0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys/OKO.pressIlustracja: Mateusz ...

„Co roku media społecznościowe unoszą się kolektywnym oburzeniem na nieczytających Polaków (i Polki). A dlaczego właściwie rozliczamy ludzi z tego, jak spędzają dla przyjemności wolny czas?” – pytała w tekście dla OKO.press krytyczka literacka Olga Wróbel. „Czytelnictwo niweluje różnice społeczne. To kwestia sprawiedliwości” – polemizuje Maria Deskur, prezeska Fundacji Powszechnego Czytania.

Przeczytaj także:

Wbrew pędzącej współczesności, a właściwie z jej powodu, odpowiedź na tekst Olgi Wróbel o lamencie czytelniczym piszę po dwóch miesiącach, bo spędziłam je na bardzo intensywnej pracy wokół upowszechniania czytania właśnie.

Podoba mi się ironiczny ton tekstu Olgi Wróbel, zgadzam się z wieloma tezami ale odczuwam potrzebę, by wyrazić sprzeciw wobec postulatu, by przestać o czytelnictwo walczyć. Odpowiedź wymaga zagłębienia się w temat, nie jest zatem krótka.

A więc, po kolei.

Elitaryzm jest szkodliwy

Pogarda dla drugiego człowieka połączona z poczuciem własnej wyższości, czy z powodu czytania, czy z jakiegokolwiek innego, jest po prostu złem: nic nie wnosi, buduje tylko podziały i wykluczenia; jest hańbą dla osoby ową pogardę wyrażającej, a nie dla osób, które były obiektem rzeczonej wypowiedzi. Mnie także irytują pogardliwe dowcipy o nieczytających, nie mam natomiast świetnego pióra Olgi Wróbel, by o tym tak dobrze napisać. Ale zgadzam się. Nawet więcej – uważam, że te pogardliwe tony i elitarystyczne echa w nich obecne są szkodliwe, ponieważ zniechęcają do tematu czytelnictwa ludzi społecznie wrażliwych. To bardzo nieśmieszny paradoks, wrócę do tego jeszcze.

Rozliczanie z przyjemności jest bez sensu, oczywiście. Ale w poważnej rozmowie o czytelnictwie nie o to chodzi. Porównanie do siłowni jest dobre, pociągnę je: pogardliwe stwierdzenie, że ten czy tamten nie uprawia sportu, to zupełnie co innego niż powołanie się na statystykę, że np. w Polsce dwukrotnie mniej dorosłych niż we Francji czy Finlandii uprawia regularnie sport rekreacyjny (z jakąś definicją, co to znaczy). Zakładam, że w związku z bardzo szeroką świadomością potrzeby ruchu, taka informacja byłaby jednoznacznie alarmująca.

Prawdziwa rozmowa o czytelnictwie w Polsce zaczyna się od takiego obrazka: Polska ma dziś ponad 60 proc. dorosłych, którzy nie mieli styczności z książką w ciągu ostatniego roku. Francja ma takich ludzi tylko 30 proc., Skandynawowie ok. 20 proc. Doniesienia o tym, że zdecydowanie mniejsza część naszego społeczeństwa ma styczność z książką nie są jednak realnie alarmujące (tylko bańka Olgi Wróbel, moja i innych ludzi zainteresowanych tematem widzi te komentarze, one nigdy na żadne pierwsze strony gazet nie trafiają), ponieważ wiedza na temat badań wokół czytelnictwa nie jest tak powszechna, jak świadomość konieczności uprawiania sportu.

A szkoda.

Co rozwija czytanie?

Olga Wróbel zresztą pyta o tę wiedzę w swoim tekście – co konkretnie czytanie w nas rozwija? Odpowiedź w pigułce jest taka: istnieje wiele badań z różnych ośrodków (Oxford, Harvard, OECD, Boston Medical Center, UCLA, Sussex University, Ulm Universitat i wiele innych) i dziedzin (psychologia, psycholingwistyka, pediatria, socjologia, neuronauka, psychiatria, edukacja), które łącznie udowodniły plus minus, że czytanie książek i rozmowa o nich od małego buduje na poziomie indywidualnym nasze zdrowie psycho-fizyczne i fundamenty pod sukces życiowy, co przekłada się, na poziomie społecznym, na sukces naukowo-gospodarczy i kapitał społeczny zbiorowości.

Do udowodnionych skutków czytania dialogowego należą:

  • większa liczba połączeń synaptycznych w mózgu,
  • empatia,
  • kompetencje społeczne,
  • umiejętność pracy zespołowej,
  • kompetencje poznawcze,
  • lepsze wyniki edukacji,
  • umiejętność analizy krytycznej,
  • innowacyjność,
  • pewność siebie,
  • przedsiębiorczość,
  • większe zaangażowanie obywatelskie,
  • statystycznie częstszy udział w wyborach,
  • a nawet, pośrednio – dłuższe życie (czytanie przekłada się na dłuższą edukację, a ta koreluje z dłuższym życiem).

Oczywiście, istnienie ludzi nieczytających i jednocześnie posiadających wymienione wyżej kompetencje nie dyskwalifikuje wyników badań statystycznych. Bo statystyka to zachowania czy reakcje większości, ale nie 100 procent. Istnienie kilku procent czterolistnych koniczynek nie zaprzecza faktowi, że statystyczna koniczynka ma trzy listki (akapit powyższy zapożyczyłam dość literalnie z własnego tekstu, który ukazał się onegdaj w „Gazecie Wyborczej”).

Więcej o powodach, dla których powinniśmy chcieć walczyć o zwiększanie się liczby czytających Polaków w „Supermocy Książek. Poradniku upowszechniania czytania”.

Czytanie niweluje różnice społeczne

Rację ma Olga Wróbel podnosząc fakt, że polscy uczniowie nie lubią czytać: badania potwierdzają, że przyjemność czytania jest ważna. I tu dochodzę do danych, które dla mnie osobiście są najpotężniejszym i realnie poruszającym argumentem.

PISA (OECD, Reading for change, 2011) udowodniła, że jeśli uczeń lubi czytać (czyta dla przyjemności, sięga po książki, które sam wybierze), to ma to większy wpływ na jego sukces edukacyjny niż jego pochodzenie socjoekonomiczne.

Oznacza to, że od ponad 10 lat świat (czytający!) wie, że istnieje skuteczne narzędzie niwelowania nierówności społecznych.

Dla mnie te badania są rewelacją i absolutnym zobowiązaniem, to one napędzają moje myślenie i działania. Bo skoro udowodniono, że nauczenie dzieci czytania dla przyjemności daje im równiejsze szanse, bez względu na to jak bardzo lub jak nie bardzo wykształceni i zamożni są ich rodzice, to czyż nie jest swoistym imperatywem moralnym, by działać na rzecz nauczenia dzieci przyjemności czytania? To jest argument z poziomu budowania równych szans dla każdego dziecka.

Na poziomie społecznym, bardzo wiele badań wskazuje na co najmniej korelację czytania z siłą demokracji. Wychowywanie dzieci na pewnych siebie, krytycznie myślących, aktywnych, uczestniczących obywateli (przez czytanie i rozmowy), to sposób na wzmacnianie mądrych otwartych i sprawiedliwych demokracji.

„Czytelnictwo to kwestia sprawiedliwości społecznej”, jak powiedziała Fiona Evans, jedna z szefowych National Literacy Trust w czasie niedawnej konferencji „Czytelnictwo to Demokracja”. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem. Chciałabym, by każdy obywatel mógł dokonywać swoich własnych wyborów, przeprowadzać swoje własne analizy, dochodzić do swoich wniosków – tylko wtedy jest w stanie naprawdę realizować swoje prawa obywatelskie, które ma nadane de jure, ale do których realizacji in praxis potrzebne są te kompetencje właśnie. Wtedy dokonuje świadomych wyborów, uczestniczy i współtworzy społeczeństwo obywatelskie.

Nie wierzę, by w dzisiejszym świecie taka podmiotowość obywatelska była możliwa bez treningu czytelniczego, który daje nam kompetencje do rozumienia nie tylko wspomnianej przez Olgę Wróbel umowy kredytowej, ale także programów wyborczych partii, czy manipulacji różnorakich agentów wpływu (czy to będą firmy sprzedające swoje produkty czy prawdziwi agenci).

Nieczytanie wyklucza

Oczywiście rację ma Olga Wróbel śmiejąc się z niektórych lektur szkolnych, w tym z „wróbla niecnoty” (postaci z książki „Puc, Bursztyn i goście” Jana Grabowskiego). Sposób funkcjonowania czytania (a także kreatywnego pisania, muzyki i plastyki!) oraz dobór lektur w polskich szkołach wymaga gruntownego namysłu i reformy. Nie będę tego wątku rozwijać, bo to temat na odrębny tekst. Chcę natomiast odnieść się do wątku córki Olgi Wróbel, jej znajomych i jej pokolenia.

Ale najpierw tło: pewną trudnością rozmów o czytelnictwie jest kilka paradoksów, które nie ułatwiają sytuacji, bo wnoszą niuanse tam, gdzie chcielibyśmy mieć prosty przekaz. Tekst Olgi Wróbel dotyka bardzo ważnych spraw, dlatego zagłębiam się jednak w niektóre zawiłości.

Pierwszy paradoks: czytanie, które jest statystycznie udowodnionym, szeroko dostępnym, potencjalnie bezpłatnym (biblioteki publiczne!) i skutecznym narzędziem osiągania prawdziwej inkluzywności (włączania wykluczonych ludzi do społeczności), przedstawiane jest jako zajęcie elit, jakaś elitarystyczna przyjemność. Taka elitarystyczna narracja szkodzi sprawie, a jest z gruntu nieprawdziwa.

Czytanie nie wyklucza. Nieczytanie wyklucza. To fundamentalne.

Jest zupełnie czym innym stwierdzić fakt, że tylko około 10 proc. dorosłej populacji Polski regularnie czyta (co jest prawdą), a sugerować, że tak powinno być lub że czytanie jest zajęciem tylko dla niektórych (co jest wyrazem mało empatycznego elitaryzmu). Każdy ma prawo do czytania i wynikające z tego prawo do rozwoju. Marzy mi się Polska, w której coraz więcej ludzi z tego prawa korzysta.

Czytanie to prywatna sprawa, ale publicznie ważna

Drugi paradoks: czytanie jest czynnością prywatną, naszą własną sprawą (jak słusznie odnotowuje Olga Wróbel), a jednak ma przeogromny wpływ na to, jak nasza społeczność funkcjonuje. Wspólnota złożona z ludzi wychowanych w czytaniu jest wspólnotą bardziej wykształconą, otwartą na siebie, innowacyjną itd.

I tutaj analogia do sportu jest nadal dobra: jest naszą prywatną sprawą czy pójdziemy na ten przysłowiowy spacer czy nie, ale liderzy odpowiedzialni za nasze społeczności (czy będzie to szefowa firmy, czy burmistrz) namawiają nas do uprawiania sportu, ofiarowują nam zniżki w centrach do tego stworzonych, budują ośrodki fitnessu itd. Bo ruch fizyczny jest czynnością prywatną, ale społecznie pożądaną.

Z czytaniem jest tak samo. Prywatna sprawa, ale publicznie ważna.

Dyskutujcie z książką

Trzeci, bardzo ważny aspekt: w czytaniu, pojmowanym jako narzędzie rozwoju małych dzieci, w ogromnej mierze chodzi o rozmowę i czas sobie wzajemnie poświęcony (i Olga Wróbel słusznie sugeruje, że środowisko rodzinne ma wpływ). Mózg człowieka rozwija się najlepiej w relacji polegającej na wymianie z drugim żywym człowiekiem (czyli rację ma Olga Wróbel doceniając wybór kolacji i rozmowy z rodziną jako wybór bardzo pozytywny).

Profesor Barry Zuckerman, amerykański pediatra, na którego autorytet powołujemy się od początku istnienia FPC, nie wywodzi się ze środowiska wydawniczego czy literackiego, jest daleki od jakichkolwiek bałwochwalczych naleciałości względem książek czy literatury. Książka jest dla niego po prostu najskuteczniejszym narzędziem generującym idealną sytuację rozwojową dla dziecka, czyli niespieszną, bezpieczną, semantycznie bogatą wymianę. Rodzic/opiekun czytający to czas poświęcony dziecku (i tylko jemu, nie da się czytać i jednocześnie gotować czy sms-ować). Czytanie sprawia, że w relacji z rodzicem pojawia się dużo więcej różnorodnych słów, niż jeśli tylko rozmawiamy, a mózg dziecka, które rodzic wziął na kolana by mu poczytać, otwiera się maksymalnie na stymulację i rozwój, ponieważ jest w sytuacji pełnego bezpieczeństwa.

I w tym wszystkim kluczowa jest relacja oparta na wymianie. Zuckerman uczy rodziców, że chodzi o czytanie dialogowe – czytasz i zadajesz pytania, czekasz na odpowiedź dziecka, zachęcasz go do interakcji, niech dopowiada zakończenia, dyskutujecie z książką etc. W takiej sytuacji rodzic bezpośrednio przyczynia się do namnażania połączeń synaptycznych, budując kompetencje społeczne, oraz pewność siebie swojego potomstwa.

W upowszechnianiu czytania od małego nie chodzi o wielką literaturę –

chodzi de facto o budowanie środowiska rodzinnego korzystnego dla rozwoju dzięki czytaniu i rozmowie.

Czytanie otwiera na innych czytających

Paradoks numer cztery: czytanie buduje naszą otwartość na drugiego człowieka, bo jest w istocie otwarciem się na opowieść kogoś innego, jego czy jej emocje, perspektywę i komentarze. A jednocześnie czytanie tak bardzo kształtuje nasze mózgi, ma tak ogromny wpływ na kody, których używamy, bogactwo języka, który przyswoiliśmy, poziom analizy rzeczywistości, krytyczność względem niej, że staje się środowiskowe. Czytający zaprzyjaźniają się z innymi czytającymi nie dlatego, że świadomie ich wybierają, tylko dlatego, że niejako naturalnie lepiej się wzajemnie rozumieją, są dla siebie wzajemnie interesującymi rozmówcami.

Umysł wyćwiczony przez czytanie jest umysłem otwartym i żywym, który czerpie radość z relacji z drugim umysłem podobnie rozwiniętym. To jest ważny element i statystyki bardzo zdecydowanie go pokazują (a to co pisze Olga Wróbel o samej sobie w dzieciństwie jest idealną ilustracją). Co więcej, jest to powód, dla którego upowszechnianie czytania jest niełatwe: bo czytający nie znają nieczytających.

Jako czytający jesteśmy ludźmi otwartymi, ale przede wszystkim na innych ludzi czytających…

I ważne dopowiedzenie: w upowszechnianiu czytania absolutnie nie chodzi o budowanie rzeszy humanistów, którzy czytają od rana do wieczora wielką literaturę jako taką przez kogoś zdefiniowaną (i jeszcze, dla pełnego obrazka stereotypu: chełpią się nieznajomością matematyki). W upowszechnianiu czytania chodzi o coś zupełnie innego: celem jest zaproszenie większej części naszej społeczności do obcowania z książką, do czytania co jakiś czas, trochę – ponieważ to jest sposób na rozwój każdej osoby, budowanie bardziej włączającej, inkluzywnej społeczności, w dodatku pełnej innowacyjnie myślących matematyków/czek, inżynierów/ek, biznesmenów/ek.

Czytanie rozwija także umysły ścisłe.

W cieniu ekranów

A teraz wracam do przykładu nastoletniej córki Olgi Wróbel. Nie znamy się, więc w mojej analizie, nazwę ją M.

Zgodnie z opisem, M. jest nastolatką, która uwielbia czytanie na głos, nadal to z mamą robią, przeczytała w życiu wiele książek (częściowo z mamą), czytano jej od małego, rozmawiano z nią od małego, poświęcano jej czas i uwagę. To nie jest przykład dziecka nieczytającego, niemającego dostępu do książek, które zostało pozostawione samo sobie, lub (gorzej) samo ze smartfonem.

Co więcej, jeśli tylko M. nie wymyka się statystykom, to jej koledzy i koleżanki mają dość podobny bagaż intelektualny, ich towarzyskość sprawia, że mają bardzo rozwinięte kompetencje społeczne, a jej środowisko rodzinne wyposażyło ją w pozytywny i znaczący kapitał intelektualny. M. aktualnie sama wiele nie czyta, ale jest aktywną uczestniczką kultury: czyta z mamą, korzysta z kultury na ile potrzebuje, używa nowych technologii wedle uznania, wszystko wskazuje na to, że świetnie sobie radzi. Gdyby całe pokolenie M. miało podobne doświadczenia, naprawdę nie byłoby o co się martwić.

Dziś jednak ponad w 30 proc. polskich domów nie ma ani jednej książki do czytania, a około 50 proc. polskich rodziców nie czyta swoim dzieciom. Na to oczywiście nakłada się temat wszechpotężnego wpływu ekranów.

W kwestii gier komputerowych, oglądania kreskówek i używania smartfonów: istnieją badania pokazujące niepokojąco uzależniającą moc gier i niedobry wpływ zbyt intensywnego używania smartfonów i mediów społecznościowych (vide badania i książki profesora Manfreda Spitzera).

Bardzo interesujące są też badania różnicy wpływu na rozwój mózgu dziecka trzech sytuacji: czytanie książki z obrazkami versus słuchanie audiobooka versus oglądanie kreskówki. W tej samej kolejności rozwój mózgu jest malejący, a wytłumaczenie proste: czytanie książki z obrazkami to ćwiczenie najtrudniejsze – musimy zrozumieć tekst, połączyć go z obrazkiem, na ogół wyobrazić sobie resztę. W audiobooku brak tekstu drukowanego i obrazka sprawia, że nie wysilamy się tak bardzo, w przypadku kreskówki całość jest podana, przetworzenie kodu nie jest potrzebne, wysiłek znikomy, a zatem i rozwój najmniejszy (Children’s Reading and Discovery Center, Cincinnati).

Wśród psychologów, psychiatrów i pediatrów świadomość konieczności ograniczenia ekstensywnego używania ekranów przez dzieci, szczególnie małe, jest już bardzo wysoka. Niektóre kraje wprowadzają wręcz legislacje ograniczające. Myślę, że to będzie proces, jaki społeczeństwa już przechodziły: od zachłyśnięcia się nowinką, przez ustalenie wpływu negatywnego, po legislacje ograniczające. Jestem w tym względzie optymistką, myślę, że jesteśmy świadkami takiego procesu. Oczywiście czasem się zżymam, że zmiany nie następują zbyt szybko.

Polska powinna wziąć się za czytanie

Zżymam się, bo powszechne czytanie jest zdecydowanie czynnikiem rozwoju cywilizacyjnego (społecznego, gospodarczego i naukowego) i narzędziem budowania społeczności włączających, otwartych i mądrych. Polska z 62 proc. dorosłych nieczytających zdecydowanie powinna wziąć temat na warsztat i zainwestować w swoją własną przyszłość – tak jak zaczęliśmy już chyba traktować klimat – ponad sektorowo, wszystkie ręce na pokład. Powstają lub już istnieją wytyczne i zobowiązania dla organizacji pozarządowych, biznesu, od wielkich korporacji poczynając, i instytucji centralnych oraz samorządowych.

Czytelnictwo nadal jest tematem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i częściowo Ministerstwa Edukacji i Nauki, istnieje od wielu lat Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa przez te dwa ministerstwa realizowany, ale to jeszcze zdecydowanie nie są wszystkie ręce.

Zresztą, każdy z nas ma wpływ: może zorganizować klub czytelniczy w swoim miejscu pracy, zgłosić się do głośnego czytania w przedszkolu czy szkole swoich dzieci, namówić znajomy dział CSR na zbudowanie biblioteczki zakładowej, itd. Zachęcam gorąco. A Oldze Wróbel dziękuję za pobudzającą ironię i żywy tekst, który sprowokował mnie do refleksji i sformułowania odpowiedzi: kolejny przykład korzyści z czytania.

;

Udostępnij:

Maria Deskur

Wydawca, ekspert upowszechniania czytania. Absolwentka UJ, Sorbony oraz Université Lumière w Lyonie. Współzałożycielka wydawnictwa Muchomor, współtwórczyni serii „Basia” i „Czytam sobie”, wieloletnia dyrektor zarządzająca Książek Egmontu, współfundatorka i prezeska Fundacji Powszechnego Czytania. Zwyciężczyni konkursu Zwyrtała 2019 na najlepszy pomysł na promocję czytelnictwa za akcję „Książka na receptę. Recepta na sukces”, autorka poradnika upowszechniania czytania „Supermoc książek”. Szefowa wydawnictwa Słowne i Kolekcji w Burda Media Polska. Prywatnie – mama czwórki dzieci, rowerzystka

Komentarze