"Na początek kilkanaście dni aresztu i kilkaset euro grzywny, a jak to nie pomoże, dorzucimy kilka lat odsiadki" – takie kary grożą białoruskim anarchistom m.in. za rozdawanie gorących posiłków potrzebującym. W ostatnie dni marca ruszył proces białoruskich anarchistów. Działacze byli związani także z mińskim kolektywem Food Not Bombs
„29 marca w Mińsku rozpoczął się proces anarchistów Saszy Biełowa, Żeni Rubaszko i dwóch Artiomów Sołowiejów (imienników). Zarzuca się im udział w marszach protestacyjnych i działalność w ekstremistycznej formacji "Pramień". Sędzina wydała decyzję o utajnieniu procesu, więc opinia publiczna nie ma dostępu do informacji co się dzieje podczas posiedzeń” – informował m.in. Anarchistyczny Czarny Krzyż.
Pramień to anarchistyczny kolektyw z Białorusi, który zajmuje się przede wszystkim działalnością wydawniczą. W rok po wybuchu protestów po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach działaczki i działacze wydali broszurę „Kiedy powstaniemy”, w której analizowali przegraną – ich zdaniem – w tych dniach rewolucję. Krytykowali pokojowy charakter ówczesnych protestów oraz pisali: "Owszem, nie udało nam się obalić Łukaszenki latem 2020 roku, ale wojna z dyktaturą nie jest przegrana. Dyktatura upadnie, a my zrobimy wszystko, by połamać jej nogi i stać się wreszcie wolnymi!".
Anarchiści z Pramienia od dawna znajdowali się na celowniku białoruskich służb. Biełow, Rubaszko i Sołowiejowie zostali zatrzymani latem 2021 roku. Od ośmiu miesięcy siedzą w areszcie.
Aresztowanie było jedną z kolejnych fal represji wobec środowiska anarchistycznego w Białorusi, które doprowadziło do tymczasowego zawieszenia działalności kolektywu Food not Bombs kilka miesięcy temu.
Food not Bombs to międzynarodowy ruch, który rosnącym wydatkom państw na zbrojenia przeciwstawia ideę rozdawania darmowej żywności potrzebującym. Pierwsze tzw. wydawki odbywały się już w latach 80. ubiegłego stulecia w Stanach Zjednoczonych i były organizowanie przez uczestników ruchu antynuklearnego. Dziś kolektywy Food not Bombs działają na całym świecie – są ucieleśnieniem idei pomocy wzajemnej, samorządności oraz demokracji bezpośredniej.
Ruch nie ma liderów, a kolektywy działają niezależnie od siebie. Zaangażowani w Food not Bombs podkreślają, że nie tworzą organizacji charytatywnych, a ich działanie jest polityczne. Chcą być żywym przykładem na to, że ludzie mogą działać wspólnie, pomagając sobie nawzajem, w czasach gdy państwo dba tylko o umacnianie swojej władzy. Na przestrzeni lat, tworzący FNB spotykali się z różnymi formami represji ze strony państw, w których działały.
Mińscy anarchiści tworzą Food not Bombs od 2006 roku. Jak pisze siostrzany kolektyw FNB Warszawa: „Inicjatywa była zaangażowana w solidarność z bezdomnymi i ludźmi z problemami ekonomicznymi przez cały rok 2020 i 2021. W szczytowym okresie represji, mimo gróźb przemocy ze strony katów, w każdy weekend w centrum Mińska było miejsce, gdzie można było otrzymać darmową porcję gorącego jedzenia i ciepłe ubrania”.
"Przede wszystkim było bardzo niebezpiecznie" – wspomina czas wydawek podczas protestów Igor (imię zmienione).
Rozmawialiśmy w Warszawie jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie.
Igor, jak i wielu innych białoruskich anarchistów, wyjechał po kolejnej fali represji i aresztowań, w sierpniu 2021 roku.
"W Mińsku działały trzy punkty, wydawki odbywały się w soboty i niedziele. Przychodziło po 20-30 osób, głównie bezdomni" – opowiada Maria, anarchistka związana z Food Not Bombs, obecnie również przebywająca w Warszawie.
Także z Marią spotkaliśmy się przed wybuchem wojny w Ukrainie.
Co robić, gdy emerytów nie stać na podstawowe rzeczy?
Zarówno Maria jak i Igor angażowali się w działania Food not Bombs jeszcze przed protestami 2020 roku, które wybuchły po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach prezydenckich.
Maria wspomina, że te kilka lat przed wyborami były czasem, gdy rozkwitało zaangażowanie społeczne – oczywiście na tyle, na ile było to możliwe. Ona sama angażowała się w ruch queer oraz działalność artystyczną.
Z czasem trafiła do Food not Bombs, bo te środowiska się przenikały, tworząc zręby społeczeństwa obywatelskiego. Składały się na nie rozmaite ruchy i organizacje, które wyszły na ulice razem z tysiącami ludzi, gdy Białoruś postanowiła powiedzieć Łukaszence: dość.
Pytam o skalę ubóstwa na Białorusi, a Anna rozkłada ręce.
"O żadnych wiarygodnych statystykach nie ma mowy, nasza władza wszystkie liczby bierze z sufitu".
Z tego samego z sufitu Łukaszenka wziął wyniki wyborów – w 80 proc. poparcia nikt nie uwierzył, bo choć Białorusini wiedzieli, że wyniki wyborów zawsze są fałszowane, tak tym razem bezczelność Baćki przekroczyła wszelkie granice.
"Biedę po prostu widać. Białoruś chce uchodzić za państwo socjalne ale to moim zdaniem nieprawda. Gdzie są programy socjalne, gdy emerytów nie stać na podstawowe rzeczy?" – pyta retorycznie Igor i dopowiada: "Ludzie się angażowali, bo widzieli problemy i starali się znaleźć jakieś rozwiązania. Ja widziałem brutalność policji i biedę. Ale nie trzeba być zaangażowanym, żeby to zauważyć. Wystarczy wyjść z domu i przejść się ulicami".
Tak było przed wojną rozpętaną przez Putina – teraz jest, a i będzie, coraz gorzej.
Osoby działające w Food not Bombs stały się celem, bo ich działalność jest polityczna.
"Wcześniejsze wydawki, jeszcze przed 2020, odbywały się pod bannerem, rozdawaliśmy ulotki, dyskutowaliśmy z ludźmi – po protestach wydawki były bardziej anonimowe, bez banneru, choć dalej prowadziliśmy działania polityczne" – opowiada Maria.
"Mówiliśmy wprost: rząd nie dba o ludzi, dba tylko o władzę – wydając pieniądze na zbrojenia i policję".
Białoruskie służby wielokrotnie utrudniały działania Food not Bombs – zatrzymując zarówno pomagających, jak i pomocy potrzebujących. Zdarzało się, że milicja zgarniała bezdomnych z ulic, by wywierać dodatkowy nacisk na zatrzymywanych podczas protestów w roku 2020.
"Zamykali wszystkich razem w celach, a potem pozbawiali dostępu do prysznica. Wykorzystywali bezdomnych, jako broń w walce politycznej. Wyjątkowo podłe działanie" – mówi Maria.
"Innym razem milicja zwinęła ekipę wydającą, więc za chochlę chwycili bezdomni i sami zaczęli wydawać sobie jedzenie. Prawdziwa pomoc wzajemna" – dopowiada już z uśmiechem.
Na poważnie za Food not Bombs władza wzięła się w zimie – a kolejny cios zadała właśnie w sierpniu 2021 roku.
"Gdy wybuchły protesty, milicja miała pełne ręce roboty, bo takiego rozpolitykowania w społeczeństwie jeszcze nie było. Wydaje mi się, że po prostu nie byli w stanie wszystkiego upilnować" – mówi Maria.
"Ale każdy z nas wiedział, że prędzej czy później po nas przyjdą. Mnie zgarnęli w lutym" – opowiada Igor.
Jak każdego dnia, gdy prowadzili wydawki, Igor wraz z kolegami przygotowali garnek zupy i ruszyli do jednego z trzech punktów, w których działali. W drodze dostali informację, że milicja zgarnęła jedną z ekip, więc kręcili się chwilę po okolicy, żeby upewnić, że ich miejsce jest bezpieczne.
"W końcu zaparkowaliśmy, wystawiliśmy garnek i poszliśmy na wydawkę. No i po kilku minutach nas zwinęli. Wpadło niemal 30 mundurowych: OMON, milicja, wojsko, nawet kadeci – a nas było raptem trzech. Nie pobili nas, ale zwyzywali. Zabrali na komisariat, a potem na ulicę Akreściny. Artykuł 2324, czyli kara administracyjna stosowana szeroko wobec protestujących w 2020 roku. Oskarżyli mnie o to, że podczas wydawania zupy krzyczałem „Żywie Bielarus” – czego oczywiście nie robiłem.
Przy ulicy Akreściny, w centrum Mińska, mieści się cieszące złą sławą więzienie. Tam trafiali wszyscy zatrzymywani podczas protestów. Igor opowiada, że nie był torturowany, bo tortury stosuje się wobec skazanych i przebywających w więzieniach, a on dostał „raptem” 15 dni aresztu.
Warunki były fatalne.
"Brakowało wody, mydła, ręczników, papieru toaletowego, kocy, materacy. A w lutym było wyjątkowo zimno. W Mińsku w celi na cztery osoby siedzieliśmy w dwunastu. Spaliśmy na podłodze, na stołach, łóżkach. Z Akreściny przewieźli mnie do Żadania – to stała taktyka, gdy w Mińsku szykują miejsce na kolejnych zatrzymanych. Tam już było lepiej, siedzieliśmy w celi we czwórkę".
Po zwolnieniu z aresztu Igor na jakiś czas wycofał się z FNB, a o innych działaniach mówić nie chce.
"Mam rodzinę w Białorusi" – tłumaczy swoje milczenie.
Od lutego do sierpnia FNB władze się nie interesowały, ale cały czas trwały represje wobec ruchu anarchistycznego.
Porażające dla wszystkich było zatrzymanie Mikoły Dziadoka – dziennikarza, blogera i jednej z czołowych postaci ruchu anarchistycznego w Białorusi.
W dniu zatrzymania (11 listopada 2020 roku) Dziadok został skatowany, a następnie zmuszony do wystąpienia przed kamerą i wygłoszenia samokrytyki, w której przyznał się do działań antypaństwowych. W areszcie spędził niemal rok, ostatecznie usłyszał wyrok pięciu lat kolonii karnej. Obecnie przebywa w Mohylewie, pod koniec grudnia został uznany za więźnia skłonnego do samobójstwa – to dodatkowa forma represji, bo oznacza dodatkowe kontrole i ograniczenia.
"Kiedyś nasze pokolenie zbierało pocztówki, znaczki i nalepki, a teraz kolejne kategorie więźniów. Zostało mi do zebrania jeszcze 7 (z 10 kategorii) i będę miał pełen komplet. Ale w tym celu muszę jeszcze zacząć zbierać pieniądze do kasy samopomocy i grać w gry hazardowe" – ironizował cytowany przez Bielsat Dziadok.
Swój pierwszy wyrok Dziadok odsiadywał w latach 2010–2015. Po odbyciu kary cały czas był aktywny, m.in. wydał książkę – „Kolory równoległego świata” (polski przekład ukaże się w maju nakładem Oficyny Trojka – red.) – w której opisywał rzeczywistość białoruskich więzień. W protestach roku 2020 nie brał czynnego udziału, skupił się na pracy dziennikarskiej. Dziś ma status więźnia politycznego.
Kolejny, potężny cios w środowisko, to rekordowo wysokie wyroki więzienia – od 18 do 20 lat – które dostali członkowie grupy anarchistów partyzantów, czyli Igor Oliniewicz, Dmitrij Dubouski, Dmitrij Rezanowicz i Siergiej Romanow.
Mężczyźni zostali zatrzymani 28 października ubiegłego roku w pobliżu granicy z Ukrainą. Oskarżono ich o spiskowanie „w celu popełnienia aktów terroryzmu, aby wpłynąć na podejmowanie decyzji przez rząd i zdestabilizować porządek publiczny”. Grupa była również podejrzana o podpalenie oddziału policji drogowej w Mozyrzu oraz samochodów w pobliżu prokuratury w Salihorsku.
Ostatecznie zostali skazani za „nielegalne działania dotyczących posiadania broni palnej, amunicji i materiałów wybuchowych oraz ich przemytu przez granicę, a także popełnienia aktów terroryzmu” – jak streszcza wyrok Bielsat.
Anarchiści-partyzanci to znani i doświadczeni działacze ruchu.
Oliniewicz został po raz pierwszy zatrzymany w 2010 roku przez przedstawicieli białoruskich służb specjalnych w Moskwie i przewieziony do aresztu śledczego KGB w Mińsku. W maju 2011 r. sąd w Mińsku skazał go na 8 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Wówczas został oskarżony m.in. o atak na ambasadę rosyjską, próbę popalenia kasyna w Mińsku oraz mińskiej siedziby banku Moskwa-Mińsk, a także o atak na areszt śledczy przy ul. Akreścina.
W 2015 roku został ułaskawiony i wyjechał z Białorusi. Swoje doświadczenia opisał w książce „Jadąc do Magadanu”. W 2020 roku wrócił do Białorusi, aby przyłączyć się do protestów w kraju.
Maria mówi wprost: "Każda władza nienawidzi anarchistów, ale białoruska w szczególności. Mają specjalny wydział do walki z ruchem, prowadzą kanały na Telegramie, w którym nas obrażają i nam grożą. Chłopaki dostali chyba najwyższe wyroki z dotychczas skazanych. Mieli już na koncie odsiadki. Wiedzieli, na co się piszą. Jeśli jesteś anarchistą, to wiesz, że może pewnego dnia przyjdzie ci spędzić jakąś część życia za kratami. Historia nas tego uczy" .
Aleksander i Jewgienij wiedzieli, że zostaną aresztowani. Zatrzymali ich tydzień przed moim wyjazdem. Aleksander – Sasza – był bardzo zdeterminowany, żeby zostać w Białorusi. Wiedział, że po niego przyjdą, ale nie chciał wyjechać, chciał dalej działać.
Igor z kolei wspomina zatrzymanie Mikoły Dziadoka, którego poznał osobiście.
"Znajomy poprosił, żebym poszedł sprawdzić co u niego, bo nie odpisuje na wiadomości. Ale zanim wyszedłem z domu, zobaczyłem nagranie po tym, jak go skatowali. To był koszmarny dzień. Wtedy zabili też Ramana Bandarenkę.
Oliniewicza i chłopaków nie znałem, ale zrobili na mnie wrażenie. Guerilla na Białorusi? Nieźle…".
Część osób z ruchu anarchistycznego zdecydowała się na wyjazd z Białorusi po zatrzymaniu Mikoły Dziadoka. – Skoro złamali tak doświadczonego działacza, to mnie też złamią – myśleli.
Igor wyjechał sierpniu, gdy w jego środowisku doszło do kolejnych zatrzymań. W tym samym czasie wyjechała również Maria.
Maria opowiada, że w 2020 roku działające wcześniej NGO–sy włączyły się w protesty – dyskutowano, co można zrobić w ramach protestu i jak działać, ale w zimę wszyscy już byli mocno zmęczeni.
"A w lecie 2021 władza zabrała się za NGO'sy. Ekolodzy, niepełnosprawni. Robili najazdy na biura. W lipcu 2021 odebrali koncesje większości organizacjom. Zamknięto ok. 500".
"Dziś, jeśli działasz w nierejestrowanej organizacji, popełniasz przestępstwo" – grozi za to więzienie.
Sama mówi, że straciła wiarę w wolną Białoruś.
"Zrobiłam też rachunek: albo zaangażuje się w coś dużego – jak Oliniewicz, albo dostanę kilka lat za gotowanie zupy. – Nie żałuję, że wyjechałam, ale żałuję, że robiłam za mało w 2020 roku. Białorusini nie rozumieli tego, co się wtedy działo wtedy ludzie protestowali tylko w weekendy, a w tygodniu wszystko wracało do normy. Co to za rewolucja, gdy ludzie chodzili do pracy?"
Po kolejnych zatrzymaniach wielu zaangażowanych w działania FNB wyjechało, część do Polski, część dalej. A cześć gotujących siedzi w areszcie i oczekuje na proces.
Z działaczami ruchu, którzy zostali w Mińsku, kontaktuję się drogą mailową. To oni zdecydowali o zawieszeniu swoich działań.
"W tej chwili FNB nie funkcjonuje. Inicjatywa zawiesiła swoje akcje kilka miesięcy temu. Chcieliśmy przeorganizować się w inną inicjatywę o podobnym motywie, ale po kolejnych zatrzymaniach postanowiliśmy przerwać działalność na czas nieokreślony”.
W styczniu działacze informowali o kolejnych represjach podczas wydatek – aktywiści dostali po 440 euro grzywny i 15 dni aresztu.
W areszcie cały czas przebywają związani z ruchem Aleksander Belov, Jewgenij Rubaszko i Artsiom Solowej. Reżim zarzuca im naruszenie art. 342 kodeku karnego, czyli organizowanie i przygotowywanie działań rażąco naruszających porządek publiczny, za co grozi do trzech lat więzienia, dodatkowo Rubaszko i Below są oskarżeni o udział w grupie o charakterze ekstremistycznym, za co grożą im dodatkowe lata odsiadki.
"Proszą o listy, a sami piszą, że u nich okej" – mówi Igor, a mi przypominają się zdjęcia Dziadoka czy chłopaków z grupy Oliniewicza: uśmiechniętych w szklanej celi na sali sądowej, którzy po ogłoszeniu wyroku unoszą w górę zaciśnięte pięści. A Łukaszenka cały czas dokręca śrubę.
W ostatnim czasie doszło do kolejnych aresztów w środowisku anarchistycznym i antyfaszystowkim, tym razem za otwarte głoszenie poglądów antywojennych w internecie.
23. Marca w Mozyrzu na Południowym Wschodzie Białorusi białoruskie służby bezpieczeństwa zatrzymały 10 osób, stanowiące według oświadczenia prasowego milicji białoruskiej „zorganizowaną grupę anarchistyczną o charakterze ekstremistycznym”.
"Wśród zatrzymanych znaleźli się Krystyna (Kita) oraz Fiodor (Xvedia) Czerienkowy, jedno z najbardziej znanych małżeństw ze środowiska antyfaszystowskiego na terenie byłego ZSRR" – poinformował polski portal antyfaszytstowski 161 Crew.
Na kanałach milicyjnych na Telegramie pojawiło się wideo z zatrzymań, które udostępniają przyjaciele ze środowiska małżeństwa Czerienkowy.
Krystyna Czerienkowy ma w środowisku antyfaszystowskim status celebrytki, prowadziła instagramowe konto, które śledziło ok. 15 tys. użytkowników, gdzie publikowała zdjęcia poświęcone subkulturowej modzie, ale jednocześnie nigdy nie kryła się ze swoimi antyłukaszenkowskimi poglądami. Po ataku Putina na Ukrainę wykorzystała platformę do głoszenia haseł antywojennych. Obecnie jej konto jest nieaktywne, a na Instagramie pojawiło się konto solidarnościowe.
Dziś wiemy, że część zatrzymanych będzie sądzona administracyjnie, co w Białorusi oznacza krótkie wyroki (do 30 dni więzienia) i grzywny.
„Niestety białoruskie władzy zdecydowały się osadzić Kitę w areszcie tymczasowym. Została ona przewieziona do Homla. Jest ona oskarżona za nawoływanie do nienawiści wobec grupy społecznej (milicjantów). Z powodu jej otwartych postów na mediach społecznościowych atakujących rząd białoruski i aparat bezpieczeństwa grozi jej do 5 lat więzienia” – pisze 161 Crew.
Z kolei anarchistom z grupy Pramień oraz kolektywu Food not Bombs grozi do 6 lat kolonii karnej.
Tuż przed oddaniem tekstu do publikacji kontaktuję się z Igorem oraz Marią. Oboje są zaangażowani w pomoc dla uchodźców z Ukrainy.
Maria pisze: Potwierdziło się to, co mówiliśmy od dawna. Władza woli wydawać pieniądze na wojnę, niż na pomoc ludziom. Nasze przesłanie dziś, jest jeszcze bardziej aktualne.
A Igor wspomina: "Tuż przed przyjazdem do Polski spędziłem cztery miesiące w Kijowie. A dziś oglądam zdjęcia zbombardowanej ulicy, przy której mieszkałem. Przerażające".
***
Według białoruskiego centrum praw człowieka "Wiasna", do 11 kwietnia 2022 roku 1120 osób uznano za więźniów politycznych w Białorusi. Wśród nich są blogerzy, biznesmeni, działacze sztabów kandydatów na prezydenta, protestujący, aktywiści. "Większość z tych osób została objęta politycznie motywowanym postępowaniem karnym w związku z wydarzeniami, które miały miejsce podczas i po kampanii wyborczej na wybory prezydenckie na Białorusi w 2020 roku" - czytamy na stronie centrum "Wiasna". Pełna lista osadzonych wraz z datą uwięzienia, biogramem i wyrokiem, dostępna tutaj.
Komentarze