11 lutego to Dzień Dokarmiania Zwierzyny Leśnej. To co, wydaje się odruchem serca, zdaniem ekspertów jest szkodliwe dla ssaków. Dodatkowo za samym dokarmianiem stoją również inne intencje – niekoniecznie związane z dbaniem o dobrostan zwierząt
Czym jest dokarmianie „zwierzyny leśnej” i co oznacza w praktyce? Obszerne wyjaśnienie można znaleźć między innymi na stronie internetowej Zespołu Świętokrzyskich i Nadnidziańskich Parków Krajobrazowych: „Mroźna i śnieżna zima to trudny czas w życiu dzikich zwierząt. Zbiorniki wodne skute lodem, gruba warstwa śniegu utrudniają im dostęp do wody i naturalnego pokarmu. To uświadamia nam, jak ważne o tej porze roku jest dokarmianie zwierzyny i w jaki sposób powinniśmy to robić. Dokarmianie to częściowa pomoc zwierzętom w trudnych warunkach środowiskowych. Ma na celu zatrzymanie zwierzyny w lesie. Dzięki temu sarny, jelenie czy dziki nie będą migrować w poszukiwaniu pożywienia i niszczyć rolniczych upraw”.
Tylko czy wciąż mamy mroźne zimy, a nasze wody skuwa gruby lód?
Jednocześnie ta definicja wprost sugeruje, że chodzi o zatrzymanie dzikich zwierząt przed wchodzeniem na pola. Czy rzeczywiście chodzi więc o dobrostan zwierząt?
Czy powinniśmy dokarmiać i czy w ten sposób pomagamy dzikim ssakom, pytam profesora Rafała Kowalczyka z Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży. Badacz dzikich ssaków odpowiada: „Dokarmianie nie powinno mieć miejsca, dlatego że zwierzęta dzikie zwierzęta są przystosowane do sezonowych zmian dostępności pokarmu. Czyli do tego, że zimą pokarmu może być mniej. Zresztą, wiele gatunków zimą przestawiają się często na inny pokarm.
Zwierzęta dokarmiania nie potrzebują.
Radziły sobie przez tysiące lat bez dokarmiania przez człowieka, a mimo to nie wyginęły z powodu ograniczonej dostępności pożywienia zimą. W tych okresach, kiedy mieliśmy surowe zimy, oczywiście śmiertelność zwierząt była wyższa, ich kondycja słabła. Ale jest to naturalne w populacjach dzikich zwierząt w okresach niedoboru pokarmu, czy też grubej pokrywy śnieżnej, która z jednej strony utrudniała przetrwanie ssakom kopytnym, ale mogła ułatwiać na przykład polowanie ssakom drapieżnym" – mówi naukowiec.
Jak dodaje, kondycja dzikich zwierząt ulegała poprawie w okresach, kiedy pokarmu jest pod dostatkiem, a więc już wiosną i latem. Dlatego więc przez dokarmianie to człowiek zaburza naturalny cykl w przyrodzie. Zaburza również fizjologię zwierząt i rozród zwierząt.
„Jest takie przeświadczenie, że bez pomocy człowieka zwierzęta sobie nie poradzą, co jest oczywiście absurdem. One sobie radzą. Dokarmiając, ingerujemy w świat przyrody. Zwierzęta uzależniają się od tego dokarmiania, bo dostosowują się do sytuacji, w której pokarm jest łatwo dostępny. Zwierzęta są oportunistami i będą z niego korzystały, zmieniając swoje zachowania. Mogą nawet utracić umiejętność poszukiwania pokarmu w naturze. Zmniejsza się ich też dostosowanie do trudnych warunków klimatycznych czy niedoboru pokarmu. Dokarmianie może powodować, że populacje zwierząt stają się słabsze, mniej odporne na cięższe zimy, które jednak będą się zdarzać mimo ocieplenia klimatu” – wyjaśnia prof. Kowalczyk.
Dodatkowym efektem dokarmiania jest zmniejszanie naturalnego lęku przed człowiekiem. Zwierzęta zaczynają kojarzyć dostępność pokarmu z ludźmi. „To z kolei zmniejsza naturalny dystans i ośmiela je do eksplorowania miejsc, w których mieszka człowiek. Ten problem dotyczy niedźwiedzi w ich ostojach. W Bieszczadach dostępność pokarmu na karmiskach i nęciskach sprawia, że przy i tak słabej zimie, mają jeszcze mniejszą motywację do zimowego snu, skoro jest dostępny pokarm. Obrazki z niedźwiedziami, w tym samicami prowadzącymi młode, odwiedzającymi miejsca, gdzie pokarm wyrzuca człowiek, nie są rzadkością od lat. Z czasem duże drapieżniki będą szukać pokarmu jeszcze bliżej ludzi. To prosta recepta na sytuację konfliktową” – podkreśla ekspert.
Zdaniem Rafała Kowalczyka są jeszcze inne motywacje, które stoją za dostarczaniem pokarmu dzikim zwierzętom i to nie tylko w okresie zimy.
"Dokarmianie ssaków jest nierzadko podyktowane ułatwieniem odstrzału czy pozornym ograniczeniem szkód w uprawach polnych. Tu pojawiają się nęciska, które tak naprawdę niewiele różnią się od karmisk łowieckich” – mówi.
Jak można przeczytać na stronie jednego z kół łowieckich: „Karmisko to miejsce wykładania karmy dla zwierzyny. Przy karmisku nie wolno polować, tworzy je się wyłącznie w celu dokarmiania zwierzyny”. Natomiast nęcisko „to miejsce wabienia zwierzyny, gdzie wykłada się przynętę”.
Jednak, jak zauważa ekspert, ta granica jest bardzo nieostra. Wiele nęcisk niewiele różni się od karmisk, jeżeli chodzi o ilość wykładanego w nich pokarmu. „Przy większości tych miejsc, gdzie wykładana jest jakaś karma, są ambony lub zwyżki łowieckie. Ten podział na karmiska i nęciska jest moim zdaniem czymś fikcyjnym” – zaznacza prof. Kowalczyk.
Całoroczne dokarmianie w karmiskach i nęciskach, jak zaznacza mój rozmówca, często prowadzi do zwiększenia przeżywalności, może zwiększać rozród zwierząt, a więc zwiększa liczebność gatunków łownych. To później przekłada się na zwiększenie skali ewentualnych szkód w uprawach.
„Wyrzucanie pokarmu jest kontrskuteczne i podwyższa ryzyko zaistnienia sytuacji konfliktowych. Potwierdziły to zresztą badania dotyczące dzików, u których kukurydza wysypywana do ich zwabienia, wraz z rosnącą dostępnością tej rośliny na polach uprawnych, doprowadziła do zaburzeń hormonalnych i zwiększenia ich rozrodczości.
Są już badania, które potwierdzają, że przez dostępność ziaren kukurydzy, dziki szybciej dojrzewają.
Mogą mieć po kilka miotów rocznie. Pamiętajmy również, że często pokarm, który jest dostarczany w takie miejsca do karmienia i nęcenia, nie jest naturalny. To zwykle kukurydza, ziemniaki, a więc są to płody rolne. Uczymy w ten sposób zwierzęta korzystania z tego rodzaju pokarmu. W takie miejsca trafiają też odpadki żywnościowe, spleśniałe pieczywo czy cytrusy, w których skórkach są różne chemikalia. Co jakiś czas w mediach społecznościowych można zobaczyć zdjęcia całych hałd pożywienia wykładanych w takich miejscach.
Nie trafiłem na wyniki badań, które bezsprzecznie dowiodłyby, że dokarmianie powoduje ograniczenie szkód w uprawach.
Szczególnie że karma nie jest dowożona stale. Zwierzęta i tak poszukują też pokarmu w środowisku. Często szukają tego, co wykłada im człowiek, odwiedzając pola uprawne” – tłumaczy naukowiec.
Obecnie w przypadku dzika mamy silną redukcję liczebności, w związku z trwającą od kilku lat walką z afrykańskim pomorem świń (ASF). Jednak same karmiska i nęciska powodują, że powstają miejsca koncentracji zwierząt.
W związku z tym rośnie ryzyko przekazywania sobie nawzajem chorób i pasożytów.
Na jedno z takich miejsc zwróciła uwagę Regina Skibińska, dziennikarka (współpracująca również z OKO.press), która specjalizuje się w tematach dotyczących gospodarki łowieckiej. Wysłała zgłoszenie do Państwowego Inspektoratu Weterynarii w Kościerzynie, o następującej treści: „Koło łowieckie Hodowca chwali się na Facebooku dokarmianiem zwierząt w obwodzie łowieckim 143. Karma wskazuje, że będzie to świetny paśnik dla dzików, tymczasem przepisy dotyczące walki z ASF jasno wskazują, że dokarmianie dzików jest zabronione. Jako że z mapy na ich stronie internetowej wynika, że obwód ten znajduje się na terenie właściwości PIW w Kościerzynie, przesyłam Państwu tę informację z prośbą o podjęcie stosownych działań”.
Otrzymała odpowiedź: „W związku z przesłaną przez Panią sprawą, w toku przeprowadzonego postępowania ustalono, że przygotowana mieszanka kapusty, buraków i dyń, stanowiła karmę nęcącą i została przygotowana w celu ograniczenia szkód rolniczych (w sezonie jesienno-zimowym) w uprawach rzepaku i zbóż, wyrządzanych przez zwierzynę płową (jelenie i sarny). Karma jest rozrzucana na polu dzierżawionym przed obwód łowiecki, gdzie stopniowo ulegając rozkładowi, wydziela zapachy działające na zwierzynę płową, co powoduje, że krócej żeruje na polach uprawnych. Działanie to nie jest ukierunkowane na populację dzika i nie wpływa na polepszenie bazy żerowej dla tego gatunku (skład karmy jest przygotowany tak, aby działał tylko na zwierzynę płową)”.
Rafał Kowalczyk przypomina, że dziki są wszystkożercami, a wymienione rodzaje pokarmu nie zniechęcą go do skorzystania z tak zastawionej stołówki. Jeśli wykładamy pokarm w środowisku, musimy liczyć się z tym, że skorzystają z niego różne gatunki. Również dziki.
Profesor Kowalczyk podaje, że zgodnie z szacunkami, rocznie wykłada się nawet 100 tysięcy ton takiej karmy. Dodaje: „Jest wiele absurdów, jeśli chodzi dokarmianie. W ostatnich latach mamy wydawane przepisy związane z walką z ASF, w tym zakaz dokarmiania dzików. Jednocześnie co roku wydawane są też rozporządzenia w sprawie programu wczesnego wykrycia wirusa ASF – tylko że pojawiają się najczęściej w kwietniu. Formalnie obowiązują przez cały rok, ale nie znamy ich treści aż do wczesnej wiosny. W praktyce więc od końca grudnia do początku kwietnia tego zakazu nie ma. Wpadamy w błędne koło".
W przypadku gatunków chronionych zdaniem eksperta również mamy problemy. „Zajmuję się naukowo żubrami. Dokarmianie jest rzeczywiście wpisane w zarządzanie populacjami żubra i stosowane prawie we wszystkich populacjach tego gatunku.
Natomiast już od co najmniej kilkunastu lat wiemy, że żubr nie jest gatunkiem leśnym.
Dokarmianie tego gatunku jest w zasadzie trochę płaceniem za błędy. Odtwarzano populację żubra w środowiskach leśnych, bo ostatnie osobniki przetrwały właśnie w puszczach. Dzięki badaniom widzimy jednak, że przed tysiącami lat żubry żyły na terenach otwartych. To człowiek zepchnął żubra w środowiska leśne" – wyjaśnia.
Co więcej, środowisko leśne dla tak dużego zwierzęcia nie oferuje zbyt wiele pokarmu zimą. Cała roślinność dna lasu zanika, a żubr jest dużym roślinożercą i przeżuwaczem, który potrzebuje pokaźnej ilości pokarmu.
„Żubry rzeczywiście mogą powodować tak zwane szkody w uprawach leśnych, ale są one na bardzo niskim poziomie. Ten argument nie broni sezonowego dokarmiania tego gatunku” – mówi prof. Kowalczyk. "Jest jeszcze jedna kwestia. Chce się w ten sposób ograniczyć migrację żubrów na tereny rolnicze, gdzie chętnie wychodzą zimą, bo mogą znaleźć tam pożywienie, którego brakuje w lesie. Wciąż nie wyciągnięto z tego wniosków. Nadal wpuszcza się i tworzy nowe populacje leśne, i to w lasach z przewagą gatunków iglastych, gdzie pokarmu dla żubrów jest jeszcze mniej.
To gotowa recepta na sytuacje konfliktowe, którym nie zapobiegnie dokarmianie.
Muszę też podkreślić, że takie miejsca, gdzie dokarmia się żubry zimą, są skażone pasożytami. Tam jest przecież nie tylko siano, ale również odchody z jajami pasożytów. Zwierzęta na racicach przenoszą je na siano wykładane na ziemi. Niektóre populacje żubrów są wręcz nie do zatrzymania w lesie. U żubrów z Puszczy Knyszyńskiej wykształcił się mechanizm migracji sezonowych na pola rzepaku i ozimin. Mimo prób ich zatrzymania w lesie, przez wykładanie karmy, niestety to się nie udaje” – dodaje.
W opinii Rafała Kowalczyka powinniśmy wpuszczać żubry przede wszystkim tam, gdzie całorocznie będą mogły znaleźć pokarm. Dobrymi miejscami są dawne poligony wojskowe. Na aktywnym poligonie w województwie zachodniopomorskim taka populacja z powodzeniem funkcjonuje. Wszędzie tam, gdzie są łąki, nieużytki, mozaika lasów i łąk, i to zdaniem eksperta są odpowiednie miejsca dla żubra.
O dokarmianie dzikich zwierząt dopytuję jeszcze lekarkę weterynarii, Aleksandrę Sławską, która jest specjalistką chorób zwierząt nieudomowionych.
„Dokarmianie jest bardzo niekorzystnym działaniem dla zwierząt” – twierdzi moja rozmówczyni. – "Wyrzucanie często przetworzonego, nienaturalnego pokarmu, sprawia, że zwierzęta po jego zjedzeniu chorują. Im bardziej jest to pokarm naturalny, tym mniejsze jest ryzyko dla zwierząt. Jednak tutaj nie chodzi tylko o sam skład tego jedzenia, ale również o sposób pobierania pokarmu, który nie jest dostępny w odpowiednich odstępach czasu.
W naturze dzikie zwierzęta poświęcają znaczną energię na zdobywanie pokarmu i ich strategie w tym zakresie są różne.
Inaczej wygląda to u drapieżników, które muszą najeść się do syta. Inaczej jest u przeżuwaczy, które ten pokarm w zasadzie pobierają w sposób stały w małych ilościach. Dodatkowo w ich przypadku dochodzi cały proces przeżuwania, który też jest niezbędny, żeby były w dobrej kondycji. Dlatego, jeśli zapewniamy im jedzenie w zasadzie podane na tacy, to już bardzo ingerujemy w ten cały system pobierania pokarmu. To jest pierwszy aspekt. A druga rzecz, dotyczy tego, co im podajemy" – mówi.
Jak dodaje, pokarm w jakikolwiek sposób przetworzony potrafi zaszkodzić zarówno zwierzętom domowym, jak i dzikim. Szczególnie widoczne jest to u ptaków, u których występuje tak zwane anielskie skrzydło.
„Zbyt duża podaż węglowodanów, białka, a przede wszystkim białego pieczywa powoduje deformację skrzydeł u ptaków. Możemy zaobserwować już takie ptaki, na przykład łabędzie czy kaczki ze zmienionymi skrzydłami. To właśnie jest bezpośrednia przyczyna podawania takiego przetworzonego pokarmu. U ssaków dochodzi również do różnych zaburzeń, tylko mniej widocznych. Jeśli przeżuwacze dostaną zbyt dużo węglowodanów z przetworzonej żywności, to cała fermentacja, która odbywa się u nich w przedżołądkach (bo zwierzęta mają właśnie tak zbudowane przewody pokarmowe), zostanie zaburzona. Może dojść do różnych wzdęć, biegunek, schorzeń metabolicznych. Pamiętajmy, że dzikie zwierzęta idą w kierunku ułatwiania sobie życia, więc jeżeli znajdą taki pokarm, podany przez człowieka, to będą go po prostu przyjmowały, a później będą na tyle najedzone, że mogą odstąpić od pobierania pokarmu samodzielnie” – podkreśla Sławska.
Lekarka weterynarii zaznacza również, że nie wiemy, kiedy zwierzę przyjdzie po pokarm wyłożony przez ludzi.
"Tu pojawia się problem z jego psuciem. Jeżeli są to jakieś przetworzone produkty żywnościowe, to one mają swoją trwałość, i nie mogą sobie tak w nieskończoność leżeć. Zaczną w końcu pleśnieć i gnić. Zwierzak może to zjeść. Tak samo jest w przypadku roślin okopowych, warzyw. One również mogą wywoływać niestrawności i problemy z trawieniem. Jeżeli pokarm jest nadpsuty, spleśniały, to na przykład mykotoksyny, czyli toksyny wydzielane przez grzyby w postaci jakiejś pleśni, są już szkodliwe. Będzie to kumulować się w organizmach zwierząt. Można też spotkać się z wyrzucaniem skorupek jajek, a to jest doskonała pożywka, jeżeli dojdzie do zawilgotnienia, dla bakterii, które bardzo szybko będą na takiej organicznej materii się rozwijać. Jak zwierzęta to zjedzą, to dodatkowo grozi to infekcją bakteryjną czy zatruciem o takim podłożu” – wylicza.
Moja rozmówczyni podkreśla również, że jeśli zapewniamy zwierzętom miejsca, gdzie one się gromadzą, żeby pobrać pokarm, to wzrasta ryzyko przenoszenia różnych chorób.
„Jeżeli mamy w tej chwili różne choroby, które się pojawiają, jakieś ogniska chorób wirusowych, które są zwalczane nawet z urzędu, to powinno robić się wszystko, żeby te zwierzęta nie spotykały się w jednym miejscu. Jeśli będą jadły jedne po drugich, to ryzyko zakażeń rośnie” – dodaje.
Kiedy rozmawiałem z profesorem Rafałem Kowalczykiem i Aleksandrą Sławską, za oknem temperatura przekraczała ponad dziesięć stopni na plusie. Był przełom stycznia i lutego, a zatem czas, kiedy powinno być i mroźnie i śnieżnie. To już kolejny rok, kiedy zimy praktycznie nie ma, poza krótkimi epizodami.
Nawet łosie nie muszą opuszczać smaczniejszych siedlisk na mokradłach, bo nie przykrywa ich śnieg. Zwierzęta mają prawie całoroczny dostęp do pokarmu, który są w stanie znaleźć w naturze.
Zapytani przeze mnie eksperci odradzają wyrzucanie pokarmu dzikim zwierzętom. Zwracają również uwagę na nęcenie przez tak zwanych miłośników fotografii przyrodniczej. Pogoń za ujęciem wilka czy bielika prowadzi do tego, że powstają czatownie, przed którymi wysypuje się pokarmowe wabiki. To kolejne zagrożenie, o którym warto pamiętać, może szczególnie 11 lutego.
Ten dzień powinien już dawno być Dniem Bez Dokarmiania Dzikich Zwierząt.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze