0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot Marek Kowalczykfot Marek Kowalczyk

- Przepraszam, gdzie jest Nenskra?

- Wy mi powiedzcie! Gdzie ona jest, do cholery? – rzuca z rozbawieniem Erekle Goszuani.

Budowa hydroelektrowni Nenskra w górzystej Swanetii na północno-zachodnim krańcu Gruzji miała się rozpocząć w 2020 roku. Ale do tej pory nic z tego nie wyszło. Wykonawcy – koreańska i gruzińskie firmy – „nie zrobili nic, a wydali 30 milionów dolarów”, mówi Goszuani zza kółka białej mini ciężarówki. Wraca z letnich pastwisk, a raczej z tego, co z nich zostało.

- Firma wycięła 30 hektarów lasu. Zniknęły drzewa, które posadzili nasi dziadkowie. Ta okolica przypominała wcześniej park narodowy. Organizacje pozarządowe i ekolodzy byli przerażeni. A co zrobiła firma? Posadziła po prostu nowe drzewa. Przecież to nie to samo! Mieli też otworzyć alternatywną drogę do pastwisk. Nic. Obiecali, że po siedmiu latach zwrócą nam pastwiska w nienaruszonym stanie. Mija szósty rok a po firmie ani śladu, zwinęli manatki. Nawet nam nie zapłacili za ostatnie trzy miesiące pracy! Jak dzwoniliśmy i żądaliśmy wypłaty, odsyłali nas gdzieś indziej.

Goszuani, podobnie jak inni mieszkańcy okolicy, pracował przy budowie drogi, by cały ciężki sprzęt dotarł na miejsce przyszłej hydroelektrowni. – Pod koniec dawali nam dziwne zadania typu przenoszenie kamieni z jednego miejsca na drugie. Żeby zachować pozory, że coś tam się dzieje.

W 2020 roku, gdy ustały wszelkie prace, Goszuani i część hodowców bydła z okolicy wrócili na zniszczone pastwiska, oczyścili teren i postawili namioty. – Wcześniej mieliśmy tam obozy mieszkalne, ale kazali je usunąć.

Nie wszyscy wrócili do wypasu.

- I co robią?

- Nic. Wiesz, oczekujesz zmiany na lepsze, a w rzeczywistości się cofasz. Firma zapewniała, że się wszystkim zajmie, że odzyskamy pastwiska… A my w to uwierzyliśmy…

malowniczy widok rwącej rzeki przepływającej pod mostem
Rzeka Nenskra w miejscu, gdzie zaplanowany był budynek turbin i rozdzielnia elektrowni Nenskra. Fot. Marek Kowalczyk.

Mantra o hydroenergetycznym potencjale

Pierwsza hydroelektrownia w Gruzji powstała w 1898 r., kraj był częścią Imperium Rosyjskiego.

W latach 60. XX w. za ZSRR Sowieci realizują plan energetyczny dla całego Kaukazu. W Gruzji stawiają na energię wodną. W 1976 roku rusza Enguri, największa (wciąż) hydroelektrownia w Gruzji.

Dziś Unia Europejska, międzynarodowe instytucje finansowe i organizacje, w tym Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE) mają podobny pomysł na rozwój Gruzji. Kraj „posiada ogromny, niewykorzystany potencjał w zakresie energii odnawialnej. Około 300 gruzińskich rzek mogłoby wytwarzać znaczną ilość energii”, czytam w raporcie MAE z 2020 r.

Ten sam argument powtarza też partia rządząca Gruzińskie Marzenie i opozycyjny dziś Zjednoczony Ruch Narodowy (założony przez Micheila Saakaszwilego).

W Gruzji działa dziś co najmniej 94 elektrowni wodnych. Wytworzony przez nie prąd pokrywa 80% zapotrzebowania. Ale rządzący naciskają na więcej inwestycji.

Pod koniec 2022 roku premier Irakli Garibaszwili ogłosił wznowienie projektów hydroenergetycznych wstrzymanych po protestach i rozpoczęcie nowych. „Możemy sprzedać część energii elektrycznej Unii Europejskiej. Mówimy o milionach dolarów dochodu dla kraju”, podkreśla Garibaszwili.

17 grudnia przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podpisała memorandum dotyczące budowy kabla energetycznego pod Morzem Czarnym. Zapewniała, że projekt „może przynieść Gruzji ogromne korzyści: kraj mógłby stać się hubem elektroenergetycznym, a gruziński rynek energii elektrycznej mógłby zintegrować się z rynkiem UE”.

Pojechaliśmy to sprawdzić, co o tym wszystkim sądzą Gruzini, którzy od 30 lat protestują przeciwko budowie hydroelektrowni.

Przeczytaj także:

Finansujecie szkodliwe projekty

Wąska, kręta droga pnie się wśród potężnych skał, wpada w wydrążone tunele. Dookoła porośnięte drzewami stoki układają się w hipnotyzującą falę. A w oddali majaczą ośnieżone szczyty. Tylko rzeki Enguri jeszcze nie widać, wije się w wąwozie kilkadziesiąt metrów pod nami. Wieś Lendżeri leży w dolinie koło miasteczka Mestia, dzień drogi od Tbilisi.

Nargis Niguriani, nauczycielka rosyjskiego i aktywistka przyjmuje nas w domu z ikonami i ozdobami wyrzeźbionymi przez jej męża. Sadowimy się przy stole. Za chwilę pojawi się na nim chleb, biały, gruziński ser i babka. – Świeża, pieczona rano, jedzcie – zachęca Niguriani.

W 2019 przy tym stole siedzieli przedstawiciele Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI). Chociaż byli gośćmi, a goście dla Gruzinów to świętość, Niguriani od razu wyłożyła kawę na ławę: – Finansujecie bardzo szkodliwe projekty. Powinniście lepiej je monitorować i spytać ludzi o zdanie, zamiast opierać się na informacjach od firm, które wprowadzają w błąd, żeby tylko zarobić. Tak im powiedziałam. A oni się tylko uśmiechali.

Rok później, w 2020 EBI i Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR) wycofały się z udzielenia pożyczki na budowę Nenskry. Nie z powodu zarzutu Niguriani. Tylko skargi złożonej w 2018 roku przez przedstawicieli lokalnej społeczności, organizację pozarządową Green Alternative i światową sieć organizacji pozarządowych CEE Bankwatch Network, która od 1995 roku monitoruje działania międzynarodowych instytucji finansowych. Po dwóch latach EBOR i EBI doszły do wniosku, że projekt nie jest zgodny z ich standardami ochrony praw rdzennej ludności, ochrony dziedzictwa kulturowego, oceny skutków środowiskowych i społecznych.

Pod koniec lat 80. Niguriani protestowała nie tylko przeciw budowie hydroelektrowni Nenskra, ale też Chudoni. – Miałam małe dzieci, biegałam ze zgromadzeń do domu, żeby je nakarmić i wracałam na protest. Gdy dzieci Niguriani podrosły, też uczestniczyły w demonstracjach. W 2018 roku najstarsza córka położy się na ziemi, by zatrzymać koparki i ciężki sprzęt zmierzające na budowę elektrowni Mestiaczala.

– Była w ósmym miesiącu ciąży. Mój mąż dzwonił i wrzeszczał, że mam przemówić „mojej szalonej córce” do rozsądku.
Uśmiechnięta kobieta w niebieskim, ażurowym swetrze u dużych okulrach.
Nargis Niguriani na dziedzińcu swojego domu w Lendżeri niedaleko Mestii. Fot. Marek Kowalczyk.

Lodowce są w górach, rzeki na dole, jaki problem?

Elektrownia Mestiaczala powstała. Zdaniem Niguriani przyniosła więcej szkody niż pożytku. – Zdewastowali przyrodę. Klimat się zmienił, zrobiło się znacznie wilgotniej. Nie rozumiem, dlaczego rząd uparł się na budowę tamy w tej okolicy. Lodowiec Czalaadi, który zasila rzekę Mestiaczalę, topnieje w zastraszającym tempie, podobnie jak reszta lodowców. W niedalekiej przyszłości nie będzie tu wystarczająco wody, żeby zasilić elektrownię.

Między 2000 a 2020 r. Wielki Kaukaz stracił prawie jedną czwartą lodowców, a większość rzek w obszarze Wielkiego Kaukazu jest zasilana przez topnienie lodowców i śniegu.

- Z tego powodu zimą woda w rzekach ma minimalny poziom, a elektrownie generują bardzo mało prądu, więc importujemy energię z Rosji i Turcji. A w lecie, kiedy poziom rzek się podnosi, eksportujemy prąd, głównie do Turcji – wyjaśnia Dato Czipaszwili z Green Alternative.

Do końca nie wiadomo, jak topnienie lodowców wpływa na przepływ gruzińskich rzek – ile wody przepływa przez przekrój koryta w jednostce czasu. – W Gruzji nikt tego nie bada! Dane są przestarzałe, z czasów sowieckich.

Rafael Camargo, który opracował narzędzie oceniające ryzyko związane z wodą dla Światowego Funduszu na rzecz Przyrody, zaznacza, że budowa tamy w oparciu o historyczną hydrologię „jest coraz bardziej ryzykowna z powodu kryzysu klimatycznego. Inwestorzy i rządy muszą brać pod uwagę przewidywane zmiany we wzorcach opadów, przepływu rzek i ekstremalne zdarzenia”.

Wiadomo, że na początku topniejące lodowce zwiększą potencjał hydroenergetyczny rzek. Później ten potencjał powinien spadać. Ale trudno przewidzieć, jaka sytuacja będzie po 2050 roku.

Ale gruzińscy lobbyści na rzecz hydroelektrowni wydają się nie widzieć związku między topniejącymi lodowcami a spadkiem potencjału hydroenergetycznego rzek.

– Co ma jedno do drugiego? Lodowce są wysoko w górach, a rzeki na dole – kwituje moje pytanie Giorgi Abramiszwili. Ten smukły, rzeczowy biznesmen z zadbaną bródką nie tylko promuje energię wodną, ale sam realizuje hydroenergetyczne projekty. Rozmawiamy w jego biurze w centrum Tbilisi.

– Każda hydroelektrownia to mniejsza emisja CO2, więc te inwestycje nie oddziałują negatywnie na klimat. Na przyrodę tak, ale nie na klimat.

– Ale lodowce topnieją w zatrważającym tempie. Tego nie da się zatrzymać, nawet jeżeli wybudujemy milion hydroelektrowni – próbuję wrócić do tematu.

– Ta woda przecież nie zniknie! Wróci jako deszcz.

– Ale temperatury rosną, będzie mniej opadów.

– Nie jestem w stanie przewidzieć, co stanie się za 100 lat. Możliwe, że ubędzie wody i potencjał elektrowni spadnie. Wykonawcy muszą się liczyć z takim ryzykiem.

Widok na elektrownię wodną ze szczytami Kaukazu w tle.
Elektrownia wodna Mestiaczala ze szczytami Kaukazu w tle. Fot. Marek Kowalczyk.
widok z lotu ptaka na elektrownię wodną
Elektrownia wodna Mestiaczala, fot. Marek Kowalczyk.

Jak po najeździe Persów

Szary, łysy krater z brązowawą kreską i błotnym basenem otulony zielonymi wzgórzami – tak prezentuje się okolica elektrowni Mestiaczala z lotu ptaka. Jedziemy kamienistą drogą, od strony rzeki chroni ją wał, bo rzeka czasem „protestuje”, jak wspomina Niguriani. W lipcu 2019 roku„wezbrana woda zmiotła jeden z domów jak kawałek papieru”. Uszkodziła też infrastrukturę elektrowni.

– Takich powodzi tu latem nie było – mówi Niguriani.

Z raportu opublikowanego w czasopiśmie naukowym „Water” wynika, że 75 proc. istniejących tam i 83 proc. projektowanych tam na świecie stoi w dorzeczach o średnim lub bardzo wysokim ryzyku powodziowym. Przewiduje się, że do 2050 roku odsetek ten wzrośnie o 15 proc.

Po katastrofie w 2019 roku Krajowa Agencja Środowiska podawała, że przyczyną były wysokie opady i topnienie lodowca – skalista masa zamieniła się w falę błota, która z impetem wpadła do rzeki. Zapora przy elektrowni miała uratować społeczność przed klęską żywiołową.

– Akurat. To te inwestycje są klęską! Bezlitośnie wycięli wszelką zieleń wokół. Wciąż wycinają. Piękny wąwóz Czalaadi, wcześniej uwielbiany przez turystów, wygląda jakby przeszła przez niego perska armia.

Tak się tu mówi, bo w 1795 roku Gruzja odmówiła uznania zwierzchnictwa szachinszacha Persji i jego wojska zrównały Tbilisi z ziemią, zmasakrowały mieszkańców.

– Brak drzew zwiększa ryzyko lawin błotnych – podkreśla Niguriani. – Dlatego nie wycinamy lasu.

widok na częściowo zrujnowaną zagrodę pasterzy w górach, na pierwszym planie krowa nad czystym, górskim potokiem.
Letni obóz przy pastwiskach odtworzonych przez Swanów. Fot. Marek Kowalczyk.

Św. Jerzy i kryptowaluty

– I po co to wszystko niszczyć? W imię czego? Wydobywania kryptowalut! Tu jest pies pogrzebany, my nie potrzebujemy przecież aż tyle prądu! – puentuje Niguriani.

My, czyli Swanowie, rdzenna ludność Swanetii. Od lat nie płacą za prąd na własne potrzeby. Według miejscowych i Czipaszwili z Green Alternative to kompensata za zmianę mikroklimatu i zniszczenia środowiska po budowie mega tamy Enguri. Burmistrz Mestii twierdzi natomiast, że to zachęta dla Swanów, by pozostali w górach i rozwijali bazę turystyczną.

– Skorzystali na tym wszelkiej maści dranie. Lokowali swoje krypto farmy w pustych domach blisko sieci elektrycznej – opowiada Niguriani. – Płacili miejscowym, żeby im tych miejsc pilnowali. A potem przeciążyli sieć i na początku 2022 zostaliśmy bez prądu!

To wtedy dwustu Swanów (kobiety są wykluczone z takich rytuałów) złożyło przysięgę przed ikoną świętego Jerzego, że nie będą ani kopać kryptowalut, ani pomagać w tym innym. Tych, którzy złamią przysięgę czeka kara.

Gruzja stała się jednym ze światowych hotspotów wydobycia kryptowalut w 2010 roku. Tani prąd i ulgi podatkowe przyciągnęły znaczących graczy takich jak BitFury i Bitforx. Kryptowalutowy boom miał swoją cenę: Gruzja, która wcześniej była eksporterem energii elektrycznej, stała się importerem.

Jeszcze w 2021 roku firma BFDC Georgia (następczyni BitFury) zużywała najwięcej prądu w całej Gruzji, po producencie i eksporterze żelazostopów i rudy manganu. W 2022 roku rynek kryptowalut się załamał. – I zgadnij, co się stało? – pyta Chipaszwili. – Zużycie energii w Gruzji przez to spadło!

Sprawdzam: między styczniem a majem 2022 (przed załamaniem się rynku kryptowalut) Gruzja zużywała prawie 6,5 biliona kWh. Wiosną 2023 zużycie spadło o 0,6 biliona kWh.

A największy kopacz kryptowalut, BFDC Georgia, która jeszcze w 2021 roku zużywała 433 mln kWh, rok później potrzebowała 157 mln kWh, a w tym roku zaledwie 0,5 miliona kWh.

Kto kopie w Abchazji?

Za to w Abchazji, formalnie części Gruzji okupowanej przez Rosję od 30 lat, spadek zużycia prądu był trzykrotnie mniejszy. Choć kopanie kryptowalut jest tam zakazane, to biznes wciąż się kręci w najlepsze.

Kopacze czerpią prąd z ogromnej elektrowni wodnej Enguri, która góruje na granicy między Abchazją a Swanetią.

Teraz 300-metrowa ściana z betonu to atrakcja turystyczna. Podobno „robi wrażenie”, słyszę od turystów z Krakowa, którzy właśnie skończyli zwiedzanie. Opowiadają, czego się dowiedzieli z promocyjnego filmiku.

– 40 proc. energii elektrycznej Gruzji jest tu wytwarzana. (Sprawdzę: tylko 26 proc.)

– A wiecie, że rozdzielnia jest po abchaskiej stronie? – podpytuję.

– No tak, ale Gruzini mogą zamknąć dopływ wody. Musi być pokój, żeby to działało.

Promocyjny filmik przedstawia tę patową sytuację jako współpracę. Gruzini – jako niebezpieczeństwo, które zakłóca gruziński rynek energetyczny. Bo masa prądu, która jest wliczana do gruzińskiego bilansu energetycznego, po prostu znika:

– Abchazja to czarna dziura: trafia tam mega dużo prądu, a w nocy nie widać, żeby świeciło się tam jakiekolwiek światło. Na satelicie to zaczerniony obraz. W wioskach słychać jedynie maszyn. Kopacze kryptowalut zużywają prąd 24 na dobę, przez cały rok! – Czipaszwili wychodzi z siebie w biurze Green Alternative. – Abchazja zużywa więcej prądu niż całe Tbilisi z infrastrukturą i półtora milionem mieszkańców. A w Abchazji mieszka maksymalnie 100 tysięcy osób. I nic tam nie działa!

Według nieformalnego porozumienia z lat 90. Abchazja miała dostawać 40 proc. a Gruzja 60 proc. energii z Enguri. W 2020 roku proporcje się odwróciły: do Abchazji trafiło 64 proc. I tak za mało, by pokryć zapotrzebowanie kopaczy. Abchazja importuje więc prąd z Rosji, po preferencyjnych cenach.

Kto stoi za kopaniem kryptowalut?

– Abchazja to strefa bezprawia. Więc kto tam może działać? – zastanawia się Czipaszwili. – Przestępcy, władze abchaskie, możliwe, że także władze gruzińskie. I oczywiście Rosjanie.

Wielka górska elektrownia wodna
Tama elektrowni wodnej Enguri. Jej rozdzielnia jest w Abchazji, a dopływa wody w Gruzji. Fot. Marek Kowalczyk.

Niezależność ziemniaczana i marchewkowa

„Gruzińska gospodarka się rozwija, potrzebujemy więcej energii” – to argument zwolenników elektrowni wodnych i partii rządzącej.

– Gruzińskie Marzenie wmawia nam różne rzeczy, a myśli tylko o eksporcie energii. O zysku! Nie o rozwoju gruzińskiej gospodarki – stwierdza nauczyciel matematyki i aktywista Zurab Nizharadze. – Może porozmawiajmy o niezależności ziemniaczanej czy marchewkowej. Wszystko musimy importować! Moglibyśmy przecież sami produkować żywność, ale na tym się nie zarabia. Na handlu energią owszem.

Chronimy się przed słońcem w domu, który zbudował dziadek Nizharadze. – Czego mi więcej potrzeba? Za nic bym stąd nie wyjechał. A gdyby dopięli swego, to miejsce, w którym siedzimy, byłoby pod wodą!

Według pierwotnych planów wieś Chaiszi miała zniknąć pod wodą elektrowni Chudoni. 2000 Swanów musiałoby zmienić miejsce zamieszkania. – To byłaby katastrofa dla naszej kultury, naszego języka. Nie wspominając o katastrofie ekologicznej. W całej Swanetii zrobiłoby się strasznie wilgotno.

Nizcharadze, szczupły 56-latek odczuł już zmianę klimatu po wybudowaniu elektrowni Enguri, 63 km stąd. Rysuje wąwóz, rzekę i zapory. – Tutaj mamy Enguri z ogromnym zbiornikiem. Woda, która odparowuje, nie może znaleźć ujścia, bo wąwóz jest otoczony górami. – Nizcharadze wzrusza ramionami. – Ja nie mam nic przeciwko elektrowniom wodnym. Ale to musi być robione z głową! Można przecież pobudować mniejsze elektrownie. Nie wymagają zalewania wsi i nie zmieniają klimatu.

Budowę Chudoni rozpoczęli Sowieci w 1979 roku. – Gdyby nie upadek Związku Radzieckiego to elektrownia by powstała – zapewnia nas inżynier, który pracował przy projekcie.

Spotykamy go przy zbiegu dróg, tam, gdzie rzeka Nenskra łączy się z rzeką Engur, rozmawia niechętnie. – Będę miał z tego same problemy. Zapytajcie innych.

W końcu odstawia łopatę i zaprasza do domu na kawę. Wyjaśnia, co poszło nie tak: – Zabrakło przejrzystości ze strony rządu i wykonawców, a komunikacja to podstawa.

Lobbysta Abramiszwili powie nam coś podobnego. – Wielu wykonawców projektów zaczyna rozmowy z miejscowymi dopiero, jak dostaną pozwolenie na budowę. Wtedy jest już za późno. Nic dziwnego, że ludzie reagują agresywnie. Trzeba inwestować w dobre relacje z mieszkańcami terenu od samego początku. Podaje przykład dobrej praktyki. – Pracuję nad projektem kaskady trzech elektrowni wodnych. Nie mamy jeszcze pozwolenia na budowę ani memorandum z rządem, ale już dużo zainwestowaliśmy w projekty społeczne i komunikację. Tworzymy radę nadzorczą złożoną ze wszystkich zainteresowanych stron i co miesiąc składamy im sprawozdanie.

Inżynier ze zbiegu dróg w Swanetii tłumaczy dalej: – Nie może być tak, że ktoś zmusza mnie do jedzenia mczadi i przez to choruję! Ludzie czują się oszukani. Cały proces był jednym wielkim podstępem: zwracali się do ludzi indywidualnie, przekonywali, przekupywali. A powinni rozmawiać z całą społecznością.

Te duże projekty są owiane tajemnicą. Wprawdzie premier ogłosił na początku roku, że zmodyfikowana wersja Chudoni powstanie, ale do tej pory nie wiadomo, co miał na myśli.

Dato Czipaszwili mówi, że Chudoni i Nenskra, które wstrzymano z powodu protestów Swanów, to projekty zombie.

Od kiedy Saakaszwili zainicjował hydro boom, by Gruzja „stała się samowystarczalna w kwestiach energii elektrycznej”, politycy i lobbyści na rzecz hydroelektrowni przedstawiają protestujących jako rosyjskich trolli, siły, które za wszelka cenę chcą powstrzymać rozwój Gruzji.

Siwowłosy mężczyzna w czerwonej koszuli
Zurab Nizharadze stoi na tle pozostałości po porzuconym projekcie tamy elektrowni Chudoni. Fot. Marek Kowalczyk.

Kieszenie pełne, ale cudze

Według najnowszych planów elektrownia Chudoni miałaby powstać 6 kilometrów od Chaiszi. Nauczyciel Nizharadze może spać spokojnie, wieś ocaleje. Prawdopodobnie, bo w Gruzji niczego nie można być pewnym, słyszymy to wielokrotnie.

Patrzymy w dół na wąwóz i wijącą się rzekę. Wyobrażamy sobie 40-metrową tamę, która miałaby przeciąć ten dziewiczy krajobraz. Przypominam sobie słowa Nizcharadze. – Pierwotnie ściana miała mieć 202 m. wysokości. Trzymanie się megalomańskiego, sowieckiego projektu w XXI wieku nie ma racji bytu. Ale wiadomo, im większy projekt, tym więcej okazji do zarabiania na boku. My mamy cierpieć, żeby inni wypychali sobie kieszenie? Musimy protestować.

Nizcharadze nie przestał nawet po licznych pogróżkach ze strony służb bezpieczeństwa i organów ścigania za czasów „brutalnych rządów” Saakaszwilego, „tak uwielbianego przez Europę”. – Po prostu jasno dawali do zrozumienia, że stracę pracę albo wyląduję w więzieniu.

Tak się nie stało. Za to Nargis Niguriani została zwolniona z urzędu gminy w Mestii. Pracowała tam jako szefowa Regionalnej Służby Kultury. – Ostrzegali mnie i trzy inne osoby, w tym weterana abchaskiej wojny, że nas zwolnią. Zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka, ale to nas nie powstrzymało. Po czterech latach bojów w sądzie ustalono, że to zwolnienie było przejawem dyskryminacji.

Pewnie dlatego nauczycielki ze wsi pod Chaiszi powiedzą nam: – Jesteśmy urzędniczkami państwowymi. Nie możemy otwarcie krytykować rządu. Powiemy tylko, że inwestycja nie przyniosła nic dobrego.

Wieś czeka, Koreańczyk milczy

Szukamy dalej miejsca, gdzie miała powstać elektrownia Nenskra. Mijamy pastwiska i gospodarstwa grodzone płotkami z gałęzi. Pytamy mieszkańców, co sądzą o południowokoreańskiej firmie, która od siedmiu lat „buduje” elektrownię.

- Jesteśmy przeciwni. Firma obiecała, że zbuduje szkołę, centrum sportowe, drogi i mosty, żebyśmy mogli szybciej dostać się na pastwiska. I nie dotrzymali obietnic. – Nato Mildiani opiera się o przewrócony pień. W słońcu jest już nie do wytrzymania. Uczniowie wracają ze szkoły białym minibus, który wznieca tumany kurzu.

Mildiani „tak aktywnie działała na rzecz rozwoju wsi”, że mieszkańcy mianowali ją reprezentantką, miała pertraktować z koreańską firmą. – Każda wieś wysyłała na spotkania dwóch reprezentantów. Jak to wyglądało? Pytaliśmy, ale nie dostawaliśmy żadnych odpowiedzi. Nie informowali ani o przebiegu prac, ani o wydatkach. Nie podawali żadnych liczb!

Pytam co dalej? Wieś czeka. – Najpierw ogłosili wznowienie prac wiosną, później przełożyli wszystko na jesień. I tak w kółko – mówi Mildiani.

Portret kobiety w siedzącej w oknie na tle ogrodu
Lela Rekchwiaszwili, gruzińska aktywistka i badaczka w lipskim Instytucie Geografii Regionalnej im. Leibniza w rodzinnym domu w Tbilisi. Fot. Marek Kowalczyk.

Komu zależy na hydroelektrowniach?

Już teraz w Gruzji praktycznie nie ma rzeki, która płynęłaby swobodnie. Wszędzie powstają małe elektrownie wodne. A to nie rozwiązuje problemów energetycznych, prawda? – pyta Lela Rekchwiaszwili, aktywistka i doktorka habilitowana w Instytucie Geografii Regionalnej im. Leibniza w Lipsku. – To idealny biznes dla mniejszych przedsiębiorstw. Zarabiają niewielkie pieniądze na łatwych inwestycjach. Politycy ich do tego zachęcają, bo elektrownie do 2 mW nie wymagają raportu o wpływie na środowisko. Wszystkie gruzińskie doliny na tym cierpią. I to bez żadnego dobrego powodu.

Z Rekchwiaszwili spotykamy się na obrzeżach Tbilisi, w różanym ogrodzie jej rodzinnego domu. Próbujemy ustalić komu i dlaczego tak zależy na wdrażaniu „zielonych” projektów, które mają „zapewniać bezpieczeństwo energetyczne”, a niszczą środowisko i mają negatywny wpływ na życie lokalnych społeczności.

Na stronie CEE Bankwatch Network czytam, że budowa i eksploatacja Nenskry zniszczy dziewiczą przyrodę, pierwotny las bukowy. To obszar szczególnie ważny dla niedźwiedzia brunatnego.

Jak to możliwe, że EBOR i EBI wsparły taką inwestycję?

Rzeczniczka EBOR-u w Gruzji odpowiada na mój mail wymijająco: „Jak wiesz, zdecydowaliśmy się nie kontynuować tego projektu”. Natomiast EBI stwierdza w mailu, że „prześledzili nierozstrzygnięte kwestie (dotyczące rdzennej ludności i napływu pracowników spoza Swanetii) w ścisłej współpracy ze wszystkimi zainteresowanymi stronami. Umowa pożyczki nie została podpisana, więc środki na ten projekt nie zostały wypłacone”. I tyle.

Ale na stronie EBI Nenskra wciąż widnieje jako „zatwierdzony” projekt. Nie ma wzmianki o skargach i wstrzymaniu pożyczki. Nie wiadomo też, czy EBOR i EBI nie rozważają udzielenia nowych pożyczek na elektrownie.

Zdaniem Rekchwiaszwili trudno wspierać inwestycje, które są oparte na wyzysku. Sama protestowała przeciwko budowie hydroelektrowni Namakhvani.

– Myślę, że to gigantyczny błąd, by oferować takiemu krajowi jak Gruzja taką ścieżkę rozwoju. Jedyne, co Europa zaoferowała przez te lata, to pożyczki na wielkie projekty infrastrukturalne: budowę dróg i elektrowni wodnych. O integracji ekonomicznej nie ma w ogóle mowy. To kim my jesteśmy dla Europy? Tylko konsumentami i pożyczkobiorcami.

– Pytanie, czy UE dopuści do azerbejdżanizacji Gruzji, czyli konsolidacji władzy autorytarnej, w tym brutalnej władzy represyjnej? Jeśli Europa pozwoli Gruzji stłumić protesty, to wielkie projekty hydroenergetyczne prawdopodobnie powstaną. A bez nich przecież budowanie kabla pod Morzem Czarnym przez UE nie miałoby sensu!

Co na to EBOR? „Każde dodatkowe wsparcie w rozwoju potencjału energetycznego Gruzji w zakresie energii odnawialnej jest dla Gruzji pozytywnym krokiem”. I EBI? „Kabel między Gruzją a UE może pozytywnie wpłynąć na zwiększenie odporności energetycznej obu stron i umożliwić eksport zielonej energii z Kaukazu Południowego do Europy. To jeden ze sztandarowych projektów Planu Gospodarczo-Inwestycyjnego dla regionu wschodniego sąsiedztwa UE”.

widok na dolinę, którą płynie rzeka
Rzeka Nenskra. Miejsce, w którym ma powstać tama elektrowni wodnej. Fot. Marek Kowalczyk.

Ziemia Boga, druga Szwajcaria

Historia Nenskry zaczyna się rankiem 23 kwietnia 2012 roku. We wsi Czuberi nieoczekiwanie zjawia się ówczesny prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili, by uroczyście otworzyć budowę wielkiej elektrowni wodnej. Mieszkańcy są w szoku: nigdy o tym nie słyszeli.

„Hydroelektrownia Nenskra wywołała zamieszanie i irytację wśród mieszkańców, a potencjalne korzyści z projektu pozostają pod znakiem zapytania”, czytam na stronie CEE Bankwatch Network.

Gia Vibliani, postawny mężczyzna koło 50., nie ma wątpliwości. – Cały region odżyje, jak ta elektrownia powstanie. Miejscowi dostaną pracę, infrastruktura zostanie naprawiona, będziemy mogli sprzedawać nasze produkty pracownikom i turystom!

Okolica zamieni się w „drugą Szwajcarię”, wierzy Vibliani. – Wrócą tu koziorożce. Ludzie będą przyjeżdżać, żeby połowić pstrąga potokowego albo Ludzie popływać łódką po zbiorniku. Z tym że rosyjskich jachtów pewnie nie będzie – dodaje po chwili. Vibliani jest już przygotowany: stoimy w cieniu pensjonatu, który niedawno wybudował. Zerkam z podziwem na balkoniki z białymi balustradkami na każdym z trzech pięter. W tle widać ośnieżony szczyt. W gospodarstwie obok kury dziobią w ziemi. Poza tym żywej duszy.

Vibliani pracował przy budowie dróg i mostów, które miały prowadzić do zapory. Liczy, że projekt ruszy.

By dotrzeć do miejsca, w którym Vibliani chce przyjmować turystów, przejechaliśmy przez koryto rzeki i zaliczyliśmy niejedną dziurę.

Pytamy, czy dalsza droga jest przejezdna.

Okolica, w której ma powstać hydroelektrownia, nas zaskoczyła. Jak w parku narodowym: omszałe głazy, rozłożyste, stare drzewami i potoczki. I ta rzeka! Nenskra zachwyca swoją siłą.

Od razu przypominam sobie legendę o powstaniu Gruzji. Gdy Bóg dzielił Ziemię między ludźmi, Gruzini spóźnili się, bo ucztowali. Kiedy pojawili się, wszystko było już rozdane.

– Dlaczego nie przyszliście wcześniej? – zapytał Bóg.

– Urządziliśmy ucztę na twoją cześć i wznosiliśmy toasty za Ciebie i Twoją hojność.

Bóg to docenił i podarował im jedyne miejsce na ziemi, które zachował dla siebie: Gruzję.

– Piękno tej ziemi ludzie będą podziwiać na wieki wieków – powiedział Bóg.

Chyba że wcześniej zniszczą ją hydroelektrownie.

Myślę o tym, gdy w końcu znajdujemy miejsce planowanej elektrownia. Raj na Ziemi wciśnięty między ośnieżony szczyt a zielone wzgórza.

Podziękowania dla Szoty Kinczy za tłumaczenie rozmów z mieszkańcami Swanetii.

JFE_L_POS

Tekst powstał dzięki wsparciu Journalismfund Europe.

;
Na zdjęciu Ula Idzikowska
Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze