0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata Kubis/OKO.pressAgata Kubis/OKO.pres...

„Nie mamy na Białorusi ani jednego więźnia politycznego. Ci, którzy zostali zamknięci, to agenci zagraniczni, którzy działali na szkodę naszego państwa” - oznajmił w ostatnim wywiadzie dla BBC Alaksandr Łukaszenka.

“Łukaszenka wierzy w tę fikcyjną rzeczywistość. Wierzy, że 80 proc. obywateli i obywatelek głosowało na niego, a najbliższe otoczenie go w tej iluzji utrzymuje. Jednocześnie jest doskonałym kłamcą, bo niemożliwe, żeby nie wiedział o więźniach politycznych” - mówi Jana Shostak, artystka i aktywistka, inicjatorka m.in. akcji #dekolt dla bialorusi, przedstawicielka grupy pomocowej Partyzanka.

Warszawa, 10.06.2021. Dekolt dla białorusi - protest
Jana Shostak, fot. Robert Kuszyński/OKO.press

Od sierpnia 2021 roku Jana walczy w Sejmie o to, by numer infolinii Partyzanki wisiał w placówkach straży granicznej. Dzięki temu uchodźcy i uchodźczynie z Białorusi mogliby liczyć na pomoc w tłumaczeniu i objaśnianiu procedury azylowej.

W listopadzie projekt dalej zalega w sejmowych szufladach.

"Straciłam energię, by dalej się dobijać. To przecież jedna z najbanalniejszych rzeczy, którą można byłoby zrobić. Teraz słyszę, że są ważniejsze sprawy, najpierw Afganistan, potem granica. Mogę mieć tylko nadzieję, że to nie wymówki, by nas zbywać” - stwierdza.

Jeszcze w czerwcu Jana krzyczała codziennie pod siedzibą przedstawicielstwa Unii Europejskiej w Warszawie - akcja nazywała się “Krzyk dla Białorusi”. Potem były kolejne protesty i pomoc dla uchodźców i uchodźczyń w Polsce. Dziś Jana i grupa Partyzanka działają nadal, ale po ponad roku rewolucji czują przede wszystkim zmęczenie.

"Dużo z nas zaczęło mówić, że po co nam to wszystko, zajmijmy się swoim życiem. Ludzie ponieśli realne straty, poświęcili kawał swojego życia rodzinnego i zawodowego, a sytuacja w ogóle się nie zmienia.

Czujemy się zmęczeni, przytłoczeni tym wszystkim. Sama jestem w jakimś stanie beznadziei, ciężko mi rano wstać z łóżka. W pewnym momencie człowiek nie jest w stanie przyjąć niczego więcej" - opowiada Jana.

Ciągle jednak kontaktują się z nią ludzie, którzy przyjeżdżają albo niedawno przyjechali do Polski i potrzebują wsparcia. Mówi, że to trochę jak z pandemią - cały czas mamy do czynienia z tym samym, ale przy każdej kolejnej fali zachowujemy się, jakby to była nowa sytuacja. I dlatego musi działać dalej.

Nie tylko aktywistki i opozycjoniści tracą energię, są wykończeni i zastraszeni.

Z białoruskich ulic zniknęły kolory rewolucji. Nawet ci, którzy nie mają z protestami nic wspólnego, boją się zakładać czerwone lub białe rękawiczki czy szaliki, bo może ktoś uzna, że to manifest. Lepiej się nie wychylać.

"Ci, którzy mimo aresztowań deklarowali, że nie wyjadą z Białorusi, ostatecznie uciekli. I wyjeżdżać będzie coraz więcej, zwłaszcza młodych osób. Wszyscy zużyliśmy bardzo dużo energii na walkę na początku, ale rewolucja to ultramaraton, wymaga wytrwałości. Na razie nic nie wskazuje na to, by sytuacja w kraju miała się zmienić" - mówi Jana.

Aresztowania i tortury trwają nadal, tylko za zamkniętymi drzwiami cel, z dala od mediów.

"I dlatego trudno opowiedzieć o światu o tym, co się dzieje" - dodaje Jana.

Co dalej? Zdaniem Shostak oddolne działania będą trwały nadal, chociaż w innej formie niż wielkie protesty. To, czego potrzeba teraz, to zwrócenie uwagi międzynarodowej na to, że mimo sankcji handel Białorusi z krajami zachodnimi ma się świetnie.

Jak pisaliśmy, wzrost gospodarczy w trzech pierwszych kwartałach 2021 roku wyniósł na Białorusi 2,7 proc. Kraje wspólnoty na podstawie starych umów nadal mogą handlować między innymi z objętą ograniczeniami białoruską branżą naftową.

"Wiemy już, czym kończą się pokojowe protesty. Potrzebujemy innych działań, zacznijmy od nagłośnienia tych niewygodnych faktów" - kwituje Jana Shostak.

Przeczytaj także:

Na uchodźstwie

Do końca września tego 2021 wniosek o status uchodźcy złożyło 1,4 tys. obywateli i obywatelek Białorusi. Zezwolenia na pobyt w Polsce posiada aktualnie 37,1 tys. Białorusinów i Białorusinek.

Zdaniem Jany, wiele osób, które z Białorusi uciekło, traktuje swój pobyt w nowym kraju jako „przeczekanie":

"Większość z nich nie integruje się, ma problemy ze znalezieniem odpowiedniej pracy, wpadli w dziurę. Ale musimy zrozumieć, że przetrwanie, zadbanie o siebie, stawanie na nogi, też jest formą walki.

Tylko wtedy będziemy mogli coś z siebie dać. Dla wielu to wcale nie jest oczywiste" - mówi. Dlatego Partyzanka stawia na naukę języka i pomoc w integracji dla Białorusinów i Białorusinek w Polsce. Cały czas szukają wolontariuszy/ek.

fot. Jakub Jasiukiewicz
Szal pani Hanny można nabyć wspierając rodzinę więźniów politycznych, fot. Jakub Jasiukiewicz

Jana na nasze spotkanie przyszła w białym szalu zrobionym przez panią Hannę Konowałową, uchodźczynię z Białorusi.

Panią Hannę poznałam jeszcze w sierpniu 2021 roku, przy okazji rocznicy protestów na Białorusi (9 sierpnia). Opowiadała mi wtedy o tym, jak uciekała razem z dwójką wnuków, kilkuletnimi Wanią i Nastią przez Ukrainę do Polski. Było ciemno, trzecia nad ranem, gdy docierali do granicy białorusko-ukraińskiej. “Babciu, a to prawda, że mama jest więzieniu?” - Wania zapytał wtedy panią Hannę. W odpowiedzi kiwnęła głową.

Białoruś
Hanna Konowałowa, fot. Anna Mikulska

Córka i zięć pani Hanny, a więc rodzice Wani i Nastii, dostali w ubiegłym roku kary pięć i pół roku więzienia – przy czym zięcia skierowano do kolonii karnej o zaostrzonym rygorze – za administrowanie kanałem Armia z Narodem na Telegramie. Córka najpierw dostała karę grzywny za noszenie plakietki “Sztab Cichanouskiej”, później, jak mówi pani Hanna, władze sfabrykowały dowody, że prowadziła kanał razem z mężem.

Do pani Hanny i jej rodziny wracam kilka miesięcy później. Córka nadal odsiaduje wyrok w kolonii karnej w Homlu, apelacje składane w międzyczasie nic nie dały. Widuje się z nią mąż pani Hanny, który został na Białorusi, by być bliżej córki. Kobieta opisywała, że strażnicy każą im pisać listy do Łukaszenki z prośbą o łaskę, ale to oczywiście nic nie daje. Jedno z jej oczu dziwnie się zachowuje, zdaniem ojca pewnie w wyniku pobić. Mąż pani Hanny próbuje dowiedzieć się, jakie leki są potrzebne, by wyleczyć oko córki.

Z zięciem kontaktu nie ma, wiadomo tylko, że przebywa w kolonii o zaostrzonym rygorze w Wołkowysku.

Córkę i zięcia pani Hanny ukarano podobnie jak setki innych więźniów politycznych, którzy odważyli się choć raz wziąć udział w protestach lub w inny sposób podpadli Łukaszence. Co najmniej 873 osoby są pozbawione wolności na podstawie politycznie motywowanych wyroków. Tysiące czekają na rozprawy - pisaliśmy w listopadzie.

View post on Twitter

Pani Hanna nadal mieszka w Warszawie i wychowuje wnuki. Dzięki pomocy białoruskich aktywistów i aktywistek wynajmuje mieszkanie. Nastia jest jeszcze w przedszkolu, Wania we wrześniu tego roku poszedł do pierwszej klasy podstawówki.

Jej historię poznałam dzięki Swietłanie - tłumaczce-wolontariuszce. Swietłana od kilkunastu lat mieszka w Polsce. Mimo działalności aktywistycznej w Warszawie, zdecydowała się w listopadzie tego roku odwiedzić rodzinną Białoruś.

“W małych miejscowościach, jak ta z której pochodzę, życie płynie dalej, spokojnie. Ludzie zobojętnieli, nie śledzą mediów. Mówią, że przecież nic nie zmienią. Chodzą do pracy, bo co mają zrobić? Oczywiście jeśli pracę mają, bo Łukaszenka zwalnia wszystkich jak leci, nie tylko jego przeciwników” - opowiada pani Swietłana.

Bezrobocie to jedno, ale wysoka inflacja skazuje Białorusinów i Białorusinki na niższe dochody, co w tym roku odczuli zwłaszcza lekarze, nauczycielki i pracownicy administracji. Do tego wszystkiego doszedł wyższy podatek VAT na podstawowe produkty, takie jak leki i żywność, wzrosły więc ceny.

Pani Swietłana po ponad roku od pierwszych protestów, weszła “w tryb samoobrony”. Żeby nie zwariować, mówi, człowiek musi trochę odpuścić, bo ile można cierpieć?

Wspomina, jak wracając do Polski na przejściu granicznym widziała służby zatrzymujące młodego chłopaka z Białorusi. “Mówimy o biednych dzieciach na granicy, ale kto pamięta o naszych dzieciach? Wiele nie ma rodziców, bo walczyli o ich przyszłość. Proszę sobie wyobrazić, co się w głowach tych dzieci dzieje, gdy im służby zabrały mamę i tatę”.

Uciszona wolność słowa

Organizacja „Reporterzy bez granic” w ubiegłym roku uznała Białoruś za najbardziej niebezpieczny dla dziennikarzy kraj w Europie. Od początku 2021 roku odnotowano tam 55 zatrzymań dziennikarzy i 109 przypadków ataków na media.
Roman Protasiewicz podczas wywiadu
Roman Protasiewicz, białoruski dziennikarz, opozycjonista i więzień polityczny podczas wywiadu w białoruskiej telewizji

B. jest redaktorem jednego z portali, które władze białoruskie uznały za ekstremistyczne, za co kilka miesięcy temu trafił do aresztu i dostał karę grzywny w wysokości kilku tysięcy euro. Nadal mieszka w kraju, dlatego z uwagi na bezpieczeństwo nie podaję jego imienia.

"Wielu już po pierwszym zatrzymaniu przez milicję wyjeżdża, wielu też w ogóle nie było nigdy zatrzymanych, ale wyjechali na wszelki wypadek, bo nie mogli znieść codziennego strachu i ataków paniki. Ja sam dwukrotnie w ciągu tego roku zbierałem walizkę i już wyłem startować na autobus do Białegostoku, ale po kilku godzinach udawało mi się wziąć się w garść i uspokoić.

Wielu też zostało i różnie się to kończyło. Jedni, tak jak ja są jeszcze na wolności, inni czekają na sąd albo już zostali osądzeni i siedzą w więzieniu. Nie można być pewnym swojej przyszłości na Białorusi, gdzie życie ludzkie jest nic niewarte" - stwierdza B.

Niemal co tydzień odbywają się procesy polityczne. Podsądnymi są nie tylko popularni blogerzy, politycy, działacze społeczni czy dziennikarze, ale też nikomu nieznane osoby. W różnych miastach wciąż wyłapywani i osądzani są ludzie, którzy brali udział w manifestacjach nawet rok temu.

"Milicja analizuje zdjęcia, nagrania, żeby rozpoznać uczestników. Albo aresztują ludzi za komentarze w Telegramie, opublikowane w października-listopadzie 2020. Milicjanci - »świadkowie« w sądzie kłamią, każdy sędzia jest gotowy, by skazać politycznych dokładnie na tyle, ile wnosi prokuratura. Nie ma żadnych szans, żeby się obronić. Na Białorusi wyrok uniewinniający nie istnieje" - opowiada B.

Z redakcji B. w tym roku wyjechały za granicę dwie osoby. Teraz pracują zdalnie. Pracę rzuciły trzy osoby. Reszta została na Białorusi i publikuje dalej - łącznie z B. to czwórka dziennikarzy, do tego dochodzą jeszcze czterej freelancerzy. Już od kilku miesięcy nikt nie podpisuje tekstów swoim imieniem i nazwiskiem, ale i tak to ostatnie momenty pracy redakcji.

Latem kanał na Telegramie, który współtworzył B., władze uznały za "ekstremistyczny". Część czytelników i czytelniczek z innych sieci, Instagrama, Facebooka, przestraszyła się łatki "ekstremizmu" i zrezygnowała z subskrypcji kanału.

"Formalnie od końca sierpnia trwa proces usuwania naszej spółki. Na wniosek prokuratury miejskiej sąd postanowił nas zlikwidować. Czyli w zasadzie już nas nie ma, wszyscy tak naprawdę jesteśmy bezrobotni. Może z tego powodu mniej nas teraz prześladują. Kontynuujemy pracę jako wolontariusze i czekamy. Po nowym roku pewnie będziemy rejestrowali nową spółkę w Polsce czy na Litwie, żeby ludzie mieli pracę" - mówi B.

Dodaje, że teraz i tak nie ma o czym pisać, bo ludzie mają dość czytania o przemocy, a właściciele/ki nawet małych biznesów boją wypowiadać się dla redakcji B., więc nawet zrobienie materiału o otwarciu nowego klubu graniczy z cudem.

Redakcja B. nie jest wyjątkiem wśród białoruskich mediów - dziennikarze są jednymi z tych, którzy od razu po zatrzymaniu dostają łatkę “skłonnych do ekstremizmu”.

Na stronie telewizji Biełsat znajduje się zegar, który odlicza ile czasu dziennikarki redakcji, Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa, spędziły w kolonii karnej w Homlu. W momencie pisania tego zdania minęło już 376 dni, 21 godzin, 7 minut i 12 sekund. Aktualnie w areszcie przebywa też prowadzący w Biełsacie program “Rozmowa” Uładzimier Mackiewicz.

Biełsat TV od maja 2021 roku prowadzi listę represjonowanych dziennikarzy i dziennikarek, którą stale aktualizuje Źmicier Jahorawy. Na liście znajduje się już około 80 osób. W tej chwili dwie osoby z Biełsatu odsiadują wyrok dwuletniego więzienia, toczy się też postępowanie wobec prowadzącego stacji. Rozprawy jeszcze nie było, ale zarzuty są już postawione. Przebywa w areszcie od kilku miesięcy. Pod koniec października reżim skazał dziennikarkę razem z mężem za postowanie na Facebooku treści Biełsatu. Służby zatrzymały ich na lotnisku w Mińsku, dostali w sumie miesiąc aresztu.

Fragment listy prowadzonej przez Biełsat tv:

Iryna Leuszyna, redaktor naczelna agencji BiełaPAN, zatrzymana 18 sierpnia. Podejrzana o „organizację działań rażąco naruszających porządek publiczny”. Obecnie przebywa w areszcie śledczym nr 1 przy ul. Waładarskiego w Mińsku;

Dzmitryj Naważyłau, były dyrektor agencji BiełaPAN, zatrzymany 18 sierpnia. Podejrzana o „organizację działań rażąco naruszających porządek publiczny”. Jest przetrzymywany w areszcie nr 1 (Waładarce) w Mińsku.

Hienadź Mażejka, dziennikarz Komsomolskiej Prawdy w Biełarusi. Zatrzymany w nocy z 1 na 2 października. Postawiono mu zarzuty karne z artykułów o „podżeganie do wrogości społecznej” i „zniewadze przedstawiciela władzy”. Grozi mu od 5 do 12 lat więzienia. Obecnie przebywa w areszcie w Żodzinie pod Mińskiem. Iryna Słaunikawa, oficjalna przedstawicielka Biełsatu na Białorusi została wraz z mężem Alaksandrem Łojką zatrzymana na lotnisku w Mińsku w nocy z 30 na 31 października. Oboje skazano na 15 dni aresztu za „posiadanie na stronach Facebooka” materiałów Biełsatu, które później uznano za ekstremistyczne. Małżeństwo trafiło do aresztu tymczasowego przy ul. Akreścina w Mińsku. 15 listopada oboje znów stanęli przed sądem i usłyszeli wyroki kolejnych 15 dni aresztu. Tym razem za rzekome „drobne chuligaństwo”.

"Nie chciała się wyprowadzić na stałe, wyleciała na wakacje do Egiptu, po powrocie trafiła prosto do aresztu" - opowiada Jahorawy i dodaje - "Nic nie wskazuje na to, by sytuacja dziennikarzy na Białorusi miała iść ku dobremu. Przeciwnie, będzie tylko się pogarszać. I to nie tylko o media chodzi. Aparat represji posunął się tak daleko, że służby mogą przyjść do jakiegokolwiek zakładu pracy i zatrzymać kogo zechcą. Moi znajomi, którzy zostali w kraju, mówią: jak przyjdą to przyjdą. Nic na to nie poradzimy" - mówi OKO.press Źmicier Jahorawy.

B. dostrzega jednak pewien plus całej sytuacji:

"Więcej represji i wariackich decyzji Łukaszenki oznacza, że władze nie są w stanie efektywnie kierować za pomocą zwykłych instrumentów. To znak rozkładu systemu. Oczywiście to też oznacza, że im bliżej naszego zwycięstwa, tym będzie trudniej i gorzej".

***

W ramach akcji #dekolt dla bialorusi można kupić kalendarz, z którego dochód zostanie przekazany na pomoc rodzinom więźniów politycznych.

Listę represjonowanych Białorusinów i Białorusinek prowadzi białoruska organizacja pozarządowa Viasna.

;

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze