0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Yuliya Kazachenka i Robert Skowronek, fot. Maksim ShultsYuliya Kazachenka i ...

Lekarka Yuliya Kazachenka w wieku 31 lat odbywa lekarski staż podyplomowy razem z absolwentami polskich uczelni. Chirurg Dzmitry Markelau, mając 52 lata, zdał trudne egzaminy, aby potwierdzić prawo do wykonywania zawodu w Polsce. Jego żona, endoskopistka Iryna Markelava, po przeprowadzce do Warszawy chciała pracować jako kosmetyczka. Dyrektor szpitala w Sochaczewie Robert Skowronek namówił ją jednak, by została w zawodzie – uważa to za swój osobisty sukces.

Na zdjęciu: Yuliya Kazachenka i Robert Skowronek. Fot. Maksim Shults

„Po prostu poszłam na urlop i nie wróciłam”

Powiatowy szpital w Sochaczewie mieści się w dużym, masywnym, szarym budynku. Obok jest przestronny parking i przystanek autobusowy. Tuż przy wejściu można zostawić rower. Tak właśnie robi stażystka Yuliya – dojeżdża do pracy pociągiem z Warszawy, a od dworca jedzie na rowerze.

Yuliya, podobnie jak wielu lekarzy na Białorusi, brała udział w protestach w 2020 roku. Ona i jej mąż uniknęli zatrzymań. Jednak po stłumieniu społecznego niezadowolenia, Łukaszenka zaczął zaostrzać przepisy – wiele działań uznano z mocą wsteczną za „ekstremistyczne”, wykroczenia administracyjne zamieniano w przestępstwa, a do więzienia można było trafić choćby za zdjęcie z biało-czerwono-białą flagą w mediach społecznościowych, a nawet za polubienie „niewłaściwego” wpisu.

Pod koniec 2021 i na początku 2022 roku milicja zatrzymała kilku znajomych Yuliyi, w tym młodą chirurżkę, którą wyprowadzono wprost z miejsca pracy. Potem wybuchła wojna. Trafić do więzienia można było jeszcze łatwiej – choćby za poparcie Ukrainy.

Yuliya i jej mąż uznali, że to czas, by wyjechać.

„Zrozumieliśmy, że prędzej czy później znajdą nas po zdjęciach z protestów” – mówi stażystka.

Na Białorusi Yuliya przez cztery lata była kierowniczką poradni w szpitalu w rejonie mińskim (odpowiednik polskiego powiatu). O tym, że wyjeżdża do Polski, nie powiedziała ani kolegom, ani przełożonym. Zabrali francuskiego buldoga i we wrześniu 2022 roku wyruszyli w drogę.

„Po prostu poszłam na urlop i nie wróciłam” – wspomina.

W ostatnich latach niemal wszyscy przyjaciele Yuliyi, a także wielu jej kolegów po fachu wyjechało z Białorusi.

Przeczytaj także:

„Nie chciałem wyjeżdżać”

Dokładnie w ten sam sposób – poszedł na urlop i nie wrócił – wyjechał Dzmitry Markelau, chirurg z 15-letnim stażem pracy w jednym z najlepszych szpitali na Białorusi. Wcześniej dwukrotnie trafił do aresztu „z powodów politycznych” – w 2020 roku na osiem dni, a w 2022 roku na dwa tygodnie. Jego żona Iryna również była zatrzymywana.

Dzmitry podkreśla, że wielu lekarzy, którzy decydują się na wyjazd, nie mówi o tym publicznie. Boją się, że przyjdzie do nich milicja. W najlepszym razie trzeba będzie odbyć rozmowę z ideologiem – specjalnym pracownikiem szpitala powiązanym ze służbami, odpowiedzialnym za polityczną lojalność lekarzy.

Podobnie jak Yuliya, Dzmitry mówi o zatrzymaniach medyków w miejscu pracy. Niektórzy dostali wyroki więzienia i wciąż odbywają kary. Jego znajomego chirurga zatrzymano niemal w sali operacyjnej. Spędził kilka dni w areszcie i natychmiast wyjechał z kraju. Teraz pracuje w szpitalu w małym polskim miasteczku.

„Nie chciałem wyjeżdżać" – przyznaje mężczyzna.

„Siedzieliśmy na Białorusi do samego końca, wciąż mieliśmy nadzieję. Jak wielu innych”.

Na wyjazd nalegał starszy syn Dzmitra, Piotr, działacz polityczny, który od pewnego czasu mieszkał w Polsce. „Przyjeżdżajcie, bo jeśli was zamkną, nie będę mógł nosić wam paczek” – w ten sposób przekonywał rodziców.

Z oddziału Dzmitra odeszło jeszcze dwóch chirurgów, endoskopista i anestezjolog. Później kilku innych specjalistów. Wszyscy wyjechali do Polski. Białoruską medycynę ratują na razie absolwenci uczelni, którzy zajmują miejsca odchodzących, by po zdobyciu doświadczenia również wyemigrować za granicę.

Mężczyzna w medycznym stroju na tle instrumentów medycznych.
Dzmytry Markelau. Fot. Maksim Shults

„Zakaz wykonywania zawodu”

Stanowisko ideologa (zastępcy dyrektora ds. pracy ideologicznej) w białoruskich szpitalach wprowadzono w 2022 roku. Do jego obowiązków należy m.in. odsiewanie przy rekrutacji lekarzy nielojalnych wobec Łukaszenki.

Przedstawiciel sił demokratycznych Białorusi, Stanislau Salavei, mówi, że wielu medykom wydaje się tzw. wilczy bilet – z powodu bycia „politycznie niepewnymi” nie mogą znaleźć pracy w żadnym szpitalu. Taki faktyczny zakaz wykonywania zawodu popycha wielu do szukania zatrudnienia za granicą.

Wciąż trwają także zatrzymania i osadzanie lekarzy „na doby” (areszt administracyjny od kilku do 30 dni) lub „na chemię” (kara ograniczenia wolności, podczas której skazany mieszka w ośrodku i pracuje pod nadzorem).

Zdarzają się również wyroki więzienia – na przykład jeden z najlepszych białoruskich chirurgów szczękowo-twarzowych, Andrei Liubietski, w 2022 roku został skazany na pięć lat pozbawienia wolności.

Jak podkreśla Stanislau Salavei, po 2020 roku trudno jednoznacznie stwierdzić, czy przyczyny wyjazdów lekarzy z Białorusi są ekonomiczne, czy polityczne. Często się mieszają – ludzie wyjeżdżają po prostu dlatego, że uważają, iż tak będzie dla nich lepiej.

„Jeśli ktoś zaczyna się zastanawiać: jak to możliwe, że w sąsiednich krajach pensje rosną, a na Białorusi nie, że pensja polskiego stażysty jest wyższa niż lekarza-specjalisty na Białorusi, i po tym decyduje się wyjechać, to jaka to emigracja – polityczna czy ekonomiczna?” – pyta retorycznie Białorusin.

Szok po pierwszej wypłacie

Po przyjeździe do Polski Yuliya płakała, wspominając swoją pracę lekarki na Białorusi. Była tak psychicznie wyczerpana, że postanowiła zerwać z medycyną i zapisała się do policealnej szkoły masażu.

Opowiada, że w białoruskim szpitalu była odpowiedzialna za wszystko. Musiała zajmować się zepsutą toaletą, płaciła mandaty od straży pożarnej za klamki nieodpowiedniego typu, szukała kogoś, kto naprawi szpitalny samochód. Realizowała też plan odpłatnych szczepień – chodziła do państwowych zakładów i namawiała pracowników, by zaszczepili się za opłatą.

Absolwenci medycznych (i innych) uczelni na Białorusi nie mogą zrezygnować z pierwszego miejsca pracy. Są zobowiązani przepracować od dwóch do pięciu lat tam, gdzie skieruje ich uczelnia.

Z czasem Yuliya zrozumiała, że polska ochrona zdrowia różni się od tego, do czego przywykła na Białorusi, i postanowiła zacząć od nowa.

Aby jednak wrócić do zawodu w Polsce, zagraniczny lekarz musi przejść długą drogę.

Najpierw trzeba zdać trudne egzaminy – nostryfikacyjny i językowy – do których przygotowuje się całymi dniami przez kilka miesięcy. Każda próba kosztuje około 1000 euro i nie każdemu udaje się zdać za pierwszym razem. Po ich zaliczeniu cudzoziemiec jest zrównany z polskimi studentami i odbywa 13-miesięczny staż podyplomowy w szpitalu.

Yuliya zdała egzaminy jesienią 2024 roku, a w marcu rozpoczęła staż w szpitalu w Sochaczewie. Czeka ją Lekarski Egzamin Końcowy, na podstawie którego wydawane jest prawo wykonywania zawodu. Będzie mogła pracować jako lekarka lub rozpocząć rezydenturę trwającą 4–6 lat, by zdobyć specjalizację.

„Zobaczymy” – zastanawia się nad przyszłością – „jeśli w danym momencie będą potrzebne pieniądze, pójdę do pracy i będę zarabiać, a później, jeśli będzie możliwość, rozpocznę rezydenturę”.

Ale i na pensję stażystki Yuliya nie narzeka – otrzymuje od 5000 do 6400 zł netto miesięcznie, w zależności od liczby dyżurów. To więcej niż na Białorusi zarabiała jako kierowniczka poradni. W czasie pandemii, kiedy pracowała pięć dni w tygodniu od 8 do 20, w najlepszym razie wychodziło 850 dolarów netto.

Mówi, że była w szoku, gdy zobaczyła swoją pierwszą polską wypłatę. Była dumna, że za pracę, którą lubi, dostaje godne pieniądze, za które można żyć.

„Z drugiej strony było bardzo smutno, bo na Białorusi zostali przyjaciele i koledzy” – tłumaczy Yuliya. – „I trudno zrozumieć: jak to możliwe, że różnica jest aż tak duża?”.

Poradnia chirurgiczna przyjmuje pacjentów codziennie

Dzmitry nie zdał egzaminów za pierwszym razem, więc postanowił skorzystać z uproszczonej procedury zatrudnienia dla zagranicznych lekarzy. Otrzymał czasowe prawo wykonywania zawodu na pięć lat, które upoważnia do pracy wyłącznie w wyznaczonej placówce medycznej i w ściśle określonym zakresie obowiązków.

Za drugim razem zdał, ale mimo to wybrał pracę w ramach czasowego pozwolenia. Tłumaczy to tym, że niedawno wszedł w życie przepis, zgodnie z którym po dwóch latach pracy na czasowym pozwoleniu zagraniczny lekarz może uzyskać stałe prawo wykonywania zawodu.

Od początku chciał pracować w małym miasteczku. Przez pewien czas dojeżdżał do pracy ze stolicy pociągiem i rowerem, a potem wynajął dom w Sochaczewie, który wkrótce planuje kupić.

„Przed nami ten dom wynajmowali lekarze, a przed nimi też lekarze” – śmieje się mężczyzna.

Dzmitry pracuje więcej niż jego polscy koledzy w szpitalu. Z dyżurami wychodzi 240 godzin miesięcznie. Zarobki są dobre – około 15 tysięcy złotych netto. Na Białorusi dostawał nieco ponad 1000 euro.

„Ale na Białorusi chirurdzy mogą dostawać pieniądze »w kopertach« od wdzięcznych pacjentów” – uśmiecha się lekarz.

Oprócz pracy na oddziale chirurgicznym i dyżurów na SOR-ze dwa razy w tygodniu przyjmuje pacjentów w poradni. Dzięki niemu przyjęcia odbywają się teraz codziennie, a nie trzy razy w tygodniu, jak wcześniej.

Operacji, jak mówi, nie wykonuje wiele – 3–4 planowe tygodniowo oraz zabiegi nagłe na SOR-ze. Podkreśla, że wszystkie są „nieskomplikowane” i „zwyczajne”: w obrębie jamy brzusznej, na narządach wewnętrznych, na tkankach miękkich, usuwanie pęcherzyka żółciowego, przepuklin, gangreny, amputacje, ropne stany zapalne, owrzodzenia, krwotoki.

Uproszczony tryb wykonywania zawodu lekarza, na podstawie którego pracuje Dzmitry, został wprowadzony w listopadzie 2020 roku – aby z pomocą zagranicznych specjalistów pilnie uzupełnić braki kadrowe w ochronie zdrowia w czasie epidemii COVID-19. Możliwość ta była przedłużana kilkukrotnie, m.in. z powodu wojny w Ukrainie.

Czasowe prawo wykonywania zawodu wydaje minister zdrowia. To właśnie on bierze na siebie odpowiedzialność za kwalifikacje specjalisty. Aby to pozwolenie uzyskać, trzeba mieć:

  • pięć lat studiów medycznych,
  • status lekarza specjalisty w swoim kraju,
  • trzyletnie doświadczenie zawodowe w ciągu ostatnich pięciu lat.

Od 2024 roku wymagane jest także posiadanie znajomości języka polskiego na poziomie B1.

Uczysz się języka, jesteś wrogiem narodu

Władze białoruskie ukrywają statystyki dotyczące tego, ilu lekarzy wyjechało za granicę. Jednak według Stanislaua Salaveia około 30-40 proc. lekarzy i pielęgniarek z różnych powodów odeszło z zawodu.

Z danych za 2023 rok wynika, że w Polsce pracowało niemal pięć tysięcy zagranicznych medyków, w tym 2855 Ukraińców i 1237 Białorusinów. W 2023 roku egzamin językowy zdało 1911 lekarzy cudzoziemców, a w 2024 – 1939. Zdecydowaną większość stanowili Ukraińcy i Białorusini. Salavei mówi o dziesięciu tysiącach białoruskich medyków zatrudnionych w polskiej służbie zdrowia, wliczając w to osoby, które zdążyły już otrzymać obywatelstwo.

„Możecie wskazać palcem dowolne miasto w Polsce i znajdziecie tam białoruskiego lekarza” – zapewnia.

Dodaje, że lekarzy brakuje na całym świecie. I nie ma w tym nic dziwnego, że Polska stwarza warunki dla przyjazdu zagranicznych specjalistów oraz jasny, przejrzysty algorytm, który pozwala im wejść do zawodu.

„Wiadomo, że łatwo nie będzie – precyzuje. – Łatwość w ogóle nie jest cechą medycyny. Trzeba się uczyć i zdawać trudne egzaminy”.

Według Stanislaua wielu lekarzy na Białorusi nadal przygotowuje się do wyjazdu za granicę: uczą się języka polskiego, przygotowują się do egzaminów. Władze próbują temu przeszkadzać – likwidują polskie szkoły językowe, utrudniają pracę korepetytorom, zamknęły Goethe-Institut, w którym działały dobre kursy języka niemieckiego.

„Nauka języka obcego na Białorusi jest dziś uznawana niemal za oznakę wroga narodu” – mówi.

Zdaniem Salaveia za sprawą działań białoruskich władz motywacja medyków do wyjazdu jest ogromna. Ludzie nie chcą mało zarabiać i żyć w kraju, gdzie w telewizji nieustannie słychać kłótnie i groźby, a szefostwo zmusza do malowania płotów i koszenia trawy w trakcie sobotników (przymusowe prace społeczne w soboty).

„Polskie Ministerstwo Zdrowia powinno powiedzieć białoruskim kolegom: „Dziękujemy, że pomagacie nam rozwiązywać nasze problemy kadrowe. Oby tak dalej” – żartuje.

Znajomość rosyjskiego to zaleta

Yuliya jest ubrana w czarny strój medyczny: spodnie i koszulę. Mówi, że taki ubiór podoba jej się znacznie bardziej niż fartuchy, które nosiła na Białorusi. Opowiadając o swojej pracy w szpitalu w Sochaczewie, uśmiecha się nieco nieśmiało. Wyróżnia dyżury na SOR-ze. Wspomina, jak zszywała ranę na ręce starszego Polaka i denerwowała się z powodu braku doświadczenia. Mężczyzna cały czas ją podtrzymywał na duchu i uśmiechał się.

„A kiedy przyszedł na zdjęcie szwów, to koledzy przekazali mi, że bardzo chwalił moją pracę – uśmiecha się już sama Yuliya. „Wtedy poczułam się naprawdę dobrze, było mi bardzo miło”.

W polskim szpitalu czuje się potrzebna. Tutaj nie trzeba chodzić na palcach i bać się zadać dodatkowe pytanie jak na Białorusi. Mówi, że była w szoku, kiedy zobaczyła, że starszym lekarzom zależy na jej komforcie i że od razu stała się pełnoprawnym członkiem zespołu.

Yuliya została dobrze przyjęta przez kolegów. Pacjenci też reagują pozytywnie, kiedy słyszą akcent. Mówi, że jej pochodzenie to wręcz zaleta, bo może przeprowadzać wywiady po rosyjsku z pacjentami, którzy słabo znają polski – głównie z Ukraińcami.

„Na początku trochę się wstydziłam” – wspomina. „Ale potem zrozumiałam, że to taki sam język obcy w Polsce jak angielski. Przecież kiedy lekarz może porozmawiać z pacjentem po angielsku, to jest to zaleta, prawda? Tak samo jest z rosyjskim”.

Patrząc wstecz, Yuliya przyznaje, że kiedyś emigracja wydawała jej się czymś nierealnym. Teraz zadaje sobie tylko jedno pytanie: „Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej?”. Podkreśla, że minusem każdej emigracji jest to, że na początku człowiek cofa się w rozwoju. Im jest się starszym, tym ta „cofka” jest większa. A żeby ją nadrobić, potrzeba czasu. U jednych to idzie szybciej, u innych wolniej, czasem nie udaje się za pierwszym razem, a niektórym nie udaje się wcale.

„Każda emigracja jest bolesna – podkreśla Białorusinka. – Niezależnie od tego, jak pięknie i łatwo wygląda to z zewnątrz, w rzeczywistości to boli”.

Jak w stanie wojennym

Dzmitry porusza się swobodnym krokiem, ręce trzyma w kieszeniach. Ten wysoki mężczyzna w granatowym stroju medycznym wygląda jak lekarz z amerykańskiego serialu. Dziś cieszy się szacunkiem kierownictwa, kolegów i pacjentów, ale kiedy pojawił się w placówce, przyjęto go z rezerwą.

„I to w naszym zawodzie normalne” – zaznacza. „Praca chirurga jest odpowiedzialna i poważna, dlatego nowych ludzi trzeba traktować ostrożnie. Kiedy zrozumieli, że nie jestem przypadkowym przybyszem, zaczęli odnosić się do mnie normalnie”.

Na oddziale Dzmitra pracuje jeszcze czterech chirurgów. Trzech z nich jest znacznie starszych od Białorusina. Jak podkreśla, to ogólny problem polskiej medycyny – młodzi lekarze nie chcą wybierać chirurgii, wolą spokojniejsze, mniej „adrenalinowe” specjalizacje, które oferują podobne wynagrodzenie.

Ze względu na swój wiek koledzy Dzmitra nie dziwią się temu, co dzieje się na Białorusi. Pamiętają czasy stanu wojennego. Rozumieją to także pacjenci. Współczują mu, a starsi nawet starają się mówić po rosyjsku, którego uczyli się w szkołach w czasach PRL.

Dzmitry przyznaje, że nikt nie zadaje mu głupich pytań typu: „A po co tu przyjechałeś?” czy „Czego tu szukasz?”.

„Pacjenci odnoszą się do Białorusinów dobrze” – mówi. „Od razu zaczynają wspominać, że mają na Białorusi jakichś krewnych, że kiedyś tam jeździli, że było dobrze. A potem dodają: »Tylko prezydenta macie złego«”.

Lekarz z takim doświadczeniem

W szpitalu w Sochaczewie pracują nie tylko Białorusini. Dyrektor placówki Robert Skowronek chwali profesjonalizm Ukraińców, którzy przyjechali jeszcze przed wybuchem wojny. Wspomina też lekarza pracującego na SOR-ze – polskiego repatrianta z Rosji – oraz jego kolegę z Kazachstanu, który początkowo pracował jako taksówkarz.

Za swój sukces uznaje „przestraszenie żony Dzmitra”. Iryna ma nieistniejącą w Polsce specjalizację – jest endoskopistką. Przez długi czas nie mogła znaleźć pracy i postanowiła zostać kosmetyczką.

Robert Skowronek namówił ją, by uzyskała czasowe prawo wykonywania zawodu i podjęła pracę w poradni endoskopowej. Po pewnym czasie odeszła, by przygotować się do egzaminów, a od października ma wrócić do szpitala w Sochaczewie jako stażystka.

„Nie wyobrażam sobie, żeby taki lekarz, z takim doświadczeniem, robił jakieś paznokcie. To bardzo dobra endoskopistka, sprawna manualnie” – cieszy się dyrektor.

Iryna ma rzadko spotykaną w Polsce specjalizację – jest endoskopistką. Przez długi czas nie mogła znaleźć pracy i postanowiła zostać kosmetyczką. Robert Skowronek namówił ją, by uzyskała czasowe prawo wykonywania zawodu i podjęła pracę w poradni endoskopowej. Po pewnym czasie odeszła, by przygotować się do egzaminów, a od października ma wrócić do szpitala w Sochaczewie jako stażystka.

Uproszczony tryb wykonywania zawodu lekarza, który pozwolił Irynie i Dzmitrowi pozostać w zawodzie, związany był z pandemią COVID-19. 25 sierpnia tego roku prezydent Karol Nawrocki zawetował uchwaloną przez Sejm nowelizację ustawy o pomocy Ukrainie, która zawierała m.in. zapisy przedłużające możliwość czasowego prawa wykonywania zawodu – nie tylko dla obywateli Ukrainy, ale wszystkich medyków z krajów poza UE

Przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiada się Naczelna Rada Lekarska. Jej prezes, Łukasz Jankowski, uważa, że dzięki takiej praktyce do polskich szpitali trafiły osoby nieweryfikowane, co jest niebezpieczne dla pacjentów i może prowadzić do sytuacji zagrażających ich zdrowiu i życiu.

Robert Skowronek podkreśla, że zatrudnia lekarzy wyłącznie na podstawie ich profesjonalizmu i poziomu znajomości języka polskiego. W jego szpitalu od kilku lat nie ma problemów kadrowych – odkąd zaczęły rosnąć wynagrodzenia. „Pieniądze rozwiązały problem” – cieszy się. Jednocześnie lekarze ze wschodu nostryfikują dyplomy zgodnie z przepisami. Uzyskują stałe prawa wykonywania zawodu.

Mówiąc o Dzmitrze, dyrektor określa go mianem specjalisty wysokiej klasy. Jest przekonany, iż niedługo spełni wszystkie warunk,i by uzyskać stałe prawo wykonywania zawodu i rozpocznie starania o uzyskanie tytułu specjalisty. Chwali również Yuliyę, jej poziom języka polskiego i talent do nauki.

Jednocześnie żal mu Białorusinów, którzy zmuszeni są emigrować w dojrzałym wieku.

„Patrzę na tę Julkę” – mówi dyrektor. „To 30-letnia kobieta, która powinna już wychowywać dwójkę dzieci, żyć spokojnie, a wszystko zaczyna od zera. Tego czasu w życiu już się nie odzyska. Mnie tych ludzi po prostu szkoda".

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Maksim Shults
Maksim Shults

Białoruski niezależny dziennikarz, obecnie mieszkający w Polsce. Współpracował z Internews, a także z białoruskimi mediami na uchodźstwie, w tym z MOST Media i Zerkalo.io, największym portalem informacyjnym piszącym dla czytelników na Białorusi oraz białoruskiej społeczności za granicą. Dla OKO.press pisze o życiu białoruskiej społeczności w Polsce.

Komentarze