0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

*To nie była moja [Piotra Pacewicza] wypowiedź, to cytat. Mówię na prawach cytatu... – uzupełniam tytuł tekstu.

A jakby ktoś nie zrozumiał tego ryzykownego żartu-nie-żartu, to wyjaśnię, że posłużyłem się figurą, której użył najjaśniej nam panujący prezydent RP Andrzej Duda. Nie rozumiejąc zresztą tego, co mówi (więcej – na początku tekstu).

W tym odcinku „Notatnika” postaramy się także zrozumieć logikę ataku na „Zieloną granicę” prowadzonego przez prezydenta, premiera, prezesa i dziesiątki innych ludzi władzy. Stosowana przez nich figura „nie widziałem, ale oskarżam” jest na gruncie ich ideologii uzasadniona. Film jest po prostu tak „antypolski”, że Polacy nie mogli go zobaczyć (jak biskupi, którzy potępiają pornografię, ale nie mogą się przyznać, że ją oglądają).

Tekst jest kolejnym odcinkiem „Notatnika wyborczego Pacewicza”, subiektywnego przeglądu kampanii wyborczej, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić. Zachęcamy do polemik

Duda o świniach w kinie

Prezydent w środę 20 września wypowiedział się w TVP Info tak:

„To, że pani Holland pokazuje polskich funkcjonariuszy, wykonujących zadania dla bezpieczeństwa nas wszystkich, w ten sposób, to ja nie dziwię się, że funkcjonariusze Straży Granicznej, którzy zapoznali się z tym filmem, użyli hasła znanego z okupacji hitlerowskiej, kiedy propagandowe hitlerowskie filmy pokazywano w naszych kinach: Tylko świnie siedzą w kinie”.

TVP Info sprzedało tego super (dla siebie) newsa, tak jak należało:

TVP INFO

W czwartek 21 września Duda, jeszcze w Ameryce, na tle flag polskich i amerykańskich, udzielił wywiadu TVN24. Marcin Wrona zapytał, czy uważa, że widzowie filmu „Zielona Granica” to świnie. Duda się aż wychylił w jego stronę:

„Czy pan redaktor wie, co to jest prawo cytatu? To nie była moja wypowiedź, to był cytat. Powiedziałem, że cytuję wypowiedź przedstawicieli Straży Granicznej I mówiłem, że się nie dziwię, jeżeli prawdą jest to, co oni mówią, że jest to film, który oczernia polską SG, który pokazuje ich niemalże jako sadystów, a takie były wypowiedzi, że jest to film w powszechnym odbiorze antypolski!” – mówił, kiwając do taktu głową i po swojemu przewracając oczami.

"Jak się czują ludzie, że znana reżyserka, zamiast zrobić film o tym, jak Polacy otwierają swoje serca, i przyjmują uchodźców [z Ukrainy], robi film oczerniający polskie służby i Polaków.

Ja się z tym nie zgadzam, bo jestem prezydentem i moim obowiązkiem jest się z tym nie zgadzać.

To jest film antypolski, co uważam za głęboko nieprzyzwoite" – oznajmił prezydent.

Przyciśnięty przez Wronę, czy nie przeprosi osób, które poczuły się przez niego obrażone, wypowiedział tzw. non apology apology (przeprosiny bez przeprosin): „Bardzo mi przykro, jeśli poczuły się urażone. Ja na ten film się nie wybieram. Poczekam, aż w jakiejś telewizji go pokażą. Nie będę ekstra płacił za to, żeby to oglądać”.

– A co z wolnością wypowiedzi? – zapytał Wrona.

– A czy ja mam wolność wypowiedzi? I prawo cytatu. I właśnie zacytowałem – prezydent przyłożył lewą rękę do serca.

I dodał, że „w Mińsku przyjęto ten film z radością i w Moskwie też. Zapewniam pana”.

Duda nie rozumie, czym jest prawo cytatu

Określenie „na prawach cytatu” dotyczy czegoś zupełnie innego, niż się Dudzie wydaje. Nie chodzi o zdejmowanie z siebie odpowiedzialności na zasadzie „przecież ja tylko cytuję”, ale o sytuację, w której możemy uchylić furtkę w monopolu czyichś praw autorskich. Nie wolno bez zgody autorki przedrukować całego artykułu, czy filmu, ale można fragment, właśnie „na prawie cytatu”.

Innymi słowy, owi strażnicy graniczni, którzy mówią, że „tylko świnie siedzą w kinie”, mogliby pozwać Dudę za cytowanie bez ich zgody. Czego oczywiście nie zrobią, bo związkowcy z NSZZ Funkcjonariuszy SG, którzy także nie widząc filmu, wydali potępiające oświadczenie, z pewnością pękają z dumy, że ich hejterskie porównanie trafiło do ust „najwyższego przedstawiciela RP”.

W rozmowie z PAP 21 września „związkowcy z SG” opowiadali przy okazji „świń” ciekawe rzeczy, np. że „stają oko w oko z rosłymi byczkami, agresywnymi, którzy nie ukrywają, że idąc do Europy, nie zamierzają zhańbić się pracą. Na granicy nie ma ich dzieci”. Skąd oni wiedzą, że „byczki” nie chcą pracować? I gdzie podziały się dzieci, które widać na wszystkich zdjęciach granicznej zapory?

Zupełnie inną kwestią jest odpowiedzialność za cytowanie. Z orzecznictwa sądów w sprawach o ochronę dóbr osobistych wynika, że osoba cytująca co do zasady ponosi odpowiedzialność za cytowaną opinię; inaczej można by przecież bezkarnie ludzi obrażać czy poniżać. Nie jest jednak odpowiedzialny ten, kto się zdystansuje do cytowanej wypowiedzi.

Gorzej wygląda sytuacja kogoś, kto cytując obraźliwą opinię się z nią utożsamia. Określenie Dudy, że „nie dziwi się przedstawicielom SG” jest czystej wody identyfikacją z ich poglądem.

Innymi słowy,

my w OKO.press możemy bezkarnie cytować ten obrzydliwy hejt o świniach w kinie, bo go rozbrajamy, Dudzie nie wolno, bo się utożsamia.

To znaczy wolno, bo nawet najgorszy idiota ma prawo do wypowiedzi. Ale dowolna „świnia”, która poszła do kina jak np. niżej podpisany, mogłaby go pozwać za naruszenie dóbr osobistych (inna rzecz, na ile skutecznie, bo jako powód musiałbym udowodnić, że prezydent właśnie mnie poniżył w opinii publicznej lub naraził na utratę zaufania potrzebną do uprawiania zawodu dziennikarza).

Czy jestem jedną ze świń? Na to pytanie odpowiada Anna Zalewska publikując zdjęcie widowni z pokazu filmu 20 września, na którym byliśmy w kilka osób z redakcji:

bez nazwy 3

Nie widziałem, ale wiem, czyli paradoks hejterskiej moralności

„Widziałem trailer, słyszałem wypowiedzi tych, którzy ten film widzieli. Tak jest ten film prezentowany” – wyjaśnił Duda swoją znajomość tematu. Nie jest odosobniony. Wręcz przeciwnie nikt z tych, którzy jadą po „Zielonej granicy” filmu nie widział – od samego Jarosława Kaczyńskiego po posła Piotra Króla, którego największym osiągnięciem życiowym jest to, że był wiceprezesem Forum Młodych Porozumienia Centrum.

Ta figura „nie widziałem, ale wiem” wygląda na absurdalną, ale jest uzasadniona, bo skoro film jest tak antypolski, to żaden tak prawdziwy Polak, jak np. Zbigniew Ziobro („Holland wykorzystuje tradycję propagandy hitlerowskiej czy sowieckiej”) i żadna tak stuprocentowa Polka, jak Krystyna Pawłowicz ("Nie będzie cicho, p.HOLLAND! Pani bezmyślny,fejkowy,nieodpowiedzialny, haniebny gadzinowiec szczuje Polaków na ich obrońców!) nie może go obejrzeć ze względów moralnych.

To tak jak biskupi, którzy potępiają pornografię, ale nie mogą się przyznać, że ją oglądają.

W TVN24 Duda dodał, że zobaczy film w telewizji, jak będzie za darmo. Brzmi to, jak nieśmieszny żart, ale mieści się w tej samej logice obrzydzenia. Prezydent straciłby pozycję w orszaku Prawa i Sprawiedliwości, gdyby film zobaczył już teraz, ale trochę mu głupio, że wypada na kretyna, więc znajduje fortel.

Inna rzecz, że owe „niewidzenie” „Zielonej granicy„ to może być ściema. W „Wiadomościach” TVP znalazły się parę razy fragmenty filmu, których nie ma w zwiastunach, kiepskiej jakości i z angielskimi napisami, a TVP musiała się (mętnie) tłumaczyć dziennikarzom wp.pl z używania pirackiej kopii. Samuel Pereira, który kieruje TVP Info, już 13 września pisał, że widział całość i „jest jeszcze gorsza od zwiastunów”.

Więc może widzieli i ściemniają? Z drugiej strony, nawet jeśli mogli, to lepiej było nie oglądać, bo w odklejonym świecie PiS-owskiego hejtu im więcej wiesz, tym gorzej.

Ignorantia est argumentum

Łacińska maksyma, że Ignorantia non est argumentum, w przekazie propagandowym nie obowiązuje. Wręcz odwrotnie, łatwiej nie znając filmu przedstawiać „argumenty”, że film jest antypolski. Nic nie krępuje wyobraźni takiego np. prezydenta.

Może Duda na przykład oznajmić, że w Mińsku przyjęto ten film z radością. Skąd wiadomo? Bo Duda „zapewnia”. Gdyby zobaczył, jak przedstawieni są strażnicy białoruscy, jak zdemaskowany został proceder dowożenia uchodźców samolotami do Mińska i dalej podwożenie i pędzenie ich do drutów, jak bezlitośnie Białorusini biją i okradają, to trudniej byłoby mu „zapewniać”.

Dodajmy tylko dla porządku, że w 2018 roku Duda wygrał plebiscyt na klimatyczną bzdurę roku. OKO.press zestawiło wtedy inne bzdury Dudy w kolejnych kategoriach. Łatwość konfabulacji prezydenta jest imponująca.

Przeczytaj także:

„Wykorzystywanie potencjału”, czyli monopol na polskość

W TVN24 Duda otwarcie bronił tego, że władza ma prawo do takich akcji, jak atak na film Holland. „Władze zawsze wykorzystują potencjał, który mają do dyspozycji, po to, żeby się wspomóc. Tak jest zawsze, tak było i prawdopodobnie dalej tak będzie” – ogłosił zasadę politycznego cynizmu. Uzasadnia ona zaskakującą na pozór tezę:

„Ja się z tym nie zgadzam, bo jestem prezydentem i moim obowiązkiem jest się z tym nie zgadzać”.

Cały wywód prezydenta oznacza, że:

  • to władza ma monopol na prawdę;
  • w szczególności Duda definiuje, czym jest polskość;
  • jeśli ktoś (polityk, pisarka, obywatel na ulicy) wyraża inny pogląd, to wręcz obowiązkiem prezydenta jest się z tym nie zgadzać.

Jak się da zatrzymać, zabronić. Jak się nie da, przeciwdziałać, oczerniać, zniechęcać.

Dwukrotnie już Duda przysięgał, że „dochowa wierności postanowieniom Konstytucji, będzie strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla niego zawsze najwyższym nakazem”.

Okazuje się jednak, że to prezydent i jego obóz polityczny mają monopol na definiowanie, co jest godnością Narodu, a pomyślność obywateli (i obywatelek), które mają inną definicję godności Narodu, nie jest dla prezydenta najwyższym nakazem.

Wręcz przeciwnie, najwyższym nakazem, wręcz obowiązkiem prezydenta jest takich obywateli oczerniać.

Choć może powinien ich bronić, gdy hejter Solidarnej Polski Dariusz Matecki grozi aktorom i reżyserce „Zielonej granicy” przypominając nazwiska aktorów-kolaborantów z czasów wojny, m.in. Igo Syma, który został skazany na śmierć przez AK (wyrok wykonano): "Oni nie byli anonimowy. Wy też nie jesteście anonimowi”.

Mało śmieszne, prawda?

Niewierny [Konstytucji] Andrzej

Prezydent łamie przysięgę wierności Konstytucji, w szczególności wobec jej art. 73: „Każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury”.

Duda odmawia Holland prawa do robienia filmu, a widzów tego filmu obraża.

I wygłasza połajankę jak z czasów socrealizmu, dziwiąc się, że reżyserka nie nakręciła „filmu o tym, jak Polacy otwierają swoje serca i przyjmują uchodźców z Ukrainy” (co zresztą pojawia się w filmie jako epilog i kontrapunkt).

Duda nie raz już mówił rzeczy, z których wynika, że nie rozumie, na czym polega demokracja. W orędziu z okazji 550. rocznicy polskiego parlamentaryzmu w 2018 roku skompromitował się tezą:

"Nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji programu. Spełnianie zapowiedzi jest obowiązkiem względem obywateli.

Podważanie tych zasad jest sprzeczne z podstawami demokracji przedstawicielskiej.

Podmywa fundamenty parlamentaryzmu".

Innymi słowy, kto wygrywa wybory, wszystko mu wolno, podważać nie wolno. Ani filmować tego, co się nie podoba władzy.

Po co oni to robią? Hipoteza bomby hukowej

Mamy zatem ocean bredni i licytację na oskarżenia filmu całej plejady polityków PiS, przy czym Kaczyński dorzucił do tego wyjątkowo podły atak personalny „lustrując” ojca reżyserki.

„Motywacji Holland do końca nie rozumiem, choć stykałem się ze środowiskiem stalinowskich komunistów; takim człowiekiem był jej ojciec i coś mi tam do głowy przychodzi" – powiedział Kaczyński na konwencji PiS we Wrocławiu 20 września.

Henryk Holland był faktycznie działaczem komunistycznym i partyjny propagandystą w latach 1940 i 1950, ale potem stał się gwałtownym krytykiem stalinizmu. Jako dziennikarz walczył o rehabilitację ofiar procesów stalinowskich i ukaranie winnych mordów sądowych. Aresztowany za kontakty z zachodnimi mediami, zaszczuty przez bezpiekę, w 1961 roku podczas rewizji mieszkania popełnił samobójstwo, wyskakując z okna.

O co chodzi w tym szaleństwie?

Stawiam hipotezę, że stoi za tym strategia, którą można opisać jako bombę hukową.

Walenie w film ma być tak głośne, że ludzie zasłaniają uszy i już nie chcą słyszeć żadnych argumentów.

Władze mogły się spodziewać, że opinia publiczna mocno zareaguje na ich skandaliczne słowa. Oburzenie władz na film, którego nie widziały, ściera się z [naszym] oburzeniem na obskurantyzm i chamstwo płynące z najwyższych ust.

Kampania wyborcza zamienia się w targowisko krzyku. Huk narasta i nie słychać już o innych skandalach w tym „aferze wizowej”, o zamieszaniu w polityce wobec Ukrainy, o drożyźnie, czy o mizerii programów PiS.

PiS może też liczyć na mobilizację twardego elektoratu, bo uderzenie w film pozwala rozwijać narracje o śmiertelnym zagrożeniu, jakim są migranci (nie ma tu znaczenia, że za czasów PiS przyjechało ich do Polski rekordowo dużo). I o tym, że opozycja (w ich logice reprezentowana przez Holland i nie ma tu znaczenia, że reżyserka krytykuje Koalicję Obywatelską za podejście do tematu uchodźców) chce ich wpuszczać, a władza zatrzymywać.

Dochodzi do tego niechęć do elit, które wielka reżyserka reprezentuje. I jej „mocodawców” z Unii Europejskiej i Niemiec, którzy współfinansowali ten film. PiS liczy na to, że taka mieszanka strachu i nienawiści popchnie wyborców do urn.

Film obroni się sam?

Huk ma paraliżować myślenie, a przy okazji blokować odruch, żeby film Holland zobaczyć.

Największym zagrożeniem dla PiS byłoby bowiem, gdyby elektorat PiS poszedł na „Zieloną granicę”. Bo film Holland jest nie tylko do bólu prawdziwy, momentami na granicy dokumentu, ale i dobry, bardzo dobry. Magia kina sprawia, że identyfikujesz się z bohaterką, która angażuje się w pomoc uchodźcom.

Holland pokazuje, że wszyscy, także strażnicy, mamy wybór.

Wspaniały jest ostatni dialog. Jan, strażnik z Białowieży, niesie ukraińskie dziecko, pomagając wsiąść rodzinie do autobusu. Aktywistka rzuca coś w rodzaju: „Szkoda, że tam wypychałeś dzieci na druty”.

„Mnie tam nie było” – mówi Jan.

Dialog jak z najlepszego kina moralnego niepokoju.

A dobre kino ma wielką moc.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze