0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

Kiedy trzy tygodnie temu pisałam tekst prostujący przekłamania PiS-u o Manfredzie Weberze po jego wywiadzie we Frankfurter Allgemeine Zeitung, nie spodziewałam się, że tak szybko będę musiała pisać kolejny. A jednak.

Szóstego sierpnia Manfred Weber udzielił wywiadu w niedzielnym wydaniu das heute-journal, programu informacyjnego niemieckiej telewizji publicznej ZDF. Z półgodzinnego programu pierwsze 13 minut poświęcone było nowemu programowi wyborczemu AfD na eurowybory (jak już pisałam gdzie indziej, publikacja programów wyborczych należy do ważnych wydarzeń politycznych w Niemczech i nie inaczej było tym razem), w tym segment z rozmową z Weberem.

Cała rozmowa trwała 5 minut i 40 sekund. Pierwsze niespełna 3 minuty dotyczyły wyłącznie AfD i jej nowego programu. Następnie tematem były Włochy i Georgia Meloni oraz zbliżenie między jej partią Fratelli d’Italia i Europejską Partią Ludową, której Weber przewodniczy. Po wymijających odpowiedziach prowadzący wywiad Christian Sievers docisnął Webera, że ten „mówi, że będą mogli współpracować w Europarlamencie z jednymi partiami skrajnie prawicowymi, a z innymi nie” i że to jest bardzo niekonkretne sformułowanie, które będzie trudno wytłumaczyć wyborcom.

Od 4:42 minuty Weber odpowiada na to pytanie i powtarza – praktycznie słowo w słowo – te same trzy warunki współpracy, które podał już w rozmowie z FAZ (a które stały się podstawą pierwszej afery o Webera). Po pierwsze – wsparcie dla Ukrainy, po drugie – postawa proeuropejska, po trzecie – szacunek dla państwa prawa. Przy drugim punkcie Weber podał znowu AfD jako przykład partii, która jest antyeuropejska i że ten punkt ją ze współpracy z EPL wyklucza. Przy trzecim punkcie jako przykład podał PiS. Przy konkluzji oprócz AfD i PiS-u podał jeszcze Rassemblement National – czyli ten sam zestaw przeciwników politycznych, co poprzednim razem. W sumie nie powiedział niczego nowego.

Wzmianka o PiS była tak nieistotna, że nawet ważniejsze gazety referujące tę rozmowę następnego dnia (np. Die Zeit, FAZ, Die Welt, Der Spiegel, Süddeutsche Zeitung) albo o PiS nie wspomniały w ogóle, albo wyłącznie przy opisie składu frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Jako część wypowiedzi Webera PiS się w nich wcale nie pojawił. Także samo ZDF w materiale na swój portal internetowy, gdzie zamieściło wideo tego wywiadu i podało jego skrót pod spodem jako tekst, fragmentu o PiS z tego wywiadu nie wyłuszczyło, bo inne jego części były istotniejsze.

O co więc ta afera? Najprawdopodobniej o sformułowania, do tego nieporadnie (albo celowo źle) przetłumaczone. W wywiadzie pada np. słowo Brandmauer, dosłownie „zapora ogniowa” i jako taka tłumaczona – choć lepszym polskim odpowiednikiem byłby raczej „kordon sanitarny”, bo chodzi tu o postawienie twardej bariery, tu konkretnie między chadekami a AfD, i twardą odmowę jakiejkolwiek współpracy. Kolejnym jest bekämpfen – dosłownie „pokonać” lub „zwalczyć”, choć po niemiecku ma nieco mniej militarystyczny wydźwięk niż po polsku (samo Kampf, tj. „walka”, też pojawia się w innych sformułowaniach w polityce, np. kampania wyborcza to Wahlkampf, a partie raczej ze sobą walczą (kämpfen) niż konkurują (konkurrieren, in Wettbewerb stehen).

Wreszcie słowo, o które rozbiło się clou nowego oburzenia: Gegner, przetłumaczone przez obóz rządzący jako „wróg”, choć poprawnym tłumaczeniem jest zwykły „przeciwnik” (a wróg to Feind).

Trudno oprzeć się wrażeniu, że te złe tłumaczenia są celowe, a sprawa jest rozkręcana centralnie i z polecenia Nowogrodzkiej – we wtorek wieczorem, tuż po ogłoszeniu przez Kancelarię Prezydenta długo wyczekiwanego terminu wyborów, Weber przebił nawet datę wyborów wśród trendów w Polsce na portalu X (Twitterze). Grzanie tej afery było dla obozu rządzącego na tyle ważne, że nie mieli problemu z tym, żeby próbować nią przysłonić najważniejszą informację dnia – i to ogłaszaną przez ich własnego prezydenta.

Manfred Weber, niemiecki szef partii, do której należy Platforma Obywatelska, wymienił w niedzielę Prawo i Sprawiedliwość wśród ugrupowań, które będą przez nich zwalczane. Nazwał nas swoimi wrogami.

Twitter,08 sierpnia 2023

Sprawdziliśmy

Weber mówił o „Gegner„, czyli przeciwniku. Wróg to „Feind”. Nie powinno to dziwić, bo PiS jest w innej grupie w Parlamencie Europejskim. Poza tym szef EPL wyklucza współpracę z PiS ze względu na łamanie przez tą partię praworządności

Idealny chłopiec do bicia

Manfred Weber jest Niemcem i to na eksponowanym europejskim stanowisku – ale jednocześnie jest na tyle mało ważny i bez realnej władzy, że PiS może sobie dość bezkarnie na taką nagonkę pozwolić. To trochę jak z Eriką Steinbach, kilkanaście lat temu naczelną „złą Niemką” w Polsce – a w Niemczech mało znaną, trzecioligową posłanką z tylnej ławki chadecji. Weber ma wprawdzie dość eksponowane stanowisko w Europarlamencie, ale nie liczy się zupełnie w krajowej polityce i nie jest za specjalnie znany poza Bawarią i brukselską bańką.

Zresztą, w polityce federalnej nigdy go nie było – w 2004 roku, po dwóch latach w bawarskim Landtagu (parlamencie kraju związkowego) został eurodeputowanym z ramienia bawarskiej partii CSU (Christlich-Soziale Union in Bayern, Unia Chrześcijańsko-Społeczna w Bawarii), gdzie pracuje do dzisiaj. Chadecja też jest obecnie w opozycji, więc żadnej realnej władzy w Berlinie i tak nie ma. A jednak PiS wybrał jego na naczelnego wroga, a nie na przykład Olafa Scholza.

W samym wywiadzie zresztą Manfred Weber pokazał się bardzo mocno jako Bawarczyk – mówił z silnym bawarskim akcentem, a ubrany był nie w marynarkę od garnituru, a w Trachtenjanker, elegancką kurtę od bawarskiego stroju ludowego (taką, którą się tradycyjnie nosi z Lederhosen). Trudno o bardziej dosadny przykład polityka o silnej regionalnej, a nie narodowej tożsamości.

CSU, partia Webera, to też partia wyłącznie bawarska i o silnej tożsamości lokalnej – w pozostałych landach działa CDU (Christlich Demokratische Union, Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna), a do wyborów federalnych idą zawsze jako koalicja – ale to CDU, jako partia znacznie większa, nadaje ton i praktycznie zawsze wystawia kandydata na kanclerza (CSU dostaje z reguły 2-3 ministerstwa, jeśli wygrają wybory). Weber jest też wprawdzie od 2015 roku także jednym z pięciorga wiceprzewodniczących CSU, ale poza Bawarią większość ludzi nie kojarzy z CSU nikogo oprócz charyzmatycznego szefa i jednocześnie premiera Bawarii Markusa Södera, ewentualnie któregoś z poprzednich szefów CSU i byłych ministrów z ramienia CSU.

Przeciętny Niemiec Manfreda Webera, o ile się polityką europejską nie interesuje, raczej nie kojarzy.

Przeczytaj także:

O co tu chodzi? O władzę

Od dawna jesteśmy już przyzwyczajeni do rytualnych pisowskich połajanek w stronę Berlina. Tak samo jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że PiS lubi regularnie rozkręcać akcję przeciwko jakiejś nowej (lub nowej starej) grupie, próbując grać na lękach i niepewnościach ludzi (co jest regularną zagrywką wszystkich partii prawicowo-populistycznych, jak kilka lat temu pisała Ruth Wodak w książce The Politics of Fear („Polityka Strachu”, niestety nieprzetłumaczonej jeszcze na polski).

W ostatnich kilku latach mieliśmy już nagonkę PiS na uchodźców, na muzułmanów, na gejów i lesbijki, na osoby trans i niebinarne, na Kaszubów, Ślązaków i mniejszość niemiecką, na kobiety, na ateistów i antyklerykałów. Wszystkie te tematy PiS próbował też w tym roku rozdmuchać od nowa przed kampanią wyborczą. Wszystkie one jednak spaliły na panewce. Nawet „obrona papieża Polaka” okazała się mieć krótki lont i skończyć jako niewypał.

Nie wiem, czy PiS-owi wyszło to w wewnętrznych badaniach, czy dopiero z obserwacji reakcji opinii publicznej – ale wyraźnie widać, że te tematy „nie żrą” i w większości po krótkim spinie, głównie na rządowych i prorządowych mediach społecznościowych, popadają w niebyt. PiS-owi skończyły się też chyba pomysły na kampanię. Żaden z tych, do tej pory sprawdzonych tematów nie działa już jako mobilizator wyborczy. Także kiełbasy wyborcze, które miały być fajerwerkami, jak 800+ czy 14. emerytura, zostały przyjęte na chłodno i bez entuzjazmu, a zagranie Tuska zmusiło rząd do przegłosowania 800+ już teraz i tym samym wybiło zęby tej obietnicy wyborczej.

Co więc PiS-owi zostało jako potencjalne tematy do mobilizacji wyborczej? Niewiele.

A że, jak mawiał Antoni Słonimski, „tonący brzydko się chwyta”, to i PiS zaczął się brzydko chwytać i odgrzebał stare spiny o dziadku z Wermachtu, desperacko próbując rozkręcić jeszcze jedną nową aferę i spróbować utrzymać władzę. Antyniemieckie postawy są nadal dość (lub mocno) silne w żelaznym elektoracie PiS-u, a niechęć do Donalda Tuska jest jeszcze silniejsza. PiS zaczął więc grać na obu resentymentach, przestawiając Manfreda Webera jako „szefa Tuska”, a Tuska jako „sługusa Webera”, który realizuje „niemieckie interesy” w Polsce.

Jest to tematyka wyraźnie skrojona pod twardy elektorat partyjny – odgrzewane kotlety, które interesują już tylko najwierniejszych z wiernych. Możliwe, że PiS już się poddał i nie próbuje walczyć o elektorat bardziej umiarkowany (lub „socjalny”), a zamiast tego skupia się na swoim własnym mateczniku. Trudno to interpretować inaczej niż przegraną – PiS zachowuje się, jakby nie walczył o drugą samodzielną większość, a o utrzymanie poparcia w najbardziej konserwatywnym elektoracie. Boi się jego odpływu do Konfederacji czy tylko odpuścił ewentualnych wyborów bardziej w centrum? Tego nie wiemy.

Jeśli faktycznie mamy do czynienia z przesuwaniem się PiS-u dalej na prawo, to jest to zdecydowanie korzystne dla demokratycznej opozycji, więc powinna jak najszybciej i jak najmocniej próbować PiS tam utrzymać. Zwiększa to bowiem szansę na bitwę między PiS a Konfederacją o najbardziej skrajnych prawicowych wyborców, a do tego na pozycjach bardziej umiarkowanych zostawia więcej miejsca dla partii centro-prawicowych. Najpewniej najwięcej z tego zwolnionego miejsca może skorzystać najbardziej konserwatywna z nich Trzecia Droga PSL i Polski 2050, od sukcesu której może zależeć cały los ewentualnej przyszłej demokratycznej koalicji.

Pytanie, czy polskie partie opozycyjne będą umiały się dogadać, by wspólnie zagonić PiS w skrajnie prawicowy kozi róg, tak jak umieli to zrobić np. Pedro Sanchez (PSOE) i Yolanda Díaz (Sumar) wobec Alberto Núñez Feijóo (Partido Popular) i Santiago Abascala (Vox) w Hiszpanii. Dla dobra demokracji w Polsce mam nadzieję, że tak.

;
Na zdjęciu Marta Kozłowska
Marta Kozłowska

socjolożka, europeistka i politolożka. Adiunktka (post-doc) w Forum Mercatora Migracja i Demokracja (MIDEM) na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie, gdzie odpowiada za analizy dyskursów politycznych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Obroniony z wyróżnieniem doktorat napisała z politycznych znaczeń pojęcia solidarności.

Komentarze