazja na Ukrainę... Dużo tego.

Laurent de Sutter*: Żyjemy w hiperhistorycznym momencie. Mamy przed oczami planetę, która się rozpada, kapitalizm, który przekształca się w jakieś dziwaczne formy, skrajnie prawicowy nacjonalizm, który chce zniszczyć wszystko, co napotka na swojej drodze. Wreszcie: wojna na Ukrainie, gdzie widzimy, jak skrajnie prawicowy reżim zaatakował państwo z systemem prawnym tradycji zachodnioeuropejskiej.

Te wszystkie aspekty nie pomagają w myśleniu o prawie w kategoriach abstrakcyjnych, czyli tak, jak zajmują się nim filozofowie czy teoretycy prawa. W takim kontekście może wydawać się nawet absurdalne, że napisałem książkę o historii prawa, ale sądzę, że ma ona również wartość polityczną.

A takie myślenie o prawie jest istotne, bo żyjemy też w czasach, w których to właśnie skrajna prawica wie, jak postępować ze strukturami prawnymi i jak przekształcać je w taki sposób, w jaki chce.

Zresztą sam masz świetną okazję, by to zaobserwować w Polsce.

Ius versus lex

Wykładasz filozofię prawa, historię prawa, ale i tak jesteś przedstawiany przede wszystkim jako filozof, eseista, socjolog czy działacz polityczny. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że studia prawnicze “przetrwałeś”. Brzmi to raczej jak traumatyczne doświadczenie, gdy mówisz, że zostałeś “wyszkolony w prawie", a nie "wykształcony".

Studia prawnicze robiłem w ostatniej dekadzie XX wieku. Wszyscy moi profesorowie byli "ważnymi osobami", związanymi z najważniejszymi instytucjami prawnymi w Belgii czy Unii Europejskiej. Wychowałem się w rodzinie burżuazyjnej, więc znałem ich nazwiska z telewizji, imponowali oni ludziom z mojego najbliższego otoczenia.

Ale najbardziej traumatyczne była dla mnie ich postawa. Na jednym z pierwszych wykładów – było to coś w rodzaju "Wstępu do prawa prywatnego" – mój profesor powiedział, że przyszły prawnik powinien zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że należy do "elity narodu". Po drugie, że powinien "codziennie czytać dobrą gazetę". Powiedział to bez mrugnięcia okiem, nie śmiejąc się. On naprawdę w to wierzył, mimo że to było czysto ideologiczne! Bo on tak naprawdę powiedział: "po pierwsze, jesteście klasą dominującą w obecnym systemie ideologicznym. Po drugie, musicie połykać obecną ideologię bez jakiegokolwiek krytycyzmu, bez dozy własnego myślenia".

Zrozumiałem, że nie chodzi już o studiowanie prawa, ale o przekształcenie nas w jakieś ideologiczne narzędzia obecnego systemu.

A na czym się to prawo, twoim zdaniem, opiera? Na jakiej ideologii?

Przede wszystkim na pragnieniu porządku, co wywodzi się jeszcze z czasów Cycerona, czyli z prawa rzymskiego. Co ważne, mówię tu nie o "lex", czyli pewnych konkretnych przepisach prawnych - ale o "ius", czyli o całym normatywnym charakterze prawa. O ile wiem, nie ma dobrego tłumaczenia tego rozróżnienia zarówno na język polski, jak i angielski.

Cyceron był tym, który zaproponował, że prawo ("ius") ma być służebne wobec tej idei porządku. Przez wieki ludzie, którzy mieli władzę, próbowali stworzyć systemy prawne, które mogą zapewnić porządek ich społeczeństwom.

Wszyscy uważają to za coś pozytywnego. A ja tego nie rozumiem! Dlaczego to ma być w porządku? Zbadałem wiele innych hipotez i tradycji prawnych, które nie stosują tej głupiej zasady. Weźmy na przykład ideę "pluralizmu halachicznego" w żydowskim prawie talmudycznym. Polega ona na możliwości zerwania z zasadą niesprzeczności, ponieważ przyznaje, że „kontrowersja” może prowadzić do logicznie sprzecznych rozwiązań, które jednak mogłyby współistnieć prawnie.

Oznacza to, że jednocześnie można być winnym lub niewinnym tego samego przestępstwa popełnionego w tych samych okolicznościach. Tam nie liczy się przepis, ale to, co zamierzasz z nim zrobić. „Lex", czyli ustawowe przepisy, staje się drugorzędne wobec "ius", które niesie ze sobą prawnicza praktyka.

Odwrotny sposób myślenia, jak sądzę, skolonizował nasze myślenie prawnicze. Uniemożliwia nam tworzenie prawa, które może być czymś więcej niż tylko marzeniem o porządku. A, jeżeli chcemy tworzyć prawo nowatorskie, powinniśmy przestać myśleć o prawie jako o czymś obowiązkowym, stabilnym – ale spróbować myśleć bardziej pragmatycznie.

Stabilne czy elastyczne?

Napisałeś książkę dotyczącą tych problemów, “After Law”. Co chcesz znaleźć "po prawie"? System prawny, który nie zapewnia porządku?

Fascynującą rzeczą w prawie jest to, że jest ono jak matematyka. Tutaj też nigdy nie zapomina się pierwszych wyników. Podobnie też jak w matematyce, chodzi w nim o pewne realizacje. Dlatego, gdy wyobrażamy sobie, co powinno stać się z naszymi społeczeństwami "po prawie", powinniśmy zbadać, co było "przed prawem". Używamy tych wszystkich terminów prawnych, takich jak "zobowiązanie" czy "małżeństwo", ale nie próbujemy sobie uświadomić, co było przed nimi. Mamy taką obsesję na punkcie legalności i warunków, które pomogły im funkcjonować, że nie potrafimy sobie nawet wyobrazić tego, skąd się poszczególne regulacje wzięły.

Większość naszego życia prawniczego dotyczy rzeczy, które nie istnieją w realnym życiu, takich jak spółki handlowe czy uczelnie wyższe. Poza tym, istnieje coś takiego jak „fikcja prawna”. Może się to wydawać absurdalne, ale dzięki nim martwi ludzie mogą nadal ingerować, na przykład poprzez swoje prawa własności, w życie żyjących. A to grozi popadnięciem w abstrakcje.

Prawników nie obchodzi ontologia, życie, miłość czy śmierć. Obchodzi ich tylko maszyna, która może być użyta do tworzenia porządku w życiu społecznym i politycznym.

Ale co jest w tym złego?

Myśląc tylko o maszynach, zapominamy o czynnikach społecznych, które je tworzą. Życie społeczne cały czas się zmienia i prawo, które skupia się tylko na tylko na pragnieniu „porządku” jest po prostu anachroniczne. Tymczasem prawo jest z natury anarchistyczne. Oznacza to, że chodzi w nim nie tyle o „archè”, (“zasada” w grece), ale o tworzenie nowych rodzajów więzi społecznych. Weźmy na przykład wynalazek adopcji, który jest sposobem na to, by nie dać się ponieść zasadom biologii, a móc w prostszy sposób zachować ciągłość własności w pewnej „rodzinnej” linii.

Takie odczytanie raczej nie zostanie zaakceptowane przez prawników, którzy uważają, że są częścią konserwatywnej inteligencji. Ale może właśnie dlatego muszę popularyzować tę tezę, żeby ich drażnić? Mówiąc poważniej, każdy prawnik musi za każdym razem zadawać sobie pytanie, co ma robić i jak rozumieć ramy prawne, którymi musimy się kierować. To nie jest tylko operacja techniczna, ale także sposób interpretacji.

Prawo jest ciągłą rewolucją i to powinni zrozumieć zarówno politycy, jak i prawnicy. Fakt, że moje refleksje są nieobce politykom populistycznej prawicy. Populistyczni politycy, tacy jak Orbán czy Kaczyński, właśnie „bawią się” prawem.

Bo w dyskusjach o prawie nie ma co krzyczeć o tym, co jest sprawiedliwe, a co nie. Takie gadanie nie zmieni niczego, nawet gdybyśmy bardzo chcieli.

Tworzenie prawa jest zawsze jednocześnie machiaweliczne i rewolucyjne. Taka jest jego natura.

Przeczytaj także:

Marzenie o pewnej elastyczności prawa brzmi bardzo ciekawie, ale rezygnacja z jego stabilności może być niebezpieczna. Co z niezawisłością sędziów? A co z takimi instytucjami prawa jak małżeństwo? Wspomniałeś o nim, ale nadal: jest ona jakoś niezmieniona od czasów starożytnych, a jednak bardzo sprawna i zadowalająca pod każdym względem dla rozwoju społeczeństw, nie tylko europejskich.

Uważam, że jakiekolwiek rozróżnienie między stabilnością a elastycznością, dotyczące prawa, jest dość absurdalne.

Prawo, aby być stabilne, musi być również elastyczne, ponieważ kontekst społeczny zmienia się każdego dnia. To tak jak ze stabilnością maszyn, które muszą być modyfikowane co miesiąc: musisz w nich, na przykład, naoliwić jakieś ich elementy. W prawie nie chodzi o stabilność, ale o solidność - a ona może być w jakiś sposób powiązana z elastycznością.

Siła prawa polega na tworzeniu ciągłości. Tutaj pojawia się paradoks: prawo jest jednocześnie zafiksowane na punkcie idei ciągłej zmiany i zachowania swojego konserwatywnego charakteru. Na przykład małżeństwo osób tej samej płci. Zmienia ono w ogóle małżeństwo, ale też: nie zmienia w ogóle jego ram prawnych. To jest serio piękne!

To jest coś, co uwielbiam w prawie muzułmańskim, że omawiano tam (i nadal się omawia) problem małżeństw z duchami, djinni (dżinami). Jak słusznie podnoszą niektórzy z tamtych teoretyków prawa, nie zmienia w niczym ram prawnych małżeństwa muzułmańskiego. Prawo jest tam nadal stabilne, mimo że zmienione o sto osiemdziesiąt stopni. Na tym też polega piękno prawa.

Ten przykład może pomóc nam zrozumieć też zresztą pewną absurdalność naszych relacji z innymi abstrakcjami takimi jak firmy, państwa, uniwersytety itp. - wszystkie te rzeczy, które znamy jako „osoby prawne”.

Czyli stabilność prawa to mit?

Tak, to tylko ideologiczny slogan. Samozaparcie i choroba europejskich jurystów.

Jak śmiemy mówić o stabilności, skoro prawo zmienia się dokładnie każdego dnia? Proszę cię! Jedyna stabilność, jaka istnieje w życiu, to pewność tego, że umrzemy. Wtedy możemy sobie mówić o „naturze”.

Właściwie winni temu są rzymscy prawnicy. Słynny jurysta Ulpian, który wciąż inspiruje współczesne prawo prywatne, jako jeden z pierwszych przedstawił historię "co było przed prawem": życie było ciężkie, ludzie ciągle się kłócili, a potem pojawiło się prawo i na Ziemi zapanował pokój. Ta bajka jest tak naiwna, że nie mogę zrozumieć, iż wciąż stanowi ideologiczny fundament współczesnego prawa. Cytował ją np. Hans Kelsen, jeden z najważniejszych współczesnych teoretyków teorii prawa, ważny chociażby dla rozwoju współczesnego prawa międzynarodowego. To był serio mądry facet, a też powtarzał te kompletne głupoty.

Bo prawo nie powinno być postrzegane jako konfrontacja z chaosem. Myślimy tak, bo wierzymy w ten mit, stworzony tysiące lat temu. A to jest serio niebezpieczne! To z niego pojawia się problematyczna implikacja: jeśli nie chcemy stracić naszego społeczeństwa opartego na porządku, musimy kontrolować wszystko przez prawo, bo inaczej wszyscy się pozabijamy.

Dlatego zawsze tak łatwo było wyśmiewać prawników, bo żyli tylko dzięki i tylko poprzez fikcję walki z jakimś chaosem. A to sprawia, że oczy mi krwawią. Nie ma żadnych antropologicznych dowodów na to, że istniał jakikolwiek chaos "przed prawem". To jest mit. Szkodliwy mit.

Przeciwko autorytarnej pseudoreformie

"Źle funkcjonujące sądy to poważna choroba państwa polskiego, której trzeba zaradzić nawet mimo gróźb Brukseli" - to słowa Jarosława Kaczyńskiego. Również Tayyip Erdoğan twierdzi, że reformy sądownictwa są jednym z najważniejszych aspektów polityki tureckiej partii rządzącej AKP. To jest to „elastyczne” prawo w praktyce?

Jakkolwiek dziwnie to brzmi, uważam, że sądy nie są miejscem, gdzie naprawdę realizuje się prawo. Sądy są organami wymierzania sprawiedliwości - co oznacza, że należą przede wszystkim do dyskursu politycznego. Każda reforma sądownictwa powinna być zatem rozumiana jako sposób na zaanektowanie twórczych możliwości prawa i oddanie ich wyłącznie w ręce rządzących.

Oczywiście, należy z takimi pseudoreformami, które próbują przeprowadzić populiści, walczyć wszelkimi środkami - i to nie tylko prawnymi, gdyż w prawie nie chodzi o władzę, ale właśnie o potencjalności czy możliwości. Mówiąc wprost: jeśli chcesz się przeciwstawić autorytarnej reformie sądownictwa, musisz najpierw wykopać autorytarnych sędziów, polityków, urzędników.

Porównujesz prawo do matematyki. Może to też odsuwa ludzi od prawa? Tak na przykład może dziać się w Polsce, gdzie nie można - jak chociażby w USA - powołać się na same przepisy Konstytucji, kiedy chce walczyć się o swoje prawa. Trzeba powołać się na setki nieznanych nikomu paragrafów z ustaw i rozporządzeń.

Jednym z najbardziej ironicznych aspektów współczesnego prawa jest to, że próbowało ono narzucić ideę, że nikt nie powinien go ignorować, jednocześnie rozwijając je do punktu, w którym tylko programy komputerowe mają pełną wiedzę o rzeczywistych przepisach.

Być może, spojrzenie na prawo z punktu widzenia "ius" mogłoby złagodzić tę trudność. Podobnie jak w matematyce, liczy się nie tyle mnogość demonstracji, co raczej elementarne operacje, sięgające do wciąż obowiązujących twierdzeń i aksjomatów. Gdybyśmy zaczęli uczyć się z powrotem tych operacji, a nie reguł, moglibyśmy na nowo nauczyć się, czym jest prawo i co można nim robić.

Weźmy przykład zobowiązań. Mamy całe tomy próbujące streścić ustawodawstwo na ten temat, ale tylko kilku historyków zaoferowało wyjaśnienia, czym ono dokładnie jest i skąd się wzięło. Fakt, że zaczęły się one jako pewna forma magii, zaklęcia, potem dało miejsce małżeństwu, wreszcie - przybrało zwykłej formę umowy dwustronnej, wskazuje, że nie ma nic wspólnego z gospodarką, liberalizmem, prawami czy czymkolwiek innym. Jest po prostu sposobem na skonstruowanie jakiejś formy magicznej konieczności. Zrozumienie tego zmienia wszystko.

A dlaczego „po prawie”? Bo chodzi o to, żeby wyjść poza utarte schematy, które mamy.

“Lex” nas, niestety, ogranicza - zawsze będzie działać wstecz, bo zawsze tworzą je konkretni politycy, a ono i tak będzie obowiązywać dalej, aż zmienią je kolejni politycy, po których przyjdą jeszcze następni.

Z pomocą, zdaje się, przychodzi nam “ius”, które zawsze może być bardziej rewolucyjne, nieoczywiste, bo nie są to same przepisy prawne. Co jednak dla mnie istotne to fakt, że ciągle poruszamy się w kategoriach, które wywodzą się z tej europejskiej, rzymskiej tradycji. Mówimy więc ciągle o myśleniu o prawie w kategoriach porządku, racjonalizacji, i to w kategoriach, którymi posługują się głównie prawnicy.

To, na co chcę zwrócić uwagę, to możliwości, jakie przynoszą nam zupełnie inne logiki. Wspomniałem o pluralizmie halachicznym w prawie żydowskim, ale przykładów jest więcej, masz je wszystkie właśnie w mojej książce. Wiara w prawo to wiara w supremację człowieka, co jest, sory, ale przy wszystkich zmianach we współczesnym świecie, zwykłą ideą-reliktem.

Prawo wobec zmian klimatu

W takim razie co wobec zmian klimatu? Czy chcesz z nimi walczyć za pomocą zasad wolności prawnej? Nie da się walczyć z katastrofą ekologiczną za pomocą idei elastycznego prawa. Musimy szybko działać, a nie teoretyzować. Supremacja, chociażby chwilowo, jest konieczna, żeby wprowadzić reformy.

Oczywiście, jest to wyzwanie. Z tego, co wiem, niektórzy prawnicy próbują znaleźć jakieś rozwiązania odmienne od "klasycznych". Pomysły te jednak sprowadzają się głównie do nadawania praw: zwierzętom, planetom, czy rzekom, jak np. w Ekwadorze. Technicznie rzecz biorąc, nie jest to moim zdaniem zbyt dobre rozwiązanie.

Problem polega na tym, że nadanie praw komuś czy czemuś stawia go w pewnej określonej pozycji. Ta pozycja jest najczęściej defensywna: to ty musisz dochodzić, pozywać i walczyć o swoje prawa. Kiedy dajesz rzece prawa, oznacza to, że wycofujesz inne figury prawne, które służyły do jej ochrony. Kto więc będzie podmiotem tego prawa? Osłabia ono jedynie ochronę, która obecnie istnieje - tę, którą zapewnia rząd.

  • Prawa są tak skonstruowane, aby były tylko dla ludzi. Żeby je nadać rzekom, i miało to by być skuteczne, musiałbyś zmieniać ich samą podstawę.

A prawa człowieka? Co będzie "po" nich?

Problem praw człowieka jest bardzo ciekawy. Są one, tak jak każde inne prawa, problemem ustawodawstwa państwa. W europejskich systemach prawnych ich gwarancje znajdują się w konstytucjach lub innych najwyższych aktach prawnych danego państwa. Co ważne dla mnie, nie dotyczą one operacji, ale ustawodawstwa – czyli tego, co mnie nie interesuje. Oznacza to dla mnie, że należą one do sfery dyskursu politycznego. I właśnie dlatego są zagrożone. Rządzą nimi, tak naprawdę, politycy, a nie prawnicy czy teoretycy prawa.

Prawa człowieka to świetne narzędzia do walki z atakiem na prawa osobiste, takie jak prawo do życia. Akceptuję je pragmatycznie, bo na ten moment nie ma żadnej sensownej, wypracowanej alternatywy. Bez wolności osobistych to akceptacja elastyczności politycznej, a nie prawnej. Lepiej by było, gdybyś porozmawiał o prawach człowieka z politykami, bo ja, jako prawnik, nie mam tu za wiele do powiedzenia.

Ale czy nie powinniśmy się bać oddawania praw jednostek politykom, mówiąc, że to „ich sprawa”? Dla osób LGBT, w Europie Środkowej, właśnie teraz, może to oznaczać nawet wyrok śmierci. Zapewne słyszałeś o "strefach wolnych od LGBT" w Polsce.

Tak. To są straszne wiadomości. I nie ma wątpliwości, że należy zwalczać takie praktyki wszelkimi możliwymi środkami, podobnie jak każde inne wredne, podstępne i głupie posunięcie polityczne autorytarnych kretynów. Ale nie możemy, niestety, liczyć na same prawa człowieka. Chronią one tylko tych, którzy byli częścią środowiska politycznego, w którym były one politycznie akceptowane - i to nie tylko prawnie.

Przygnębiające jest, iż polskie środowisko publiczne zostało zmienione na tak wielu poziomach, że ignorowanie praw człowieka stało się łatwe i one nie mogą tak działać, jak powinny. A prawda jest taka, że rozszerzenie walki o odzyskanie praw powinno obejmować więcej niż tylko walkę o zmianę linii orzeczniczej jakiegoś sądu - nawet jeśli, oczywiście, może to tymczasowo przyczynić się do poprawy czyjejś sytuacji. Ale, co istotne: nie powinniśmy się na tym zatrzymywać.

Nie ma wojny sprawiedliwej

Jak zmienić nasze myślenie prawne, kiedy w Ukrainie giną ludzie? Czy bardziej czujesz pokrewieństwo z proukraińskim Žižkiem i Balibarem, czy raczej z wypowiedziami w stylu Waroufakisa, który widzi w wojnie w Ukrainie tylko batalię wielkich imperiów, a sprawę ukraińską po prostu ignoruje?

Wojna, pomimo wszelkich aspektów prawa międzynarodowego, nigdy nie była czymś, czemu prawo mogłoby zapobiec albo powstrzymać. To jest coś poza myśleniem w ramach porządku i regulowania kwestii własności. Prawo może jedynie łączyć ludzi, nic poza tym.

W wojnie chodzi głównie o logistykę, a nie o jakiekolwiek prawo. Chcemy, żeby prawo ją kontrolowało, ale to jest po prostu niemożliwe.

  • Wojna powinna się skończyć i wtedy możemy rozmawiać o kwestiach moralnych - lub prawnych, takich jak odpowiedzialność karna. Moim zdaniem najlepszą opcją byłoby, gdyby Putin podał się do dymisji, a wszyscy jego wyznawcy przestali wierzyć w to całe gówno, które opowiada. To jest jednak polityka. Prawo nie ma tu nic do rzeczy.

Ale może widzisz jakieś inspiracje z innych kultur prawnych, które studiowałeś, aby lepiej zarządzać wojną? Czy jesteśmy zdani tylko na anarchię polityczną?

Wiesz, filozofowie debatowali nad kwestią wojny od samego początku jej istnienia. Prawnicy pojawili się w tej debacie całkiem niedawno. W zależności od interpretacji, dopiero od XVI, albo w innym ujęciu od XIX wieku, wojna i prawo są w jakiś sposób powiązane. Związek ten jednak zawsze przybierał formę systemów regulacji, mających na celu dostarczenie uzasadnień i granic dla wojen uznanych za "sprawiedliwe".

Nie wierzę, że mogą istnieć "sprawiedliwe" wojny. Sprawiedliwe mogą być walki o wolność, emancypację i opór. Niektóre z nich rzeczywiście są brutalne. Ale wojny nie mogą mieć moim zdaniem żadnego uzasadnienia.

Na przykład to, co dzieje się w Ukrainie, nie jest dla mnie wojną. Jest otwarta agresja i jest opór wobec tej agresji - i to wszystko. To, co Zachód wniósł do tego scenariusza, to po prostu katedra racjonalnego bawidamka, próbująca ukryć brutalność faktu, że zawsze gdzieś jest jakiś głupi "wódz", który chce więcej niż ma (a powiedzmy sobie szczerze, zawsze jest to "on", co dodaje tutaj jeszcze dodatkowy, bo genderowy wymiar).

Inne kultury nigdy nie próbowały "zarządzać" wojną, bo wiedziały, że wojna jest właśnie zarządzania przeciwieństwem - jest wyłomem w porządku. Chińska tradycja konfucjańska jest w tej kwestii nieugięta: jedyna wojna, którą warto stoczyć, to wojna bez walki.

Lewicowe prawo?

Na początku naszej rozmowy wymieniłeś skrajną prawicę jako grupę, która najlepiej chyba orientuje się, jak postępować z prawem.

Lewica jest dobra w organizowaniu, ale nie w tworzeniu struktur. Neoliberałowie, tacy jak Thatcher i Reagan, świetnie wiedzieli, jak radzić sobie z prawem. To wszystko jest dobrze udokumentowane, jeśli poczytasz sobie historię ordoliberalizmu, czyli, w dużym skrócie, połączeniu przywiązania wolnego rynku z ideami konserwatyzmu społecznego. Jedną z pierwszych reform, jakie wprowadził Reagan, było oplecenie kraju siecią instytucji, a następnie podejmowanie takich decyzji, które czyniły je bezsilnymi. Nominował hiperkonserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego, potem pociął system ubezpieczeń społecznych itd.

To, co jest bardzo ważne w Stanach Zjednoczonych, to fakt, że są one zjednoczone tylko dlatego, że Sąd Najwyższy de facto "sfederalizował" kwestie prawne, ogłaszając, że jest w nich kompetentny. Konserwatywni sędziowie starają się to odwrócić. Tak jak to zrobili ostatnio z aborcją, przywracają kompetencje stanom, podważając w ten sposób samą możliwość istnienia prawa na poziomie federacji. To są dalekosiężne skutki tej polityki, czyli właśnie zmieniania treści „ius”, a nie samych przepisów, czyli “lex”.

Wracając jednak do Europy. Co istotne, nie zawsze chodzi o porządek. Prawica wie, jak uelastycznić prawo i rozumie, że struktura społeczna zmienia się każdego dnia. A lewica?

Kłócimy się o różnice, wolimy kłócić się o linijkę z jakiegoś zapomnianego eseju Marksa albo o jakiś quasi-moralny problem. Niestety, współczesna lewica potrafi się zjednoczyć w kwestii czystości, ale już nie w kwestii tworzenia struktur i prawnych figur dla naszego nowego wspaniałego świata.

Dlatego tak bardzo zafascynował mnie "The Accelerate Manifesto". To oni jako pierwsi powiedzieli, że powinniśmy zająć się bardziej materialnymi podstawami kapitalizmu i materialnymi podstawami lewicy, dotyczącymi właśnie organizowania się i tworzenia struktur. Nie chodzi o likwidację wszystkiego dookoła i stworzenie świata, w którym wszyscy jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, ale o poprawę naszego życia na planecie, która zaraz się rozpadnie. Mamy w końcu do czynienia z globalnym kapitalizmem, a nie z jakimiś pięknymi marzeniami kilku mesjaszy z XIX wieku.

"The Accelerate Manifesto" (pol. "Manifest Przyśpieszenia") - opublikowany w 2013 r. manifest autorstwa Nicka Srnicka i Alexa Williamsa, który, jak wskazują autorzy, stoi w opozycji do "lokalizmu, doraźnych działań i nieprzejednanego horyzontalizmu" pozostałej części lewicy. Autorzy proponują odwołać się do idei postępu i, poprzez gospodarcze "przyspieszenie", stworzyć nowe możliwości dla lewicowej polityki. W ten sposób chcą przeformułowania instytucji współczesnego kapitalizmu i rozpoczęcie refleksji nad budową nowego systemu, opartego na odpowiednich instytucjach czy figurach prawnych.

Czyli jesteś pesymistą?

Nie, mimo tych wszystkich refleksji, zawsze jestem i byłem optymistą. Dopóki są ludzie, istnieje możliwość zmian. A, jak mówiłem, świat zmienia się każdego dnia. Widziałeś wyniki ostatnich wyborów we Francji? Lewicy jakoś udało się zjednoczyć i teraz są najważniejszym graczem we francuskiej polityce, zaraz po Macronie.

Ale chodzi też o emocje, zwłaszcza te zakazane. Strach albo radość, przecież to one tak często nami kierują. Przyjemność (jouissance) płynąca z rasizmu, przyjemność homofobii. Prawica bardzo dobrze umie kierować tymi emocjami. Jakie inne źródła radości może zaproponować lewica? Prawo, które miałaby tworzyć, nie może polegać jedynie na zaprowadzaniu porządku i zakazywaniu pewnych rzeczy, ale też na wsparciu nowego, innego myślenia o społeczeństwie. I dlatego proponuję inaczej myśleć o prawie i praktykach, jakie z nim wiążemy.

* Laurent de Sutter jest profesorem teorii prawa na Vrije Universiteit Brussel oraz w Sciences-Po Paris. Wykładał również na takich uczelniach jak Waseda University, New-York University, Yeshiva University, Universität Bonn, Université Catholique de Louvain czy Facultés Saint-Louis.

Jest autorem ponad dwudziestu książek przetłumaczonych na kilkanaście języków. Jako redaktor, kieruje seriami "Theory Redux" w Polity Press oraz "Perspectives Critiques" w Presses Universitaires de France. Wielokrotnie wymieniany w Top 100 osobowości roku tworzonych przez francuskie magazyny „Les Inrocks” czy „Technikart”.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze