0:000:00

0:00

W ostatnich miesiącach opinię publiczną w Polsce i na świecie obiegły teksty krytykujące obliczanie śladu węglowego. Ujawniają one, że to British Petroleum rozpowszechniło kalkulator śladu węglowego w 2004 roku w ramach kampanii mającej na celu obarczenie konsumentów odpowiedzialnością za kryzys klimatyczny.

Krytyka poczynań gigantów paliwowych jest jak najbardziej słuszna. Jednak pojawiające się przy tej okazji sugestie, że zmiany w stylach życia są niepotrzebne są przysłowiowym wylewaniem dziecka z kąpielą.

Warto przyjrzeć się tematowi dokładniej i odpowiedzieć na pytanie: czy rzeczywiście ślad węglowy jest szkodliwym narzędziem “zielonej ściemy”?

Kołowrotek produkcji i konsumpcji

Samo liczenie emisji związanych ze stylem życia nie zostało wymyślone przez BP. Już w 1998 roku, jeden z najczęściej cytowanych badaczy tematu Manfred Lenzen szacował emisje związane z konsumpcją Australijczyków. Okazały się one trzykrotnie wyższe niż średnia światowa. Jeszcze wcześniej, w latach 70., kiedy bardziej niż gazami cieplarnianymi przejmowano się źródłami energii, również liczono jej zużycie związane ze stylami życia. Wynikało to między innymi z poważnych kryzysów paliwowych tej dekady. “Jedną ze strategii przeciwdziałania brakom w dostawach energii jest zwiększanie podaży. Inną - tą, która nas tu interesuje - jest zmniejszanie popytu”. Tak 1974 roku Allan Mazur i Eugene Rosa rozpoczęli swój artykuł opublikowany w Science pod tytułem “Zużycie energii i styl życia”.

Patrząc wstecz, zobaczymy, że świat poszedł inną drogą. Aby zaspokoić rosnący apetyt na energię, zwiększono podaż paliw, poszukując coraz to nowych złóż. Gdy wyczerpały się te najłatwiej dostępne, sięgano po te, których wydobycie było bardziej kosztowne i szkodliwe dla środowiska. Zwiększanie produkcji i zużycia energii przynosiło ogromne zyski branży paliwowej. Oliwy do ognia dolały neoliberalne przemiany lat 80. i 90., w ramach których kolejne sektory poddawano deregulacji i prywatyzacji. Umacniał się dogmat wzrostu gospodarczego i ciągłego stymulowania konsumpcji. W efekcie rosły emisje gazów cieplarnianych, nasilała się eksploatacja ekosystemów i surowców. Kryzysy klimatyczny i środowiskowy pogłębiły się, doprowadzając świat na skraj ekologicznej zapaści.

Wzrostowi produkcji odpowiadał wzrost konsumpcji. Są one nierozerwalnie splecione. Produkowane towary potrzebują nabywców, a gospodarka oparta na kredycie wciąż musi rosnąć. Dlatego potrzebne jest promowanie i podtrzymywanie konsumpcyjnych stylów życia.

Koncernom paliwowym i producentom towarów na rękę jest sytuacja, w której o pozycji społecznej decydują dobra materialne i zasobność portfela, a dążenie do szczęścia wiąże się z wydawaniem pieniędzy. Firmy motoryzacyjne potrzebują rozlanych miast, rozległych parkingów i kultury traktującej samochód i domek na przedmieściach jako życiowe cele. Branża lotnicza nie może żyć bez podróży traktowanych jako szczyt marzeń, sposób na szczęście i ucieczka od nieznośnej codzienności. W efekcie świat w coraz większej mierze zorganizowany jest w taki sposób, by nie dało się żyć - i być szczęśliwym - bez kropli ropy i ciągłych zakupów.

Przeczytaj także:

Do czego może się przydać ślad węglowy?

Gdy spojrzymy na historię śladu węglowego w środowisku naukowym, zobaczymy inny obraz niż we wspomnianych na wstępie artykułach. Jest to historia przechwycenia przez badaczy triku marketingowego kompanii naftowej i wykorzystania go dla wspólnego dobra. Już w 2008 roku Thomas Wiedmann i Jan Minx, współautorzy raportów IPCC, sprecyzowali definicję śladu węglowego i położyli podwaliny pod całą nową dziedzinę wiedzy. Obecnie trudno już sobie wyobrazić badania i działania dotyczące ochrony klimatu bez odniesień do tego wskaźnika.

Ślad węglowy można liczyć nie tylko dla jednostek i gospodarstw domowych. Bardzo cenne są analizy emisji w cyklu życia produktów i usług. Dzięki temu możemy się na przykład dowiedzieć, że emisje związane z samochodami elektrycznymi nie są “zerowe”, jak chcieliby ich entuzjaści. Wyprodukowanie auta na baterie generuje dużo więcej emisji gazów cieplarnianych niż spalinowego, nie mówiąc już o zużyciu metali i szkodliwości produkcji dla ludzi i środowiska. Również używanie takich samochodów nie jest bezemisyjne, bo wiąże się ze spalaniem paliw kopalnych używanych do wytworzenia energii elektrycznej. Szczególnie w Polsce, gdzie nawet Tesla jest napędzana węglem. Ślad węglowy można też policzyć dla żywności. Dzięki temu wiemy, że mięso jest bardziej emisyjne niż rośliny strączkowe, a mleko krowie bardziej niż napój owsiany. Co za tym idzie, dieta wegańska i wegetariańska wiążą się z niższymi emisjami niż ta, w której spożywa się dużo mięsa.

Można również liczyć ślad węglowy całych państw, co pozwala nam spojrzeć nie tylko na to, co i jak produkują w obrębie swoich granic, ale też w jaki sposób importują towary, a eksportują emisje - i odpowiedzialność za nie. Z poziomu krajowego możemy znów wrócić do poziomu per capita i zobaczyć, że emisje Szwedów, mimo dekarbonizacji energii elektrycznej, są wciąż na wysokim poziomie około 10 ton, a spadek emisji w czasie jest niewielki. Dowiemy się, że nawet w krajach o 99 proc. odnawialnej energii, takich jak Islandia, ślad węglowy jest wciąż bardzo wysoki. Problemem w najbardziej zamożnych krajach jest już nie węgiel, tylko nadmierna konsumpcja.

Możemy porównać te wartości między krajami. Dzięki temu zobaczymy, że Kostaryka dostarcza swoim mieszkańcom co najmniej przyzwoitych warunków do życia emitując na osobę około 2-3 tony CO2 rocznie. Osiem razy mniej niż trawione konfliktami, pełne biedy i nierówności Stany Zjednoczone Ameryki. Skłania nas to do pytania, czy tak wysoki poziom emisji jest potrzebny do dobrego życia?

W raporcie Oxfam dotyczącym globalnych nierówności emisyjnych możemy dowiedzieć się, że 10% najbogatszych osób na świecie generuje 50% śladu węglowego. Liczby z raportu mogą na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie, że tylko globalne elity są problemem dla klimatu. Super-bogaci faktycznie generują bardzo wysokie emisje swoim rozrzutnym stylem życia, wpływając przy tym na aspiracje klasy średniej i działając na rzecz utrzymania gospodarczego i politycznego status quo. Ślad węglowy bogaczy przybiera często obsceniczne rozmiary. Przykładowo emisje Billa Gatesa wynikające z samych lotów prywatnym odrzutowcem oszacowano na 1600 ton CO2 w ciągu roku. Częste loty, SUVy, jachty i ogromne posiadłości - to wszystko generuje ogromne emisje. Jednak problematyczny nie jest wyłącznie styl życia miliarderów.

Thomas Wiedmann, Manfred Lenzen i Julia Steinberger (również autorzy raportów IPCC) w swoim niedawnym “ostrzeżeniu naukowców” dotyczącym bogactwa, wskazują, że problemem jest także sposób życia globalnej klasy średniej, inaczej mówiąc warstwy “globalnie zamożnej”. Zalicza się do niej spora duża część polskiego społeczeństwa, w tym zapewne wiele czytelniczek i czytelników oko.press. Sposób życia, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, wymaga emisji i zasobów tak wielkich, że są one nie do udźwignięcia przez planetę, na której żyjemy.

By to ocenić, przydaje się porównanie osobistego śladu węglowego osób z klasy średniej do poziomu, do którego należałoby zejść, by móc chronić klimat przed ociepleniem o 1,5 lub 2 stopnie. Obliczenia te są możliwe dzięki oszacowaniu tak zwanego budżetu węglowego, czyli ilości CO2 i innych gazów cieplarnianych, jakie jeszcze możemy wyemitować we względnie bezpiecznych granicach. Pomocne są też krzywe opisujące tempo zmniejszania emisji, jakie jest potrzebne by chronić klimat. Cytowana wcześniej Szwedzka Agencja Ochrony Środowiska podaje wartość 2 ton na osobę w 2050 roku jako zgodną z ociepleniem klimatu o mniej niż 2 stopnie. Jak podają Lewis Akenji z zespołem, do 2030 roku należałoby zejść do poziomu 2,5 stopnia, a w 2050 - do 0,7 tony. W takich krajach jak Szwecja i Finlandia oznacza to czterokrotne zmniejszenie emisji na osobę w ciągu 10 lat. W Polsce - trzykrotne. Wydaje się to niemożliwe. Co robić w takiej sytuacji?

Co może zrobić “zwykły człowiek”?

Jak mówi Kamil Fejfer, “Zwykłemu człowiekowi trudno jest rozeznać, które z jego działań, np. segregowanie śmieci czy zakręcanie wody podczas brania prysznica, pomnożone przez miliony ludzi składające się na społeczeństwo, w którym żyje, jest bardziej przyjazne dla klimatu”. To prawda, wiele osób nie orientuje się, które działania mają największy ślad węglowy. Stąd też często słyszymy o używaniu plastikowych słomek wymienionym jednym tchem z lataniem samolotem i jedzeniem mięsa. Nie jest to jednak powód, by rezygnować z działań na rzecz zmniejszenia konsumpcji, jak chciałby Fejfer. W rozeznaniu się, które działania mają największy sens mogą pomóc badania naukowe. Diana Ivanova z zespołem (w którym znalazł się kolejny współautor raportów IPCC, Felix Creutzig) opublikowali niedawno artykuł podsumowujący wiedzę w tym zakresie. Z tego i innych źródeł wynika, że do najbardziej skutecznych zmian związanych ze stylami życia należą między innymi życie bez samochodu (średnio 1,7 tony równoważnika CO2 rocznie), rezygnacja z jednego dalekiego lotu w obie strony (2-3 tony, jeśli lot jest na Zanzibar), czy dieta wegańska lub wegetariańska (średnio niemal 1 tonę rocznie). Co ważne, te i inne zmiany muszą zostać wprowadzone równolegle i masowo, przez większą część społeczeństwa. Problem jest tak duży, że nie wystarczą drobne korekty i jednostkowe działania.

Zajrzenie do składowych własnego śladu węglowego może nam dostarczyć podstaw do różnego rodzaju działań. Obniżenie części emisji będzie w naszej mocy, co może motywować nas do zmiany nawyków. Duża część będzie jednak od nas niezależna, co może stać się zapalnikiem aktywizmu.

Gdy zorientujemy się, że nawet największe wyrzeczenia nie są w stanie przybliżyć nas do poziomu zgodnego z ochroną klimatu, pojawia się sprzeciw. Co z tego, że tak się staram, jeśli nie mam dostępu do innego ogrzewania niż węglowe lub elektryczne, a prąd wytwarza się z węgla - w państwie, które broni dalszego wydobycia węgla jak niepodległości. Co z tego, że chcę zrezygnować z samochodu, jeśli do pracy mam 20 km, a autobus PKS przestał dojeżdżać do mojej miejscowości w 1997 roku?

Gdy w 2019 roku prowadziłem w ramach Miesiąca dla klimatu warsztaty z obliczania śladu węglowego, na sali pojawiło się 70 osób. Podzieliliśmy się na grupy, przeliczaliśmy kilowatogodziny i kilometry na kilogramy CO2. Porównywaliśmy wyniki z poziomem “dobrym dla klimatu”. Część osób pozostała z refleksją, że może kilka lotów na inny kontynent w ciągu roku to zbyt wiele. Inne wzmocniły się w swoim przekonaniu o weganizmie. Może ktoś nawet pomyślał o pozbyciu się samochodu? Wszyscy i wszystkie jednak pozostaliśmy w poczuciu bezsilności: jak to jest, że nawet gdy zrezygnujemy z tego wszystkiego, nasz ślad węglowy wciąż będzie za wysoki. Zidentyfikowaliśmy główny problem: to rządy i spółki, które upierają się przy węglu blokują zmiany w energetyce. Nie wiem, ile z osób obecnych na sali później zaangażowała się w aktywizm, ale wiem, że wszyscy wyszliśmy gotowi i gotowe do działania.

Ślad węglowy to potrzebne narzędzie nauki i polityki klimatycznej, używane przez osoby zaangażowane w tworzenie raportów IPCC. Kolejny raport tej instytucji będzie zawierał cały rozdział dotyczący potrzeby ograniczenia konsumpcji oraz różnych społecznych i psychologicznych czynników kształtujących emisje związane ze stylami życia. Do tej pory brakowało tam takiej perspektywy. Skupiano się głównie na zmianach technologicznych w energetyce i przemyśle.

Coraz liczniejsze badania społeczno-ekonomiczne pokazują, że problem jest dużo głębszy, a skuteczna dekarbonizacja wymaga zmian także po stronie popytu. Problemem jest też cały system gospodarczy, oparty na nierównościach, eksploatacji zasobów naturalnych i ludzkiej pracy oraz nadmiernej konsumpcji. W tym kontekście staje się jasne, że sposób życia zamożnej części świata musi się zmienić.

Fałszywy wybór

Warto jednak zaznaczyć, że redukowanie zmian stylu życia do tak zwanych “indywidualnych wyborów” wynika z uproszczonej wizji świata i w dłuższej perspektywie może być szkodliwe. To, jak żyjemy, co kupujemy, jak się przemieszczamy, regulowane jest przez wiele czynników. Infrastruktura określa, czy możemy wygodnie, sprawnie i bezpiecznie dojechać do pracy tramwajem i rowerem. Podatki w lotnictwie, a raczej ich brak, sprawiają, że loty są tańsze niż podróże pociągiem. Normy społeczne mówiące, że “bez schabowego nie ma obiadu”, sprawiają, że wciąż nie jest łatwo przejść na weganizm. Ten sam Lewis Akenji, który bada zmiany w stylach życia potrzebne do ochrony klimatu, przestrzega przed “zielonym konsumpcjonizmem” i stawianiem konsumentów w roli “kozłów ofiarnych”. Zamiast tego proponuje dążenie do takich zmian systemowych, które doprowadzą do powszechnych zmian w poziomie konsumpcji i stylach życia. W podobnym tonie wypowiada się Halina Brown, identyfikująca systemowe czynniki powstania i podtrzymywania społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym żyjemy.

Powszechna zmiana stylów życia nie zależy tylko od jednostkowych działań. Wymaga ona zniesienia barier strukturalnych, które uniemożliwiają niskoemisyjne życie. Literatura pełna jest rekomendacji dla osób działających politycznie na rzecz promowania powszechnej zmiany stylów życia i ich emisyjności. Niskoemisyjne źródła energii, zwarte miasta, wygodna kolej, warunki do wypoczynku blisko domu, wegańskie posiłki w szkołach, drogie mięso i tanie warzywa, to wszystko jest konieczne w walce z kryzysem klimatycznym. Zmiana w tym kierunku wymaga działań władz państwowych, samorządów, czy instytucji międzynarodowych jak Unia Europejska. Wymaga planowania przestrzennego, innej polityki fiskalnej, zmiany struktury dopłat i innych regulacji. Jednak wprowadzenie takich polityk wymaga powszechnego przekonania, że są one potrzebne. Podstawą dla tego przekonania może być refleksja, że żyjemy ponad stan, a planeta nie udźwignie naszego sposobu życia. Refleksję taką może wywołać obliczenie swojego śladu węglowego i zauważenie, że jest on dwu- czy czterokrotnie zbyt wysoki byśmy mogli chronić klimat przed ociepleniem i destabilizacją.

Korporacje i rządy ponoszą dużo większą odpowiedzialność za kryzys klimatyczny niż jednostki, szczególnie, że już w latach 80. miały władzę i wiedzę potrzebne by zapobiec temu kryzysowi. Ogromna większość ludzi na Ziemi ponosi tylko małą cząstkę tej odpowiedzialności. Jednak przeciwstawianie sobie konsumpcji i produkcji jest fałszywe.

Nie wystarczy zastąpić ropy, gazu i węgla odnawialnymi źródłami energii czy energią jądrową. Potrzebne jest też zmniejszenie zużycia energii i przebudowanie życia wokół wystarczalności. Jak pisał Jason Hickel, jedyna czysta energia to ta, której nie zużyjemy. Gdy zmniejszamy konsumpcję i zużycie energii, nie tylko chronimy klimat, ale też działamy wbrew interesom koncernów naftowych. To właśnie dlatego Shell roztacza nierealistyczne wizje zalesienia obszaru równego obszarowi Brazylii by przechwytywać dwutlenek węgla wyemitowany wcześniej do atmosfery. Dzięki takim obietnicom koncerny naftowe mogą w nieskończoność odwlekać moment zmierzenia się z rzeczywistością i odejścia od paliw kopalnych. I to jest prawdziwe pole działania ekościemy.

Rosnąca gospodarka jednak prawie zawsze będzie się wiązała z rosnącym śladem materiałowym, który jest z kolei ściśle związany z niszczeniem ekosystemów. Dlatego należy planowo odchodzić od prymatu wzrostu gospodarczego i budować gospodarkę, która nie musi rosnąć, by dostarczać podstaw do dobrego życia.

Wymaga tego nie tylko ochrona klimatu, ale też zapobieganie innym kryzysom ekologicznym, związanym z wylesianiem, utratą bioróżnorodności, czy zaburzeniem cykli biochemicznych w przyrodzie. Ideą polityczną, która dąży do zmniejszenia przepływów energii i materii przy jednoczesnej poprawie warunków życia jest dewzrost, a zbiór zasad dla ekonomii działających na rzecz takiej transformacji przedstawia Kate Raworth w swojej koncepcji “ekonomii obwarzanka” lub “pączka z dziurką”.

Już 46 lat temu Mazur i Rosa pisali, że “ogromne zużycie energii może nie być konieczne do utrzymania wysokiego standardu życia”. Od tego czasu potwierdziły to liczne badania: nie potrzebujemy aż tak dużo energii by dobrze żyć. Co więcej, musimy zużywać jej mniej, by dobre życie było możliwe w przyszłości. Jest to szczególnie prawdziwe, jeśli do kategorii “my” włączymy wszystkich mieszkańców i mieszkanki ziemi żyjących obecnie i w przyszłości.

O lepszą publicystykę klimatyczną

Publicystyka karmi się ustawianiem fałszywych przeciwieństw i śledzeniem “ściem”. Media lubią chwytliwe nagłówki i kontrowersyjne hot takes, które przyciągają uwagę i wzbudzają emocje na równi negacjonistów i aktywistek klimatycznych. Udostępnień i wejść będzie więcej niż na artykuł naukowy. Kryzysu klimatycznego nie wyjaśniają jednak proste przeciwieństwa.

Czy emisje generuje konsumpcja czy produkcja? Korporacje czy jednostki? Czy mamy skupić się wyłącznie na dekarbonizacji przemysłu, czy jedynie zmieniać style życia? Odpowiedź brzmi: wszystko na raz i jeszcze więcej.

A problem jest zbyt złożony, by podchodzić do niego w prosty i powierzchowny sposób. Świat płonie i ginie na naszych oczach. Celem polityki klimatycznej i związanej z nią publicystyki powinno być coś więcej niż tylko poprawa samopoczucia sytych konsumentów z globalnej północy.

Udostępnij:

Michał Czepkiewicz

Geograf, absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (doktor nauk o Ziemi, 2017). Postdoc na Uniwersytecie Islandzkim w Reykjaviku. Jego zainteresowania badawcze dotyczą zależności między urbanistyką, mobilnością, stylami życia, dobrostanem i emisjami gazów cieplarnianych. Współpracuje z polskimi samorządami w dziedzinie planowania przestrzennego.

Komentarze