0:000:00

0:00

OKO.press tego normalnie nie robi, ale pozwólcie na osobistą wypowiedź. Ten tekst ma być uzasadnieniem, dlaczego w sobotę 19 listopada o 12.00 stawię się - z przyczepionym nosem Pinokia - na manifestacji przeciwko reformie edukacji (Warszawa, Pl. Zwycięstwa). Nos Pinokia jest kpiną, bo PiS forsując reformę, lepsze słowo - deformę, posługuje się zestawem kilku fałszerstw, które w kółko powtarza. I nie odpowiada na apele i argumenty. Trzeba to jakoś rozbroić. I protestować póki czas. Jeżeli się zgadzasz, przyjdź w sobotę. I udostępnij ten tekst-apel tak szeroko, jak tylko możesz. Piotr Pacewicz

Co nam mówią Zalewska i Szydło?

Że reforma edukacji jest "dobrze przygotowana i będzie perfekcyjnie przeprowadzona" przez min. Zalewską, która ma "charakter, kompetencje i kocha szkołę". Że „uczniowie nawet nie zauważą zmiany”. Że "osiem lat nauki w jednej szkole, to więcej niż dziewięć w dwóch". Że deforma "uratuje miejsca pracy" dla nauczycieli. I zapewni "godziwe zarobki". A młodym Polakom pozwoli "konkurować ze swoimi rówieśnikami na całym świecie".

Przeczytaj także:

Tymczasem deforma jest gigantycznym aktem zniszczenia, którego jedynym widocznym celem jest wydłużenie o rok nauki w liceum. Dlatego zniknąć ma ponad 6,5 tys. gimnazjów, gdzie pracuje 101 tys. nauczycieli/lek (w najgorszej sytuacji jest 3100 gimnazjów samodzielnych). Dlatego szkoły podstawowe muszą objąć nauką osiem roczników: pierwszaki natkną się na 15 latków.

A w budżecie 2017 przewidziano na podwyżki nauczycielskie 1,3 proc., po 35-63 zł brutto na osobę.

Chaos jakiego świat nie widział

Operację takiej skali (i większego sensu) należałoby najpierw przedyskutować, przekonać do niej nauczycieli, zrobić jakieś pilotaże, a potem przygotowywać latami. Min. Zalewska ma na wszystko kilka miesięcy. Nawet jej miłość do szkoły może nie wystarczyć. Do marca gminy mają przygotować siatkę nowych szkół. Nie ma czasu na dyskusje z rodzicami, którzy dowiedzą się post factum, że ich dziecko ma dojeżdżać do innej szkoły. A takie rzeczy władze powinny negocjować, żeby protestów było mniej.

W wielu podstawówkach, które wydłużą naukę o dwa lata zabraknie miejsc. Nieszczęsne gminy będą więc upychać dzieci, a także próbować ocalić niektóre gimnazja jako "późne podstawówki" (klasy V-VIII), na co ustawa pozwala w szczególnych wypadkach. To oznacza dowożenie dzieci, a dyrektor/ka będzie rządzić w dwóch budynkach.

Odpowiedzią na chaos będzie tworzenie rozwiązań tymczasowych, takich jak filie szkół.

I konflikty, bo każda podstawówka przerobiona z gimnazjum oznacza odebranie klas innej podstawówce, zwłaszcza, że czwarta klasa ma być bardziej nauczaniem wczesnoszkolnym.

Jak bardziej? Nie wiadomo jeszcze, bo podstawy programowe dopiero się piszą.

Przez trzy lata 2019/20-2021/22 przez licea przetoczą dwa roczniki ucząc się jednocześnie według starego i nowego programu, do starej i nowej matury. Doraźnie zabraknie nauczycieli/lek, potem będzie nadmiar.

Jak ktoś, nie daj Boże, obleje w czerwcu 2019 III klasę gimnazjum, to zamiast iść do liceum, wróci do ósmej klasy podstawówki, trafiając na grupę, która w międzyczasie przerzuciła się na naukę według nowego programu.

Budowanie bez podstaw

Specjaliści załamują ręce, kiedy słyszą, że podstawę programową, czyli opis tego, czego należy uczyć przez 12 lat, piszą zespoły z łapanki mając na to góra trzy miesiące. Zgodnie z programem PiS, nacisk ma pójść na naukę historii ojczystej (oczywiście bez "pedagogiki wstydu"), pielęgnowanie PiS-owskiego patriotyzmu, czyli polskiego nacjonalizmu w wersji soft. Żadnych fakultetów, mniej przyrody, więcej ojczystej literatury oraz nacisk na dyscyplinę i wychowanie, poza seksualnym oczywiście.

W kilka wiosennych miesięcy wydawnictwa mają napisać, zatwierdzić w MEN, wydrukować i rozkolportować podręczniki do klas I, IV i VII. To nie będą dobre książki.

PiS udało się zmobilizować duży ruch protestu zainteresowanych środowisk. Deformę odrzuciły wszystkie związki samorządowców, nie tylko wielkomiejska Unia Metropolii Polskich czy Związek Miast Polskich, ale także Unia Miasteczek Polskich, Związek Gmin Wiejskich RP, Związek Województw RP, a nawet Związek Powiatów Polskich, choć powiaty mają pod sobą najmniej zagrożone licea.

Protestowały środowiska naukowe, krytycznie reformę oceniają - wbrew słowom Zalewskiej - rektorzy uniwersytetów, nie mówiąc o ZNP a nawet nauczycielskiej "Solidarności", która domaga się opóźnienia deformy o rok.

Gimnazja, czyli samo zło

Aby umocnić mit dobrego liceum, oparty na osobistych wspomnieniach wszystkich polityków powyżej 30 lat (bo w sumie w szkole było fajnie, prawda?), PiS pognębiło gimnazja. Co nie było trudne, bo te szkoły cieszyły się złą opinią; wciąż tak jest, co potwierdza sondaż IPSOS dla OKO.press, który cytuje nawet rządowy FB "dobra szkoła".

PiS powtarza zatem, że w gimnazjach kwitnie przemoc (nieprawda, badania wskazują, że wyższa jest w szkołach podstawowych) i że nie wyrównują one szans edukacyjnych lecz je powiększają.

W uzasadnieniu deformy MEN powołuje się nawet na kilka badań, ale albo je fałszuje, albo nie rozumie wyników.

Polska jest wręcz podręcznikowym przykładem tego, jak zmiana struktury edukacji może poprawić efekty nauczania. Znalazło to wyraz w słynnych międzynarodowych badaniach PISA. Zalewska lubi powtarzać, że PISA to jakieś proste testy, tymczasem badanie sprawdza dość złożone umiejętności czytania ze zrozumieniem, myślenia matematycznego i rozumowania naukowego. W kolejnych badaniach PISA - od 2000 do 2015 roku - polskie 15-latki awansowały z poziomu poniżej europejskiej średniej do czołówki edukacyjnej świata.

Są nawet badania, które pokazują, że reforma gimnazjalna zwiększyła szanse absolwentów na znalezienie pracy oraz wpłynęła na wzrost ich wynagrodzeń. Efekty te wystąpiły szczególnie w grupie uczniów osiągających najsłabsze wyniki edukacyjne.

Takie są magiczne efekty energii młodych szkół, jakimi wciąż są gimnazja, ale także - po prostu - wydłużenia edukacji ogólnej (dla wszystkich) do dziewięciu lat (6 + 3). Teraz wrócimy do PRL-owskich ośmiu lat szkoły podstawowej. Selekcja ścieżek kariery zostanie przyspieszona.

Nie ma żadnych badań, które uzasadniałyby konieczność likwidacji gimnazjów. Nie ma liczących się ekspertów, którzy twierdziliby, że ta destrukcja systemu jest uzasadniona.

Od 1999 roku samorządy wydały na funkcjonowanie gimnazjów 130 mld zł, w tym 8 mld na inwestycje. Kadra nauczycielska jest tam młodsza, bardziej energiczna, kreatywna. Wiele szkół ma profile artystyczny, sportowy, językowy. Są aktywne w akcjach społecznych.

A to wyśnione PiS-owskie liceum? Wygląda na to, choć podstaw programowych wciąż nie ma, że będzie to mieszanka PRL z "Ferdydurke" - nauka nudna, solenna, po kolei wszystkich przedmiotów dla wszystkich (żadnej specjalizacji jak obecnie w klasach II i III), z mniej lub bardziej dyskretnym naciskiem na kontrolę przed zainfekowaniem gender i innymi dewiacjami. Plus patriotyczne "wycieczki do ważnych miejsc historycznych Rzeczypospolitej, również tych pozostających dziś poza naszymi obec- nymi granicami, jak na przykład Lwów i Wilno" (z programu PiS).

Dzieci elektoratu PiS ucierpią najbardziej

PiS w kółko deklaruje, że "słucha obywateli", "słucha Polaków" (konsekwentnie używa tylko form męskoosobowych) i że chce wyrównać szanse tych, którzy mniej skorzystali z rozwoju kraju. Zwraca się do "ludu" gnębiąc "elity" (oczywiście poza swoimi "misiewiczami"). Rzecz w tym, że deforma mniej zaszkodzi dzieciom elit, za to uderzy w interesy dzieci rodziców mniej wykształconych i ze wsi.

To społeczna niesprawiedliwość, bo co te dzieci winne, że ich rodzice - baza elektoratu PiS - lubią Kaczyńskiego?

Trzeba to zrozumieć. Dzieci, które mniej wynoszą z domu (np. jest w nim mniej książek - t0 jeden ze wskaźników używanych w badaniach) powinny iść do szkoły ogólnokształcącej jak najszybciej i przebywać w niej jak najdłużej ucząc się, od nauczycieli a zwłaszcza od rówieśników z grup społecznych o większym kapitale kulturowym.

Tymczasem w wyniku obu reform PiS dzieci zamiast w wieku sześciu lat pójdą do szkoły w wieku siedmiu i zamiast dziewięciu lat, spędzą w niej osiem. Proces wyrównywania szans, który tak się Polsce udał, zostanie odwrócony.

Szczególnie szkoda w tym kontekście gimnazjów na wsiach (połowa wszystkich) i małych miejscowościach. Stanowią często formę pierwszego awansu społecznego, a także miejscowy ośrodek życia kulturalnego i aktywności obywatelskiej. Dowożone z okolicznych wsi nastolatki dzieciaki trafiają do lepszych szkół, mają nowe doświadczenie społeczne. Teraz będą siedzieć u siebie do 15 lat.

W dużych miastach gimnazja - wbrew założeniom - różnicowały się, wyłaniała się grupa szkół elitarnych. Ale wystarczyło ten proces okiełznać, a nie wysadzać w powietrze kilka tysięcy szkół.

Szydło i Zalewska nie zaliczą tej klasówki

Premier Szydło mówi, że "klasówki nie ocenia się przed jej napisaniem". I apeluje, by "pozwolić pani Zalewskiej spokojnie wprowadzić reformę. Po jej zakończeniu będziemy mogli wystawić jej ocenę i jestem przekonana, że będzie to ocena bardzo dobra".

Teraz to już nie min. Zalewska lecz premier Szydło broni własną broszką deformy edukacji. Ale jakby Beata nie podpowiadała Ani, to Ania tej kartkówki nie zaliczy.

Obie uczennice Jarosława Kaczyńskiego - które wraz z szefową gabinetu politycznego Elżbietą Witek i szefową kancelarii Beatą Kempą tworzą w rządzie frakcję, o której w PiS ironicznie mówi się „pokój nauczycielski”- chyba o tym wiedzą. Brakuje im argumentów. Próbują zatem przekonać ludzi oburzonych i przestraszonych deformą, że sprawa jest przesądzona. "Mówię to odpowiedzialnie i zdecydowanie, i definitywnie proszę już nie próbować podważać tego, czy rząd PiS będzie wprowadzał reformę oświatową. Tak, będziemy ją wprowadzali".

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze