Od wtorku grupa ukraińskich studentów strajkuje koło przejścia Medyka-Szeginie. Dostali się na zagraniczne uczelnie, ale Straż Graniczna ich nie wypuszcza. Twierdzi, że ich legitymacje studenckie mogą być fałszywe. Na Telegramie zaświadczenie o studiach w UE kosztuje nawet 2 tys. dolarów
Znajomy przesłał mi link do wpisu ukraińskiego studenta na Facebooku. – Może dojść do tragedii. Chłopak sugeruje, że popełni samobójstwo – napisał. Rzeczywiście wpis brzmiał dramatycznie.
- „Nie przepuściliśmy tu ani jednego studenta”. To ulubione zdanie naszych strażników granicznych. W ostatnim miesiącu próbowałem wyjechać z Ukrainy pięć razy. Ciągnąłem dwudziestokilogramową walizkę, upakowałem w niej całe życie. W plecaku dokumenty: legitymacja studencka, list nakazowy z odroczeniem służby wojskowej, zaświadczenie o prawie do odroczenia, przetłumaczone i poświadczone notarialnie dokumenty z uczelni i dziesiątki innych papierów z uniwersytetu, które potwierdzają moje studia.
Pięć prób. Różne przejścia graniczne. Małe miasteczka prawie bez taksówek. Uśmiechy strażników, groźby, próby zastraszania. I to poczucie, że jestem zdrajcą ojczyzny.
Wczoraj była moja ostatnia próba. Poddaję się. Jestem Hlib, mam 21 lat. Chciałem tylko normalnego życia.
- Podczas pierwszej próby strażniczka graniczna od razu zapytała "Student? Dostałeś się na studia po 24 lutego?". Ledwie kiwnąłem głową, a już usłyszałem: „Takich nie wypuszczamy!”. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Zapytałem o jakieś potwierdzenie, że nie mogę opuścić Ukrainy. „Będzie się pan sprzeczał i robił problemy, sobie i mnie?”.
Przy kolejnej próbie to samo. Nawet nie zdążyłem podejść do okienka. „Dostałeś się na studia po 24 lutego? Jeszcze żadnemu studentowi nie udało się przejść przez cały ten czas!”.
Potem dowiedziałem się, że jest jakiś dekret. Wróciłem do akademika w mieście Wynohradiw, gdzie mieszkałem w pierwszych miesiącach wojny. Wyjechałem, bo moje rodzinne strony pod Kijowem, znalazły się pod ostrzałem rakietowym i artyleryjskim. Moi bliscy żyli pod rosyjską okupacją, ale nie mam już siły i ochoty psuć sobie humoru tymi wspomnieniami jak z horroru.
W nocy po mojej drugiej próbie szukałem wszelkich informacji. To było 10 sierpnia. Nie było tego wiele. Jedyne, co znalazłem, to strona internetowa z odpowiedziami prawników. Chodziło o jakieś zmiany na stronie straży granicznej. Był tam zapis sprzed dwóch dni o usunięciu zgody na przekroczenie granicy nowoprzyjętym studentom. Ale przecież dokumenty na uczelnię w Polsce wysłałem wcześniej, 26 lipca, więc nic nie powinno mi przeszkodzić w wyjeździe. Miałem nadzieję.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
- Następnego ranka pojechałem do tych samych punktów granicznych. Pierwsi strażnicy nawet śmiali się, że nikogo nie przepuszczają, ale nie mieli złych intencji. Ot, żarty. Byłem już blisko okienka, ale obok stali kobieta i strażnik graniczny. Zapytałem grzecznie, czy stoję w dobrej kolejce.
- Kiedy dostałeś się na studia?
- Koło dwudziestego lipca.
- Do wyjścia! Chcesz pisemną odmowę? No to chodź, będziesz tu siedział kilka godzin, skoro potrzebujesz problemów.
Wróciłem obok strażników, którzy wcześniej żartowali. Nadal mieli dobre humory. „No i jak? Jak płacisz za zrobienie dokumentów, to rób to porządnie. Sprawdzaj za co płacisz".
Zastanawiam się, kim jestem dla tego kraju, skoro widzi we mnie zdrajcę ojczyzny i złego człowieka. Od kiedy zaczęto tak traktować studentów?
Czwarta próba. Poprosili mnie o dokumenty. I znów pytania. „Jedziesz do Polski przez Rumunię?”. Wyjaśniłem, że mieszkałem w tym kraju tymczasowo po wybuchu wojny. Ale nie słuchali. Szybko okazało się, że nie mam legitymacji studenckiej, więc nie mogą mnie przepuścić.
Zadzwoniłem do dziekanatu, wyjaśniałem sytuację kolejnym osobom. Udało się! Powiedzieli, że legitymacja studencka będzie gotowa na przełomie sierpnia i września. Uczelnia poszła mi na rękę. Znajoma zabrała legitymację dzięki pełnomocnictwu i przesłała ją do mnie. Zaraz po odebraniu legitymacji od kierowcy autobusu, pojechałem Uberem do punktu granicznego w Szeginii. Przy okienku wszystkie dokumenty zostały zaakceptowane, kazali mi czekać w holu, a potem zabrali mnie i innych studentów. Po kolei wzywali do gabinetu i pytali, "Dlaczego akurat teraz udajesz się na studia?".
Miałem ochotę powiedzieć, że odkąd moja mama zmarła na raka, moim jedynym marzeniem jest wyjazd na zagraniczne studia. Wcześniej nie mogłem wyjechać z Ukrainy, bo każdego dnia miałem cierpienie matki przed oczami. Nie mogłem jej zostawić. Zacząłem studia w Kijowie, była pandemia, studia były online. Teraz jedynym sposobem, by zacząć życie z czystą kartą, jest dla mnie wyjazd…
Ale powiedziałem im tylko, że wszystko zaplanowałem jeszcze w grudniu, ale z powodu życiowych problemów i wojny nie mogłem wyjechać.
Strażniczka na to: „Nie da się zaplanować życia. Ja też planowałam, że nie będę dziś tu siedzieć”. Potem zaczęła przemawiać. Że moja legitymacja studencka jest podejrzana. I dziwne jest to, że odroczyli moją służbę. I nie może uwierzyć, że jadę teraz, skoro rok szkolny zaczyna się 1 października.
Wyjaśniłem, że jadę najpierw na kurs języka polskiego. A pozostałych dziesięciu powodów, przez które chciałem wyjechać, nawet nie zacząłem wymieniać, bo mnie nie słuchali.
Nie powiedziałem im, że nie mam już pieniędzy, bo prawie wszystko wydałem na nocleg w hostelu we Lwowie i na bilety. Że brakowało mi na nawet jedzenie. Że nie miałem ochoty już żyć.
I znów odmowa z powodu „braku dokumentów”.
I znów autobus do Lwowa. Pociąg od Użhorodu. Taksówka do przejścia Vyšné Nemecké. Dotarłem w nocy. Przy pierwszym szlabanie strażnik graniczny zapytał mnie: „Student?”.
Kazał czekać. Zrobiło się późno, w pół do drugiej w nocy, dość zimno, stałem bez sił, głodny, ale z ostatnimi kroplami nadziei. Gdy sznur samochodów odjechał, strażnik podszedł do mnie.
- Kiedy dostałeś się na studia?
- W lipcu złożyłem dokumenty. Dostałem się w sierpniu.
- Jaka, kurwa, jest różnica między lipcem a sierpniem. Po rozpoczęciu wojny, tak? Wiedziałem, że już nie przejdę, postanowiłem spróbować. W budce czekały na mnie te same pytania. Pracownik powołał się na stronę PSGU, gdzie jest napisane, że przejść mogą tylko ci, którzy „kontynuują edukację”. Był zły, gdy powiedziałem, że kontynuuję naukę, bo studiowałem w Kijowie, a teraz wyjeżdżam do Polski. Byłem śpiący, musiałem jeszcze znaleźć nocleg, taksówkę i jedzenie, a widziałem, że nie mam szans. Chciałem, żeby to się już skończyło. Przyjąłem odmowę, którą napisał odręcznie.
Następnego dnia pojechałem do miasta Czop, do punktu Zahoń. Kobieta przeglądała dokumenty, zadawała pytania, mówiła, że to nielogiczne jechać tutaj, skoro jestem z Kijowa. Ciągle się uśmiechała.
- W którym kanale Telegram były zakupione dokumenty? – pytała z uśmiechem, którym dawała znać, że już wszystkie wie, że mnie przejrzała, że mam sfałszowane dokumenty i na pewno nie pozwoli mi przejść.
- Dlaczego się trzęsiesz? – to również z uśmiechem. Na zewnątrz zrobiło się zimno, zaczęło padać, a ja byłem w koszulce. Poza tym zdarzają mi się napady paniki, zwłaszcza w ostatnich miesiącach.
Potem zabrali nas do komendanta. Byłem tam ja, inny student z Wilna oraz kolega z mojej uczelni. Spotkaliśmy się, żeby pojechać razem. Przesłuchiwali nas osobno, trzymali przez dwie godziny.
Strażnik powtarzał, że moje działania nie są logiczne. „Jak zdobyłeś legitymację studencką? Dostałeś ją przedwczoraj i już jesteś na granicy?”. Powiedzieli, że moje zaświadczenie o odroczeniu służby jest sfałszowane, że przyjedzie policja, zabiorą mnie do sztabu wojskowego i pójdę do wojska. Próbowali mnie zastraszyć.
Przyszedł szef w mundurze, wziął moją legitymację, wygiął, powiedział, że z takiego materiału się ich nie robi. Słyszałem, że jakiemuś studentowi strażnik wyrwał legitymację, rzucił na stół i powiedział, że musi ona odskoczyć od stołu, a ponieważ nie odskoczyła, stwierdził, że to podróbka.
Pokazałem zdjęcia z telefonu, które wysyłałem na uczelnię, pełnomocnictwo dla osoby, która odebrała legitymację, numery autobusu, który mi ją przywiózł, historię rozmów telefonicznych z uczelnią. Kiedy wychodziłem, poprosiłem o oficjalną odmowę i zapytałem z jakiego powodu mi odmawiają, ten sam pracownik odpowiedział, że przez "sfałszowane dokumenty".
- Czy ma pan potwierdzenie, że są sfałszowane? – spytałem.
- Nie denerwuj mnie – rzucił tylko ze złością.
A potem jeszcze usłyszałem, jak strażniczka mówiła ze śmiechem do swojego kolegi: „Sami studenci. Wszystkim zachciało się nagle studiować w Polsce”.
Do rozpoczęcia roku akademickiego zostały trzy tygodnie. Nie wiem, co zrobię. Mam 21 lat. Nie mam domu, pracy, matki. Nie mam pieniędzy. Nie mam siły. Moje plany i marzenia zostały zabite.
We wtorek kilkunastoosobowa grupa studentów rozpoczęła strajk w okolicy przejścia Medyka-Szeginie.
Nie tylko Hlib ma problem z wyjazdem. W sierpniu wśród świeżo upieczonych studentów zagranicznych uczelni i ich rodziców zapanowała panika. Dziesiątki komentarzy zalały facebookową stronę Rady Ministrów Ukrainy. Powstały petycje do ministrów, władz Straży Granicznej, a nawet do samego prezydenta.
Głos w sprawie zabrała też Europejska Unia Studentów. „Uczestnicząc w Europejskim Obszarze Szkolnictwa Wyższego (EOSW), a ostatnio kandydując do Unii Europejskiej, Ukraina zobowiązała się do poszanowania i przestrzegania wartości europejskich. Wiele krajów w ramach EOSW jest zaangażowanych we wspieranie ukraińskich studentów do kontynuowania studiów” – czytamy w oświadczeniu, które zobowiązuje władze do indywidualnego rozpatrywania każdego przypadku.
Skąd zamieszanie? Powodów jest kilka. Od wybuchu wojny studenci zagranicznych uczelni mogli wyjeżdżać, mimo że prezydent ogłosił mobilizację i zakaz wyjazdów dla mężczyzn w wieku 18-60 lat. 1 kwietnia Rada Ministrów wprowadziła zmiany w zasadach przekraczania granicy państwowej przez obywateli Ukrainy. Wedle prawa studenci mogli wyjeżdżać. Nie miało znaczenia, czy studiują na uczelniach ukraińskich, czy zagranicznych, czy byli na nie zapisani przed rosyjską inwazją, czy zapisali się już po.
Trzy dni później Państwowa Straż Graniczna opublikowała na swojej stronie internetowej wyjaśnienia dotyczące wyjazdu różnych kategorii obywateli za granicę, a wśród nich byli „studenci zagranicznych uczelni”. W komunikacie z 3 maja pojawiła się nawet lista potrzebnych dokumentów, a wśród nich m.in. legitymacja studencka lub wiza studencka, poświadczone notarialnie dokumenty o przyjęciu na studia czy wojskowe dokumenty rejestracyjne z wpisem o odroczeniu poboru.
- Co ważne – w tamtym komunikacie nie było podziału na studentów, którzy studiowali za granicą przed wojną i tych, którzy przybyli po jej rozpoczęciu – wyjaśnia dziennikarz z Ukrainy, który zajmuje się tematem. – Dlatego wiosną komisje wojskowe wydawały studentom pierwszego roku zezwolenia na wyjazd za granicę, a ci bez problemów przejeżdżali przez granicę z Polską, Węgrami, Słowacją czy Rumunią.
Co się zmieniło? Na początku sierpnia Państwowa Straż Graniczna opublikowała kolejne zawiadomienie dotyczące wyjazdów za granicę. I znów chodziło o studentów z zagranicznych uczelni – ale dodano pół zdania, o tym, że wyłączone z prawa do wyjazdu są osoby, które ubiegały się o przyjęcia na studia już po ogłoszeniu mobilizacji.
- Tak więc państwo odebrało możliwość wyjazdu wielu chłopakom, którzy wcześniej słyszeli od władz przekaz, że jeśli dostaną się na studia, to mogą studiować – dodaje dziennikarz.
A inny w artykule dla „Ukraińskiej Prawdy” notuje: „Znamienne jest to, że nieco wcześniej z serwisu Straży Granicznej zniknął komunikat z 3 maja, który przewidywał możliwość wjazdu studentów po rozpoczęciu wojny i zawierał wykaz wymaganych dokumentów. Oczywiście można go łatwo znaleźć w archiwum internetowym”.
Dlaczego pojawił się problem? Wydaje się, że powodem zamknięcia granic dla świeżo przyjętych studentów były masowe fałszerstwa ze strony mężczyzn, którzy próbowali wyjechać z Ukrainy.
Na Telegramie rzeczywiście można znaleźć oferty z podrobionym zaświadczeniem o przyjęciu na różne uczelnie krajów UE. Kosztują od 500 do nawet 2 tys. dolarów.
Tylko pod koniec sierpnia doszło do kilku takich sytuacji. W Kijowie zatrzymano pracownika uniwersytetu, który „nielegalnie przewoził przez granicę mężczyzn w wieku poborowym pod pretekstem studiowania”. Sprzedawał zaświadczenia o przyjęciu na wyższej uczelni w Polsce za 1500 euro.
Na granicy Zosin-Uściłóg wpadli 29-latek z rok młodszym kolegą. Mieli przy sobie fałszywe dokumenty o przyjęciu na studia, a do tego zaproponowali strażnikom łapówkę w wysokości 500 euro. Na innym przejściu w Wołyniu tylko jednego dnia zatrzymano 43 osoby, które próbowały wyjechać z Ukrainy jako fałszywi studenci lub osoby niepełnosprawne.
Głos zabrał też Andrij Demczenko, rzecznik państwowej Straży Granicznej: - W ostatnich miesiącach rozpoczęło się masowe fałszowanie dokumentów rzekomo potwierdzających męskie studia za granicą – stwierdził i dodał, że tylko w lipcu i sierpniu na granicy zatrzymano ok. 600 osób, które miały przy sobie sfałszowane dokumenty o przyjęciu na studia poza Ukrainą.
Dziennikarz: - To wciąż dwa najbardziej popularne sposoby przekraczania granicy ze sfałszowanymi dokumentami. Zdarzali się już „studenci”, którzy byli po czterdziestce. Przez takich kombinatorów cierpią osoby, które naprawdę dostały się na studia i miały szansę na edukację z dala od wojny.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze