W ciągu ostatnich dwóch tygodni byliśmy świadkami zaostrzenia się konfliktu na linii Izrael-Hezbollah. A libańska wieść gminna niesie, że szykuje się w kraju… przewrót pałacowy
Liban nie ma króla i nigdy nie miał. Ma natomiast wpisany w konstytucję czwórpodział władzy. Krajem rządzą cztery sekty religijne, sekty w ujęciu szerokim, bo nie przywódcy religijni są tam u władzy, a po prostu osoby przynależące do określonej wiary.
W Libanie mieszka 4,5 mln ludzi i podobnie jak na przykład w Indiach, człowiek od urodzenia ma przypisaną religię. Ba, kodeksy prawa cywilnego mają swoje sektariańskie wersje dla każdej z większych religijnych kategorii.
W zasadzie nie istnieje ateistyczny kodeks cywilny. Nawet jeśli dana osoba deklaruje się jako niewierząca, dalej pozostaje przypisana do kategorii religijnej, w której się urodziła. Od 2013 roku można się niby z religii wypisać, ale prawie nikt tego nie robi. Nawet przepisanie się z jednej kategorii do drugiej to trudny i długotrwały proces.
A przynależność religijna jest ważna przy wyborze szkoły, miejsca pracy, a przede wszystkim, miejsca zamieszkania.
Północny zachód kraju jest zdominowany przez sunnitów, północny wschód przez szyitów. Na południu, odwrotnie, część zachodnia jest szyicka, a wschodnia, sunnicka. Środek kraju zamieszkują natomiast przede wszystkim maronici w górnej części i druzowie w dolnej.
W Bejrucie każda dzielnica ma swoją własną sektariańską przynależność.
Sektarianizm w Libanie to wpisany w konstytucję podział władzy między cztery największe z 18 religijnych sekt, chrześcijańskich maronitów, druzów, muzułmańskich sunnitów i szyitów.
Koncept ten został wypracowany w 1989 roku na zakończenie wojny domowej, pod nadzorem Zachodu. Podobnie zresztą jak pierwotny pomysł stojący za podzieleniem władzy w państwie między poszczególne mniejszości religijne, wprowadzony w życie po raz pierwszy w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy Liban był terytorium mandatowym Francji.
Podział ten odzwierciedlony był przede wszystkim w ilości mandatów do parlamentu, jakie przypadają danej społeczności. W 1989 zaproponowano, aby w konstytucji jasno przypisać najważniejsze stanowiska w państwie najważniejszym (największym liczebnie) sektom, aby uniknąć kolejnego konfliktu zbrojnego.
I tak:
Liban kiedyś był nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu. Bynajmniej nie dlatego, że zachowuje neutralne stanowisko wobec konfliktów dziejących się po sąsiedzku. Wręcz przeciwnie, wojsko libańskie i sektariańskie bojówki brały udział we własnej wojnie domowej w latach 1975-1990, w konfliktach granicznych z Izraelem (np. w latach 1982, 1985-1990, 2006 i obecnie), czy w wojnie w Syrii (od 2011).
Skąd więc ta Szwajcaria?
Liban przez wiele lat był po prostu uważany za małe, ładne i bogate państwo. Ale skąd miał pieniądze, skoro sam niewiele produkuje? Aż do 1975 roku libańskie PKB było napędzane przez strategicznie położony port oraz prężnie działający sektor bankowy, który wraz z liberalną polityką fiskalną uczynił z kraju lokalny ośrodek finansowy.
Kolejne konflikty zbrojne z Izraelem oraz wewnętrzne przepychanki o władzę doprowadziły jednak kraj do zapaści. Nie pomogło ani porozumienie z 1989 roku, które miało usprawiedliwić sektariański podział władzy, ani kolejne międzynarodowe pożyczki, ani zagraniczna waluta, która napływała do kraju dzięki ogromnej libańskiej diasporze, liczącej ponoć 16 milionów osób.
W 2019 roku załamał się państwowy system finansowy, Liban stał się niewypłacalny, lira zaczęła skokowo tracić na wartości wobec dolara, tak według oficjalnych, jak i czarno-rynkowych wyliczeń. Nastąpiła Al-Inhiyar, era Upadku.
Tak o głębokim, trwającym 5 lat kryzysie gospodarczym i politycznym mówią Libańczycy. On także przebiega po linii sektariańskich podziałów.
W Libanie poszczególne sektory gospodarki są nieoficjalnie przypisane do poszczególnych sekt, a więc i ugrupowań politycznych, które je reprezentują.
Na przykład kryzys ekonomiczny sprawił, że znacząco wzrosła cena ropy, a co za tym idzie prądu, tak w państwowej, jak i prywatnej dystrybucji. Cieszący się bliską relacją z Iranem Hezbollah stał się gwarantem jej dostępności.
Na szyickim południu prąd bywał więc dostępny nawet i przez 24 godziny na dobę, podczas gdy w stolicy kraju Bejrucie na wyrywki, w zależności od tego, na co mieszkańcy danego budynku mogli sobie pozwolić. Kiedy mieszkałam w chrześcijańskiej dzielnicy Achrafieh, miałam prąd przez 6 godzin dziennie, w trzech dwugodzinnych interwałach. O ile nie wskoczył nagle prąd państwowy (darmowy), choć to najczęściej miało miejsce nocą o przypadkowych porach.
Również w kontekście podziałów sektariańskich toczy się walka o przyszłość kraju, w tym, konflikt z Izraelem. Załamanie gospodarcze w 2019 roku doprowadziło do zamieszek i protestów, w efekcie których w styczniu 2020 roku zrezygnował ówczesny (sunnicki) premier Saad Hariri.
Kolejny premier zrezygnował po wybuchu w porcie w Bejrucie pół roku później. Przez rok rozdrobniony libański parlament wyłaniał nowego kandydata. Został nim Najiba Mikati, któremu kolejne 13 miesięcy zajęło formułowanie swojego rządu.
Kiedy nareszcie się to udało we wrześniu 2022 roku, w październiku 2022 dobiegła końca kadencja ostatniego (chrześcijańskiego) prezydenta Libanu Michela Aouna.
Ostatniego, ponieważ do tej pory parlament nie wyłonił jego następcy. Tymczasowo obowiązki prezydenta przejęli sunnicki premier i szyicki marszałek parlamentu.
Co dalej?
Bardziej radykalni członkowie każdej z sekt uważają, że to oni mają najlepszy pomysł na to, jak uratować swoją ojczyznę od anihilacji, choć znacząca część libańskiego społeczeństwa straciła wiarę w swoje elity.
Sektarianizm w tak małym państwie sprzyja nieformalnemu dziedziczeniu władzy, nepotyzmowi, korupcji i układom, z których trudno wyobrazić sobie wyjście. Pomysły jak wyciągnąć kraj z kryzysu były więc liczne, niektóre naprawdę dość oryginalne.
Wiele (gorzkiego) śmiechu wzbudziła petycja wystosowana do prezydenta Francji Emmanuela Macrona w 2020 roku tuż po wybuchu w porcie w Bejrucie i powtórzona we wrześniu 2024 roku. Obie proszą o ponowne uznanie Libanu za francuskie dominium i zebrały po kilkadziesiąt tysięcy podpisów w różnych środowiskach.
Trochę mniej zabawne są głosy sugerujące, że Liban, a przynajmniej jego znaczna część, powinny zostać włączone do Syrii, którą według niektórych, zwłaszcza szyitów i Hezbollahu, bardzo sprawnie zarządza Baszszar al-Asad.
Ale są też tacy, którzy sugerują, że to sąsiad z południa powinien „pomóc” Libanowi dźwignąć się z kolan. Jak to, Izrael ma pomóc Libanowi? Przecież oba państwa są na skraju pełnowymiarowej wojny.
Nic bardziej mylnego. Nie bez kozery wiele zagranicznych mediów mówi o konflikcie Izraela z Hezbollahem. Podobnie jak w przypadku Hamasu, gdzie Izrael unika mówienia o wojnie z Palestyną, nie chcąc uznać prawa Palestyńczyków do niepodległości, tak w przypadku Hezbollahu Izrael unika mówienia o wojnie z Libanem.
Dopóki do wymiany ognia, do której obecnie dochodzi, nie dołączą Libańskie Siły Zbrojne, nie ma starcia między armiami dwóch niepodległych państw.
Są w Libanie środowiska, które twierdzą, że do takiej wymiany ognia nie dojdzie. Dlaczego? Ponieważ dowódca libańskiej armii, generał Joseph Aoun, chrześcijanin, maronita, ma być kolejnym prezydentem kraju.
Aoun jest głównym dowodzącym od 2017 roku. Nie jest spokrewniony z byłym prezydentem kraju Michelem Aounem, choć podziela jego niechęć do jakiejkolwiek współpracy z Syrią. Nie jest też wielkim fanem roli, jaką w systemie bezpieczeństwa w kraju pełni Hezbollah.
Wieść gminna niesie, że Aoun wraz z resztą maronitów po cichu liczą na przegraną Hezbollahu i osłabienie obecnie silnej pozycji szyitów w państwie, aby przejąć kontrolę nad parlamentem i w końcu wyłonić swojego prezydenta.
Libańskie Siły Zbrojne, choć oficjalnie ponadsektariańskie, zdominowane są przez chrześcijan, zwłaszcza maronitów, mimo wysiłków, jakie Aoun poczynił, aby zbalansować skład swojej armii i zyskać większe społeczne poparcie.
Choć jeśli Hezbollah przegra i siły Izraela zdominują południe kraju, jedyne poparcie, jakiego Aoun będzie potrzebował dla swojej prezydentury, pochodzić będzie z Jerozolimy.
Im mniejsze państwo, tym bliżej ludziom do władzy. Czy dzięki temu bliższa prawdy jest lokalna plotka? Czas pokaże, czy teoria o generale Aounie jest prawdziwa. Na chwilę obecną libańska armia nie pomaga Hezbollahowi bronić południowej granicy kraju.
Być może w efekcie obecnego konfliktu skończy się sektariański Liban, jaki znamy, który – podobnie jak twór Izrael-Palestyna – jest powojennym eksperymentem zaplanowanym i wymyślonym przez Zachód tak, aby zapobiec wewnętrznym i regionalnym konfliktom. Jak widać, nieskutecznie.
Antropolożka społeczna, badaczka kontrowersji. Prowadziła badania w Indiach, Libanie, Stanach Zjednoczonych i Polsce. Dobrze odnajduje się w sytuacjach kryzysowych.
Antropolożka społeczna, badaczka kontrowersji. Prowadziła badania w Indiach, Libanie, Stanach Zjednoczonych i Polsce. Dobrze odnajduje się w sytuacjach kryzysowych.
Komentarze